Jameson Bronwyn - Winnica Ashtonów 04 - Smak dojrzałego wina.pdf

(441 KB) Pobierz
903032061.001.png
Bronwyn Jameson
Smak dojrzałego wina
PROLOG
Gdy w kaplicy w Vegas rozległy się pierwsze dźwięki marsza weselnego,
Spencer Ashton nawet nie próbował ukryć obrzydzenia. Zamknął oczy, by nie
patrzeć na kolumny ze sztucznego marmuru i sufit z chmurami namalowanymi
przez jakiegoś fuszera.
Niestety, odcięcie wrażeń wzrokowych wyostrzyło pozostałe zmysły Spencera.
Muzyka z płyty brzmiała jeszcze żałośniej, duszący zapach naręczy kwiatów i dym
świec wypełniły mu płuca.
Nie tego chciał. Miał prawo brać ślub w katedrze przy dźwiękach organów i
pieśniach chóru. Pragnął się odwrócić i spojrzeć na ławy pełne osobistości świata
biznesu i nauki, uścisnąć im dłonie, wysłuchać gratulacji. Przede wszystkim
zasłużył na to, by panna młoda podeszła do ołtarza wraz z towarzyszącym jej
ojcem.
Tak bardzo pragnąłby usłyszeć, jak John ofiarowuje mu swoje jedyne dziecko i
odpowiada na pytanie: „Kto przekazuję tę kobietę?".
Tylko to się liczyło dla Spencera. Krótkie , ja" wypowiedziane przez Johna, od
pięciu lat jego przełożonego i mentora. W ten sposób John ofiarowałby mu ostatni
klucz, nie tylko do potężnego banku inwestycyjnego, lecz także do całego
bogactwa Lattimerów.
Tym razem przeszył go dreszcz emocji i podniecenia. Stojąca u boku Spencera
Caroline opacznie zrozumiała jego zachowanie. Łagodnie pogłaskała go po łokciu i
przysunęła się bliżej.
– Wiem, wiem – szepnęła. – Tak samo przeżywam tę chwilę.
Spencer szczerze w to wątpił, ale nie zamierzał wyprowadzać panny młodej z
błędu.
Ceremonia pozostawiała wiele do życzenia, jednak jej rezultat był
satysfakcjonujący. Spencer uścisnął drżącą dłoń dziewczyny i uśmiechnął się z
udawaną czułością.
– Caroline, jesteś piękną panną młodą – powiedział. Słowa nic go nie
kosztowały. W razie potrzeby mógł każdej kobiecie przysiąc dozgonną miłość tak,
jak to uczynił przed oświadczynami i żądaniem natychmiastowego ślubu, „bo już
nie mogę się doczekać, kochanie".
Nie lubił pośpiechu, ale nie mógł ryzykować komplikacji związanych z
wystawnym ślubem, balem zaręczynowym i wszelkiego typu uroczystościami
rodzinnymi.
Nie miał rodziny, którą pragnąłby komukolwiek przedstawić, ale teraz stawał
się członkiem jednej z najwspanialszych familii w Kalifornii. Wkrótce zasiądzie po
prawicy teścia w radzie nadzorczej Lattimer Corporation, która z czasem zmieni
nazwę na Ashton-Lattimer Corporation.
Tak, sama myśl o tym dostarczała mu rozkoszy. Jego przyszłość zapowiadała
się wspaniale. Wystarczyło tylko, że będzie udawał uwielbienie do bezbarwnej
blondynki, która lada moment zostanie jego żoną.
Pastor wśliznął się do kaplicy i przeprosił za spóźnienie. Najwyraźniej gonił go
czas, bo z miejsca, bez zbędnych ceregieli, przystąpił do ceremonii. Spencer
słuchał go jednym uchem. Jego wzrok spoczął na perłach zdobiących szyję
Caroline.
Może dziewczyna nie dorównywała mu urodą, ambicją ani charakterem, ale
jako córka Johna Lattimera stanowiła niemal wymarzoną partię, a do tego była
skromna, zgodna, cicha i ofiarna. Na dodatek w przyszłości miała odziedziczyć
wielki majątek.
Uśmiechnął się i zajrzał jej w oczy, powtarzając te same pozbawione znaczenia
słowa przysięgi, które wypowiadał poprzednio. W myślach dorzucił jeszcze jedną
obietnicę: zamierzał spędzić w łóżku Caroline akurat tyle czasu, by spłodzić dzieci,
tak bardzo przez nią upragnione. W ten sposób zapewni żonie zajęcie, a sobie
spokój. Ponadto oczekiwał, że potomstwo połączy nazwiska Ashtonów oraz
Lattimerów i tym bardziej zwiąże go z bogactwem, które kiedyś przejmie na
własność.
Pastor wypowiedział ostatnie słowa, które uczyniły z nich męża i żonę, a
Spencer poczuł narastającą euforię.
Spencer Ashton pokonał długą drogę z farmy w Crawley w stanie Nebraska, ale
wreszcie dotarł do celu podróży. Nie uprawiał hazardu, nie szukał szczęścia byle
gdzie. Osiągnął sukces, bo był inteligentny, sprytny i wystarczyło mu cierpliwości,
by zmienić ambicje w rzeczywistość.
Wszystko, czego pragnął, na co zasłużył, wkrótce będzie należało do niego.
Wszystko.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin