Larssen Trude Braenne - Wilcze oczy 12 - Zemsta.pdf

(552 KB) Pobierz
Larssen Trude Braenne
Wilcze oczy 12
Zemsta
Rozdział 1
W MAŁEJ IRLANDZKIEJ OSADZIE rozlegał się
krzyk i płacz. Ludzie, którzy schronili się wewnątrz
klasztornych murów, byli kompletnie bezradni.
Gwendolyn przygryzała kostki palców, aż poczuła smak
krwi. Bynajmniej nie wszystkim udało się uciec w
bezpieczne miejsce. W osadzie pozostało wielu
staruszków. Nikt nie obwiniał kogoś, kto pozostawił
starca, nie mogącego już dłużej zapracować na chleb
i będącego tylko zawadą. Należało chronić swoją
własną skórę - i dzieci.
Hordy dzikusów biegały tam i z powrotem po drodze.
Wikingowie byli wściekli. Mieszkańcy osady
najwyraźniej ich zauważyli i zdołali się zabezpieczyć.
Teraz nadszedł czas zemsty, a z braku innych ofiar, na
których można by było wyładować złość, to starcy i
zapomniani posmakują gniewu berserków.
Stopniowo, gdy domy zostały już przetrząśnięte w
poszukiwaniu wartościowych przedmiotów, zaczęto
podpalać dachy. Dla tych rozbójników nie odgrywało
żadnej roli, czy w środku znajdowali się ludzie.
Staruszkowie, którzy mogli jeszcze ustać na nogach, byli
wyganiani na deszcz. Dzikie bestie zrywały z nich
odzienie i zmuszały do biegania po drodze, a po chwili
głowy nieszczęśników potoczyły się na ziemię.
- Jezus, Maria - lamentowała Gwendolyn. - To nie
ludzie. To diabły!
Brat Andrew objął ją ramieniem i obrócił, by nie
musiała na to patrzeć. Nic nie mogli zrobić, by pomóc
tym nieszczęśnikom. W umyśle zakonnika coraz wyraź-
niej rysowało się podejrzenie, że wikingowie nie dadzą
się powstrzymać jakimś żałosnym klasztornym murom.
Niedługo tutaj wtargną i będzie po wszystkim.
- Chodź do kościoła - powiedział tylko. Gwen usłuchała
jak we śnie. Stawiała
sztywne i chwiejne kroki.
W świątyni było pełno ludzi. Kapłan odprawiał mszę i
wierni podchodzili pod ołtarz w długim szeregu, by
przyjąć komunię świętą. Gwendolyn nie dołączyła do
nich, tylko opadła na posadzkę pod murowaną ścianą,
szlochając i jęcząc.
Andrew nie śmiał jej prosić, by poszła z nim do
komunii, chociaż chętnie po-
dzieliłby się z nią świętym pokarmem po raz ostatni.
Właściwie to nie było dla nich miejsca przy ołtarzu. Nie
po tym, jak zaledwie kilka godzin wcześniej zgrzeszyli.
Ksiądz musiał podnieść głos, by go słyszano. Nie tylko
płacz ludzi go zagłuszał. Grupa mnichów zdejmowała
właśnie wielki, złoty krucyfiks. Inni nieśli srebrne lich-
tarze i święte relikwie.
Mieszkańcy osady, którzy do tej pory uważali się za
bezpiecznych w domu Boga, zrozumieli teraz, że
zakonnicy są innego zdania. Przygotowywali się na atak
dzikiej, chciwej hordy, która wkrótce wleje się przez
mury z mieczami, włóczniami i płonącymi pochodniami.
Przynajmniej będą musieli sporo się naszukać, by
odnaleźć skarby należące do Pana. Kryjówkę szykowano
już od dawna. Nie po raz pierwszy ten klasztor padał
ofiarą łupieżców.
Gdyby ludzie mieli lepszą pamięć, po-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin