Dziękuję, że zgodziła się pani ze mnš zobaczyć, milady. Wiem, że to dla pani trudny czas. - Nie masz za co dziękować, Judah - odparła Honor, wstajšc zza biurka na widok admirała Judaha Yanakova, którego MacGuiness wprowadził do jej gabinetu. Wyraz twarzy i zachowanie tego ostatniego mogłyby oszukać większoć ludzi, ale Yanakov znał go zbyt dobrze. Widać było, że martwi się stanem ducha tak Jamesa, jak i Honor. Zwłaszcza Honor. - To trudny czas dla wielu - dodała, podajšc mu rękę na powitanie. - Wiem. - Przyglšdał jej się badawczo, nie próbujšc ukryć troski. Honor była pewna, że należy do tych, którzy zorientowali się, że dzięki Nimitzowi zna emocje otaczajšcych jš ludzi, choć nigdy tego nie okazał. Ani też nie próbował ukrywać swoich. Stšd wiedziała, że poza szacunkiem czuje do niej sympatię, a teraz szczerze się o niš martwi. To naturalnie nie było wszystko... ale włanie dlatego chciał się z niš zobaczyć osobicie. - Siadaj. - Wskazała na fotel z widokiem na Zatokę Jaso- na za zajmujšcym całš cianę ekranem. - Co do picia? Potrzšsnšł przeczšco głowš. - W takim razie damy sobie radę sami, Mac - oceniła, patrzšc na MacGuinessa. Ten prawie się umiechnšł, skłonił lekko głowę i wyszedł. Honor obserwowała go, dopóki nie zamknšł za sobš drzwi, a potem spojrzała na zatokę. Zbliżał się sztorm, sšdzšc po falach i czarnej cianie chmur. Doskonała pogoda - pasowała do jej nastroju. Ostateczna liczba zabitych nie była jeszcze znana, ale straty rodziny Harringtonów były. Oprócz rodziców, rodzeństwa i syna oraz Hamisha, Emily i Katherine Honor pozostało dokładnie pięciu krewnych w Gwiezdnym Imperium Manticore. A wkrótce będzie tylko czterech, bo stryj Allen po stracie żony i czterech córek zdecydował się wrócić na Beowulfa. Na Sphinksie było za wiele wspomnień, potrzebował też wsparcia bliskich, których tam już nie miał... Przeżyło czworo kuzynostwa - Sarah, która nagle stała się drugš księżnš Harrington, Benedict i Leah - dzieci ciotki Clarissy, oraz daleki krewny, którego nigdy nie poznała bliżej. Wiedziała, że ma niezwykłe szczęcie, bo ocalała jej najbliższa rodzina, ale trudno było czuć wdzięcznoć do losu, bioršc pod uwagę, ilu krewifych zginęło. Nimitz siedzšcy na swojej grzędzie przy oknie bleeknšł ostrzegawczo. Czuła jego smutek i żal - uczucia podzielane przez wszystkie treecaty po zagładzie Klanu Czarnej Skały. Wiedziała, że decyzja Nimitza i Samanthy o przeniesieniu rodziny na Graysona była częciš wiadomej zmiany w myleniu treecatów. Podejrzewała, że Samantha odegrała większš rolę w doprowadzeniu do tych zmian, niż przyznawała się dwunogom. Była to reakcja na broń, jakš dysponowali ludzie, ale reakcja czysto intelektualna, rodek ostrożnoci wobec zagrożenia czysto teoretycznego, które w opinii większoci treecatów nigdy nie miało nastšpić, a przynajmniej którego nastšpienia się nie spodziewały. Teraz to się zmieniło. Honor nie byłaby zdziwiona, gdyby treecaty uznały, że to, co się stało, jest najlepszym dowodem słusznoci opinii przodków uważajšcych, że nie należy zadawać się z ludmi. Albo gdyby obwiniły swoich ludzi, że dopucili do czego podobnego, toczšc jakš głupawš wojnę, z którš treecaty nie miały nic wspólnego. Nie byłaby też zaskoczona, gdyby odbiło się to negatywnie na wzajemnych stosunkach obu ras. Nic takiego jednak nie nastšpiło. Być może dlatego, że treecaty były pod pewnymi względami tak podobne do ludzi. A być może dlatego, że były bardzo odmienne - prostolinijne i pozbawione ludzkiej skłonnoci do obwiniania o katastrofę tych, którzy byli pod rękš. Niezależnie zresztš od powodów zareagowały żalem i wciekłociš. Wciekłociš nie na swoich dwunogów, lecz na tych, którzy byli rzeczywistymi sprawcami nieszczęcia. Była to wciekłoć lodowata, skoncentrowana i miertelnie grona. Honor lepiej niż ktokolwiek wiedziała, jak grony potrafi być wciekły treecat. Czym może okazać się wciekłoć całej rasy, nawet nie próbowała sobie wyobrazić. Z pewnociš znaleliby się ludzie, którym groba ze strony niewielkich, kudłatych stworzeń używajšcych ledwie prostych narzędzi wydałaby się mieszna, ale dla niej była jak najbardziej poważna. Może dlatego, że była tak do nich podobna i dobrze wiedziała, jaki będzie skutek jej własnej wciekłoci, która niczym się nie różniła od tego, co one czuły. Skrzywiła się w duchu, wiadoma, ku czemu zboczyły jej myli, i skupiła się na burzy zbliżajšcej się znad morza. Fale były coraz wyższe i postanowiła posłać kogo, by sprawdził, czy Trafalgar jest dobrze zacumowany. Powinna to zrobić sama, ale nie miała czasu, a poza tym Spencer nie wypuciłby jej samej z domu. Omal się nie umiechnęła, przypominajšc sobie reakcję Spencera na wieć, że zaraz po wizycie u Królowej zamierza popływać skipem tylko z Nimitzem. Próbował jš przekonać, żeby wzięła ze sobš choć jednego gwardzistę, ale choć wszyscy już umieli dobrze pływać, odmówiła. Nic natomiast nie mogła poradzić na to, że pływała pod ochronš trzech myliwców i w pełni wyposażonej maszyny ratownictwa morskiego z dwoma płetwonurkami w gotowoci do natychmiastowej akcji. Jedyne, co zdołała wymusić, to żeby latały naprawdę wysoko i nie zakłócały jej samotnoci, której oboje z Nimitzem tak bardzo potrzebowali. Pogoda była wtedy burzowa, ale nie tak jak obecnie, a ona od tak dawna nie czuła słonego wiatru i kropli wody na twarzy. Sterowanie łodziš było znajome, podobnie jak plusk wody za burtš, krzyki morskich ptaków i fontanny pyłu wodnego. Odzyskała wię z morzem błyskawicznie, a dzięki niej i wię z życiem, choć to dłużej potrwało. Naturalnie pozostały blizny po stracie rodziny, LaFolleta i Mirandy, ale pogodziła się z tš stratš naprawdę. Przetrwała wiele, więc przetrwa i to, ale uzna sprawę za do końca załatwionš, dopiero gdy wyrówna rachunki... piew wiatru w olinowaniu, ruch pokładu pod stopami i poczucie wolnoci naprawdę czyniły cuda... postanowiła namówić ojca, by jej potowarzyszył pod koniec tygodnia... Otrzšsnęła się ze wspomnień i spojrzała na Yanakova. - Zawsze miło cię widzieć, ale bioršc pod uwagę, jak wszyscy jestemy ostatnio zajęci, wštpię, by powody twej wizyty były czysto towarzyskie - powiedziała z lekkim ladem umiechu. - Jak zwykle, milady, ma pani rację. - Cóż, w takim razie, panie admirale, do rzeczy - zaproponowała. Yanakov umiechnšł się, lecz natychmiast spoważniał. - Głównym powodem mojej wizyty jest to, że chciałem się pożegnać. - Pożegnać? - powtórzyła całkowicie zaskoczona. - Tak, milady. Zostałem odwołany, bo jestem potrzebny w domu. - A! - mruknęła, siadajšc prosto. Informacje o skutkach ataku na Yeltsin przeprowadzonego równoczenie z atakiem na Manticore były niekompletne, choć dla jednostki kurierskiej było to mniej niż cztery dni lotu. Choć bioršc pod uwagę skalę zniszczeń, jakie zastała po powrocie do domu, nie wydawało się to jej aż tak dziwne - wpierw należało uporzšdkować to, co zostało, by tak naprawdę zorientować się, jakie sš straty. - Otrzymałe jakie pełniejsze informacje? - spytała. Przytaknšł z ciężkim westchnieniem. - Tak. A tu jest kopia dla pani - i położył na blacie wyjęte z kieszeni płaskie pudełko z chipem. W zasadzie powinien je przekazać Admiralicji, ale Honor była drugim w hierarchii oficerem Marynarki Graysona czasowo oddelegowanym do służby w Royal Manticoran Navy, jego postępowanie było więc uzasadnione. - Jakie straty? - spytała cicho. - Gorsze, niż pierwotnie sšdzono. Blackbird przestał istnieć, milady, i wyglšda na to, że stracilimy praktycznie wszystkich stoczniowców. Honor pokiwała głowš - nie była to niespodzianka po pierwszym raporcie, choć miała nadzieję, że był on przesadzony. Stocznia Blackbird składała się z rozproszonych modułów stoczniowych, dlatego liczyła na to, że atak będzie mniej skuteczny niż w stosunku do dużych celów takich jak stacje kosmiczne. Zdawała sobie jednak sprawę, że ten, kto zaplanował całš tę operację, także o tym wiedział i zapewne dostosował do tego taktykę ataku. Najwyraniej tak włanie się stało. - Użyli mniej rakiet z graserami, za to o wiele więcej konwencjonalnych - dodał Yanakov. - Stracilimy 96% stoczni. Sš zniszczone kompletnie lub tak uszkodzone, że nie ma sensu ich naprawiać. I zginšł prawie cały personel stoczniowy. Honor ponownie skinęła głowš. Była jednym z największych inwestorów, gdy Blackbird budowano, i wiedziała, że zniszczenie stoczni będzie miało poważne konsekwencje ekonomiczne dla Graysona. Ale to było mało ważne w porównaniu do strat w ludziach: prawie 1/3 stoczniowców pochodziła z domeny Harrington lub była pracownikami Skydomes. A 18% z nich stanowiły kobiety, co jak na patriarchalne społeczeństwo gray sońskie było rekordem. - Jedyne dobre informacje sš takie, że stocznie były na tyle oddalone od planety, że żadne szczštki nie spadły na powierzchnię i nie uszkodziły habitatów orbitalnych czy farm. - Dzięki Bogu! - No i to, że w stoczniach były głównie nowo budowane okręty, stracilimy więc niewiele w pełni sprawnych jednostek i niewielu ludzi. - A ciebie cišgajš, żeby zajšł się obronš systemowš- dokończyła. Ale ku jej zaskoczeniu Yanakov potrzšsnšł przeczšco głowš. - Obawiam się, że nie, milady. Kurier przywiózł rozkaz Protektora i wiadomoć od niego do pani. - Położył na blacie drugie pudełeczko. - Zapewne wszystko wyjania tam szczegółowo, ale chciałem to pani powiedzieć osobicie. - Powiedzieć mi co? - spytała. - Bo zaczynam się naprawdę denerwować tym twoim kršżeniem wokół tematu. - Przepraszam, milady, ale... - Yanakov wzišł głęboki oddech. - Dostałem awans na Wielkiego Admirała, milady. Przez moment do Honor nie dotarło, co to znaczy. A potem odruchowo potrzšsnęła głowš w bezsensownym i nic nie dajšcym zaprzeczeniu. Przez długš chwilę siedzieli w milczeniu. W końcu przerwała je cicho zadanym pytaniem: - Wesley był w stoczni? - Tak, milady. Na jakim głupim rutynowym spotkaniu - wyj...
sunzi