2008-7-12 - Post o post-.odt

(30 KB) Pobierz

Post o “post-”

Wbrew temu, co sugerują posttrockiści, użycie przedrostka “post-” nie jest wyrazem bezmyślnej chęci odcięcia się od wszystkiego, co się rusza. Sprawa nie jest jednak ani prosta, ani jednoznaczna. Istotnie, poza socjaldemokracją trudno jest dziś nie opatrywać jakiejkolwiek tendencji w szeroko pojętym marksizmie przedrostkiem “post”. Dlaczego?

Ewolucja w kierunku socjaldemokracji II Międzynarodówki odbywała się, jak to ewolucja, powoli i własnym rytmem dyktowanym wzrostem i potęgowaniem się ruchu. Przerastanie dyktatury proletariatu we władzę państwa ogólnoludowego, realizującego potrzeby emancypacyjne wszystkich grup społecznych pod wodzą klasy robotniczej, nie budziło oporów nawet Róży Luksemburg, nawet Lenina. Przynajmniej z początku, dopóki nie wybuchła rewolucja, w której wszystkie wyobrażenia o spontanicznie rozlewającej się świadomości rewolucyjnej zarówno szerokich, jak i zmarginalizowanych warstw społeczeństwa, okazały się mrzonką. Faktycznie jednak socjaldemokracja nigdy nie oderwała się od najszerszej bazy robotniczej, a tylko skierowała jej walkę na tory reformizmu. W dalszej ewolucji nie podejmowała prób ufundowania swego marksizmu na nowych podstawach (jak to czynili krytycy ortodoksyjnego marksizmu II Międzynarodówki, którzy nie zamykali oczu na trudną rzeczywistość społeczno-polityczną ruchu robotniczego), ale w końcu, po prostu, odrzuciła marksizm. W tym sensie pozostała sobą do dziś, a jej poszukiwania w kierunku alterglobalizmu są konsekwentnym poszukiwaniem w ramach swego światopoglądu, nie wymagają rewizji podstaw jej ideologii.

Całkiem inaczej ma się rzecz z różnorodnymi nurtami w łonie samego marksizmu. To, co przejął Lenin z ortodoksyjnego marksizmu II Międzynarodówki, jest jasne. Przejął to, co było skuteczne w jej fazie rozwojowej, w jej dniach chwalebnych, odrzucił zaś oportunizm i zdradę sprawy rewolucji.

Niemniej, samo zjawisko Rewolucji Październikowej, konflikty teoretyczne w łonie zwycięzców, trudne wybory dokonywane z walce z kontrrewolucją, wszystko to zrodziło falę krytyki nie tylko z prawa, ale i z lewa. Okazało się, że zrodziła się potrzeba zakwestionowania “ortodoksyjnej” ortodoksji II Międzynarodówki. Przebiegała ona pod hasłem konieczności ufundowania marksizmu na podstawach filozoficznych, których ta “ortodoksja” go pozbawiła i co przejawiło się w zdradzie ideałów rewolucji dążącej do wyzwolenia, a nie do nowego zniewolenia. Ta fala krytyki nie odrzucała jeszcze klasy robotniczej jako podmiotu rewolucji, ale uznawała, że rola tej klasy była zbyt niedookreślona w stosunku do jej zadań ogólnohistorycznych. Poczynając od Korscha, poprzez meandry Szkoły Frankfurckiej, wnikliwą krytykę Marcusego aż po dzisiejszą fascynację szerokimi ruchami masowymi, których związek z ruchem robotniczym jest co najwyżej równie rozluźniony, jak to miało miejsce w koncepcji socjaldemokracji sprzed jej odrzucenia marksizmu w ogóle. Linia wskazująca tendencję jest jednoznaczna – od klasy robotniczej jako podmiotu zmiany rewolucyjnej do negacji tej podmiotowości. Warto zauważyć, że w przypadku Korscha czy Szkoły Frankfurckiej, wyczerpanie się możliwych form obrony stanowiska marksistowskiego prowadziło do logicznego odrzucenia samego marksizmu. Czyli kończyło się analogicznie do ewolucji socjaldemokracji. Odrzucenie marksizmu skutkuje tym, że nie kwalifikuje się do epitetu “post”.

Natomiast powtarzanie drogi rozumowania owych myślicieli bez decyzji co do konsekwentnego porzucenia marksizmu wprowadza na drogę “post”, poprzez, co jest możliwe, ale niekonieczne, wcześniejsze zaliczenie etapu “neo”.

Rodzi się pytanie, jakie kryterium daje pewność, że określenie “post” nie jest li tylko arbitralnym chwytem polemicznym mającym za zadanie zdyskredytowanie przeciwnika, ale przeciwnie, że jest obiektywnym kryterium porządkującym rzeczywistość polityczną lewicy? Długa ewolucja myśli marksistowskiej i postmarksistowskiej prowadzi do wniosku, że takim kryterium jest stosunek do klasy robotniczej. (To temat na osobne opracowanie, więc w tym miejscu zadowolimy się tylko postawieniem tej tezy bez jej uzasadniania. Byłoby to zresztą zapewne zbędne z tego względu, że do znudzenia powtarzamy owe uzasadnienia w różnych formach, we wszystkich niemal naszych wypowiedziach).

Najlepiej ostateczne wnioski z negacji roli klasy robotniczej stawia wałkowany ostatnio Herbert Marcuse. Ostatnim słowem ewolucji (post)marksizmu jest stwierdzenie, że dla wyzwolenia społeczeństwa nie jest potrzebny żaden podmiot w sensie heglowsko-marksowskim, albowiem w dzisiejszym społeczeństwie (czytaj: w demokracji) rewolucja nastąpi poprzez niezauważalne, ewolucyjne zmiany instytucjonalne. Określający siebie jako postmarksistów, E. Laclau i Ch. Mouffe, postulują zradykalizowany do granic socjaldemokratycznej możliwości projekt radykalnej demokracji, który jest logiczną operacjonalizacją markuzjańskiej tezy.

W przeciwieństwie do (post)trockistowskich spadkobierców bolszewizmu, ci autorzy nie mają dylematu, w jaki sposób pogodzić radykalną demokrację (zastępującą antykapitalizm postkapitalizmem) z pojęciem dyktatury proletariatu.

W stosunku do tzw. uczciwej socjaldemokracji, radykalni demokraci stoją więc o etap niżej w hierarchii radykalizmu, albowiem “uczciwi” socjaldemokraci optowali jednak za zniesieniem kapitalizmu, choć drogą reformistyczną. Dziś postmarksiści, ramię w ramię z socjaldemokracją, ewoluują w kierunku nie kwestionowania systemu kapitalistycznego, gdyż postrzegają dziejowo konieczną tendencję do przeradzania się tego ostatniego w formację pozbawioną antagonistycznej sprzeczności – w postkapitalizm.

Zbliżamy się tym samym do sedna sprawy, a więc do kwestii zasadności przedrostka “post-” przed nazwą trockiści. Oczywiście, trockiści nie odrzucają pojęcia klasy robotniczej, choć chętniej zastępują ją wygodniejszym propagandowo pojęciem “klasy pracowniczej”. To przesunięcie terminologiczne jest wyrazem czegoś więcej niż tylko taktycznej myśli mającej na celu zdobycie klasie robotniczej sojuszników w szerokiej warstwie klas pracujących, najemnej siły roboczej. To przesunięcie ma implikacje dla takich koncepcji, jak dyktatura proletariatu, albowiem trudno sobie wyobrazić dyktaturę przytłaczającej (90-procentowej) większości społeczeństwa nad garstką szefów korporacji międzynarodowych. Taka dyktatura jest w sposób oczywisty zbędna i zastępuje ją łatwo radykalna demokracja, która wyrazi się w swobodnym zrzeszaniu wytwórców na bazie lokalnych społeczności i społeczeństwa obywatelskiego. Perspektywa jest mocno kusząca i na pierwszy rzut oka nie bardzo widać jej mankamenty.

(Post)trockiści zdają sobie jednak sprawę z utopijności bezkonfliktowej zmiany ustrojowej, która pozostaje ich celem. Pozostają oni świadomi celów rewolucyjnych, a jednocześnie łudzą się możliwością powstania świadomości klasowej w klasie, której istnienie negują, a bez której ich ewentualna partia rewolucyjna pozostawałaby jedynie kadrową, inteligencko uzurpatorską organizacją o skrajnie niedemokratycznym (bo wyizolowanym od bazy) charakterze.

Ta ułomność taktyki (post)trockistów grozi w każdej chwili (tym bardziej w chwili bliskiego triumfu) załamaniem poparcia społecznego. Stąd, np. niewiara Lutte Ouvriere w powodzenie projektu Nowej Partii Antykapitalistycznej, dla którego przewiduje koniec wielokrotnie przetestowany na lewicy francuskiej – degenerację w jedną z licznych odmian Partii Socjalistycznej, mniej lub bardziej zjednoczonej. Ewolucja (post)trockizmu nie jest zakończona. Pewne zachowane elementy “ortodoksyjnego” marksizmu powodują, że ten ruch odradza się, choćby w kolejnej okrojonej formie, zamiast znaleźć ukojenie i kres we wspólnej z socjaldemokracją ewolucji w kierunku akceptacji postkapitalizmu.

Jednocześnie, cofając się historycznie, “ortodoksja” marksistowska znalazła, paradoksalnie, swoją wypaczoną, zdegenerowaną i zwulgaryzowaną kontynuację w stalinizmie. Podejmowana krytyka “ortodoksji” była jednocześnie krytyką stalinizmu. I odwrotnie, krytyka stalinizmu była jednocześnie krytyką ortodoksji. W tym sensie krytyce tej podlegał także Trocki jako ortodoks marksizmu. Mówimy wciąż o krytyce polegającej na “pogłębianiu” marksizmu z punktu widzenia poszukiwania jego nowego ufundowania na podstawach filozoficznych oraz poszukiwania nowego, bardziej adekwatnego do współczesnego stadium społeczeństwa burżuazyjnego podmiotu rewolucji i odrzucenia klasy robotniczej jako owego podmiotu.

Trudno nie zauważyć, że Trockiego krytyka stalinizmu była krytyką głównie polityczną. Trockistowscy przeciwnicy Stalina nie dali pogłębionej analizy tego zjawiska z perspektywy filozoficznej. W zasadzie dopiero lata 60., a szczególnie okres po 1968 r. przyniósł jakieś jaskółki. Rzecz w tym, że szły one od razu w tym samym kierunku, co wnioski nurtów nietrockistowskich. To znaczy, w kierunku odrzucenia tradycyjnej klasy robotniczej – na podstawie tezy o jej przekształceniu się w “nową klasę robotniczą”.

Tymczasem zinstytucjonalizowany stalinizm rozwijał wulgarno-dogmatyczną myśl filozoficzną, która podlegała krytyce ze strony zachodnich nurtów neomarksizmu. W ten sposób zapładniał dalszą ewolucję burżuazyjnej filozofii odnoszącej się do stalinowskiej, ale nie tylko, bo i do ortodoksyjnej,  koncepcji marksizmu. Brak tradycji własnego odniesienia do spuścizny ortodoksji powodował, że spadkobiercy trockizmu byli podatni na oddziaływanie owych nurtów, które przynosiły jakieś ożywienie intelektualne w marksizmie. W samym łonie “stalinowskiego” marksizmu, próby dyskusji z paradygmatem radzieckim nie przyniosły takich owoców, jak nurt neo- i postmarksizmu ze względu na ich skrępowanie dogmatami.

Nie znaczy to, że nie ewoluowały one w takim samym kierunku, zgodnie zresztą z ewolucją samego stalinizmu, który po etapie eurokomunizmu w zasadzie skapitulował przed socjaldemokracją po to, aby po upadku “realnego socjalizmu” w ogóle zejść ze sceny. Niedobitki kontynuują ewolucje w kierunku zbieżnym z ewolucją socjaldemokracji i postmarksizmu, a także posttrockizmu, czyli w kierunku alterglobalizmu. Te niedobitki można określić mianem “poststalinizmu”, choć jest to miano przykrojone na wyrost, albowiem ta formacja jest znikoma w sensie tak liczebności, jak i intelektualnym.

Natomiast biorąc pod uwagę to, że ostatnie przejawy ewolucji stalinizmu zatrzymane przed osiągnięciem wykrystalizowanej fazy socjaldemokracji, mają jednak pewną wagę (Kuba, Chiny, Korea Północna), trudno byłoby twierdzić, że nazwa “poststalinizm” grozi jakimś zlekceważeniem potencjału zagrożenia tkwiącego w tej formacji. Czy może raczej, dla niektórych,  niedocenieniem potencjału optymizmu – Chiny?

W świetle tego wszystkiego, i szczególnie postulatu zachowania antystalinizmu jako ostatniego i jedynego wyróżnika (post)trockizmu, wyłania się pytanie, które stanowi niejakie podsumowanie nakreślonej tu pokrótce i w sposób uproszczony, bez niuansów, ewolucji i zaniechań myśli marksistowskiej. Dla lepszego zobrazowania sobie problemu przyjrzyjmy się Brazylii Luli i Wenezueli Chaveza. Czy biorąc czujnie pod uwagę zagrożenie stalinizmem posttrockizm może tym krajom zaproponować coś więcej niż tylko to, do czego zmierza zgodna ewolucja posttrockizmu, postmarksizmu, socjaldemokracji i poststalinizmu, czyli koncepcję alterglobalizmu?

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

12 lipca 2008 r.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin