BW-1920_18_Garsc-opinii_Machalski.doc

(88 KB) Pobierz
JESZCZE MACHALSKI

GARŚĆ OPINII O BITWIE, O ROZWADOWSKIM, O PIŁSUDSKIM

 

JESZCZE MACHALSKI

 

Cytuję poniżej wypowiedzi generała Machalskiego, takie, których jeszcze nie cytowałem przedtem.

 

Geniusz Piłsudskiego odniósł wiekopomne zwycięstwo pod War­szawą i uratował Ojczyznę od za­gła­dy. Taki jest dogmat głoszony obóz legionistów. Wielu ulega tej sugestii i mało kto zastanawia się nad tym, że cała ta bitwa była najzupełniej niepotrzebna i że wcale do niej by nie doszło, gdyby Piłsudski zgodnie z postawą sejmu, przyjął propozycje pokojowe Lenina. Pojawienie się bolszewi­ków pod Warszawą było tylko odpowiedzią na wkroczenie Piłsudskiego do Kijowa. Trudno za­tem mówić, że Piłsudski uratował Ojczyznę od zagłady, skoro swoją pomyłką doprowadził ją nad skraj przepaści, a potem złożył dowództwo i usunął się do Puław, pozostawiając gen. Roz­wadowskiemu trud dalszego dowodzenia.

Fotokopia rozkazu Nr 10.000 do bitwy warszawskiej została już wielokrotnie opublikowana, ostat­nio przez b. ministra Jędrzejewicza. („Wiadomości Nr. 1071). Można więc przypuszczać, że nie stanowi już żadnej sensacji. Z tej fotokopii wynikają niezbicie dwie rzeczy: jedna że gen. Rozwa­dowski napisał cały ten rozkaz, od początku do końca sam własnoręcznie, co świadczy że musiały zaistnieć jakieś bardzo poważne powody ku temu, bo nie jest ręczą normalną by szef sztabu gene­ralnego własnoręcznie pisał rozkazy; druga rzecz, która wynika z tej fotokopii, to fakt, że rozkaz ten podpisał gen. Rozwadowski, a nie marszałek Piłsudski, którego podpis figuruje na koncepcie roz­kazu na równi z podpisami innych generałów, jak gen. Latinka, Sikorskiego, Hallera i kilku innych, którzy podpisem swoim świadczyli tylko, że rozkaz ten przeczytali i przyjęli do wiadomości. By usunąć wszelkie wątpliwości kto jest rzeczywistym auto­wego rozkazu, wystarczy przytoczyć proto­kół posiedzenia Rady Państwa z dnia 27 grudnia 1920 roku, na którym Piłsudski stwierdził, że wy­konano plan gen. Rozwadowskiego, w którym poczynił tylko pewne zmiany. (Zresztą nie bardzo fortunne). Marszałek Piłsudski uważał, że przewidziany przez gen. Rozwadowskiego rejon Gar­wo­lina jako miejsce skoncentrowania grupy uderzeniowej, jest zbyt blisko Warszawy i dlatego doma­gał się przesunięcia rejonu bardziej na południe, aż za rzekę Wieprz, co w swoim następstwie przy­czyniło się do tego, że potem w decydującym mo­mencie bitwy grupa uderzeniowa straciła wiele cennego czasu, by forsownymi marszami pojawić się znowu na polu bitwy.

Drugie zastrzeżenie Piłsudskiego polegało na tym, że gen. Rozwa­dowski przeznaczył zbyt wiele sił do biernej obrony, a za mało do grupy uderzeniowej, w czym widział zupełny nonsens. Skoro jed­nak tylko myślał o zmniejszeniu obrony odcinka pasywnego na korzyść odcinka aktywnego, zaraz budziły się w nim wątpliwości czy Warsza­wa wytrzyma. Męczyło go i drażniło, że ile razy robił próby przekona­nia siebie o konieczności nienakazywania tak oczywistego dla niego nonsensu, tyle razy musiał cofnąć się przed decyzją pod naciskiem odpowiedzialności za państwo. W końcu nie umie­jąc znaleźć z tego wyjścia, nie chcąc przyjmować na siebie odpowiedzialności za plan, który mu nie odpowiadał, zrzekł się dowodzenia i wyjechał do Puław, pozostawiając gen. Rozwadow­skiego w Warszawie własnemu losowi.

Gen. Rozwadowski nie uległ tej sugestii Piłsudskiego. Wiedział dobrze o tym, że front wiążący nie­przy­jaciela, musi być zdolny wy­trzymać jego napór, bo jeżeli padnie, cały plan stanie się niewyko­nalny.

Dlatego nie osłabił północnego odcinka, ale wręcz przeciwnie, wzmocnił go jeszcze bardziej, kie­rując przybyłą spod Brodów 18 dyw. piech. na skrajne północne skrzydło. Decyzje te gen. Rozwa­dowski powziął na własną odpowiedzialność, czym przyczynił się w wielkiej mierze do osta­tecz­nego naszego zwycięstwa i w tym leży jego wielka zasługa.

W ubiegłym roku omówiłem na łamach Kroniki przebieg wyda­rzeń na naszym prawym, połud­niowym skrzydle bitwy warszawskiej. Dziś pragnę omówić wypadki, które rozegrały się na naszym lewym, północnym skrzydle.

Ocena sytuacji, która służyła jako podstawa dla ułożenia planu bitwy w dniu 6 i 10 sierpnia, uległa w następnych dniach poważnej zmianie. Początkowo liczono się z uderzeniem głównych sił prze­ciw­­nika na południowym brzegu Bugu, wprost ze wschodu na zachód na Warszawę. W związku z tym spodziewano się, że uda się rozbić stosunkowo słabszą północną grupę przeciwnika, kon­cen­trycznym natarciem z Modlina i Pułtuska, by utrwalić nasze lewe skrzydło wzdłuż rzeki Omulew i dalej wzdłuż linii Rożany-Pułtusk-Zegrze. Wnet jednak okazało się, że zadanie to stało się niewy­ko­nalne. Nie­przyjaciel bowiem przeniósł punkt ciężkości swego uderzenia bar­dziej na północ i całą siłą parł naprzód, by z Pułtuska i Ciechanowa uderzyć w kierunku południowym na Warszawę. W tych warunkach nie mogło być mowy o powstrzymaniu nawały bolszewickiej chociaż­by tylko na krótki czas, aż do przybycia posiłków. Żołnierze bosi, obdarci, zgłodniali, nieludzko przemęczeni, ro­bili raczej wrażenie cieni, tkwiących z uporem na wyznaczonych im stanowiskach, ale nie byli w stanie przeszkodzić temu, by wezbrana fala czerwonych wojsk posunęła się luką wytworzoną mię­dzy Pułtuskiem a granicą pruską, tak szybko naprzód, że przednie jej oddziały przekroczyły już li­nię kolejową Modlin-Ciechanów-Mława. W tych warunkach nie pozostało nic innego, jak cofnięcie naszego lewego skrzydła za rzekę Wkrę i bronienie przepraw na tej rzece aż do ukończenia kon­centra­cji tworzącej się nowej 5 armii gen. Sikorskiego. 12 sierpnia gen. Rozwadowski przybył do Modlina dla osobistego omówienia z gen. Sikorskim organizacji i planu działania Armii.

W czasie, w którym koncentracja 5 armii była w pełnym toku, w naszym naczelnym dowództwie przy­łapano radiodepeszę, z której wynikało, że 14 sierpnia nastąpi generalne uderzenie na War­szawę. Sytuacja była krytyczna. Przyczółek warszawski był bowiem niedo­statecznie rozbudowany i mogło się zdarzyć, że pod uderzeniami zmasowanych dywizji sowieckich załoga nasza nie wytrzy­ma i po­dzieli los wielu dotychczasowych bojów. Dlatego dowództwo frontu nakazało przyspie­sze­nie ofensywy 5 armii, wyznaczając podjęcie na­tarcia już 14 sierpnia o świcie, by odciążyć 1 armię na przedpolu Warszawy. W natarciu 5 armii leży decyzja całej bitwy, mówił gen. Haller do gen. Sikorskiego. Podjęcie ofensywy 5 armii o świcie 14 sierpnia okazało się jednak, pomimo najlep­szych chęci, niemożliwe.

Tworząca się dopiero 5 armia nie ukończyła jeszcze swojej koncen­tracji, niektóre dywizje były dopiero w marszu do wyznaczonych im rejonów. Niektóre oddziały były w stanie pełnej, gorącz­kowej reorganizacji i przezbrojenia, nieraz nawet bez amunicji. Nawet przesu­nięcie terminu i pod­jęcie ofensywy, zamiast o świcie, w południe, zawierało w sobie poważne ryzyko i było trudne do przeprowadzenia. Na ten temat doszło do dramatycznej wymiany zdań między gen. Zagórskim, szefem sztabu Frontu Północnego, a gen. Sikorskim dowódcą 5 armii, ale wszystko to nie mogło już nic zmienić w katastrofalnym wprost stanie rzeczy.

14 sierpnia dywizje sowieckie ruszyły na całym froncie do natarcia odnosząc dość poważne suk­cesy. Na odcinku 5 armii udało się przekroczyć Wkrę na dość szerokim odcinku, tu jednak zostały zatrzymane. Gorzej natomiast przedstawiała się sytuacja na sąsiednim odcinku 1 armii, gdzie nie­przy­jaciel zdołał zająć Radzymin i dojść do drugiej i ostatniej linii przyczółka warszawskiego opierającego się o wydmę piaszczystą, okoloną od wschodu mokradłami i ciągnącą się od Niepo­rętu do Rembertowa. Przeciwnatarciem zdołaliśmy wprawdzie odebrać Radzymin, około południa, ale po kilkugodzinnych walkach, zmuszeni byliśmy znowu go opuścić, nie mogąc utrzymać się w miejscu wobec przewagi przeciwnika. Po powtórnym upadku Radzymina patrole bolszewickie podeszły aż do linii Wołomin-Izabelin-Nieporęt. Komuniści zapowiadali na noc wkroczenie do miasta. Na ty­łach powstał popłoch, który jednak został opanowany.

Wzywając do największego wysiłku w dniu następnym, 15 sierpnia gen. Sikorski powiedział w swojej odezwie do żołnierzy między innymi:

W dniu dzisiejszym rozpoczyna się z dawna przez armię polską i przez cały Naród oczekiwana nasza kontrofensywa.

Piątej armii przypadło to najszczytniejsze dziś zadanie, by pier­wszym uderzeniem rozpocząć i zde­cydować rozstrzygający okres polsko-rosyjskiej wojny.

Żołnierze, gdy w wichurze ognia ruszycie do ataku, pamiętajcie, że nie tylko o wiekopomną sławę, lecz o wolność i potęgę naszej Ojczyzny walczycie.

Na ostrzach Waszych bagnetów niesiecie dziś przyszłość Polski.

Sercem i myślą jest z Wami cały Naród. Cała Polska wierzy i ufa, że w walce, która się dziś na śmierć i życie zaczyna, jeden może być wynik: Zwycięstwo i triumf wojsk Rzeczypospolitej Polskiej...

Słowa te najlepiej oddają panujące wówczas nastroje.

15 sierpnia z brzaskiem dnia wojska sowieckie zdołały ubiec od­działy 5 armii i rozpoczęły ude­rze­nie na całym odcinku Wkry. Wszy­stkie ataki zostały wprawdzie odrzucone, niemniej jednak opóź­niło to, a częściowo nawet i zmieniło ustalony plan działania, a przede wszystkim koncentryczne na­tarcie na Nasielsk. Zdołano wprawdzie zatrzymać i złamać rozpęd przeciwnika, ale nie starczyło już sił, by poderwać się do nowego natarcia. Sytuacja stawała się groźna, gdyż na tyłach 5 armii, jak ciężka chmura gradowa, zawisły oddziały 4 sowieckiej armii wraz z Korpusem Konnym Gaj Chana, które każdej chwili mogły runąć na nią. Sytuację uratował zagon naszej kawalerii, której udało się w rannych godzinach wpaść do Ciechanowa, roz­pędzić tam sztab 4 armii sowieckiej, zdo­być całą kancelarię dowódz­twa i zniszczyć radiostację, która stanowiła jedyny ośrodek łączności między dowódcą armii a daleko na zachód wysuniętymi oddziałami. Sam dowódca salwował się ucieczką i był przez kilka dni nieuchwytny. Na skutek powstałej dezorganizacji, zagon naszej ka­wa­lerii wy­eliminował z pola bitwy całą 4 armię sowiecką wraz ze wszystkimi oddziałami Korpusu Konnego, które zamiast skręcić na południe, by od tyłu uderzyć na bezbronną 5 armię i zlikwi­dować ją, nie otrzymu­jąc żadnych rozkazów i nie orientując się w położeniu, spokojnie masze­ro­wały dalej na zachód, z dniem każdym oddalając się od pola bitwy. Ten udany zagon naszej kawalerii wywołał po przeciwnej stronie zrozumiałe zaniepokojenie, ściągając na Ciechanów od­wody 15 armii sowieckiej sprzed frontu naszej 5 armii, co z kolei ułatwiło działania naszej 18 dyw. piech. na naszym lewym skrzydle, która skręciwszy na południe, mogła do wieczora zdobyć Nowe Miasto, zmuszając przeciwnika do wycofania się za Wkrę. Rozpęd ofensywy sowieckiej został zła­many. Szala wojenna przechyliła się na naszą stronę.

W dniu tym grupa uderzeniowa nie ruszyła się jeszcze znad Wieprza.

16 sierpnia około godz. 7.00 bitwa o Nasielsk rozgorzała na całym froncie, gdzie na stosunkowo niewielkiej przestrzeni przeciwnik skoncentrował aż 4 dywizje, których nie można było rozbić ude­rze­niem czołowym od zachodu. Jedynie zamknięcie kleszczów od połu­dnia i północy mogło dać pożądany rezultat. Dzięki takiemu dwu­stronnemu uderzeniu, po zaciętej walce oddziały nasze oko­ło godz. 16.00 wdarły się do Nasielska. Pomimo, że po stronie sowieckiej zaczęła zaznaczać się niepewność i bezplanowość działania, żołnierze nasi, którzy od kilku dni i nocy stali w nieu­sta­jącym boju, byli tak przemęczeni i wyczerpani, że musieli naprzód coś zjeść, a potem choć kilka godzin przespać się, zanim mogli podjąć pościg za uchodzącym przeciwnikiem.

Dowództwo sowieckie, wykorzystując przymusowy brak pościgu ze strony 5 armii, wytężyło w no­cy z 16 na 17 sierpnia wszystkie siły, by opanować powstałą pod Nasielskiem panikę.

Niestety, siły naszej grupy uderzeniowej, która aczkolwiek ruszyła tego dnia znad Wieprza, nie zdo­łały nawet nawiązać styczności z nieprzyjacielem.

Ziarno zwycięstwa, zasiane 6 i 10 sierpnia, wschodziło 15 sierp­nia. Nasze zwycięstwo pod Nasiel­skiem zdecydowało o zwrocie na naszą korzyść, po czym lokalny początkowo odwrót, pod wpły­wem uderzenia znad Wieprza przemienił się w ogólną ucieczkę wojsk so­wieckich na wschód.

Gen.Weygand, bezstronny, naoczny świadek, w rozmowie z na­szym ambasadorem w Turcji Sokol­nickim powiedział mu, że gdyby nie bitwa Sikorskiego na północy cały manewr znad Wieprza byłby się nie udał. Jest to ważne stwierdzenie, tym bardziej, że świadectwo Weyganda przekazał nie przeciwnik Piłsudskiego, ale jego najgorętszy zwolennik i wielbiciel.

Bitwa warszawska, która uratowała Polskę, ma wielkie podobieństwa z bitwą na Marną, która ura­to­wała Francję. Gdy po wojnie, grono dziennikarzy zwróciło się do marszałka Joffra z zapytaniem, kto właściwie bitwę tę wygrał, bo różnie się o tym mówi, marszałek powiedział jowialnie: Kto ją wygrał, moi Panowie, tego nie wiem pomimo że tą bitwą dowodziłem. Wiem tylko, że gdybyśmy tę bitwę przegrali, ja jeden byłbym za wszystko odpowiedzialny. Ponieważ jednak bitwę wygraliśmy, znalazło się wielu amatorów do dzielenia laurów. Jest w tym pewna analogia z bitwą warszawską. Gdybyśmy ją przegrali, niezawodnie ciężar winy spadłby na gen. Rozwadowskiego, bo przecież Piłsudski przestał dowodzić i nie ponosił żadnej odpowiedzialności za to co się działo. Ponieważ jed­nak bitwę wygraliśmy, Piłsudski wykazując wielką elastyczność, wysunął się znowu naprzód i zapominając o swojej dymisji, bez najmniejszych skrupułów przywłaszczył sobie laury zwycięstwa.

Gen. Rozwadowski w swojej lojalności nie protestował. Po wy­padkach majowych Piłsudski, dostawszy się do władzy, zamiast mianować gen. Rozwadowskiego marszałkiem i nadać mu wielką wstęgę Virtuti Militari za wygraną wojnę, wtrącił gen. Rozwadowskiego do więzienia na Antokolu, pozbywając się w ten sposób niewygodnego świadka. Gdy rodzima generała, chcąc rehabilitować go, wydała jego biografię, płk Biegański zwrócił się do gen. Juliana Stachiewicza, ówczesnego sze­fa Wojskowego Biura Historycznego z propozycją, by biuro zajęło oficjalne stanowisko w spra­wie świeżo wydanego studium. Gen. Julian Stachiewicz odpowiedział na tę propozycję krótko, że Ge...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin