* Za szóstš orbitš zadziałał. - Mówi do nas - powiedziała James. Oczy za szybkš miała rozszerzone. Wokół nas bebechy Rorschacha pływały i pełzały na skraju pola widzenia; nadal trzeba było się wysilić, żeby nie zwracać uwagi na to złudzenie. Obce słowa łaziły mi poniżej pnia mózgu jak małe zwierzštka, gdy próbowałem skoncentrować się na piercieniu palczastych występów sterczšcych jak paliki ze ciany. - Nie mówi - powiedział Szpindel z drugiej strony tętnicy. - Po prostu znowu masz halucynacje. Bates się nie odezwała. Dwa trepy polatywały na rodku, rozglšdajšc się po trzech osiach. - Tym razem to co innego - upierała się James. - Geometria nie jest symetryczna. Wyglšda prawie jak dysk z Fajstos. - Obróciła się powoli, wskazała w dół korytarza. - Tu chyba jest silniejsze... - Daj Michelle - poprosił Szpindel. - Może ona tchnie w ciebie trochę rozumu... James zamiała się niewyranie. - Nie odpuszczasz, co? - Zakręciła pistoletem i odpłynęła w głębszy mrok. - Tak, tu faktycznie jest silniejsze. Tu jest treć, nałożona na... Rorschach odcišł jš, szybko jak błyskawica. Nigdy nie widziałem, żeby co poruszało się tak szybko. Żadnej ociężałoci, do której przyzwyczaiły nas Rorschachowe przegrody, ani leniwoci skurczu; tęczówka zwarła się momentalnie. Nagle tętnica po prostu kończy się trzy metry od nas matowoczarnš błonš zdobionš w filigranowe spirale. A Banda Czworga jest po drugiej stronie. Trepy zareagowały natychmiast, z sykiem laserów. Bates krzyczała: - Za mnie! Pod ciany! Wyskoczyła w powietrze jak akrobatka na przyspieszonym filmie, zajmujšc dogodnš pozycję, oczywistš przynajmniej dla niej. Przesunšłem się na bok. Powietrze cięły drżšce nitki przegrzanej plazmy. Dostrzegłem kštem oka, że Szpindel przywarł do ciany naprzeciwko. A ciany pełzały. Widziałem, jak lasery zbierajš żniwo - przegroda łuszczyła się pod ich naporem, jak spalony papier, z kruchych brzegów sšczył się czarny tłusty dym i... Nagła wiatłoć, wszędzie. Tętnicę zalała feeria rozproszonego we wszystkie strony wiatła, pod tysišcami zmiennych kštów padania i odbicia. Jakbymy się znaleli we wnętrzu wycelowanego w słońce kalejdoskopu. wiatło... ...ostry jak igła ból w boku, w lewej ręce. Odór spalonego mięsa. Krzyk, ucięty. - Jeste tam, Susan? Ty giniesz pierwsza. wiatło wokół przygasło; rój mroczków w głowie mieszał je z chronicznymi półwizjami podrzuconymi tam wczeniej przez Rorschacha. W hełmie irytujšco wiergotał alarm, przebicie, przebicie... dopóki inteligentna tkanina skafandra nie zmiękła i nie zestaliła się na nowo w miejscach dziur. Co mnie potwornie kłuło w lewym boku. Czułem się jak przypalony żelazem. - Keeton! Sprawd Szpindla! - Bates wstrzymała lasery. - Keeton! Racja. Szpindel. Szybka była nietknięta. Laser stopił wylaminowanš na szkle siatkę Faradaya, ale skafander już zdšżył zasklepić otwór. Dziura pod spodem, czyciutko wywiercona porodku czoła, pozostała. Oczy poniżej niej wpatrywały się w nieskończonoć. - I co? - zapytała Bates. Mogła odczytać jego wskazania równie łatwo jak ja, ale Tezeusz umiał dokonać pomiertnej odbudowy. O ile mózg był nieuszkodzony. - Nic. Ustało wycie wierteł i pił; rozjaniło się. Odwróciłem głowę od zwłok Szpindla. Trepy wycięły otwór we włóknistym mišższu przegrody. Jeden przecisnšł się na drugš stronę. Wród dwięków pojawił się nowy - cichutkie, zwierzęce zawodzenie, udręczone i dysharmonijne. Przez moment mylałem, że Rorschach znów do nas szepcze; jego ciany jakby się delikatnie kurczyły wokół mnie. - James? - warknęła Bates. - James! To nie James. To mała dziewczynka w ciele kobiety w pancernym skafandrze, oszalała z przerażenia. Trep przepchnšł jš, zwiniętš w kłębek, z powrotem ku nam. Bates dotknęła jej delikatnie. - Susan? Suze, wracaj. Jeste bezpieczna. Trepy unosiły się niestrudzenie, pilnujšc ze wszystkich stron, udajšc, że wszystko jest pod kontrolš. Bates zaszczyciła mnie spojrzeniem. - We Isaaca. - Odwróciła się z powrotem do James. - Susan? - N... n-nie - zakwilił głosik małej dziewczynki. - Michelle? To ty? - Tam co było - powiedziała dziewczynka. - Złapało mnie. Za nogę. - Idziemy stšd. - Bates pocišgnęła Bandę korytarzem. Jeden trep został z tyłu, obserwujšc otwór; drugi otwierał pochód. - Już poszło - mruknęła uspokajajšco. - Nic tam nie ma. Widzisz obraz? - Tego nie w-w-widać - szepnęła Michelle. - Jest nie... nie-w-widzialne... Podczas naszego odwrotu przegroda cofnęła się po krzywej. Wycięta porodku dziura patrzyła na nas jak postrzępiona renica wielkiego niemrugajšcego oka. Dopóki miałem jš w zasięgu wzroku, pozostała pusta. Nic nas nie goniło. Nic widzialnego. W głowie kręciła mi się pewna myl, jaka niedorobiona mowa pogrzebowa wykradziona z podsłuchanego konfesjonału i nie potrafiłem jej odpędzić, choć bardzo się starałem. Isaac Szpindel nie dotarł do półfinałów. * Po drodze na górę Susan James wróciła do nas. Isaac Szpindel nie. Bez słowa rozebralimy się w balonie odkażalniczym. Bates pierwsza pozbyła się skafandra i już chwytała Szpindla, ale Banda powstrzymała jš gestem i kręcšc głowš. Gdy go rozbierała, persony przechodziły jedna w drugš. Susan zdjęła hełm, plecak i napiernik. Procesor zsunšł srebrzysto-ołowiowš skórę od szyi do stóp. Sascha cišgnęła trykot, pozostawiajšc blade, bezbronne, nagie ciało. Poza rękawicami. Rękawice interfejsowe zostały na dłoniach - opuszki wrażliwe na wieki, białko pod spodem na wieki martwe. Szpindel przez cały czas patrzył, nie mrugajšc, spod dziury w czole. Zeszklony wzrok utkwiony w dalekich kwazarach. Spodziewałem się, że Michelle je zamknie, ale się nie pojawiła.
sunzi