Gołubiew Antoni - Bolesław Chrobry 2 - Szło nowe.pdf

(1454 KB) Pobierz
994281660.002.png
ANTONI GOŁUBIEW
Bolesław Chrobry
Tom - II
Szło nowe
994281660.003.png
Część Pierwsza
Końskie Czaszki
994281660.004.png
1.
Mokry śnieg leżał grubymi płatami na płaskich gałęziach jedliny. Topniało. Ciężko padały
krople. Między czubami drzew przeleciał zestraszony sokół, śmignął ukosem jak strzała.
Wiewiórka zeskoczyła z gałęzi, rudym ściegiem mignęła po szarzyźnie śniegu. Las szumiał.
Spotkanie nastąpiło niespodzianie, oba oddziały nie wiedziały o sobie. Wilgotną ciszę szumiącego
lasu przebił nagły, ostry okrzyk: “Ee hej!” - wiewiórka pierzchła na pień, jakby ją zmiotło. - “Eee...
hej!” - znikła w dziupli. Omszałe stwoły świerków - szare i rosochate - zagęszczały się ciasno-
ciasno; wykroty, korzenie; płat śniegu spadł na ochrowy żwir; biało, gliniasto, zielono, czarno. Po raz
trzeci szybki okrzyk - nagły, przerażony. Tupot nóg, liczne nogi, śnieg się sypie. Wrzask. Szybko się
gęszczą ślady stóp, zapływają wodą, czernieją. Wrzask, ryk, zamieszanie. Zasapany bas Bolesława:
“Drużyyyna!” - i odzew: “Bolesław! Bolesław!” - Kwik, coś runęło między krze, w jamę zleciał
kadłub głową w dół, z gęby krew, oczy zachodzą mgłą, ciemnieją, bieleją; poprzez mgłę widzą
czarne, całkiem czarne wierzchołki drzew, jak kołyszą się, unoszą, idą w niebo, prosto w szare,
niskie niebo.
Kotłuje się w gęstwinie. Wycie. Sapanie. Szczęk.
Poszli w głąb.
Bolesławowi pognali Węgrów, rozproszyli, pędzili.
Nielub wracał zasapany, przedzierał się przez chaszcze. Za nim człapało trzech Węgrów,
dłonie mieli przykrępowane do drzewca włóczni puszczonej im między nogami - ani myśleć o
ucieczce. Nielub był rad. Śnieg mu spadał na spocony pysk, chłodził rozkosznie. W znużonych
ramionach, lędźwiach ciepłe, łaskotliwe odprężenie. - Trzech jeńców, trzy pary rąk dla Orczycy. O
wa! Przeciągnął się.
Trafił na wykrot: rudy żwir. Chciał minąć, spojrzał: w dole leży woj, wywrócony na wznak,
głowa nisko, nogi na skłonie, rozrzucone, widać zdeptane podeszwy skórzni; lewe ramię zawinięte na
twarz, prawe z boku, palce wykręcone, wbite w piach. Nielub zawahał się, spojrzał po jeńcach:
baranimi oczami gapili się na zewłok. Złość chwyciła Nieluba, z rozmachem trzasnął pierwszego w
ucho; tamten zgrzytnął zębami, targnął dłonie, drąg ucisnął towarzyszów w kroku, sieknęli, charkotem
jęli wymyślać, po obcemu, nie zgadniesz - Nielubowi czy swemu. Nielub znów powiódł okiem po
zewłoku, zoczył łańcuch na piersi, poznał brata po tym łańcuchu. Buchnęło odczucie: radość
zalewająca gardło, gębę, wątpia. Stojgniew zabity! lelum! Nachylił się nad wykrotem, dychał gęsto.
Oderwał wzrok, pobielałymi oczyma powiódł po lesie: las był biały od śniegu, czarny od mokrego
igliwia; mocno pachniał tą czarną zielenią. Wyrwa ziemi przelewała się złotem i śniegiem. Na
żwirze zewłok Stojgniewa. Dadźbog!
Równymi nogami zeskoczył w dół. Radość wciąż mu szalała we wnętrzu. Trzech jeńców
mruknęło z cicha do siebie, krzywo pochyleni pokusztykali w las; drąg dyndał im między nogami.
Nielub klęczał nad bratem, odchylił mu z twarzy ramię: Stojgniew patrzył krwistymi białkami, cała
gęba w czarnej, stężałej krwi. Nagle radość przesłoniła się grozą, przeszyła brzuch lodowatym
sztyletem, pod szłomem zjeżyła mokre włosy. Zesztywniał Nielub, pochylił się jeszcze bardziej,
994281660.005.png
znów poprzez grozę jęła majaczyć radość, radość, radość. I usłyszał cichy jęk Stojgniewa.
Usłyszał jednocześnie: las szumiał. Znikła radość i groza, wrócił świat. Przypomniał bitkę,
jeńców, wstał, wyjrzał z wykrotu: Węgrów nie było; po śniegu ciemniał zabłocony ślad. Nielub
chwycił garścią za korzeń wywalonej jedli, podźwignął się, wyskoczył. Wielkim susem pobiegł po
śladzie, radość i groza zlała się w duszącą wściekłość, z pochylonym łbem przedzierał się przez
świerczak, gałęzie pokrwawiły mu twarz, stękał z gniewu. Zagajnik urwał się, pod górę szedł rzadki
bór, grube stwoły biegły w zygzak, w szachownicę, między drzewami mignęła mu trójka Węgrów,
niezdarnie karabskali się w górę, jak sześcionożny, potworny skorupiak. Szczeknął krótko, skoczył,
śnieg tu leżał na sprężystym mchu, objechał pod stopami, Nielub pośliznął się, upadł. Chwilę leżał
twarzą w zimnej mazi, z wściekłości nie miał sił wstać, kąsał śnieg, mech, korzenie. Zadarł głowę,
Węgrzy znikli między drzewami, pobiegł półpochylony wprost pod górę, jak leśny zwierz. Dopadł
ich na szczycie, usłyszeli go, usiłowali biec, nie zdołali, pierwszy potknął się, upadł, pociągnął
innych. Nielub prędko, w pośpiechu, rąbnął trzy razy toporem w leżące głowy, w wytrzeszczone
gały: jeden skurcz dreszczu przebiegł trzy ciała. Nielub nie obejrzał się na nich, biegł z powrotem,
zwolnił w zagajniku, sapał, szedł wolno, rozważnie uchylał gałęzie; coraz leniwiej zbliżał się do
wykrotu. Doszedł, stał chwilę bezmyślnie, nachylił się, wyciągnął zewłok za nogi; nie szukał rany.
Podjął brata pod pachy, obojętnie - by obcego - zarzucił na bark, głowa i ręce zwisały mu na
plecach, plamiły krwią. Półpochylony ruszył do obozowiska. Nienawiść, zawód, gorycz rosły w nim,
rosły, rosły.
Stan z daleka grał gwarem. Buro świeciły namioty. W płaskiej dolinie - z lewa - stadnina
drużyny: nie piąć się koniom po górach. Przeciągle basował róg trzema tonami - długim, niskim jak
drżenie ziemi, dwoma krótkimi jak skowytanie. Woje wybiegali przed stan, gapili się na kupy
wracających. Tamci tupali od lasu, wiedli jeńców, krzyczeli, potrząsali bronią. Bolko widniał z dala,
latoś przywieźli mu pancerz z Italii, złoty cały, lubił ten pancerz, świecił na staje. Pogrubiał, rozrósł
się. Podle dreptał siostrzan, Włodek Kosy, niski był, kiwał się na boki. Nielubowi oczy zalewała
krew ze zmęczenia, ledwo zipiał. Ujrzeli go, krzyki poszły, jeden-drugi wyskoczył zobaczyć, co
niesie. Pierwszy doleciał Dzik, wrzasnął:
- Węgra ułowiłeś?
- Brata - odburknął Nielub ze złością.
- Brata? Hum, hum...
- Pójdziesz wen.
Dzik nie zważał, podszedł, odchylił łeb Stojgniewa. Cofnął się.
- Lelum!
- Pomóż. Nie zdołam dźwigać.
Tamten nie zważał. Co tchu pobiegł do Bolesława. Po obozie szła już wieść, skoczyli patrzeć:
Stojgniew, Stojgniew! Wraz zdjęli go z karku Nieluba, ośmiu chłopa chwyciło za końce sulic, ułożyło
994281660.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin