Lobotomia. Rozpruwacze ludzkich mózgów - Wiadomości - Newsweek.pdf

(105 KB) Pobierz
New sw eek.pl Historia Rozpruw acze ludzkich mzgw
Rozpruwacze ludzkich mzgw
Andrzej Krajewski 25 listopada 2011 14:45, ostatnia aktualizacja 24 czerw ca 2012 14:52
Aby się przekonać, do czego jest zdolny żądny sławy lekarz, wystarczy podarować mu szpikulec do lodu i
zapewnić, że cokolwiek z nim zrobi, nie spotka go żadna kara.
Przed rozpoczęciem lobotomii dr Walter Freeman aplikował pacjentowi elektrowstrząsy, by go oszołomić. Następnie uczony, nazywany w
amerykańskich gazetach chirurgiem ludzkich dusz, brał w dłoń szpikulec do kruszenia lodu. Używał go, bo żadne narzędzie chirurgiczne nie było
wystarczająco twarde, aby zmierzyć się z kośćmi ludzkiej czaszki. Dr Freeman wpychał szpikulec w przestrzeń między gałkę oczną a powiekę.
Następnie uderzał w rękojeść młotkiem i metalowe ostrze przebijało oczodół, wchodząc do płata czołowego mózgu . Wówczas doktor brał
kolejny szpikulec i wbijał w drugie oko pacjenta. O dziwo, przeważnie udawało mu się nie wydłubać przy tym gałki ocznej. Na koniec chwytał za
rękojeści i wykonywał koliste ruchy, szatkując na chybił trafił płaty czołowe mózgu nieszczęśnika.
Wbrew pozorom świat nauki nie uznał Freemana za nowe wcielenie doktora Mengele, lecz za proroka cudownej metody leczenia chorób
psychicznych. Tak skutecznej, że wartej Nagrody Nobla.
Sława wymaga ofiar
Dzięki dr. Freemanowi lobotomia stała się jednym z najpopularniejszych zabiegów medycznych w latach 40. i 50. ubiegłego
wieku . Jednak to nie on ją wynalazł, ale portugalski neurochirurg António Egas Moniz. Dokładnie 75 lat temu mieszkający w Lizbonie naukowiec –
wedle Jürgena Thorwalda, autora książki „Kruchy dom duszy” – dobiegał sześćdziesiątki i pomyślał o zdobyciu światowej sławy. Wcześniej stał się
znany za sprawą wynalezienia metody obrazowania mózgu przez podanie środka kontrastującego przed prześwietleniem aparatem rentgenowskim.
Chciał jednak czegoś więcej niż tylko uznania we własnym środowisku. Doszedł do wniosku, że nic nie wzbudzi takiego zainteresowania, jak
znalezienie sposobu na leczenie chorób psychicznych.
881088343.012.png 881088343.013.png 881088343.014.png 881088343.015.png 881088343.001.png
REKLAMY GOOGLE
undefined
undefined undefined
http://ignore_this_destination.com
„Wy, psychiatrzy, gubicie się w ciemnym lesie logiki, a od czasu do czasu robicie nawet wycieczki w świat metafizyki” – oświadczył w 1935 r.
znajomemu psychiatrze. „Moim zdaniem życie duchowe ma bazę w komórkach mózgowych i ich powiązaniach wewnątrz całego systemu
komórkowego”. Dlatego uważał, że każdą chorobę psychiczną można wyleczyć operacyjnie. Jako źródło wiedzy posłużyły Monizowi zapiski
dyrektora zakładu psychiatrycznego w Szwajcarii, Johanna Burckhardta, który od 1888 r. systematycznie usuwał pacjentom fragmenty
kory mózgowej , odnotowując, że po okaleczeniu zmieniał się ich sposób zachowania. Dopiero protesty innych lekarzy zmusiły Burckhardta do
zaniechania badań.
Jednak Moniz, który kwestie moralne i etyczne uważał za nieistotny szczegół, z ochotą zaczął rozmyślać o eksperymentach na ludziach . Jak
je prowadzić, dowiedział się w sierpniu 1935 r. podczas kongresu neurologów w Londynie. Tam wysłuchał wykładu Johna F. Fultona, neurofizjologa z
881088343.002.png 881088343.003.png 881088343.004.png
Yale University, na temat zachowania szympansów po przecięciu drogi nerwowej łączącej płat czołowy z resztą ośrodków mózgowych. W wyniku
zabiegu zwierzęta przestały wpadać we wściekłość i okazywać agresję. Moniz był zachwycony. Pomysł eksperymentów na ludziach skonsultował z
Fultonem, ale tamten wyraził jedynie oburzenie faktem, że ktoś chce potraktować mózg ludzki dokładnie tak samo jak małpi.
Niezrażony Portugalczyk wrócił do Lizbony i rozpoczął przygotowania do pierwszych operacji. Zamierzał wywiercić dziurę w twardym przednim
sklepieniu czaszki pacjenta, po czym za pomocą noża przebić istotę białą mózgu i zniszczyć połączenia nerwowe płatu czołowego. Na „ochotników”
wybrał pensjonariuszy zakładu dla chorych psychicznie Miguela Bombardy w Lizbonie, których przekazali mu znajomi psychiatrzy.
Zabieg przeprowadził u 20 ludzi chorych na schizofrenię, depresję i nerwice natręctw. Niestety, zamiast cudownie ozdrowieć, chorzy po operacji
doświadczali bólów głowy, wymiotów, gorączki, drętwienia mięśni, padaczki, niepohamowanych napadów głodu i pragnienia. A przede wszystkim
stali się obojętni na otaczający świat. Jednak siedmioro pacjentów przestało miewać halucynacje i ataki agresji. To wystarczyło, by Moniz uznał
ich za całkowicie wyleczonych.
Wyniki badań upublicznił w listopadzie 1936 r. Ku jego zaskoczeniu fakt poszatkowania mózgów 20 ludzi, a nawet widoczne tego efekty n ie
wzbudziły większego zainteresowania w Europie. Rozgoryczony porzucił eksperymenty. Być może leukotomia, zwana potem lobotomią,
szybko zostałaby zapomniana, gdyby artykuł Moniza, opublikowany w jednym z francuskich czasopism medycznych, nie wpadł w ręce dr. Freemana,
neurobiologa wykładającego na George Washington University w Waszyngtonie.
Lek na całe zło
Dr Freeman zrozumiał, że ma do czynienia z prawdziwą żyłą złota. Tylu było chorych, którym mógł spróbować pomóc! Publiczne szpitale w USA
zapewniały pacjentom w 1936 r. około pół miliona łóżek, z czego połowę zajmowali stale chorzy psychicznie. Szacowano też, że w Ameryce jest jakieś
7 mln osób z zaburzeniami umysłowymi. Ktoś potrafiący skutecznie ich wyleczyć mógł być pewien, że szybko zdobędzie sławę i bogactwo .
Drobną niedogodność, że nie był chirurgiem i nigdy nie operował, dr Freeman zatuszował w ten sposób, że zaprosił do współpracy młodszego kolegę z
uczelni, neurochirurga Jamesa W. Wattsa.
Operacje wykonywane metodą Moniza nie przynosiły jednak cudownych ozdrowień. Pacjenci na ogół tracili zainteresowanie światem, a ich życie
zamieniało się w wegetację. No, chyba że wcześniej umierali na stole operacyjnym. Jednak po przeprowadzeniu 600 lobotomii dr Freeman
ogłosił sukces. Wedle jego danych, zmarło jedynie 3 proc. pacjentów, a u 42 proc. zaobserwowano uspokojenie, zanik agresji i urojeń, a nawet
cofnięcie depresji.
Jednak nawet tak rewelacyjne wyniki nie zapewniały lobotomii rynkowego sukcesu. Klasyczna operacja wymagała sterylnej sali, specjalistycznych
przyrządów, uśpienia pacjenta w obecności anestezjologa. Freeman postanowił więc wspólnie z Wattsem opracować prostszy sposób dewastowania
881088343.005.png 881088343.006.png
ludzkiego mózgu.
Metodą prób i błędów, uśmiercając przy okazji sześcioro pacjentów, doszli do wniosku, że najprościej jest wbić przez oczodół w głąb mózgu
szpikulce do kruszenia lodu . Zanim poinformowali świat o wynalezieniu lobotomii transorbitalnej, przetestowali ją na 400 chorych psychicznie,
ogłaszając potem, że u 170 nastąpiła poprawa stanu zdrowia.
Amerykańska prasa uznała to za wielką sensację. Wkrótce Freeman został bohaterem licznych artykułów, zasłużył na miano chirurga ludzkich dusz.
W połowie lat 40., po sukcesie penicyliny, niemal wszyscy wierzyli, że naukowcy opracują wkrótce leki na każdą chorobę – lobotomię
uznano za potwierdzenie tej prognozy.
Sława i rosnący autorytet Freemana sprawiły, że nikt ze środowisk medycznych nie śmiał zakwestionować rzetelności jego eksperymentów. Nie
zwracano też uwagi na protesty rodzin okaleczonych ludzi, tym bardziej że przecież dotykało to głównie wariatów. Do opinii publicznej nie docierały
listy pokrzywdzonych, jak ten z 1943 r., odnaleziony po latach wśród papierów Freemana: „ Nie znam lepszej metody zniszczenia rodziny od
pańskiej operacji. Od czasu pańskiego zabiegu mój ojciec zmienił się w nieodpowiedzialne za swe czyny dziecko – pisała autorka. – Dla mojego ojca
operacja była prawdopodobnie sukcesem, gdyż od tamtej pory nie interesuje go ani przeszłość, ani przyszłość”.
Lobotomia dla każdego
Takie niuanse, jak współczucie dla innych ludzi, nie zaprzątały głowy doktora. Skoro doczekał się rozgłosu, postanowił go maksymalnie wykorzystać.
Nieustannie podróżował po USA, oferując każdemu chętnemu zabieg za jedyne 25 dolarów. Promocyjna cena napędziła mu masę klientów, chcących
pomóc bliskim lub też pozbyć się kłopotu. Na zamówienie zabiegu dał się skusić nawet Joseph Kennedy (ojciec prezydenta Johna F. Kennedy’ego).
Zafundował go w 1949 r. pięknej 23letniej córce Rosemary, bo zauważył, że jest zbyt markotna, a poza tym bardzo interesują ją mężczyźni, co mogło
zaowocować skandalem i zrujnować mu karierę polityczną. Po wbiciu szpikulców do mózgu Rosemary stała się idealną córką polityka . Do
śmierci w 2005 r. przebywała na terenie specjalnego ośrodka, śliniła się, bełkotała i gapiła w jeden punkt na ścianie. Gazety na całym świecie
rozpisywały się zaś o sukcesach dr. Freemana.
W tymże 1949 roku pod wpływem powszechnego entuzjazmu Komitet Noblowski postanowił uhonorować rzeczywistego, acz zapomnianego już
odkrywcę terapii święcącej takie triumfy. „Przedczołowa leukotomia musi być mimo pewnych zastrzeżeń potraktowana jako jedno z
najważniejszych odkryć, jakich kiedykolwiek dokonano w dziedzinie terapii psychiatrycznej” – ogłoszono w laudacji na cześć
przybyłego z Lizbony do Sztokholmu Antónia Egasa Moniza. Sam nagrodzony nie prezentował się najlepiej. Od kiedy jeden z pacjentów w przypływie
881088343.007.png 881088343.008.png
„wdzięczności” za udany zabieg usiłował go zastrzelić i wpakował weń kilka kul, poruszał się z wielkim trudem. Do tego nie ukrywał zaskoczenia
wyróżnieniem, bo po latach obserwacji pacjentów poddanych lobotomii doszedł do wniosku, że zabieg nie ma sensu. Jednak nagrodę przyjął.
Wkrótce na całym świecie zapanowała moda na lobotomię. W Europie leczono nią homoseksualistów, a w Japonii sprawiające trudności dzieci. Zaś
doktor Freeman stale odwiedzał nowe miejsca, aby wykonywać zabiegi i kształcić następców. Witały go rzesze ludzi, tytuły prasy lokalnej anonsowały
wizytę, niemal jak pojawianie się gwiazdy z Hollywood. A dr Freeman ze szpikulcami w dłoni, jak na fabrycznej taśmie montażowej, rozpruwał po
kolei mózgi oszołomionym elektrowstrząsami ludziom . „Nie pamiętam, co mnie bardziej przerażało, oglądanie wbijania młotem metalu do
mózgu, czy potem jednoczesnego ruchu szpikulców przekręcanych w rękach lekarza” – wspominał po latach lekarz Wolfhard Baumgartel.
Kogo uratowały psychotropy
Otrzeźwienie przyniosła światu nie rzetelna weryfikacja efektów lobotomii, lecz wprowadzenie na rynek w 1955 r. pierwszych leków
psychotropowych . Możliwość łatwego podawania pacjentom farmaceutyków i widoczne skutki ich działania sprawiły, że lekarze i uczeni ośmielili
się skrytykować poczynania dr. Freemana. Pojawienie się pierwszych głosów rozsądku wkrótce zerwało tamę milczenia. Nagle okazało się, że aż 67
proc. pacjentów po zabiegu zamienia się w bezwolne warzywa, a kilka procent szybko umiera na wylew krwi do mózgu. Wprawdzie pozostała jedna
trzecia nieszczęśników potrafiła funkcjonować w codziennym życiu, ale emocjonalnie i intelektualnie przypominali kilkuletnie dzieci. Niestety, zanim
to zauważono, na całym świecie poddano lobotomii ok. 70 tys. ludzi, często zupełnie zdrowych, gdyż zaczęto tak „leczyć” także osoby o skłonności do
depresji, prostytutki i recydywistów.
W latach 60. kolejne kraje zabraniały barbarzyńskiego zabiegu. Dr. Freemana media nazywały mózgowym Kubą Rozpruwaczem, ale on się nie
poddawał. Gdy zaczęto mu utrudniać operacje w Stanach Zjednoczonych, wyruszył do Ameryki Południowej.
Prawo do wykonywania zawodu stracił dopiero w 1967 roku, gdy po powrocie do USA szpikulcami do lodu uśmiercił niejaką Helen Mortensen. Miał
wówczas za sobą ok. 3,5 tys. operacji. Wedle tego, co sam przyznawał, umarło ok. 3 proc pacjentów. Czyli optymistycznie licząc, udało mu się
zabić około 105 pacjentów, a resztę trwale okaleczyć . Czyniłoby to z niego jednego z najskuteczniejszych seryjnych morderców w dziejach,
gdyby nie fakt, że robił to wszystko w majestacie prawa i oczywiście dla dobra ludzkości.
¨ Ringier Axel Springer. Artykuþ w ydrukow any z Newsw eek.pl.
881088343.009.png 881088343.010.png 881088343.011.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin