klamstwa_laska.pdf

(172 KB) Pobierz
Kłamstwa dr Laska
Dr Maciej Lasek
przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (pełni
tę funkcję od 15.II.2012 r.). Wcześniej w PKBWL pełnił funkcję zastępcy
przewodniczącego. Natomiast w Komisji Badania Wypadków Lotniczych
Lotnictwa Państwowego (tzw. komisji Millera) pełnił funkcję zastępcy
przewodniczącego podkomisji lotniczej
W wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” z 3-4.XI.2012 r. pt. „Polecicie? Tak,
polecimy. Tak to się zaczyna” [inny tytuł w wersji internetowej: „Maciej
Lasek: I wybuch i rzekome polecenie zejścia na 50 m - to wszystko są
kłamstwa
smoleńskie”,
patrz:
nie popełniła żadnych błędów. Podtrzymuje stare stwierdzenia i oceny
mimo braku podstawowych ekspertyz, badań, symulacji i dowodów.
Teza Laska: Lasek twierdzi, że polscy eksperci dokonali oględzin wraku:
Cytat z Macieja Laska: Tak, i to sami, a nie jako osoby towarzyszące
Rosjanom. (…) Rosjanie przeprowadzali swoje prace, a nasi eksperci
dokumentowali i robili swoje pomiary. W raporcie kończącym pracę komisji są
m.in. zdjęcia, na których widać, jak koledzy dokonują pomiaru wysunięcia
trzonów układów sterowniczych. Pobierali też różne próbki. Cały materiał, który
tam zebrali, stanowił bardzo ważny element naszych badań.
Fakty: W całym Raporcie Millera nie ma ani słowa o jakichkolwiek (poza
oglądem zewnętrznym) badaniach wraku samolotu ani o pobieraniu próbek do
badań laboratoryjnych przez polskich ekspertów 1 . Nie ma też raportu z tych
badań w aneksach i przypisach ani też w materiałach opublikowanych we
wrześniu 2011 r 2 . Nie wspomina się też o tym w dokumencie sporządzonym przez
Komisję Millera a znanym pod nazwą „Uwagi RP do Raportu MAK” 3 z grudnia
2010 r. A przede wszystkim: w lutym 2011 r. dr. inż Maciej Lasek wraz z 12
innymi członkami komisji Millera wysłał list do ministra Cezarego Grabarczyka,
w którym napisał m.in.:
„...nagły i nieuzgodniony, zarówno z zespołem doradców, jak również ze stroną
rosyjską wyjazd Pana Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac grupy
polskich specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej
dokończenie tych prac, w tym badania wraku samolotu Tu-154M” 4 .
Również pan płk Edmund Klich w swojej książce „Moja czarna skrzynka”
stwierdza, że eksperci polscy nie przebadali wraku, i to ich obarcza
odpowiedzialnością za niedopełnienie obowiązków. 5
Klich tak odpowiada dziennikarzowi na pytania o badanie wraku:
” Red.: Nie mógł Pan po prostu nakazać zbadania wraku? W końcu pełnił Pan
3 Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej jako: państwa rejestracji i państwa operatora do projektu Raportu końcowego
z badania wypadku samolotu Tu-154M nr boczny 101, który wydarzył się w dniu 10 kwietnia 2010 r.,
opracowanego przez Międzypaństwowy Komitet Lotniczy MAK. Warszawa 19 grudnia 2010 r.
4 Pismo 13 członków Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego skierowane
2 lutego 2011 roku do Ministra Infrastruktury Cezarego Grabarczyka i Szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów
Tomasza Arabskiego (cytowane m.in. w: Biała Księga smoleńskiej tragedii. Warszawa, czerwiec-lipiec 2011 r.,
załącznik nr 124, str. 239.)
5 Patrz m.in. Biała Księga smoleńskiej tragedii, 28 miesięcy po Smoleńsku. Raport Zespołu Parlamentarnego.
Sierpień 2012 r., E. Klich: Moja czarna skrzynka. O Katastrofie Smoleńskiej rozmawia Michał Krzymowski.
Warszawa 2012.
 
funckję akredytowanego a Wierzbicki (mowa o szefie zespołu technicznego
komisji przyp.ZP) był Pana doradcą?
Klich: Powiedziałem mu w obecności Grochowskiego, jego szefa:'Prosze
przygotować plan pracy' .On odmówił, a ten go poparł.Co miałem zrobić?
Pobić go?
Red.:Wierzbicki w ogóle znał się na konstrukcji tupolewa?
Klich: Z tego co wiem, w Smoleńsku nie było nikogo, kto w tej dziedzinie byłby
specjalistą.
Red.:Czy to znaczy, że Polacy w ogóle nie chodzili do wraku?
Klich: Jeśli chodzili, to niewiele z tego wynikało. W czerwcu zrobiłem odprawę
w Moskwie, na której omawialiśmy wyniki pracy. Wierzbicki przedstawił na niej
tylko tyle, ile mu przekazali Rosjanie.”
Lasek twierdzi, że polscy eksperci pobrali próbki wraku:
Też. Są opisane w jednym z załączników do raportu: m.in. fragmenty ubrań,
parasolka, banknot, nadpalona książka.
Fakty: Żaden z wymienionych przedmiotów nie stanowi „próbki wraku” i żaden
nie został pobrany i przebadany przez komisję Millera. Rzeczy te wzięte 'na
chybił trafił” zostały przekazane przez prokuraturę do badania w Wojskowym
Instytucie Chemii i Radiometrii dopiero w czerwcu 2011 r. WICiR, który je
badał nie posiada certyfikatu badania materiałów wybuchowych a próbki nie
zostały pobrane i opisane zgodnie z przepisami KPK (m.in. nie wiadomo z
jakich miejsc katastrofy pochodzą i co się z nimi działo do czasu poddania
badaniom). Komisja Millera przejęła po prostu tę 'ekspertyzę' od prokuratury i
udaje, że to jej własne badania. Tymczasem jeszcze w grudniu 2010 r. w
Uwagach do Raportu MAK stwierdzano, że „Strona rosyjska w Raporcie
(mowa o raporcie Anodiny-przyp. ZP) nie przekazała szczegółowych informacji
o czynnościach dochodzeniowych prowadzonych na miejscu wypadku. Dane na
temat ekspertyz balistycznych i pirotechnicznych są faktycznie nie do
zweryfikowania przez stronę polską ze względu na nieudostepnienie przez stronę
rosyjską materiałów źródłowych.” (Uwagi str. 95).
Trzeba powtórzyc , że Komisja Millera nie dokonała żadnych badań wraku ani
rzeczy ofiar a w szczegolności nie zwróciła się do prokuratury o zbadania i
ekspertyzy z sekcji zwłok i badań ciał ofiar na okoliczność eksplozji materiału
wybuchowego.
Lasek twierdzi, że nie było ingerencji w zapisy czarnych skrzynek
Kolejnym dowodem była analiza czarnych skrzynek z kokpitu. Gdy
otrzymaliśmy kopie ich zapisu, przesłuchaliśmy je, ale jednocześnie
przekazaliśmy do ABW i policyjnego Centralnego Laboratorium
Kryminalistycznego, żeby zrobić dwie ekspertyzy. (…) Oczywiście. I
potwierdziły, że nikt nie ingerował.
Fakty: Komisja Millera nigdy nie miała dostępu do orginałów czarnych
skrzynek przetrzymywanych po dziś dzień w Moskwie. Kopie jakie otrzymał
minister Miller po przewiezieniu ich do Polski w dniu 31 maja 2010 r. zostały
odrzucone przez sekratarz Państwowej Komisji Wypadków Lotniczych jako nie
zabezpieczone we własciwy sposób. I rzeczywiście okazało się, że brak na nich
kluczowych 16 sekund zapisu, po które Miller musiał wracać do Moskwy. Gdy
przywiózł nową kopię okazało się, że zapis jest tak zaszumiony w trakcie
przegrywania przez Rosjan, że nie nadaje się do analizy i znowu trzeba było
jechać do Moskwy. Dopiero za trzecim razem uzyskano „kopię” , która mogła
zostać poddana badaniom, ale co oczywiste jej wiarygodność jest wątpliwa.
 
Analiza tej kopii została zrealizowana przez Instytut Sehna w Krakowie dopiero
trzy miesiące po ukazaniu się Raportu Millera i w zasadniczych miejscach
ukazuje jego fałszerstwa. Dotyczy to m.in. obecności gen. Andrzeja Błasika w
kokpicie, słów wypowiadanych przez poszczególne osoby w kokpicie (Instytut
Sehna wskazuje, że słowa przypisywane gen. Błasikowi wypowiedział w istocie
drugi pilot, mjr Robert Grzywna) , dźwięku uderzenia w brzozę (Instytut Sehna
wskazuje, że w ogóle takiego dźwięku nie było a w tym czasie odnotowano
dźwiek „przesuwających się przedmiotów”!), i wielu innych słow, zdań i
dźwięków w tym dotyczących np. komendy „odejścia na drugi krąg”.
Z kolei analiza Zespołu Parlamenatrnego wskazuje, że poszczególne
wypowiedzi z polskich transkrypcji są od siebie odległe o inny odstęp czasu niż
te same wypowiedzi z transkrypcji rosyjskiej, co wskazuje, że zapisem lub
kopiami zapisu manipulowano .
Lasek twierdzi, że nie było wybuchu punktowego:
Sprawdzaliśmy, czy nie wystąpiły charakterystyczne odkształcenia konstrukcji
samolotu. Robili to specjaliści, którzy badali niejeden wypadek lotniczy - i to
najczęściej wojskowy, gdzie przy zderzeniu z ziemią następuje eksplozja
materiałów wybuchowych przewożonych przez samolot. Wojsko ma duże
doświadczenie w tego typu badaniach, np. wybuchu bomby przenoszonej pod
Su-22 na poligonie w Nadarzycach, kiedy zginął pilot. I właśnie koledzy, którzy
są w tym wyszkoleni, byli w Smoleńsku. Nie znaleźli żadnego dowodu na
punktowy wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową, z nadtopieniami.
Specjaliści wojskowi nie znaleźli w Smoleńsku żadnego dowodu na punktowy
wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową, z nadtopieniami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin