2003-2-7 - Dokąd od socjalizmu.odt

(34 KB) Pobierz

Dokąd od socjalizmu

Budowanie "komunizmu" w krajach Europy Wschodniej i Środkowej było - zdaniem Adama Schaffa - obarczone "grzechem pierworodnym", polegającym na wprowadzeniu własności państwowej, która wyeliminowała całkowicie (lub nieomal) własność prywatną - jedyną gwarancję racjonalności ekonomicznej. Drugim aspektem tego "grzechu pierworodnego" była koncepcja dyktatury proletariatu. Taka zbrodnia nie może znaleźć usprawiedliwienia w oczach A. Schaffa, który zawsze czuł się socjalistą, nie zaś komunistą (co najwyżej używa dziś tego pojęcia w znaczeniu specyficznym, oznaczającym zwolennika odejścia od kapitalizmu w kierunku postkapitalizmu lub neosocjalizmu (w tej kwestii nie jest jednoznaczny) - por. rozważania w rozdziale "Moja droga do socjalizmu" w: Książka dla mojej żony, Warszawa 2001). Co prawda, znajduje on całkowite usprawiedliwienie dla swojej osoby - bądź co bądź głównego ideologa okresu stalinizmu - ale trudno powiedzieć, na jakiej podstawie. Odrzucając hasło dyktatury proletariatu z okresu Rewolucji Październikowej (nie ma usprawiedliwienia dla terroru będącego wynikiem wdrażania tego hasła), z pełną dezynwolturą twierdzi, że w stalinowskiej, represyjnej postaci, w Polsce - dla hasła dyktatury proletariatu (czytaj: dla dyktatury biurokracji) nie było alternatywy, i że stalinowskie działania były jedynie słuszne w tym okresie. A co za tym idzie - jego rola i funkcja w ówczesnym aparacie władzy.

W jednym możemy się z Schaffem zgodzić - nigdy nie nauczał marksizmu takiego, jakim stworzył go Marks, nigdy nie przyjął fundamentu owej teorii, jaką jest koncepcja wyzwolenia klasy robotniczej. Od samego początku w Polsce oficjalnie rozwijała się rewizjonistyczna wersja marksizmu z jej przechyłem w stronę koncepcji alienacji i przeciwstawiania "starego Marksa" "młodemu", jakoby bardziej płodnemu i ważkiemu w sferze filozoficznej. Ekonomia polityczna Marksa nie była traktowana zbyt poważnie, brakowało jej jakiegokolwiek odniesienia do realiów gospodarczych kraju. Dyskusja o teorii wartości przypominała raczej dysputy scholastyków kłócących się o to, ile diabłów zmieści się na czubku szpilki, gdyż całkowicie oderwano ją od polemicznego kontekstu, do jakiego odnosił ją Marks.

W efekcie, marksizm uprawiany w Polsce od początku był rewizjonizmem, a poszukiwania w kierunku autentycznego marksizmu - z uwagi na rewolucyjny charakter, promujący zasadniczą rolę klasy robotniczej - były, delikatnie mówiąc, niemile widziane. Dopiero odwilż 1956 r. sprawiła, że można się było zainteresować wersją marksizmu nieco mniej zafałszowaną. Oknem na świat dla nielicznych poszukujących był jugosłowiański system samorządowy.

Jednak nie o takie przesunięcie chodziło oficjalnym ideologom pseudomarksizmu, jak A. Schaff. System ewoluował w kierunku uznania, że nie istnieją bardziej racjonalne mechanizmy ekonomiczne niż mechanizmy wolnorynkowe. Jedni odczytywali system jugosłowiański jako marksowskie społeczeństwo oparte na zrzeszeniu wolnych wytwórców, inni widzieli w nim sposób na rozmiękczanie realnego socjalizmu w kierunku gospodarki rynkowej. Oczywiście, nie chodziło o przywrócenie kapitalizmu, ale o zwycięstwo koncepcji socjalistyczno-reformistycznej.

Tzw. komunizm w Polsce był budowany i powolnie reformowany przez przedwojennych socjalistów, którzy stanowili kadrę w obliczu braku takowej - przyczyną było praktyczne unicestwienie działaczy komunistycznych jeszcze przed wojną. Realia polityczne spowodowały, że socjaliści musieli jakoś ułożyć się ze zwycięską partią Stalina, która zatraciła już dużo wcześniej podstawy dane jej przez Marksa i Lenina. Nie mogła więc stworzyć kadry zdolnej stać się alternatywą dla kapitalizmu, a cóż dopiero dla prężnej, choć nieco w odwrocie, idei socjalistów. Cóż, czasy były takie, że wszyscy robili niezupełnie to, co chcieli, jednak wprowadzanie "komunizmu" przez socjalistów w Polsce, pod butem Stalina, było niemałym paradoksem.

W przeciwieństwie do wielu marksistów, A. Schaff nie miał nigdy, jak sam pisze, kłopotów z wyjazdami za granicę, gdzie mógł pogłębiać swe sympatie rewizjonistyczne, modne na Zachodzie. Według tych importowanych modeli reformistycznych ewoluował system "realnego socjalizmu" w PRL. Reformizm wygrał na całej linii w latach 70., za Gierka. Niestety dla reformistów kierunku socjalistycznego, ewolucja wymagała czasu, a na świecie zmieniła się główna tendencja rozwojowa. Skończył się okres prosperity, keynesizm wyczerpał chwilowo swoje możliwości i rozpoczęła się ofensywa liberalizmu ekonomicznego.

Trudności gospodarcze dotknęły również Polski. "Długi Gierka" nałożyły się na wyczerpanie się rezerw rozwoju ekstensywnego i uniemożliwiły wycofanie się na pozycje autarkiczne. Ruch Solidarności, tradycyjny w formie, mógł, jak poprzednio, służyć wymianie ekipy rządzącej, co zazwyczaj dawało szansę kolejnego ruchu dla reformistów (i okopania się na zdobytych już pozycjach). Tym razem jednak sytuacja przerosła nawet "socjalistów". W grudniu 1981 r. zanosiło się nie na przewrót pałacowy, jak dotychczas, ale na radykalną zmianę, zagrożenie dla ustroju. Do dziś trwają spory, czy była wtedy realna groźba interwencji radzieckiej. Charakterystyczne, że reformiści do dziś pozostają przy swoim tradycyjnym (Wielki Brat) usprawiedliwieniu, podczas gdy zajadli antykomuniści groźbę interwencji wyraźnie bagatelizują.

Stan wojenny sprawił, że sytuacja wyrównała się i znormalizowała dla reformistów. Oczywiście, trudno było pogodzić się tak od razu z antydemokratycznym parasolem rozpostartym nad polityką zmieniania mechanizmów rządzących gospodarką. W międzyczasie, na pozycje socjaldemokratyczne ewoluowali członkowie poprzedniego betonu partyjnego (ewolucja ta trwała od lat 70.). Mogli oni już bez socjalistów-reformistów, którzy wybrali emigrację wewnętrzną lub zagraniczną, jak A. Schaff, przystąpić do reform gospodarczych. Jak na neofitów przystało, nie mieli oni takich hamulców prospołecznych, jak socjaliści. Ewolucja ekonomistów partyjnych była bowiem szybsza niż ewolucja ideologów. Wyzwoleni z pęt selektywnej cenzury i oficjalnej ideologii, zachłystywali się w latach 80. modnym liberalizmem i w nim ulokowali swe wizje modelowe. Nie obarczeni korzeniami socjalizmu, choćby reformistycznego, nowi socjaldemokraci i ekonomiści rozumieli lepiej, że nie da się powstrzymać dżina reform wypuszczonego z butelki. Ewoluowali zresztą i socjaldemokraci zachodni, w latach 90. stanowiąc wzór dla ekipy SLD (Millera) oraz dla prezydenta Kwaśniewskiego. Na pozycjach tradycyjnej socjaldemokracji pozostali "opozycjoniści" z M.F. Rakowskim. Miller ze swoją ekipą broni jeszcze jakichś pozycji interwencjonizmu państwowego, ale niekonsekwentnie. Sytuacja z okresu stanu wojennego niejako się powtarza. Warto więc przyjrzeć się tamtemu okresowi i porównać go z dzisiejszym.

W toku dyskusji nad reformą gospodarczą wyodrębniły się dwa główne nurty: 1) optujący za reformą zmierzającą do gospodarki planowo-rynkowej; 2) do gospodarki czysto rynkowej. Istniał też trzeci nurt - dogmatyczny, za utrzymaniem gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Dwa pierwsze nurty miały wpływ na założenia reformy gospodarczej i optowały za przyspieszeniem wdrażania reformy na II etapie.

Rynkowcy postulowali wprowadzenie rynku "jak najszybciej i w jak najszerszym zakresie, a równowagę osiągnąć za jednym zamachem, metodą kuracji wstrząsowej" (M. Mieszczankowski, "Bliższe i dalsze perspektywy reformy", referat na VI ogólnopolską konferencję naukową nt. "Model polskiej reformy gospodarczej", Lublin 1988, s. 5). Realiści postulowali stopniowość reform, przy uwzględnieniu ograniczeń ekonomicznych i społecznych.

"Koncepcja wstrząsowej kuracji rynkowej, polegająca na przeprowadzeniu wielkiej, jednorazowej operacji cenowo-dochodowej, została sformułowana już w 1984 r." (tamże, s. 5). "(...) Jednakże, w tym okresie, koncepcja ta nie była szerzej rozwijana ani propagowana. Rozwinięcie tej koncepcji nastąpiło wraz z proklamowaniem przejścia do II etapu reformy" (tamże, s. 5)

"Rynkowcy poparli, co jest zrozumiałe (...) wariant wysokiego, jednorazowego podniesienia cen. Co więcej, zapewniali, że społeczeństwo udzieli poparcia programowi drugiego etapu reformy i nie sprzeciwi się trudnym decyzjom cenowo-płacowym (...) Dodawano przytem uspokajające zapewnienia, że nie musi to oznaczać obniżenia przeciętnych wynagrodzeń i dochodów realnych, że wzrost cen nie musi być wysoki (...), że nawis inflacyjny jest problematyczny (czyli nie zagraża osiągnięciu równowagi). Słowem, według rynkowców wszystko miało przebiegać gładko, bez zakłóceń i przy powszechnej akceptacji." (tamże, s. 7).

"Realiści od początku nie podzielali koncepcji rynkowców w omawianej sprawie. Wykazywali, że mamy przestarzałą strukturę uprzemysłowienia (także strukturę agrarną), że cechuje ją niski udział w międzynarodowym podziale pracy i niewydolność eksportowa, że gospodarkę dławią ciężary zadłużenia." (tamże, s. 7).

"Postulowano przeto dokonać rewizji planu pięcioletniego, wnieść korektywy do programu inwestycyjnego, które umożliwiłyby zwiększenie produkcji prorynkowej i proeksportowej. (...) Stopniowe dochodzenie do równowagi traktowano jako zadanie pierwszoplanowe." (tamże, s. 8).

"Dzisiaj nie można jeszcze powiedzieć, jakimi przesłankami kierowały się władze przyjmując jądro koncepcji rynkowców (wyjaśnią to w przyszłości historycy). Można natomiast stwierdzić, że Program umocnienia pieniądza - przeciwstawny tej koncepcji [opracowany przez zespół prof. W. Baki, ówczesnego prezesa NBP] - pobudził niejako do nasilenia akcji przygotowującej i propagującej szybkie osiągnięcie równowagi za pomocą jednorazowej operacji cenowo-dochodowej. Poczęto usilnie propagować w środkach masowego przekazu tę koncepcję. Zaręczano na forum Sejmu, że jej realizacja przyniesie nadwyżkę podaży nad popytem. Uspokajano, że operacja ta nie będzie dla ludności zbyt dotkliwa, gdyż wzrost cen podstawowych dóbr zostanie w pełni zrekompensowany, a oszczędności będą zrewaloryzowane." (tamże, s. 9).

"Trzeba powiedzieć, że tej swoistej presji, a może i nęcącej perspektywie poddała się część realistów (...) Inna część tych ekonomistów przyjęła postawę wyczekującą. Tylko z rzadka pojawiały się głosy podważające zasadność skokowego, jednorazowego wzrostu cen i optujące za stopniowym dochodzeniem do równowagi oraz umiarkowanym wzrostem cen" (tamże, s. 9/10).

"Dopiero zapowiedź wzrostu cen o 110% doprowadziła do otrzeźwienia" (tamże, s. 10). Konsultacyjna Rada Gospodarcza wypowiedziała się negatywnie o projekcie operacji cenowo-dochodowej. W przededniu referendum Kongres Ekonomistów wypowiedział się przeciwko drastycznie wysokiemu wzrostowi cen. "Te zbiorowe głosy, niestety mocno spóźnione, nie były jednak dość stanowcze; nie domagały się odwołania operacji cenowo-dochodowej" (tamże, s. 10).

Pomimo powszechnej oceny, że było to niefortunne przejście do II etapu reformy, już wkrótce pojawiły się głosy, że należy powtórzyć taką kurację wstrząsową, a im szybciej, tym jej koszty będą niższe.

"W tym kontekście trzeba zaznaczyć, że operacja cenowo-dochodowa była podwójnie gorzką lekcją. Gospodarka, wychodząc z dużym mozołem z kryzysu, znów znalazła się w fazie recesji. Nastąpiło pogłębienie spadku zaufania do reformy i ponowne zwiększenie napięć społecznych. Odbudowywanie więzi współpracy z zagranicą, odzyskiwanie wiarygodności poniosły niemały uszczerbek" (tamże, s. 11).

"(...) władze odżegnały się oficjalnie od polityki skokowych podwyżek cen. W stadium opracowania znajduje się plan konsolidacji gospodarki" (tamże, s. 11).

Lekcja powyższa każe, jak pisze Mieszczankowski, zweryfikować trzy główne niemal dogmaty lansowane przez rynkowców: wolnych cen, całkowitej swobody kształtowania cen przez przedsiębiorstwa, całkowitej swobody alokacji środków. "Wcielenie w życie tych dogmatów, oznaczające odrzucenie w tych dziedzinach wszelkiego interwencjonizmu państwowego i sprowadzenie do zera roli centralnego planowania, oznaczałoby w praktyce ukształtowanie inflacyjnego modelu gospodarowania, który nie byłby sprawny i proefektywnościowy. W określonych warunkach mogłoby to prowadzić wręcz do dekompozycji systemu, czego dowodzi przykład Jugosławii" (tamże, s. 14).

"Kwestia wszechstronnego urynkowienia gospodarki, choć wielkiej wagi (...) jest w koncepcjach rynkowców - jak się okazało - tylko jedną z części zasadniczego zreformowania naszej gospodarki. Clou tych koncepcji jest sprawa własności środków produkcji i ich podmiotów, a więc sprawa charakteru ustroju społecznego. Trzeba zaznaczyć, że początkowo (...) teoretycy czystej gospodarki rynkowej nie podnosili tej, bądź co bądź, zasadniczej sprawy (nie chcąc zapewne od razu odkrywać wszystkich kart).

Jądrem generalnej koncepcji rynkowców (...) jest teza, że system gospodarki rynkowej bez prywatnej własności nie będzie dostatecznie sprawnie funkcjonować. Różne formy własności kolektywnej (nieprywatnej), nawet przy najbardziej wszechstronnym rozwoju gospodarki rynkowej, paraliżują czy uniemożliwiają w pełni sprawne funkcjonowanie systemu gospodarczego. System gospodarki oparty na własności kolektywnej nie może być sprawny i efektywny, jest niereformowalny. Aby gospodarka sprawnie funkcjonowała - trzeba go zastąpić innym systemem ustrojowym" (tamże, s. 16).

"Ta generalna koncepcja była w różnej formie przedstawiana, ulegając także określonej ewolucji. Według jednej z pierwszych wersji reformy, opublikowanej w 1986 r. przez znanego protagonistę czystej gospodarki rynkowej, gospodarka kolektywna w zdecentralizowanym systemie (tj. bez centralnego, dyrektywnego kierowania produkcją i rozwojem) nie będzie dostatecznie sprawna i efektywna, a to wskutek immanentnego skażenia etatyzmem. Częściowym wyjściem z tego stanu byłby samorządowy system gospodarczy, jednakże pod warunkiem wyeliminowania wszelkiego rodzaju etatyzmu (interwencji aparatu partyjno-państwowego). Wszakże system ten, choć lepszy, nadal wykazywałby niższość w porównaniu z systemem liberalnym (tj., prywatno-kapitalistycznym). Pożądanym rozwiązaniem byłby przeto mariaż obu systemów, tj. gospodarka mieszana, składająca się z sektora samorządowego oraz prywatno-kapitalistycznego (oczywiście pod warunkiem wyrugowania wszelkich śladów etatyzmu)" (tamże, s. 16).

Zwolennicy systemu samorządowego doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, że w otoczeniu kapitalistycznym przedsiębiorstwa zarządzane i posiadane przez pracowników prowadzą do zwiększania intensywności pracy w celu sprostania konkurencji. Eliminuje się jednocześnie antagonizm, który każe normalnie pracownikom walczyć o swe prawa, organizować się w związki i przeciwstawiać się wyzyskowi. Rozwiązanie samorządowe pozwala obejść problem braku kapitału, dokonać akumulacji pierwotnej i przekształcić system w kapitalistyczny.

"Według innego, ostatnio opublikowanego wariantu tej koncepcji, wszelki kolektywizm oznacza dominację polityki nad gospodarką" (tamże, s. 16).

Od I do II etapu reformy dokonała się zmiana nastrojów na tyle duża, że pozwoliła na odejście od kamuflażu i niemal otwarte wyartykułowanie postulatu zmiany ustrojowej.

Pytanie o to, czy istniała alternatywa dla modelu transformacji ustrojowej, jaką przeżyliśmy w latach 90. jest pytaniem źle postawionym. Oczywiście, zawsze można sobie wyobrazić model alternatywny. Rzecz w tym, czy są takie siły społeczne, które mogłyby się za takim modelem opowiedzieć.

Tendencja socjalistyczno-reformistyczna w PRL, która stanowiła siłę napędową wewnętrznych przemian ówczesnego systemu, nie stanowiła już w latach 80. wystarczająco wyraźnej alternatywy. Paradoks reformowania systemu biurokratycznego, jeśli miałby być konsekwentny, prowadziłby do kapitalizmu (podobnie, jak konsekwentny reformizm w kapitalizmie prowadzi do socjalizmu). A więc odrębność od zwolenników gospodarki czysto rynkowej mogła być osiągnięta tylko za cenę niejasności własnej postawy i to w sytuacji, gdy wymagano bardzo klarownych deklaracji.

Ponadto, dążenie do zmiany ustroju przyszło z wnętrza systemu, powodując, że zwolennicy socjalizmu (nie realnego, ale tradycyjnego) musieliby stanąć na pozycjach obrony pryncypiów ustrojowych, a to było nie do przyjęcia dla nich. Dużo zręczniej jest reformować kapitalizm z pozycji ogólnohumanistycznych. Poza tym - wspomniana już na wstępie ogólnoświatowa tendencja liberalistyczna.

Dla biurokracji porzuconej przez swych ekonomistów (Balcerowicz) i ideologów (Schaff) sytuacja ta oznaczała konieczność ratowania własnej skóry za wszelką cenę. Manewr z lat 70. - modernizacja, przy utrzymaniu monopolu władzy - okazał się na dłuższą metę nieskuteczny. Gdyby utrzymała się tendencja socjaldemokratyczna w ekonomii światowej czy choćby EWG przejawiało większą ekspansywność, być może Polska ewoluowałaby w tym kierunku - na to liczyli tak Schaff, jak i M.F. Rakowski. Jednak biurokracja miała również własną dynamikę. Na ile mogłaby się przerodzić w grupę urzędników pozbawionych nagle władzy politycznej? Bliższa jej musiała być perspektywa przekucia władzy politycznej na ekonomiczną, nie tracąc tej pierwszej lub, przynajmniej, nie tracąc jej całkowicie.

System zreformowany w kierunku zwiększonego zakresu uspołecznienia wymagałby kompetencji, woli politycznej i sprzyjającej sytuacji zewnętrznej.

"Głównym deklarowanym celem <<reformy gospodarczej>> jest <<otwarcie na świat>>, dzięki któremu, w konfrontacji z wysokorozwiniętymi krajami kapitalistycznymi, polska gospodarka okrzepnie, unowocześni się i rozwinie, przezwyciężając nękający ją od dziesięcioleci kryzys. Tymczasem, w rzeczywistości, totalitarna biurokracja zrzekła się ostatecznie odpowiedzialności za gospodarkę narodową w ogóle, za gospodarkę upaństwowioną w szczególności. Taki jest więc faktyczny, realizowany cel <<reformy gospodarczej>>" (Józef Balcerek, "<<Reforma gospodarcza>> a <<otwarcie na świat>>", referat na VI ogólnopolską konferencję naukową nt. "Model polskiej reformy gospodarczej", Lublin 1988, s. 1).

Jaka jest lekcja z polskiej transformacji? Zapewne nie jedna. Dla marksisty ważna jest jednak następująca: bez orientacji na interes klasy robotniczej nie jesteśmy w stanie ocenić żadnego ruchu społecznego, tzn. określić jego realnych (a nie tylko deklarowanych) celów, ani zmian, jakie dokonują się w społeczeństwie.

ex. GSR

7 lutego 2003 r.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin