Nowy22(1).txt

(6 KB) Pobierz

*
Nic tu nie żyło. Ewidentnie. 
Tu straszyło. 
ciany poruszały się nawet w bezruchu: kšcikiem oka cały czas dostrzegało się 
pełzajšcy ruch. Z tyłu głowy wcišż czuło się czyj wzrok, przerażajšcš pewnoć, że 
obcy, złoliwi obserwatorzy czajš się za każdym rogiem. Co raz odwracałem się, liczšc, 
że zdybię którego z nich. Zawsze jednak dostrzegałem tylko płynšcego korytarzem 
półlepego trepa, albo wytrzeszczonego, roztrzęsionego kolegę z załogi 
odwzajemniajšcego spojrzenie. I ciany rury z połyskujšcej lawy z setkš osadzonych w 
niej oczu, zamkniętych dosłownie chwilę wczeniej. Nasze wiatła przenikały 
ciemnoć może na dwadziecia metrów w każdš stronę; dalej kłębiły się mgły i cienie. 
I te odgłosy - Rorschach trzeszczał jak starożytny drewniany kadłub uwięziony w 
polarnym lodzie. Elektrycznoć za syczała jak grzechotniki. 
Powtarzasz sobie, że to wszystko dzieje się w głowie. Przypominasz sobie, że to 
dobrze udokumentowana i nieunikniona konsekwencja zbyt bliskiego kontaktu 
mięcha i magnetyzmu. Silne pola uwalniajš z płata skroniowego duchy i obcych, 
wygrzebujš ze ródmózgowia paraliżujšcy strach, wysycajšcy wiadomy umysł. 
Pieprzš się z nerwami motorycznymi i sprawiajš, że wszczepki, nawet upione, 
dwięczš jak delikatny i kruchy kryształ. 
Artefakty energetyczne. I tyle. Powtarzasz to sobie tyle razy, że owe słowa 
zatracajš wszelki pozór racjonalnoci, stajšc się mantrš, zaklęciem, zapiewem 
odstraszajšcym złe duchy. Te szepty tuż przy hełmie nie sš prawdziwe, ani te na wpół 
widzialne stwory majaczšce na granicy pola widzenia. To ułudy umysłu, te same 
iluzjonistyczne sztuczki, które przez wieki przekonywały ludzi, że nawiedzajš ich 
duchy, porywajš obcy, goniš... 
...wampiry... 
...i zastanawiasz się, czy Sarasti naprawdę został na górze. Może cały czas tu jest i 
czatuje na ciebie... 
- Kolejny szpic - ostrzegła Bates, gdy na HUD-zie zaszalały tesle i siwerty. - 
Czekajcie. 
Włanie rozkładałem balon Faradaya. Usiłowałem. To powinno być proste - 
przecišgnšłem już linę kotwiczšcš z przedsionka do flaczastego wora unoszšcego się 

porodku korytarza. Miałem tego... co z tš cumš. Aha, żeby go wycentrować. ciany 
lniły w wietle czołówki jak mokra glina. W wyobrani skrzyły się satanistycznymi 
runami. 
Wbiłem w cianę końcówkę cumy. Przysišgłbym, że jej materiał się wzdrygnšł. 
Wypaliłem z pistoletu odrzutowego, cofnšłem się ku rodkowi przejcia. 
- Sš tu - szepnęła James. 
Co tam było. Czułem, że pozostaje cały czas za mnš. Czułem ziejšcš, ryczšcš 
ciemnoć tuż za krawędziš pola widzenia, rozdziawionš paszczę wielkš jak sam tunel. 
W każdej chwili mogła rzucić się naprzód z niesamowitš szybkociš i połknšć nas 
wszystkich. 
- Sš piękne... - powiedziała James. Jej głos był pozbawiony strachu. Brzmiał w 
nim podziw. 
- Co? Gdzie? - Bates kręciła się nieustannie, próbujšc ogarnšć wzrokiem trzysta 
szećdziesišt stopni naraz. Podległe jej roboty kolebały się niestrudzenie po obu 
stronach, uzbrojone nawiasy wskazujšce końcówkami przeciwne strony korytarza. - 
Co tam widzisz? 
- Nie tam. Tutaj. Wszędzie. Nie widzicie? 
- Nic nie widzę - powiedział drżšcym głosem Szpindel. 
- Chodzi o pole EM - wyjaniła James. - Oni włanie tak się komunikujš. Cała 
konstrukcja jest pełna języka, jakby... 
- Nic nie widzę - powtórzył Szpindel. Jego przyspieszony oddech odbił się echem 
w słuchawkach. - Jestem lepy. 
- Cholera. - Bates odwróciła się do Szpindla. - Jak to możliwe... że 
promieniowanie... 
- T-to ch-chyba nie o to... 
Dziewięć tesli - duchy były wszędzie. Pachniało asfaltem i wiciokrzewem. 
- Keeton! - zawołała Bates. - Słyszysz? 
- T-tak. - Ledwo. Wróciłem do kesonu, stałem z dłoniš na lince. Próbowałem nie 
zwracać uwagi na co, co poklepuje mnie po ramieniu. 
- Zostaw to! Wyprowad go! 
- Nie! - Szpindel unosił się bezradnie w korytarzu, pistolet odrzutowy dyndał na 
przyczepionej do przegubu smyczy. - Nie, rzućcie mi co. 
- Co? 
To tylko w głowie. To tylko w głowie... 

- Rzućcie mi co! Byle co! 
Bates się zawahała. 
- Mówiłe, że jeste le... 
- No rzucaj! 
Bates odczepiła od pasa zapasowš baterię do skafandra i posłała jš lobem. 
Szpindel wycišgnšł rękę, prawie złapał. Bateria wyliznęła mu się z palców i odbiła od 
ciany. 
- Nic mi nie będzie - sapnšł. - Pokażcie tylko, gdzie ten namiot. 
Szarpnšłem za linkę. Keson nadmuchał się jak ogromny piankowy cukierek w 
kolorze spiżu. 
- Wszyscy do rodka! - Bates jednš rękš odpaliła pistolet, drugš chwyciła 
Szpindla. Podała mi go, po czym przylepiła do powłoki namiotu kapsułę z czujnikami. 
Odcišgnšłem ekranowanš klapę wejciowš, jakbym zrywał strup z rany. Pojedyncza 
czšsteczka pod niš, nieskończenie długa i nieskończenie wiele razy pozaginana, wiła 
się i połyskiwała jak bańka mydlana. 
- Wsad go tam. James! Chod tu! 
Przecisnšłem Szpindla przez membranę. Gdy przechodził, otuliła go z 
hermetycznš czułociš, oblepiajšc każdy zakamarek i wypukłoć. 
- James! Głucha... 
- Zabierzcie to ze mnie! - Chropowaty, prostacki, przerażony i przerażajšcy głos, 
zbyt męski, jak na kobietę. Procesor u steru. - Zabierzcie! 
Odwróciłem się. W tunelu powoli koziołkowało ciało Susan James, ciskajšc 
obiema rękami prawš nogę. 
- James! - Bates pożeglowała ku niej. - Keeton! Pomóż mi! - Złapała Bandę za 
rękę. - Procesor? Co jest? 
- To! lepa jeste? 
Zbliżajšc się do nich, uwiadomiłem sobie, że on nie ciska tej nogi, lecz jš 
szarpie. Chce jš oderwać. 
W rodku mojego hełmu co zamiało się histerycznie. 
- We go za rękę - poleciła mi Bates, sama chwytajšc prawš i próbujšc 
rozprostować palce konwulsyjnie zacinięte na nodze. 
- Procesor, puszczaj. No już. 
- Zabierzcie to! 
- Procesor, to twoja noga. - Mozolnie pełzlimy ku kesonowi. 

- To nie moja noga! Zobaczcie tylko, no jak... przecież to jest martwe. Przyczepiło 
się do mnie... 
Już prawie. 
- Procesor, słuchaj - warknęła Bates. - Słyszysz m... 
- Zabierzcie to! 
Wepchnęlimy Bandę do namiotu. Bates odsunęła się na bok, a ja zanurkowałem 
za nimi. Zdumiewajšce, że tak nad wszystkim panowała. Jakim sposobem 
poskramiała demony i zaganiała nas w bezpieczne miejsce jak owczarek podczas 
burzy. Była... 
Nie weszła za nami. W ogóle była gdzie indziej. Odwróciłem się, zobaczyłem jej 
ciało unoszšce się tuż obok namiotu, dłoń w rękawicy trzymajšcš za krawęd klapy, 
jednak nawet przez tysięczne warstwy kaptonu, chromelu i poliwęglanu, nawet przez 
zniekształcone półodbicia na szybie hełmu widziałem, że co jest nie tak. Wszystkie jej 
płaszczyzny po prostu zniknęły. 
To nie mogła być Amanda Bates. To co przede mnš miało tyle topologii, co 
manekin. 
- Amanda? - Banda bełkotała lekko histerycznie za moimi plecami. 
Szpindel: 
- Co się dzieje? 
- Ja tu zostanę - powiedziała całkowicie wyzuta z emocji Bates. -1 tak już nie żyję. 
- Co, ku... - Szpindel za to miał ich aż nadto. - Zginiesz, jak tu nie... 
- Zostawcie mnie - odparła Bates. - To rozkaz. 
I zamknęła nas w rodku. 
*








Zgłoś jeśli naruszono regulamin