Ruth Rendell - Rzeź niewiniątka.pdf

(616 KB) Pobierz
RUTH RENDELL
RZEŹ NIEWINIĄTKA
Przełożyła: Beata Staniszewska
Wolf to the Slaughter
Wydanie oryginalne: 1967
Wydanie polskie: 1992
ROZDZIAŁ I
Wyglądają na parę morderców.
Tak właśnie pomyślałby policjant zatrzymując ich samochód za zbyt szybką jazdę. Do
tego fakt posiadania przez nich broni, z którego musiałby wytłumaczyć się mężczyzna,
ponieważ ona nie znałaby żadnego logicznego wyjaśnienia. W zapadającym zmierzchu,
obserwując krople deszczu spływające ciurkiem po szybie, pomyślała, że płaszcze
przeciwdeszczowe, które mieli na sobie, wyglądały na przebranie – gangsterski ciuch. I
jeszcze ten nóż gotowy do użycia...
– Po co ci to? – spytała odzywając się po raz pierwszy, odkąd opuścili Kingsmarkham i
światła miasta rozmyły się w drobnym, mżącym deszczu. – Możesz mieć przez to
nieprzyjemności. – Jej głos był nerwowy, ale nie z powodu noża.
Wcisnął przycisk uruchamiający wycieraczki.
– Przypuśćmy, że starucha zaczęłaby jakieś wygłupy... – powiedział. – Gdyby na
przykład zmieniła zdanie? Byłbym zmuszony postraszyć ją trochę. – Mówiąc to przejechał po
płaskiej klindze noża.
– Niezbyt mi się to wszystko podoba – powiedziała dziewczyna i tym razem nie mając na
myśli wyłącznie noża.
– Może wolałabyś zostać w domu narażając się na jego wejście w każdej chwili? Cudem
wydaje mi się fakt, że przynajmniej pozwolił ci korzystać ze swojego samochodu.
Zamiast mu odpowiedzieć na pytanie, powiedziała ostrożnie:
– Nie chcę się widzieć z tą kobietą, tą Ruby... Poczekam na ciebie w samochodzie.
– W porządku. Załatwiłem już wszystko w sobotę. Ona wyjdzie tylnymi drzwiami.
Stowerton zobaczyli najpierw jako pomarańczową plamę, kępkę świateł płynących przez
mgłę. Wjeżdżając do centrum mijali zamknięte sklepy. Jedynie pralnia była wciąż czynna.
Kobiety pracujące w ciągu dnia siedziały przed pralkami obserwując wirujące bębny. W
ostrym, neonowobiałym świetle ich zmęczone twarze nabrały zielonkawej barwy.
1019010026.001.png
Na rogu, przy skrzyżowaniu ulic, garaż Cawthorne’a pogrążony był w ciemnościach, ale
wiktoriański dom położony z tyłu promieniał światłem. Od strony otwartych frontowych
drzwi słychać było dźwięki tanecznej muzyki. Dziewczyna zachichotała. Szepnęła swojemu
towarzyszowi coś na temat przyjęcia u Cawthorne’ów, nie wspominając jednak nic o ich
wspólnych planach. Mężczyzna obojętnie kiwał głową i spytał:
– Która godzina?
Skręcili właśnie w boczną ulicę. Ujrzała zegar na wieży kościelnej.
– Prawie ósma.
– Doskonale – zwrócił twarz w stronę świateł i dobiegającej ich muzyki. Podniósł dwa
palce w ironicznym geście. – To dla starego pryka Cawthorne’a – powiedział. – Pewnie
chciałby być teraz na moim miejscu.
Mijane przez nich ulice były szare i mokre. Wszystkie wyglądały tak samo.
Skarłowaciałe drzewa rosły w niewielkich od siebie odstępach przy chodnikach, a ich
stłamszone korzenie wypaczały asfalt jezdni. Mijane domy, przed którymi zaparkowane były
samochody, były brzydkie i przysadziste.
– No, jesteśmy na miejscu. Charteris Road 82. To ten dom na rogu. Na dole pali się
światło, to bardzo dobrze. Obawiałem się, że może z nas zakpić i wyjść z domu. Nie
podobałoby mi się to – powiedział mężczyzna chowając nóż do kieszeni.
Dziewczyna, obserwując znikające w trzonku noża ostrze, cicho, lecz z wyczuwalnym
podnieceniem w głosie dodała:
– Mnie też nie.
Z powodu deszczu wcześniej zapadł zmrok i w samochodzie było ciemno, zbyt ciemno,
aby mogli widzieć się nawzajem. Ich dłonie spotkały się, kiedy próbowali jednocześnie
zapalić małą, złotą zapalniczkę. W jej świetle zobaczyła jego śniadą, błyszczącą twarz i
wstrzymała oddech.
– Jesteś śliczna... – powiedział. – Boże, ale jesteś piękna.
Dotknął jej szyi i przesunął palce wzdłuż policzka. Siedzieli w milczeniu patrząc na
siebie, a płomień rzucał na ich twarze delikatne cienie. W chwilę potem mężczyzna zgasił
zapalniczkę i otworzył drzwiczki samochodu. Dziewczyna obracała w rękach złoty przedmiot
próbując przeczytać wygrawerowaną pod spodem dedykację: „Dla Ann, która opromienia
moje życie”.
Lampa uliczna oświetlała miejsce między krawężnikiem a furtką. Mężczyzna otworzył
bramkę i przez krótką chwilę jego ciemny i ostry cień wyraźnie zaznaczył się na
niewyraźnym, zamazanym tle. Dom, do którego się zbliżał, wyglądał dosyć nędznie, a
ogródek przed nim był zbyt mały nawet na trawnik. Jedynie niewielki, otoczony kamieniami
wzgórek przyciągał uwagę, może dlatego, że swoim wyglądem przypominał grób.
Podszedł do drzwi i stanął po lewej stronie schodów, tak aby kobieta otwierająca drzwi
nie zobaczyła więcej niż powinna, jak chociażby tyłu zielonego, błyszczącego w świetle
lampy samochodu. Czekał niecierpliwie, przestępując z nogi na nogę. Krople deszczu
spływające po parapetach okiennych wyglądały jak szklane paciorki.
Usłyszawszy odgłos kroków za drzwiami wyprostował się i przełknął ślinę. Zapaliło się
światło i przez małą szybkę w drzwiach ujrzał pomarszczoną, mocno umalowaną twarz
kobiety, rzeczową, chociaż odrobinę zaniepokojoną, okoloną włosami koloru miedzianego.
Mężczyzna włożył ręce do kieszeni i palcami prawej ręki bezwiednie gładził rękojeść noża.
Wszystko odbyło się jednak nie tak, jak zakładał. Kiedy sprawy przybrały zupełnie inny
obrót, miał straszne uczucie nieruchomości losu. Wiedział, że prędzej czy później i tak
doszłoby do tego. Zarzucili na siebie płaszcze. Szalikiem próbował zatamować upływ krwi.
– Jedźmy do lekarza... – jęczała dziewczyna – albo do szpitala.
Była to ostatnia rzecz, na jaką by się w tej chwili zgodził. Wolał, o ile to możliwe,
uniknąć takiej ewentualności. Nóż znajdował się z powrotem w jego kieszeni. Jedyne, czego
pragnął, to jak najszybciej znaleźć się na powietrzu, poczuć wilgotne krople deszczu.
Śmiertelne przerażenie malowało się na ich twarzach. Mężczyzna nie miał odwagi spojrzeć
jej w oczy – wytrzeszczone ze strachu i czerwone, tak jakby to krew odbijała się w jej
źrenicach. Chwiejąc się i potykając dobrnęli do samochodu. Otworzył drzwiczki i dziewczyna
opadła na siedzenie.
– Usiądź – powiedział – i weź się w garść. Musimy się stąd wydostać. – Jego głos był
słaby i odnosiło się wrażenie, że dochodzi z bardzo daleka; tak jak do niedawna daleka mu
była myśl o śmierci.
Samochód gwałtownie szarpnął i ruszył. Ręce dziewczyny trzęsły się, a głos łamał.
– Wszystko będzie dobrze. To nic... tylko lekkie draśnięcie.
– Jak to się stało? Dlaczego?
– Ta kobieta, Ruby... Już za późno...
Rzeczywiście było za późno. Kiedy przejeżdżali koło stacji samochodowej, usłyszeli
muzykę dobiegają z przyjęcia u Cawthorne’ów. Nie jakieś żałobne zawodzenia, ale ogniste,
taneczne rytmy. Drzwi wejściowe otwarte były na oścież, tak że padające z wnętrza domu
światło odbijało się w ulicznych kałużach. Samochód wolno sunął wzdłuż sklepów. Przestało
padać i wszystko dookoła spowite było gęstą mgłą. Droga była tunelem pomiędzy drzewami,
z których cicho skapywała woda; niczym ogromne, mokre usta wsysała wóz swoim śliskim,
asfaltowym językiem.
Zabawa u Cawthorne’ów, częściowo za sprawą niektórych z gości, przeniosła się na
ulicę. Młody mężczyzna trzymający w ręku kieliszek stał przy schodach i sprawiał wrażenie,
jakby wyczerpał już wszystkie możliwości tej imprezy. Próba nawiązania kontaktu z innym
pijanym gościem siedzącym w samochodzie spełzła na niczym. Dokończył więc drinka i
odstawił puste szkło na jedną z pomp paliwowych. W pobliżu nie było nikogo, z kim mógłby
pogadać, oprócz dziewczyny o ostrych rysach wracającej do domu po zamknięciu baru.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin