jacek bio.docx

(37 KB) Pobierz

Witam ciocię Dori.

 

Piszę ten list na cioci wyraźną prośbę. Podzielę się w nim tym, co pamiętam z dzieciństwa. Chcę zaznaczyć, że będzie to bardzo osobiste i po części też trudne dla mnie. Moje dzieciństwo nie przebiegało zbyt różowo. Było to całe lata temu, więc nie pamiętam już za wiele. Pamiętam jedynie skrawki i obrazy, które najbardziej utkwiły mi w pamięci – może dlatego, że były dla mnie najbardziej szokujące i najbardziej mnie zabolały. Przez pierwsze 5 lat mojego życia mieszkałem z mamą i tatą w Beniaminowie k. Zduńskiej Woli.  Moja mama była słabą kobietą i miała masę problemów, z którymi sobie nie radziła co, wydaje mi się, popychało ją do picia alkoholu. Dziś większość osób słabych tak robi. Nie rozumiem czemu wybierają akurat alkohol ale też ich nie potępiam. Mój ojciec natomiast nie tolerował tak nadmiaru alkoholu jak i osób zażywających go w nadmiernych ilościach. Dlatego już jako dziecko 3-5 letnie musiałem doświadczać sytuacji, w których ojciec bił matkę. Wiele osób do dziś mówi mi, że jestem bardzo wrażliwy jak na chłopka – może i tak jest, bo wiem, że robiło mi się bardzo smutno jak widziałem, że ktoś płacze. Nawet jak mój brat dostał paskiem, za coś, co sam na niego naskarżyłem, to i tak mi go było szkoda i żałowałem, że wytworzyłem taką sytuację. Jeszcze bardziej jednak zawsze byłem wyczulony na łzy kobiety. Może to dlatego, że pierwszą płaczącą kobietą z jaką miałem styczność była moja mama, osoba, którą bardzo kochałem i byłem do niej bardzo emocjonalnie przywiązany. Myślę, że jako dziecko moja wrażliwość i przeżywanie było jeszcze większe niż to jest teraz. Dlatego można sobie tylko wyobrazić co robi z psychiką takiego dziecka obraz ojca, który trzymając leżącą mamę za włosy uderza jej głową o betonowy stopień schodów. Niewiele osób też wie, co przeżywa 4-5-letnie dziecko, które słyszy za drzwiami płaczącą matkę, pukającą i rozpaczliwie błagającą by wpuszczono ją do domu, a które z zakazu ojca nie jest w stanie otworzyć drzwi. Sam ojciec rzecz jasna też ich nie otworzył. Pamiętam, że czułem się wtedy bardzo źle, byłem tak smutny i przygnębiony, że płakałem ale i byłem też zły na ojca. Ojciec nie chciał wpuścić mamy do domu, bo była pijana. Nie pamiętam za wiele odnośnie warunków jakie panowały w naszym domu, ale nie przelewało się nam jakoś.  Myślę, że było tak średnio biorąc pod uwagę tamte czasy. Niektórzy mogli pomyśleć, że byliśmy dość bogaci, gdyż mieliśmy w domu kamerę, odtwarzacz kaset wideo, telewizor – ojciec lubił kupować takie rzeczy. Wiem, że prowadził wypożyczalnie kaset wideo a potem jak mu ją chyba zamknęli też był instruktorem nauki jazdy.

Gdy miałem te 3-5 lat, nie rozumiałem jeszcze dlaczego mama pije. W miarę jak dorastałem zaczynałem to bardziej rozumieć. Pod względem okazywania miłości, to byłem chyba i tak w najlepszej sytuacji bo byłem najmłodszy, więc chyba mnie najwięcej noszono na rękach. Pamiętam, że kiedyś jedząc zupę mama podeszła do mnie ze swoją łyżką i zjadła ode mnie łyżkę zupy na co zaprotestowałem  - mama się strasznie zdenerwowała i obraziła i rzucała ironiczne: „To jedz sobie ją sam, dziękuję ci bardzo”. Myślałem, że się rozpłacze i jakoś zacząłem tego żałować. Myślę, że w jakiś tam swój pokręcony sposób nas kochała, albo przynajmniej starała się to robić.

Pamiętam też, że mieliśmy w domu taki grzejnik na podłodze i na który zrzuciłem kiedyś brata z łóżka, i trochę mu się odcisnął na biodrze, znaczy się poparzył i ślad ma do dziś. Zastanawiam się również do dziś jak to się stało, że na podłodze stał garnek ze wrzątkiem i dlaczego zechciałem go użyć jako nocnika. Poparzyłem sobie wtedy trochę skórę z tyłu nóg, co było jednym z wielu źródeł moich późniejszych kompleksów i wstydu w szkole podstawowej. Pamiętam też dość wyraźnie, że mieliśmy w domu takie przeszklone drzwi ale nie z jakiegoś grubego, mocnego szkła, tylko taka zwykła szyba w drzwiach. Moja siostra natchniona lekturą filmów, próbowała kiedyś otworzyć takie drzwi nogą kopiąc w nie. Niestety szyba się zbiła i moja siostra rozcięła sobie dość poważnie nogę za kolanem tak, że miała chyba z 8 szwów i szramę ma do dziś. Pamiętam, że szyba ta była zamocowana w drzwiach plastikową listwą. Pamiętam jak ojciec używał tej listwy kiedyś by bić codziennie przez 2 tygodnie mojego starszego brata w goły tyłek za to, że ukradł mu aparat i wyniósł na dwór i chyba zgubił. Pamiętam, że miał takie fioletowe pręgi na tyłku i bardzo go to bolało i płakał a ja płakałem razem z nim. A było mi wtedy dodatkowo przykro, gdyż chyba sam naskarżyłem ojcu na brata – nie pamiętam dokładnie. Pamiętam też, że mieliśmy takiego sąsiada Janusza, miał może koło 30 lat. Pamiętam, że kiedyś gdy mama wychodziła, ze mną za rękę z domu i on stał koło swojego domu i coś burknął do mamy w stylu „Na co się gapisz?”, mama pewnie coś odpowiedziała na co zaczął biec przeskakując płotki w ogródkach i zaatakował ją. Złapał ją za włosy i może nawet uderzył ale nie pamiętam. Pamiętam tylko moją bezsilność i bezradność w tej sytuacji. Kiedyś też mama stała ze mną i młodszym bratem Piotrkiem na balkonie, miał wtedy może rok, dwa i szedł znów Janusz i znów zaczął coś mówić do mamy a potem zaczął rzucać w nas kamieniami tak, że Piotrek dostał w kolano. Ojca nie było bo był w pracy ale czuję, że nawet jakby był to nie dałby rady nic zrobić. Z ojcem nie miałem jakiś dobrych stosunków, o ile można mówić tu o stosunkach ojca z 5-letnim synem. Pamiętam, że czułem głównie gniew na niego za to, że bił mamę. Któregoś dnia przyjechali rodzice mamy, czyli moja babcia z dziadkiem i zabrali nas stamtąd razem z mamą. Mama nigdy nie przejęła nazwiska taty, nie mieli chyba nawet ślubu – może tylko cywilny. Pamiętam, że przyjazd babci i dziadka był jak swego rodzaju odsiecz dla nas i mamy. Zabrali nas robiąc wyrzuty ojcu i wyzywając go. Zapewne zabranie nas było to sądownie ustalone. Od tego dnia byłem nastawiany przez dziadków przeciw ojcu, utwierdzany w przekonaniu, że był zły i że to on był przyczyną wszystkiego złego, co działo się z nami i mamą.

Zamieszkaliśmy u dziadków w Sieradzu, jak się potem okazało była to dla nas rodzina zastępcza. Warunki mieszkaniowe nie były i tu zbyt wyszukane. Może nie byliśmy rodziną skrajnie ubogą ale nie aż tak wiele nas od takowej dzieliło. Mieszkaliśmy w starej kamienicy, która już się sypała i była od lat przeznaczona do rozbiórki. Nie mieliśmy bieżącej wody więc wodę czystą nosiło się wiadrami ze studni z kranikiem a brudną wynosiło na dwór i wylewało do kratek na podwórku. Nie mieliśmy tym samym łazienki, zatem mycie odbywało się w wielkiej metrowej misce w domu lub w wannie, która była wewnątrz pomieszczenia z pralką na podwórku. Było to coś w rodzaju takiej podwórkowej pralni do użytku całego podwórka. Ale dopóki mieściliśmy się w misce to myliśmy się w domu. Nie odbywało się to niestety codziennie. Często brak warunków i nasza własna nieporadność uniemożliwiały nam umycie się lub chociaż nóg wieczorem. Miska taka postawiona w pionie była mojego wtedy wzrostu, poza tym trzeba było nagotować wody. Nie mieliśmy kuchenki gazowej ani nawet elektrycznej, tylko jeszcze taką, gdzie były stalowe płytki pod które wrzucało się drewno lub węgiel i normalnie trzeba było rozpalić ogień i na tym się gotowało, co zajmowało masę czasu. Jako dziecko 7-10-letnie byłem za słaby i za niski by to wstawić wodę na taką kuchenkę samemu. Ogólnie dziadkowie nie dbali o nas za bardzo pod tym względem. Najbardziej jednak te braki odczuwane były przeze mnie w szkole. Wtedy to zaczęła się rozwijać u mnie cała masa kompleksów, z niektórymi borykam się do dziś. Najbardziej stresujące były dla mnie lekcje wychowania fizycznego, szczególne kiedy pan od WF -u mówił: „dzisiaj ćwiczymy bez butów”, wtedy ogarniał mnie wielki wstyd i zażenowanie, bo miałem dziurawe skarpetki, a jak już ściągnąłem te dziurawe skarpetki to z reguły miałem brudne nogi. Dodatkowo miałem ślady poparzeń na nogach i zawsze czułem się zażenowany na pytania rówieśników „Co ci się tu stało?”. Dlatego też, gdy pan kazał stawać w szeregu ja zawsze stałem sam z tyłu, w drugim szeregu. Nie cierpiałem tego wyśmiewania i wytykania palcami. Często zbierało mi się wtedy na płacz bo było mi bardzo przykro i smutno. Inne dzieci miały markowe ciuchy, a ja miałem tylko te, które babcia znalazła wśród jakiś starych ubrań po swoich synach w naszej komórce. Babcia nie kupowała nam ubrań. Nigdy nie miałem dżinsów, tylko dresy lub sztruksy, nigdy też nie miałem fajnej bluzy tylko zawsze jakieś stare chyba przedwojenne swetry. Były to ubrania jeszcze po naszych wujkach więc były już totalnie niemodne i nie na czasie.

Babcia z dziadkiem podobnie jak mama byli alkoholikami, pili właściwie codziennie. Był to główny powód, dla którego nas zaniedbywali. Nie byli w stanie uporać się ze swoimi problemami, nie mówiąc już o nas i naszych problemach. Pamiętam, że przy stole nie można było wybrzydzać ani wydziwiać w żaden sposób. Babcia z dziadkiem jedli w pokoju gościnnym a my w kuchni, która była jednocześnie dla nas łazienką bo tam też się myliśmy. Raz tylko w życiu zdarzyło mi się wybrzydzać przy stole, miałem może z 6-7 lat. Pamiętam, że wtedy dosięgła moją twarz ciężka ręka babci, której dłoń była jak prawie cała moja twarz wtedy. Od tego czasu już nigdy mi się nie zdarzyło wybrzydzać. Z perspektywy czasu widzę to jako pozytyw, przynajmniej nie mam dziś problemu ze zjedzeniem czegokolwiek. W domu odbywały się często kłótnie między babcią i dziadkiem, którym towarzyszył hałas uniemożliwiający jakąkolwiek naukę. Nie rozumiałem wtedy za wiele, ale słyszałem krzyki i przeklinanie zatem wiedziałem, że coś złego się działo, przez co się stresowałem. W nocy też były kłótnie, więc dość często nie dało się wyspać. Babcia z dziadkiem nie pomagali nam w lekcjach, których sami nie umieliśmy odrobić. Poza tym w domu nie było warunków do nauki, co skutkowało moim bardzo częstym nieprzygotowaniem w szkole i nieodrobieniem pracy domowej, co było kolejnym źródłem moich kompleksów. Babcia często ze sklerozy zapominała gdzie schowała pieniądze a potem biła nas, żeśmy jej niby ukradli. Po paru dniach je odnajdywała. Pamiętam, że w nocy nie spało mi się często za wygodnie. W końcu jak można się wyspać będąc przykrytym starą kołdrą bez poszewki, z której odpadały kawałki waty lub będąc przykrytym samą poszewką. Nie wspominam dobrze tego czasu.

W moim domu panował taki głupi zwyczaj, że jak coś się przeskrobało, to dostawało się lanie od każdego dorosłego członka rodziny – babci, dziadka, mamy a potem od wujków, którzy przyjeżdżali z wojska czasem miesiąc po zdarzeniu.  Było to bardzo stresujące – takie wyczekiwanie na to, że ktoś cię jeszcze zbije. Mój dziadek był dość wysoki i dość silny na swój wiek, pamiętam, że nie używał paska by nas bić, używał pięści. Czasem rzucaliśmy sobie nawzajem na pomoc poduszki, by się nimi bronić. Pewnego dnia babcia biła mnie za jakieś przewinienie używając do tego jej klapka. Był to solidny klapek z grubą na 5 cm, twar, drewnianą podeszwą, którym babcia zaczęła mnie okładać, głównie po głowie. Wpadła chyba w jakiś szał wtedy i pamiętam, że opamiętała się i zaczęła mnie przepraszać i przytulać dopiero wtedy, jak po jednym z uderzeń w czubek głowy zaczęła moja głowa krwawić. Pamiętam również, że jako dziecko 10-letnie miałem wysoką temperaturę a konkretnie 40,3˚C. Była to niebezpieczna temperatura, gdyż słyszałem, że u dziecka temperatura 41˚C to już śmierć. Babcia popatrzała na termometr i stwierdziła „Co ty opowiadasz, jak byś miał taką temperaturę to byś tu leżał ledwo żywy”, strząsnęła termometr i kazała mierzyć jeszcze raz. Dopiero jak drugi raz ujrzała tą temperaturę to wystraszona krzyknęła do mojej mamy „Jezu, Mirka dzwoń po pogotowie !!”. Czułem się wtedy taki odrzucony, taki niekochany ale z drugiej strony było mi trochę lepiej, że w ogóle tą karetkę wezwano. Alkohol od zawsze był w moim życiu powodem spustoszenia, poczucia odrzucenia, bezradności i gniewu. Często babcia, mając nas już jakby dość, krzyczała: „Nie chcę już tych pieniędzy i nie chcę tych dzieci, niech je sobie zabierają !!”. Raz babcia robiła mi o coś awanturę, mama akurat też była w domu więc szukałem u niej schronienia przed gniewem babci. Wtedy babcia mnie wzięła, postawiła między mamą a sobą i kazała wybierać: „Proszę mi powiedzieć, do kogo chcesz iść do mnie czy do mamy?”. Widziałem, że mimo wszystko mieszkałem u babci, a mamy i tak większość czasu nie było w domu. Wiedziałem też, że niezależnie co wybiorę, skrzywdzę i zdenerwuję jedną z nich, poczułem się wtedy dosłownie jak między młotem a kowadłem. Wiem, że mamę kochałem bardziej od babci i że wtuliłem się w mamę i ze łzami w oczach krzyknąłem: „Do mamy!”. Był to szczery wybór, lecz jak się okazało na drugi dzień – niewłaściwy. Babcia dobrze pamiętała moje słowa i na drugi dzień, gdy mamy już nie było, chciała wyrzucić mnie z domu krzycząc „Jak wolicie mamę, to wyp…… do niej! Nie chcę was tutaj!” „Pamiętajcie, że nie ta matka, która urodzi ale ta, która wychowa.”. Dziś za całe to spaczenie w psychice dziadków winię alkohol. Jednego razu nie mieliśmy w ogóle świąt Bożego Narodzenia w domu, gdyż wszyscy spali pijani. Obudzili się w Sylwestra, lecz wtedy było już za późno na prezenty, za późno na choinkę, za późno na opłatek i życzenia, za późno na cokolwiek. Pamiętam, że w Sylwestra też się piło, tak jak i w każdą możliwą okazję: urodziny, ślub, chrzest, komunia i nie tylko. W te dni piło się na pewno, niestety bardzo często w pozostałe dni też. Tak naprawdę to nie przypominam sobie aż tak wielu dni, gdy dziadkowie byli naprawdę trzeźwi. Wszystkie te sytuacje pozwalały mi stwierdzić jak zły jest alkohol i co może wywołać, dlatego odrzuciłem go od razu jako przyczynę wielu złych rzeczy. Przypominam sobie również dość wyraźnie dwie noce, gdy to nie mogłem się dostać do zamkniętego domu, babcia z dziadkiem byli tak pijani, że nie słyszeli pewnie nawet jak pukałem, a jeśli słyszeli to nie byli w stanie wstać. Jedną z tych nocy spędziłem śpiąc na workach ze starymi ubraniami w naszej komórce, a drugą na korytarzu na podobnych workach.

Pamiętam, że babci się bałem. Mimo, że nie była wysoka zawsze wydawała mi się duża i budziła u mnie trochę postrach. Często w lato słyszeliśmy od niej „Chcecie pić dziś kompot? To wypad po jakieś owoce.”. Nie było to w znaczeniuidźcie do sklepu kupićtylko macie tu pustą torbę i idźcie ukraść z jakiegoś ogrodu. Zatem robiliśmy takie rzeczy w lato, kradliśmy jabłka, śliwki, gruszki, wiśnie a również i warzywa. Nigdy nie czułem się z tym dobrze, ale nie miałem odwagi postawić się babci. Babcia w tych swoich prośbach a bardziej może rozkazach używała przekleństw, lecz nie będę ich przytaczał. Pamiętam, że u mojego brata rozwinęła się choroba sieroca jako reakcja na to wszystko, objawiająca się godzinnym lub dwugodzinnym bujaniem się na łóżku przed zaśnięciem. Wtedy nie wiedziałem co to jest, myślałem, że ćwiczy może brzuch więc bujałem się razem z nim do towarzystwa. Sam z siebie nigdy tego nie robiłem. Pamiętam dość wyraźnie wieczne kłótnie babci z dziadkiem lub mamy z babcią przeciw dziadkowi. Z czasem zaczęliśmy ich rozdzielać. Babcia była choleryczką i miała zwyczaj rzucania różnymi przedmiotami w dziadka, szczególnie wtedy jak się zorientowała, że dziadek rozlewając wino do szklanek nalał jej 1 cm lub 0,5 cm mniej niż sobie. Babcia wtedy ciskała taką szklanką zdenerwowana o ścianę lub w dziadka, często za szklanką leciała cała butelka. Wszystkie te szklanki i butelki tłukły się o ścianę zostawiając plamę, smród i lepiącą podłogę czy dywan. Było to niebezpieczne bo czasem ktoś z nas mógł zarobić taką szklanką lub popielniczką a nawet garnkiem. Któregoś dnia, gdy chodziliśmy już na świetlicę (o której jeszcze napiszę), wróciliśmy do domu. Oczom naszym ukazał się obraz płaczącej babci siedzącej na kozetce w samej koszuli nocnej. Koszula jej była do połowy mokra od krwi cieknącej z jej głowy. Zapytaliśmy „Co się stało?”, babcia odrzekła: „Dziadek mnie uderzył.” Okazało się potem, że pijani podczas awantury stracili kontrolę i dziadek uderzył babcię stalową szufelką do węgla, której używaliśmy by dokładać do ognia w naszym kaflowym piecu. Opatrzyliśmy i obmyliśmy babcię jak umieliśmy. Po miesiącu jednak przyjechał jeden z wujków z wojska, wiedział już z telefonu babci co się stało. Wszedł do domu wściekły, popatrzył na rozciętą głowę swojej mamy i jak tylko zobaczył dziadka, śpiącego wtedy na łóżku, zrzucił do bardzo mocno z łóżka i zaczął bić i kopać. Mimo, że wiedziałem, za co to było, to szkoda mi się zrobiło dziadka. W domu mieliśmy tak, że wychodząc z okna wychodziło się na płaski dach sąsiadki. Jednego dnia babcia załamana czymś wyszła na ten dach i chciała się rzucić w dół, chciała się zabić. Do ziemi było może z 3,5 metra, normalnie człowiek złamałby sobie może nogę, lecz wiem, że babcia by się tam zabiła. Weszliśmy na ten dach za nią i zaczęliśmy ją nakłaniać do powrotu do domu. Udało się to nam na szczęście, jak się potem okazało babcia bała się, że nas straci. Jeśli  w istocie tak nas kochała, to na co dzień miała dziwny sposób okazywania tego, była w tym jakaś patologia. Wracając do warunków mieszkaniowych to wiem, że babcia miała względnie sporo pieniędzy. Jedna z naszych cioci mówiła, że oprócz swojej renty ok. 700zł miała na każde z nas 500zł miesięcznie a dzieci była nas potem piątka w domu. Mawiała też, że za te pieniądze, stworzyłaby nam w tym domu raj. Nawet nie chcę myśleć na co poza jedzeniem i opłatą za mieszkanie szły te pieniądze. Pamiętam również, że babcia zawsze surowo zabraniała nam rozpowiadać komukolwiek o sytuacji w domu. Kazała wręcz kłamać, że domu jest fajnie i że jest dostatek, lodówka zawsze pełna szynki i nic nie brakuje. Ale brakowało. Może nie jedzenia, może nawet te ubrania stare nie były tak ważne jak brak tego poczucia, że jest się potrzebnym, że jest się kimś kochanym, kimś, kto ma choć jedną osobę na świecie, której na mnie zależy. Z braku warunków do nauki mieliśmy słabe wyniki w szkole na co babcia reagowała: „Nic z was nigdy nie będzie! Będziecie co najwyżej ulice zamiatać!”. Mówią, że kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Myślę, że dla mnie i mojego starszego brata i siostry się stało. Takie częste wmawianie tego w końcu sprawiło, że zaczęliśmy w to wierzyć i się w tym utwierdzać. Było to potem kolejnym, ważnym źródłem naszych kompleksów, z niektórych nie otrząsnęliśmy się do dziś. Ja dziś mimo skończonych studiów budowlanych, nadal czasem mam wrażenie, że tak naprawdę nic nie umiem, jestem do niczego i do niczego się nie nadaję. Boję się wyzwań, gdyż boję się ewentualnej porażki. Jestem wciąż trochę nieśmiały i niepewny siebie, często nie wierzę w siebie. Ja jednak na szczęście miałem wokół siebie ludzi, którzy budowali we mnie pewność siebie, dlatego dziś jest lepiej niż kiedyś. Gorzej jest z moją siostrą, która do dziś jest pełna kompleksów z których ciężko jest jej się uleczyć. Takie spisywanie nas na straty już na początku odcisnęło się na naszych psychikach bardzo mocno. Tak mocno, że owoców tego doświadczamy do dziś, a pewnie będziemy doświadczać po części do końca życia.

Babcia starała się zawsze mieć kontrolę, między innymi nad dziadkiem - zatem to on zawsze chodził do sklepu po wino. Pamiętam, że któregoś dnia długo nie wracał. Była wtedy zima. Babcia kazała wyjść nam go szukać. Okazało się, że dziadek leżał gdzieś nieprzytomny w śniegu z rozwaloną głową. Ktoś go uderzył czymś ciężkim w tył głowy. Wielu spekulowało, że był to jeden z gości z którym związała się nasza mama, gdyż zawsze gdy do nas przychodził pić, to dziadek był przeciwko niemu. Do dziś nie mam pewności. Wiem tylko, że dziadek miał operację i od tego czasu miał częściowy niedowład rąk i nóg. Od teraz często trzeba było go karmić a także pomagać mu się wypróżnić. Był to dla nas dzieci i dla babci wielki cios. Dziadek już nie chodził normalnie, tylko powłóczył powolutku nogami. Pamiętam, że potem często wybudzał mnie w nocy wymawiając moje imię, żeby mu pomóc trafić na korytarz z wiadrem się załatwić. Mimo tego wszystkiego i tak nie ustało picie alkoholu w naszym domu, zatem był to alkoholizm już dość zaawansowany.

Z mamą to były całkiem inne problemy. Mama miała zwyczaj „uciekania z domu” a konkretnie wychodzenia gdzieś i nie wracania przez miesiąc, dwa, trzy a nawet pół roku. Zawsze byłem przywiązany do mamy, dlatego bardzo brakowało mi jej, gdy jej nie było. Widziałem, że nie mogę liczyć na jej pomoc w radzeniu sobie i że muszę zdać się na dziadków. Przytłaczające było jednak to, że na nich też nie mogłem liczyć mimo, że byli w domu. Mama musiała mieć już w młodości pełno problemów, z którymi nikt też nie umiał jej pomóc. Dodatkowo była słaba – myślę, że dlatego uciekała ciągle w alkoholizm. Zawsze wiedzieliśmy, że mama znikała gdzieś i zaszywała się u jakiegoś mężczyzny by razem pić. Widzieliśmy to, bo jak byliśmy już trochę starsi to zaczynaliśmy z bratem wychodzić jej szukać. Znajdywaliśmy ją właściwie zawsze pijaną, często posiniaczoną i w czyimś łóżku często bez ubrań. Był taki jeden gość, co moczył mamie ubrania tak, by nie wychodziła. Mieszkał na tej samej ulicy co my i to jego podejrzewaliśmy o to, że uderzył potem dziadka. Zaskakujące było to, że był to człowiek 60-letni, z czego 25 lat spędził w więzieniu a moja mama miała wtedy ok. 33 lat. Nie było to fajne takie szukanie i znajdywanie mamy na różnych zapuszczonych melinach. Mama czasem wracała sama do domu ale zostawała tylko na tyle, by siniaki zeszły i żeby doszła do siebie. Czasem nawet cieszyliśmy się jej obecnością przez 2 tygodnie. Potem się malowała i znów wychodziła.

W tym całym chaosie panującym w naszym domu dziwię się, że w ogóle miałem pierwszą komunię. Wtedy to dotarło do mnie, że nie mogłem jej przyjąć, gdyż nie byłem przygotowany. Okazało się, że nie miałem w ogóle chrztu, zatem byłem chrzczony jakoś 3 tygodnie przed komunią razem z dwoma młodszymi braćmi. Zawsze sobie tłumaczyłem, że dlatego też złe duch miały do mnie przez dłuższy okres czasu większy dostęp niż do przeciętnego człowieka, jednak nie wiem jak naprawdę było. Babcia z dziadkiem zawsze wyganiali nas do kościoła, przy czym sami nigdy nie poszli. Jedynie poszli na śluby synów, nasz chrzest i pierwsze komunie.

Wszystkie moje doświadczenia z tamtego okresu doprowadziły do rozwinięcia u mnie całego szeregu kompleksów. Zawsze czułem się gorszy, a nawet najgorszy. Często byłem najgorszy. W szkole wieczne nieprzygotowanie i towarzyszące temu zażenowanie, wstyd i wyśmiewanie doprowadziło mnie w końcu do znienawidzenia siebie i swojego nazwiska. Gdy pani wywoływała moje nazwisko biorąc kogoś do odpowiedzi, poczucie skrępowania i wstydu było tak potężne, że chciało mi się płakać. Kiedy jednak udawało mi się dostać 4 lub więcej z jakiegoś przedmiotu, to pani zwykle sama zdziwiona ironiczne mówiła „Głowacki, 4+, o proszę” a cała klasa klaskała mi jako, że była to rzadkość w moim przypadku. Jedna nauczycielka rzuciła do mnie raz nawet „Ty to powinieneś nazywać się chyba Bezgłowacki, tak żenujący jest twój brak wiedzy”, lecz było to z historii, której nigdy nie lubiłem więc aż tak się tym nie przejąłem. Jak pisałem, zawsze czułem się gorszy – doprowadziło to w moim przypadku do wykształcenia mechanizmu obronnego w postaci „klaunowania”. Robiłem z siebie głupka by ktokolwiek w klasie mnie polubił. Z czasem zacząłem rozumieć pewne rzeczy, między innymi to, że nie można błaznować będąc już prawie dorosłym. Wtedy to zacząłem budować wokół siebie mur obronny w postaci wyizolowania i wiecznego stronienia od ludzi. Nie zabierałem głosu publicznie, nie zgłaszałem się na lekcjach, trudno było mi o czymkolwiek mówić w grupie większej niż ja sam i ewentualnie druga osoba. To zostało mi do dziś. Wiele osób pytało mnie czemu jestem wiecznie taki wyobcowany, taki ponury, czemu się nie uśmiecham i się nic nie odzywam. Mówili, że to nie jest normalne. Nie uśmiechałem się za wiele w dzieciństwie z dwóch powodów. Pierwszym było to, że miałem trochę krzywe zęby a drugim to, że nawet jakbym miał proste to i tak nie miałem za wiele powodów do radości. Zapewne te braki w mojej rodzinie zaowocowały jeszcze wieloma innymi zmianami w mojej psychice i miały wpływ na jej kształtowanie, ale też pewnie nie ze wszystkiego do dziś zdaję sobie sprawę. W mojej rodzinie brakowało ogólnie mówiąc miłości a może bardziej wynikającej z niej troski o to, byśmy mieli zapewnione pewne rzeczy. Były to rzeczy z pozoru proste jak pomoc w lekcjach, czyste i niepodarte ubrania, zwykłe branie w objęcia - jednak czasem tak niedostępne. Notoryczny brak przytulania i całowania mnie jako dziecko zaowocował skrzywieniem mojej seksualności i pewnie wszystkim z tym związanym. Nigdy też nie uważałem się za osobę ładną czy w jakiś sposób atrakcyjną. Dlatego nawet kiedy mi się podobała jakaś dziewczyna, nigdy do niej nie podchodziłem i z nią nie rozmawiałem. Z czasem zaakceptowałem to i uznałem, że widocznie tak ma być – mam być sam. Wiem, że różnie się ludziom układa i rzadko kto miał tak naprawdę słodkie dzieciństwo i że trzeba umieć się z tego otrząsnąć i o tym zapomnieć. Ja o wielu rzeczach nie umiem zapomnieć. Niektóre rzeczy tak wyryły się w mojej świadomości i odcisnęły na mnie takie piętno, że zostaną we mnie już do końca moich dni.

Zatem ten nieszczęsny alkohol od zawsze towarzyszył mojemu życiu. Wiem, że u jednych dzieci obserwowanie wiecznie pijanych rodziców powoduje kopiowanie wzorców zachowań. U mnie jednak przekształciło się to w coś całkiem innego. Ponieważ widziałem ile zła, awantur, cierpienia i bólu to przynosi – znienawidziłem alkohol. Im byłem starszy, tym miałem większą świadomość otaczającego mnie świata. Zatem wiele razy słyszałem o rozbitych przez alkohol rodzinach, w których to ojciec-alkoholik wracał do domu pijany i wszczynał awantury krzycząc i bijąc żonę i dzieci. O wypadkach na drogach spowodowanych przez głupich, pijanych kierowców jeszcze więcej słyszałem. Zatem w moim odczuciu alkohol jest często przyczyną cierpienia a nawet śmierci nierzadko bliskich nam osób. Nie cierpię nawet smaku (jest gorzki) czy zapachu alkoholu, bo ilekroć czuję alkohol przypomina mi się smród, jakim przechodziły nasze dywany w domu, po których był on rozlewany. A to wywołuje lawinę innych przykrych i bolesnych wspomnień. Tak naprawdę nie spotkałem zbyt wielu osób, które umieją się kulturalnie napić. Większość osób traci potem panowanie i robi głupie, często żenujące czy raniące innych rzeczy. Ja nienawidzę tracić nad sobą kontroli a zatem nie piję. Nie akceptuję też tego, że moi bracia lubią pić. Nawet w ich przypadku tego nie rozumiem. Nie mam absolutnie ubawu w sytuacji, gdzie muszę odebrać jakąś pijaną osobę z zabawy autem i przez całą drogę obawiać się czy się nie zwymiotuje. Nie uważam również za fajne płacenie mandatów za brata, który po pijanemu kłócił się z policjantami. Nie bawiłoby mnie również oglądanie na drugi dzień swoich zdjęć np. na facebooku, gdzie półnagi biegam po mieście lub robię inne głupie i żenujące rzeczy. Często odczuwam pogardę i złość wobec takich osób. Nie rozumiem jak można to robić w ogóle. Często moi znajomi budzą się na kacu i mówią „Ostatnio to przesadziłem chyba. Wymiotowałem prawie całą noc. Zgubiłem portfel. Alkohol to jest jednak zło” a jednak mimo to ciągle po niego sięgają. Nienawidzę sytuacji, kiedy są wtedy tacy bezradni, że mówią: „Możesz mi iść kupić coś do jedzenia, bo ja widzisz w jakim stanie jestem, jeszcze mi nie zeszło z wczoraj” lub „Pomóż mi się ubrać/rozebrać, bo sam nie mogę”. Czasem zastanawiam się czy tacy ludzie mają jakiekolwiek poczucie godności. Takie zachowanie jest żałosne. Dlatego jestem przeciw temu - tak u moich bliskich jak i znajomych a tym bardziej mojej ewentualnej partnerki. Oczywiście, nie jest to mój główny wyznacznik u dziewczyny aczkolwiek znaczący. Jeśli tylko pije alkohol w towarzystwie bo wypada to rozumiem, ale jeśli po prostu to lubi robić bez specjalnych okazji to już stawia nad nią duży znak zapytania.

Jednak już praktycznie od dziecka Pan Bóg wyraźnie nade mną czuwał i okazał mi swoją wielką łaskę. Na mojej drodze życia postawił siostrę Elżbietę. Miałem jakoś 6-7...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin