KRZEMIŃSKI STANISŁAW
ZBAWCA
Powiastka, którą obecnie czytelnikom przynoszę, jest jedną z owych legend czaro- wnych, co tysiącami żyją w uściech Indu pragskiego Ghetfa...
Podejmując przekład, nie kusiłem się wcale o przysłużenie się nim literaturze ojczystej... to nie dodałoby jej ni barwy, ni woni.. W tym skarbcu bogatym skromna praca moja zaginęłaby bez śladu, jako w morzu kropelka...
Inna całkiem myśl natchnęła mi zamiar ten... Chciałem mianowicie książeczką tą praco wnikom-Izraelitom na niwie polskiego piśmiennictwa dać hasło niejako do powstania, rozbudzić ich do trudu około płodów ludowej fantazji, owej nici złocistej, która wią-
że nas z przeszłością, która nigdy bezkarnie zerwaną być nie może...
Chciałem ich zawezwać niejako przed sąd publiczności do jawnego tłómaczenia się, dla czego, gdy współwyznawcy w pobratymczej czeskiej krainie już tak obfitym podań swych cieszą się zbiorem („Sippurim”), gdytam podania te tak artystycznego dostąpiły obrobienia — przykładem opowieść niniejsza— dla czego, powiadam, u nas pole to cale jeszcze leży odłogiem, dla czego myobojętnem okiem patrzymy na te światełka iskrzące się w dziedzinie historji, na te tak drogie minionych wieków wspomnienia...
Czy kartki te dopną celu? spróbujmy...
Cokolwiekbądź, życzyłbym sobie, ażeby przekład sam, jako taki, przyjętym był za to, czem jest w istocie,— za pierwsze próbki młodego, a niewytrawnego tćm samem pióra...
TłOm acz.
Kilka słów wstępnych Tłómacza.
Każda warstwa, każden stan w narodzie odrębne w łonie swem wyrabia życie, objawiające się w sposobie jego myślenia i mówienia , w stosunkach jego rodzinnych, w przesądach wreszcie i zabobonach jego.
Zycie to, zakulisowe, że się tak wyrażę, dla pojęcia znamion charakterystycznych całego ogółu, małoznaczne na pozór—niesłychanej jednak jest wagi; przeróżne bowiem formy pod jakiemi ono występuje najaw, niby akkordy pojedyncze, zlewają się w jedną wielką harmonję życia narodowego...
1*
http://rcin.org.pl
Literatura też nasza, jako wiemy odblask życia tego, skrzętnie gromadzi wszelkie wieści do jego wyświetlenia przyczynić się mogące, spisuje nam, niby wyrazy oderwane zdania iakiegoś, obyczaje i zwyczaje, przymioty, zdrożności i wady rozmaitych klas społeczeństwa naszego, z którychbyśmy sami całość złożyć, wyczytać i naukę wyciągnąć dla się byli w stanie, po których sądząc przyszłość wyda wyrok potępienia lub uznania.
Jedna tylko klassa, jeden tylko żywioł narodowy do chwili obecnej wcale w literaturze naszej nie był reprezentowany, a jeśli i był kiedy— to po to jedynie, by śmiech wzbudzić i urągowisko, to po to jedynie, by jęk rozpaczy z jednej, a szyderstwo i wzgardę z drugiej wywołać strony...
Tą klassą, tym żywiołem narodowym zapoznawanym u nas dotychczas, jak w życiu w ogóle, tak i w literaturze, zwierciedle jego—są Izraelici... 0 nich, jakimi rzeczywi
ście byli i są, jakimi są wszyscy ludzie, z ułomnościami i przywary, które gromić i chłostać przystoi — ale ręką matki... z uczuciami i zdolności, które jedno uzacnić potrzeba, by wykwitły miłością i poświęceniem... w powieściach polskich i innych tym podobnych utworach nie masz ni słycliu... Jeśli tu gdzie znajdziesz żyda, znajdziesz tylko sam brud i męty społeczne — nic dobrego, tak dalece, iż nieświadomemu naprawdę zwątpić przychodzi, ażali ludzie ci, z takiemi zasadami, tak wystawiani—choć cokolwiek jeszcze zachowali istoty człowieczej...
Nie możemy tutaj w tem miejscu nie oddać należnej czci i hołdu pierwszorzędnym pisarzom naszym, takim jak Lelewel, Mickiewicz, Kraszewski, Korzeniowski i inni, którzy mimo powszechnego nastroju umysłów żydom nieprzychylnego, nieraz na tyle zdobywali się wyższości, iż w utworach swych szli wbrew opinji publicznej i narodowi pomiędzy biednymi uciśnionymi iskrzące się
ukazywali światełka... Ale nie przepomnie- liśmy jeszcze również i tych, smutnej pamięci, językowych sztuczek łamanych, tej powodzi pism rozmaitego rodzaju, dzieł miernoty a częstokroć i talentu, któremu się to ujmą nie zdawało wcale wypotrzebowywać się i marnować na szarpaniu sławy bliźniego, brata... gdzie wszystko co żydowskie, bez względu żadnego, bez rozbioru obryzgiwano żółcią i błotem...
Niechaj nas wszakże, ze słów tych, nikt nie posądzi, jakobyśmy mieli zamiar stawać tu w obronie wad i przywar współwyznawców naszych, chcieli wystawiać ich jako grzeszników uprzywilejowanych, nietykalnych w obec krytyki...
I owszem... Biada społeczeństwu, w któ- rem nie masz krytyki, a krytyki będącej, nie naigrawaniem się, nie pastwieniem nad bezsilnym, ale takiej, co to z jednej stronychło- szcząc i karcąc występki słowa gromem... z drugiej występnym braterską dłoń podawa
i podnieść się pomaga... Iiiada temu, powtarzamy, niegodzien ludzkiego imienia ten, kto krytyki takiej szczerem sercem nie przyjmuje, kto o nią się gniewa i oburza...
I my też nie myślemy bynajmniej usuwać się przed ostrzem krytyki zdrowej a z serca płynącej, zwalniać współwyznawców naszych od wszelkiej winy—choćby dla tego jedynie, że są współwyznawcami naszymi... Myśl podobna zawsze od nas była i będzie daleką...
Chcieliśmy tylko kilką słowy, co poprzedziły, wskazać czytelnikom, jak jednostronnie dotychczas Izraelici w literaturze naszej byli przedstawiani, jak przestępstwo lub wadę jednostki, skutkiem solidarności jakiejś fatalnej, wnet na cały zwalano ogół, jak pisarze nasi i artyści dla żydów czarne tylko mieli kolory, w nich ujemnych tylko dopatrywali stron, a dobrych nie widzieli wcale, czy też widzieć nie chcieli... mieszając tylko i mącąc i tak już niejasne wyobrażenie ogółu o tych ostatnich...
Tym sposobem stało się, że ziomkowie innych wyznań, którzy nie mieli innej sposobności, jak z literatury, z książek poznać żydów, najfałszywszych o nich nabywali pojęć, stronili jak od zapowietrzonych i nie znając, znienawidzili.
Ztąd, pomiędzy wielu innemi, literatura była może jednym z najbardziej wpływowych środków, żywiących i utrzymujących nieszczęsne rozdwojenie...
Ale dosyć o tem... Czasy te przeminęły już, dzięki i chwała Najwyższemu, a przeminęły, miejmy nadzieję, bezpowrotnie.
Na przeszłość całą rzućmy zasłonę zapomnijmy!
Dziś... dwaj zapaśnicy na oko, co jeszcze przed tak niedawnym czasem wrogimi sobie być się zdawali, w bratniem złączyli się uści-
śnieniu i uznali się wzajem za jednej ziemi synów, za jednego Boga dzieci...
Wszakże nie wszystko jeszcze dokonane...
t
Śmiem twierdzić, że poty nie nastąpi prawdziwe zjednoczenie, póty linja demarkacyj- na mniej więcej wyraźna istnieć nie przestanie—póki do gruntu nie poznają się bracia, póki nie przeniknie jeden do głębi serca drugiego, nie podsłucha bicia jego tętna, nie nauczy się czytać w jego duszy...
To zaś, o ile mi się zdaje, jeżeli nie jedynie, to w znacznej przynajmniej części, urzeczywistnić zdoła spokrewnienie, zlanie się myśli, jawne wyspowiadanie się nasze przed rodakami za pomocą płodów piśmienniczych, za pomocą literatury...
Tak długo jak rodacy-chrześcijanie nie będą posiadać dokładnej wiadomości o dziejach naszych na tej ziemi, tak długo jak, skreśliwszy wykończony obraz naszego życia rodzinnego i pomiędzy sobą, tak w przeszłości jako i w teraźniejszości, — nie okażemy
im dowodnie, że i w chwilach cierpień najokropniejszych nawet nigdyśmy kraj owi temu r ojczyznie naszej dobrze życzyć nie przestali,, a tylko ograniczenie w działalności, nigdy zaś niemoc lub zła wola od przyłożenia się wszelkiemi siły ku dobru ogólnemu nas wstrzymywały;— tak długo, powiadam, nie będzie i być nie może zaufania wzajemnego, owego szczerego, serdecznego zwierzenia się, które tylko wielowiekowe na jednej ziemi pożycie, jednakich kolei doświadczenie i silne, niezachwiane przekonanie o gorącej zawsze, nie kłamanej miłości wspólnych losów uczestnika dać w stanie...
Bez tego może być jakiś szał namiętny, jakieś gorączkowe zbratanie się chwilowe, gotowe niebawem znów w nienawiść przemienić się zaciętą — ale, by w takim stanie rzeczy miała być przyjaźń do poświęceń zdolna... nie wierzymy.
Dla tego, jeśli szczerze pragniemy jedności, jeśli pragniemy stać się krwią z krwi,
a kością z kości narodu, — rzućmy się z całym zapałem do uprawiania jego niwy literackiej, dołóżmy wdowiego grosza naszego do tej wielkiej skarbnicy polskiego żywota!
Chodźmy pilnie około wykrycia i wydobycia na jaw pomników przeszłości naszej, które, niepodobna ażeby się nie znalazły na scenie działania swojego, na całym obszarze Lechitów ziemicy... umiejmy tylko szukać a znajdziem...
Twórzmy i kreślmy obrazy z życia rodzinnego i towarzyskiego ludu naszego, rozliczne jego zwyczaje, zabobony i przesądy, a nie przepomnijmy przytem-o podaniach, o gadkach jego, które niekiedy tak charakterystycznie i barwnie malują niedolę i ucisk i całe życie żyda przeszłych lat — a kreślmy to wszystko z całą prawdą, z całą wiernością, nie ukrywając nic...
Nie wahajmy się przymiotów i dobrych stron plemienia naszego we właściwem wy
stawiać świetle, w obawie, by nie posądzono nas o przechwałki,—nie wahajmy się tak samo dotykać ran najboleśniejszych i sprawiedliwej wymierzać chłosty na tych, co miasto goić i zabliźniać, jeszcze bardziej je rozjątrzają... dla tego, by ziomkowie zagniewani nie odwrócili oczu od występnych... Poznają oni i tak, że niepospolitej prawdziwie siły duszy, niepospolitej ufności i wiary potrzeba, by z pośród takiego uciemiężenia i wzgardy, z pośród tak zaciekłego namiętności boju— choć nieskalane wynieść sęrce...
Na tem polu pracujmy, na ten cel obróćmy trawiące się dotychczas w bezczynności zasoby ducha naszego... nie wymawiajmy się szczupłością datku, jaki kto przynieść może, nie wymawiajmy się mnogością zajęć, ni troską o chleb powszedni... bo człowiek, co zechce, byleby to chcenie nie przechodziło siły jego, to i może prędzej później... bo to dług święty należny od nas starszej
braci naszej w ojczyznie i młodszej—w Izraelu.... (*).
Więc pracujmy, pracujmy ochoczo — a Pan pobłogosławi tej pracy naszej, — a nam padnie w udziele chluba przeprowadzenia do końca tego wielkiego, tak cudnie rozpoczętego dzieła jedności i braterstwa, zaufania wzajemnego i miłości,
(*) W przekonaniu, że siły zbiorowe zawsze prędzej i łatwiej prowadzą do celu, aniżeli rozproszone i gubiące się w jednostkach — rzucam tu myśl, czyby nie było zbawiennem zawiązać towarzystwo do krzewienia literatury polsko-izraelskiej, na wzór istniejącego w Niemczech: „Institut zur Förderung der israelitischen Literatur.” Samemu mnie ani siły, ani doświadczenie, ani czas po temu... Szczęśliwym będę, jeżeli ludzie kompetentni, ludzie serca i nauki tę myśl moją podejmą i ją w życie wprowadzą.
które oby przetrwały wjak najdłuższe lata. Co daj Boże!
-A-d. J. Oolin.
Pisałem w Warszawie Dnia 3 Sierpnia 1862 roku.
Piękny dzień letni rodził się właśnie. Ciemność nocy pierzchała powoli przed blaskiem rumianym na wschodzie. Jasne, lazurowe niebo mile spoglądało na ziemię. W mieście Pradze głęboka panowała cisza’, większa część mieszkańców bowiem, jeszcze w snu znajdowała się objęciach. Ale nad brzegami Mołdawy ludno już i gwarno, bo to był piątek — a rybacy od samego rana kupujących czekali.
— Hans! rzekł do syna swego stary rybak, na progu chaty, czy widzisz jak tam nadchodzi najlepszy nasz znajomy , żyd Mordko?
W rzeczy samej zbliżał się ktoś szybkim
krokiem ku chatce rybackiej. Na pierwszy rzut oka, po żółtym znaku u lewego rękawa, można się było domyśleć, że świeżo przybyły jest żydem; jednocześnie wszakże każdy- by w nieznajomym tym uznał człowieka niezwykłego. Był to mężczyzna około trzydziestu kilku lat mieć mogący. Silna budowa jego ciała i olbrzymi wzrost w najzupełniejszej pozostawał liarmonji z wysoką szlachetnością jego rysów. Czarna broda ocieniała dolną część twarzy, spadając na silną i szeroką pierś. Pod czołem Wysokiem iskrzyło się dwoje oczu więcej błyszczących i czarniejszych jak węgiel. Cała istota jego nosiła piętno owej wysokiej godności duszy r owej wyższości przyrodzonej, którą jedynie przekonanie o szlachetności własnej dać może,—przed którem i ucisk poniżający nawet, tak pod owe czasy jego współwyznawców ciążący, przesunął się bez śladu...
— Dzień dobry, panie Macieju, odezwał się nareszcie dźwięcznym głosem, jestem pewny, żem, jak zwykle, pierwszym kupującym u was.
— Tak jest, panie Gemach. Życzę panu,
żebyś jeszcze z siedrnd/iesiąt lat przynajmniej, sam się kupnem swem zajmował. Gdybyś jednak przybył i najpóźniej, zawBze najpiękniejszą z ryb pozostawiłbym dla ciebie, — nie dla tego wcale, że się pan nigdy ze mną nie targujesz i to płacisz, czego żądam,—nie, nie dla tego; ale, że wiem, że najpiękniejszą rybę kupujesz jedynie dlauczcze- nia swojego szabasu, swego święta, że wiem, jak często sprawiasz niespodzianki biednym twym współwyznawcom, przysyłając im w piątek wieczór już gotowane ryby i mięso.
Niedawno jeszcze temu rozpowiadał mi chromy Icek, posługacz bóżniczy, jak zrozpaczony jednego piątku wieczorem wrócił z bóżnicy i smutnie z żoną i dziećmi do pustego zasiadł stołu. Dzieci jego, biedne robaczki, wołały: Daj nam kawałeczek chleba, wszak my nie chcemy barchów (*), mały tylko, mały kawałeczek chleba— nam się jeść chce. A biednemu człekowi serce co niele-
(*) Rodzaj wykwintniejszego pieczywa, które zazwyczaj w sobotę miejsce chleba zastępuje.
dwie pękało z boleści, gdyż nie miał w domu ani kromki spleśniałego chleba. W tem nagle otwierają się drzwi i wchodzi służąca dobrego, szlachetnego i pobożnego Mordki Ce- macli, przynosząc i ryby i mięso i winoibar- chy. To była radość dopiero! Dzieci podskakiwały wesoło, żona płakała, a Icek, omal że z zachwytu starej waszej sługi nie ucałował. 0, to mi dobrodziejstwo, to mi się podoba z waszej strony i z tego powodu, ja was poważam i szacuję tak—tak—jakbyściewca- le żydem nie byli.
Słysząc to szczególniejsze zamknięcie pochwał, Ueb Mordechaj gorzko się uśmiechnął.
— Panie Macieju! rzekł, nie mam teraz czasu na gawędki. Wiesz, jak jeszcze wiele mam dziś roboty. Wyszukajcie mi tedy najpiękniejszą rybę — zdaję się z tem zupełnie na was.
Rybak sumiennie przeglądał swoje zapasy, by godnie odpowiedzieć położonemit»w sobie zaufaniu. Po niejakiem wahaniu wreszcie oświadczył sig za dużym karpiem. Reb Mordechaj zapłacił żądane zań pieniądze.
— Tę rybę, rzekł odchodząc, sam ze sobą zabiorę; bądźcie łaskawi później przysłać mi przez chłopca trzy mniejsze. Żona będzie w domu, to je zaraz zapłaci.
—■ Ej, powiedział rybak przebiegle, widzę, że Icek nie skłamał. Ale, patrz panie Cemach, i dziś podobno taki biedak ci się nadarza. Człowiek, co tak szybko ku mojej zdąża chacie, ma pewno zamiar kupowania. Jeśli nie, to cóżby go o tak rannej porze na brzeg sprowadzać mogło?
Rybak wkrótce został zawiedziony w swych oczekiwaniach, albowiem nieznajomy ominął jego chatę, nie obejrzawszy się na niego nawet i dalej skierował swe kroki....
kasiek790