Delinsky Barbara - Droga nad urwiskiem.pdf

(767 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Delinsky Barbara
Droga nad urwiskiem
Rachel Keats i Jack McGill po dziesięciu latach
małżeństwa rozwodzą się i tracą ze sobą kontakt. Sześć lat
później Rachel ulega tragicznemu wypadkowi i zapada w
śpiączkę.
Jack początkowo kierując się wyłącznie dobrem ich
dwóch córek, jedzie do szpitala. Spędzając tam coraz więcej
czasu, stopniowo poznaje o byłej żonie całą prawdę...
Małżeństwo może przypominać pełną zakrętów
drogę biegnącą nad brzegiem Pacyfiku.
Niektóre małżeństwa rozbijają się o skalisty brzeg.
Inne będą trwać wiecznie jak sam ocean.
PROLOG
Kiedy zadzwonił telefon, Rachel Keats właśnie malowała wydry
morskie. Używała farb olejnych i wreszcie udało jej się dobrać
odpowiednią czerń na oczy. Nie było mowy, żeby odebrała telefon.
Uprzedzała o tym Samantę.
„Dzień dobry. Tu dom Rachel, Samanty i Hope. Proszę zostawić
wiadomość i numer telefonu. Oddzwonimy. Dziękuję".
Przy akompaniamencie serii sygnałów dźwiękowych Rachel
naniosła plamkę okrągłym pędzlem. I wtedy rozległ się niski męski
głos, zbyt dojrzały, żeby jego właściciel mógł dzwonić do Samanty.
Należał do agenta rozprowadzającego bilety na imprezy kulturalne,
poleconego przez znajomych.
- Trzymam w ręku trzy bilety na koncert Gartha Brooksa na
dzisiejszy wieczór - powiedział. - W San Jose. Znaaakomite miejsca.
Rachel rzuciła się do telefonu.
- Biorę!
- Cześć, Rachel. Co porabia moja ulubiona malarka?
- Maluje. Podać ci numer karty kredytowej? Zaczekaj chwilę.
Odłożyła na bok słuchawkę, przebiegła przez cały dom aż do
kuchni, złapała portfel. Wróciła zdyszana do pracowni, podyktowała
numer i rozłączyła się.
Przełknęła mocno ślinę, obrzuciła wzrokiem płótno na sztalugach,
następnie sześć innych czekających na dokończenie, podsumowała, ile
ją jeszcze czeka roboty w ciągu najbliższych trzech tygodni i uznała,
że jest chyba pomylona. Nie miała czasu na żaden koncert. Ale
dziewczynki dosłownie oszaleją z zachwytu.
Otworzyła okno na oścież, wychyliła się na rześkie leśne
powietrze i zawołała:
- Samanta! Hope!
Po chwili córki biegły przez las. Obie z jasnymi włosami
rozwianymi na wietrze, który zaróżowił im policzki; i w tym pędzie
Samanta wyglądała zupełnie jak rówieśnica Hope. Jeszcze zanim
dobiegły do okna, Rachel doniosłym głosem oznajmiła im nowinę. Ich
miny naprawdę były warte sporo więcej niż perspektywa jednej czy
dwóch zarwanych nocy.
- Poważnie? - spytała Hope.
W jej oczach malowało się niedowierzanie, piegi rozogniły się
entuzjazmem, a uśmiech odsłonił zęby wciąż nieco za duże jak na jej
dziecinną twarz. Miała trzynaście lat i właśnie wkraczała w okres
dojrzewania.
Rachel skinęła z uśmiechem głową.
- Niesamowite - cieszyła się Samanta.
Miała piętnaście lat i przewyższała Hope o głowę, a tu i ówdzie
rysowały się już jej kobiece kształty.
Hope aż klasnęła z radości.
- I co? Idziemy na całość? No wiesz... tak jak planowałyśmy?
Rachel zupełnie nie miała na ten koncert czasu. Ani pieniędzy.
Ale jeżeli jej obrazy zrobią furorę, to pieniądze się znajdą, a co do
czasu... życie jest zbyt krótkie.
- Jak najbardziej - odparła, bo na pewno Samancie dobrze zrobi
oderwanie się od telefonu, Hope oderwanie się od swojej kotki, a
może nawet i jej oderwanie się od sztalug.
- Jak rany koguta. Muszę zadzwonić do Lydii - zawołała Samanta.
- Raczej musisz odrobić lekcje - poprawiła ją matka. - Za godzinę
ruszamy.
Rachel wróciła jeszcze na godzinę do pracowni, ale zdziałała tam
chyba tyle samo, co jej córki. Następnie wszystkie trzy wskoczyły do
jej sportowego samochodu i ruszyły na północ. Sklep, o który jej
chodziło, znajdował się w drodze do San Jose. Był jeszcze otwarty, a
oferował naprawdę świetny wybór.
Po półgodzinie wyszły stamtąd w kowbojskich butach,
kowbojskich kapeluszach i z uśmiechami szerokimi jak cały Teksas.
W San Jose nie doznały bynajmniej zawodu. Były tłumy wielbicieli,
światła, dym, no i gwiazdor, który bez przerwy śpiewał swoje
największe przeboje.
Jak Rachel mogłaby coś takiego przegapić, skoro Hope i Samanta
tańczyły u jej boku? Szalała razem z nimi, kiedy znajome dźwięki
zapowiadały kolejny ulubiony szlagier, i przyłączała się do owacji,
kiedy się kończył. Wszystkie trzy zdzierały sobie gardła, dopóki nie
przebrzmiał ostatni bis, a potem opuściły arenę ręka w rękę, niczym
trzy przyjaciółki, które dziwnym trafem są ze sobą spokrewnione.
To był wyjątkowy wieczór. Rachel upajała się swoim kapeluszem,
butami i córkami. A jeśli nawet zawaliła trochę pracę, zrobiła to w
dobrej sprawie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin