Zapadlisko 02 - Dobry zły i nieumarły.pdf

(2087 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
HARRISON KIM
DOBRY ZŁY I NIEUMARŁY
Przełożyła Agnieszka Sylwanowicz
Tytuł oryginału:
The Good, the Bad, and the Undead
Mężczyźnie, który wie, że na pierwszym miejscu jest kofeina, na drugim czekolada,
a na trzecim romans - a także to, kiedy ta kolejność powinna zostać odwrócona.
844753371.001.png 844753371.002.png
PODZIĘKOWANIA
Chciałabym podziękować Willowi za pomoc oraz natchnienie przy wymyślaniu
biżuterii pochodzącej z Zapadliska, a dr Caroline White za jej nieocenioną pomoc przy
łacinie. Szczególnie jednak chciałabym podziękować mojej redaktor, Dianie Gil, za danie mi
swobody, dzięki której pchnęłam moje pisarstwo na obszary, których nigdy dotąd nie brałam
pod uwagę, oraz mojemu agentowi, Richardowi Curtisowi.
ROZDZIAŁ 1
Podciągnęłam na ramieniu parciany pas od pojemnika z wodą i wyciągnęłam się, by
wetknąć dyszę w wiszący kwiatek. Do pomieszczenia wlewał się słoneczny blask, grzejąc
mnie przez niebieski służbowy kombinezon. Za wąskimi oknami znajdował się niewielki
dziedziniec otoczony biurami VIP-ów. Mrużąc oczy z powodu słońca, nacisnęłam dźwignię
rozpylacza i usłyszałam cichutki syk wody.
Rozległ się stukot komputerowej klawiatury, a ja przemieściłam się do kolejnego
kwiatka. Z gabinetu usytuowanego za biurkiem sekretarki dobiegała rozmowa telefoniczna
przerywana gromkim śmiechem, który przypominał szczekanie psa. Łaki. Im wyżej się
znajdowały w hierarchii stada, tym bardziej udawało im się upodabniać do ludzi, ale zawsze
można było je poznać po śmiechu.
Wzdłuż rzędu roślin wiszących przed oknem zerknęłam na wolno stojące akwarium za
biurkiem. Zgadza się. Kremowe płetwy. Czarna plamka na prawym boku. To ona. Pan Ray
hodował koi i pokazywał je na dorocznej wystawie ryb. W sekretariacie zawsze wystawiał
zwycięzcę z zeszłego roku, lecz teraz w akwarium pływały dwie ryby, a maskotka Wyjców
zaginęła. Pan Ray kibicował Legowisku, drużynie rywalizującej z miejscową drużyną
baseballu składającą się wyłącznie z Inderlanderów. Nietrudno było skojarzyć fakty i zabrać
skradzioną rybę.
- Więc Mark jest na urlopie? - zapytała pogodna kobieta za biurkiem i wstała, by
włożyć papier do podajnika drukarki. - Nic mi nie mówił.
Skinęłam głową, nawet nie patrząc na sekretarkę ubraną w elegancką kremową
garsonkę, i przeciągnęłam sprzęt do podlewania kwiatków o następny metr. Mark był na
krótkim urlopie na klatce schodowej budynku, w którym pracował przed przejściem do tego.
Nieprzytomny dzięki krótko działającemu eliksirowi snu.
- Tak, proszę pani - powiedziałam, podnosząc głos i lekko sepleniąc. - Ale powiedział
mi, które kwiatki trzeba podlać. - Ukryłam palce z umalowanymi na czerwono paznokciami,
żeby sekretarka ich nie zauważyła. Nie pasowały do wizerunku dziewczyny od podlewania
kwiatków. Powinnam byłam pomyśleć o tym wcześniej. - Wszystkie na tym piętrze, a potem
arboretum na dachu.
Kobieta uśmiechnęła się, ukazując nienaturalnie duże zęby. Była łakiem, i to dość
wysoko postawionym w biurowym stadzie, sądząc po jej ogładzie. A pan Ray nie trzymałby
na stanowisku sekretarki psa, skoro było go stać na pensję dla suki. Rozsiewała dość
przyjemny, lekki zapach piżma.
- Czy Mark powiedział ci o służbowej windzie na tyłach budynku? - zapytała
uprzejmie. - Łatwiej z niej skorzystać niż targać wózek po schodach.
- Nie, proszę pani - odparłam, mocniej naciągając brzydką czapkę ze znaczkiem firmy
ogrodniczej. - Chyba utrudnia mi zadanie, żebym nie próbowała przejąć jego terytorium.
Czując, że serce bije mi coraz szybciej, popchnęłam wózek Marka z nożycami do
przycinania roślin, granulowanym nawozem i pojemnikiem do podlewania. Wiedziałam o
windzie, a także o rozmieszczeniu sześciu wyjść awaryjnych i przycisków włączających
alarm przeciwpożarowy oraz to, gdzie personel biura trzyma pączki.
- Ach, ci mężczyźni - powiedziała sekretarka, przewracając oczyma i siadając przed
monitorem. - Czy nie zdają sobie sprawy, że mogłybyśmy rządzić światem, gdybyśmy tylko
tego chciały?
Kiwnęłam głową i siknęłam odrobiną wody w następny kwiatek. Jakoś mi się
wydawało, że już rządzimy tym światem.
Przez szum drukarki i cichy gwar biurowych rozmów przebiło się intensywne
brzęczenie. Wydawały je skrzydełka Jenksa, mojego partnera, który przyfrunął z gabinetu
szefa znajdującego się na tyłach biura; najwyraźniej był w złym humorze. Jego skrzydełka
podobne do skrzydełek ważki poczerwieniały z podniecenia i sypał się z niego czarodziejski
pyłek, tworząc kaskady słonecznego blasku.
- Skończyłem sprawdzać kwiatki w gabinecie - oznajmił głośno, lądując na krawędzi
doniczki wiszącej przede mną. Wziął się pod boki, co sprawiło, że w swoim niebieskim
kombinezonie wyglądał jak Piotruś Pan wyrosły na śmieciarza. Żona uszyła mu nawet
pasującą czapeczkę. - Trzeba je tylko podlać. Mam ci tu w czymś pomóc czy mogę wrócić i
pospać w samochodzie? - dodał zgryźliwie.
Zdjęłam z ramienia pojemnik z wodą i postawiłam go na podłodze, żeby zdjąć
nakrętkę.
- Przydałaby mi się tabletka nawozu - podsunęłam, zastanawiając się, o co mu chodzi.
Jenks podleciał do wózka, mamrocząc pod nosem, i zaczął w nim grzebać. We
wszystkie strony zaczęły się sypać zielone druciki mocujące, podpórki i zużyte paski testowe
odczynu pH.
- Mam - oznajmił, znalazłszy białą tabletkę nawozu wielkości jego głowy.
Upuścił ją do pojemnika; rozpuściła się z sykiem w wodzie. Nie był to nawóz, lecz
substancja natleniająca i wywołująca wydzielanie śluzu. Po co kraść rybę, jeśli ma zdechnąć
podczas transportu?
- O Boże, Rachel - szepnął Jenks, lądując na moim ramieniu. - To jest poliester. Mam
na sobie poliester!
Kiedy sobie uświadomiłam przyczynę jego złego humoru, opadło ze mnie napięcie.
- Nic ci nie będzie.
- Mam wysypkę! - stwierdził, drapiąc się energicznie pod kołnierzykiem. - Nie mogę
nosić poliestru. Pixy mają na niego alergię. Zobacz. Widzisz? - Przechylił głowę tak, że jego
blond włosy odsłoniły szyję, ale znajdował się zbyt blisko, żebym mogła wyraźnie zobaczyć.
- Wypryski. I śmierdzi. Czuję zapach ropy. Mam na sobie zdechłego dinozaura. Nie mogę się
ubierać w martwe zwierzę. To barbarzyństwo, Rachel - zakończył błagalnie.
- Jenks? - Zakręciłam pojemnik i znów przewiesiłam go sobie przez ramię, spychając
z niego przy okazji Jenksa. - Ja mam na sobie to samo. Wytrzymaj.
- Ale to śmierdzi!
Spojrzałam na unoszącą się przede mną jego sylwetkę.
- Przytnij trochę gałązek - powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Strzepnął w moją stronę rękami i odfrunął do tyłu. Trudno. Poklepałam się po tylnej
kieszeni mojego obrzydliwego kombinezonu i znalazłam nożyce. Miss Zawodowa Sekretarka
wystukiwała list, a ja rozłożyłam składaną drabinkę i przystąpiłam do obcinania liści z rośliny
wiszącej obok jej biurka. Jenks zaczął mi pomagać i po chwili szepnęłam:
- Jesteśmy gotowi?
Skinął głową, nie spuszczając z oczu otwartych drzwi gabinetu pana Raya.
- Kiedy następnym razem będzie sprawdzać pocztę, przewróci się cały system
zabezpieczenia Internetu. Jeśli sekretarka ma o tym pojęcie, naprawa potrwa pięć minut, a
jeśli nie ma, cztery godziny.
- Potrzebuję tylko pięciu minut - powiedziałam, pocąc się od słonecznego ciepła,
wpadającego przez okno.
Pachniało tu jak w ogrodzie, w ogrodzie z mokrym psem dyszącym na chłodnych
płytkach.
Czując przyśpieszone bicie serca, przesunęłam się ku następnej roślinie. Znalazłam się
za biurkiem i sekretarka zesztywniała. Wtargnęłam na jej teren, lecz umiała sobie z tym
poradzić. Byłam dziewczyną od podlewania kwiatków. Nie przerywałam pracy, z nadzieją że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin