Gore Kristin - Sammy 01 - Sammy w Waszyngtonie.pdf

(2412 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
852487731.001.png
852487731.002.png
852487731.003.png
Ranny ptaszek
Impreza rozkręciła się na dobre, gdy kongresman Willie
Nelson i królowa Nefretete zaczęli nalewać drinki. Opróż­
niłam kieliszek i natychmiast poczułam, jak mój żołądek
zmienia się w wielkie likierowe ognisko, a płomienie roz­
chodzą się po klatce piersiowej i liżą wnętrze gardła. Willie
nachylił się i wyszeptał, że Kubuś Puchatek ma na mnie
oko. O rany! Uwielbiałam tego gościa! Patrząc na Kubusia
rozłożonego na parkiecie i rzucającego w moją stronę gorą­
ce misiowate spojrzenia, nagle poczułam, że się unoszę. Ma­
chając rękoma, wzlatywałam coraz wyżej. Wkrótce znalaz­
łam się na pułapie trzydziestu tysięcy stóp i poczułam lekki
chłód. Chwyciłam brzeg najbliższej chmurki i otuliłam nią
ramiona niczym cumulusowo-nimbusowym szalem. Tak nie­
zwykle modnie przystrojona zlustrowałam krajobraz w dole.
Dostrzegłam górskie szczyty, rozległe oceany, malutkie mias­
teczka...
- ... wyjątkowo długie kolejki na stacjach benzynowych.
Kongresmanie Francis, oczekuje pan jakiegoś wsparcia fi­
nansowego dla Exxon 1 ?
Poranny radiowy program informacyjny wdarł się do mojej
świadomości, przypominając, że nie byłam imprezującą cza­
rodziejką, lecz członkiem ekipy na wzgórzu Capitol Hill
i miałam tylko dwadzieścia minut, by dotrzeć do pracy.
Największa firma paliwowa w Stanach Zjednoczonych (wszystkie przypisy pochodzą od tłu­
maczki).
7
Hmm. Jeśli nie wypiłam paru głębszych z Williem Nelso­
nem i Nefretete, to skąd się wziął kac? Szybkie spojrzenie do
kuchni przywróciło wspomnienia. Tak, butelka wina ze sklepu
z towarami za dziewięćdziesiąt dziewięć centów. A wydawało
się, że to taka świetna okazja.
Dobra, dwadzieścia minut. Postanowiłam, że będę me­
dytować przez pół godziny dziennie, ale w tej sytuacji mu­
siałam przełożyć to na później. Jak również zrezygnować
z piętnastominutowego ćwiczenia brzuszków, samodzielne­
go manicure i nowego „słówka dnia" ze słownika. Obieca­
łam sobie zabrać się za wszystko później, ale wiedziałam,
że kłamię. W rzeczywistości będę pracować do nocy i po­
wlokę się do domu zbyt zmęczona, by zrobić cokolwiek,
może tylko spróbować tequili za dziewięćdziesiąt dziewięć
centów.
Jednak było jeszcze za wcześnie na taki cynizm. Jak za­
wsze mawiał tata, „rano wszystko jest możliwe".
Nigdy nie byłam rannym ptaszkiem.
Spojrzałam na zegar. Siedemnaście minut, coraz mniej
czasu. Gdy karmiłam Shackletona i rozpoczęłam poszuki­
wania czystych ubrań, przyszło mi do głowy, jak trudne
byłyby te proste czynności, gdybym nie miała prawej ręki.
Co bym zrobiła, gdybym straciła ją w jakiejś windzie albo
podczas spotkania z głodnym lwem? Możecie się śmiać, ale
mieszkam tylko kilka mil od zoo. Postąpiłam więc tak samo
jak zawsze przy ataku neurozy. Ze stosu przyborów medycz­
nych wydobyłam temblak, obwiązałam go wokół prawej
ręki i kontynuowałam wykonywanie codziennych czynności
z tym nowym upośledzeniem, pewna, że to ja będę się
śmiać ostatnia, tak świetnie przygotowana do życia bez
prawej ręki.
„Niesłychane - powiedzą. - Widzicie, jak szybko się przy­
stosowała? Doprawdy, radzi sobie równie dobrze jak wcześ­
niej! Może nawet lepiej!".
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin