13_cz1_00. Monika 'Monkizz' Feluś - Demolka.pdf

(1855 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
PROLOG
Monika 'Monkizz' Feluś
Demolka
857158305.002.png
857158305.003.png
Co to miało być? Moją głowę rozsadzał olbrzymi ból. W uszach
słyszałem dzwonienie o denerwująco wysokiej częstotliwości. Było mi
strasznie gorąco, jak w saunie. Do nosa wpychał się kurz i pył, tak że
ciągle odczuwałem potrzebę kaszlu. Grunt pod nogami był niestabilny,
ruszał się przy każdej próbie ruchu niczym pokład statku.
To, co się zdarzyło, było bezprecedensową sytuacją. Pierwszy raz w
życiu spotkało mnie coś takiego. Miałem nadzieję, że już nigdy nie będę
przeżywał tego ponownie.
Leżałem na podłodze, wciąż sucho kaszląc. Próbowałem otworzyć
oczy, ale oślepiało mnie niesamowicie jasne światło. Zacisnąłem powieki i
ponownie spróbowałem powoli otworzyć zmrużone oczy.
Jednocześnie ostrożnie przewróciłem się z boku na brzuch i
opierając się na łokciach usiłowałem się podnieść. Podłoga znów
zafalowała, więc na chwilę zamarłem.
Otworzyłem oczy, ale otaczająca mnie jasność nadal kłuła w oczy.
Powoli przyzwyczajałem się do oślepiającego światła. Stopniowo
zacząłem odróżniać kontury przedmiotów znajdujących się w pokoju.
Powoli stanąłem na nogach, z trudem utrzymując równowagę.
Otrzepałem z siebie grubą warstwę pyłu.
Moją głowę ponownie rozsadził potworny ból. Kaszląc, obróciłem
się i rozejrzałem.
Pokój był zdemolowany. Wielka szafa stojąca przy ścianie była
rozbita na kilka części, z których smutno zwisały ubrania. Na podłodze
leżały grube drzazgi. Od strony kuchni oświetlało ją jasne światło dnia.
– Jacek! – szepnąłem, szukając współlokatora. Spojrzałem na
pokryty pyłem tapczan. Spod skołtunionej kołdry wystawała zakurzona
głowa.
– Jacek! – Podszedłem do niego. Nadal spał. Uspokoiło mnie to.
Przespał całe to zdarzenie. Szczęściarz.
Chciałem obejrzeć resztę mieszkania, ale kątem oka zobaczyłem
pod łóżkiem Jacka mokrą ciemną plamę. Serce we mnie zamarło.
Podszedłem jeszcze bliżej i wstrzymując oddech drżącą ręką uniosłem
zwisający róg kołdry.
Krzyknąłem z przestrachem, gdy z ręki Jacka na podłogę wypadła
butelka z końcówką taniego wina.
– Chłopie... nie tak głośno, błagam... – jęknął Jacek poruszając się
w skołtunionej kołdrze, co uniosło w powietrze chmurę pyłu, od której
zaczęliśmy kaszleć.
857158305.004.png
– Jacek, coś się stało! – powiedziałem z przestrachem.
Pokój wyglądał jak pobojowisko. Ponownie spojrzałem na szafę.
Zaniepokoiło mnie intensywne światło padające z kuchni na
zdemolowany mebel. Okno w kuchni nie było zbyt duże, a na noc je
zasłanialiśmy, bo jakiś mądry inżynier wymyślił, żeby umieścić latarnię
tuż przy oknie naszego mieszkania. Nigdy nie wpadało w nie dużo
światła.
Stawiając kolejne kroki w kierunku kuchni usłyszałem za sobą
zmęczony głos Jacka, który chyba podnosił się już z łóżka.
– Tomek, co dostałeś z kombinatoryki u Koniecznego?
– Czwórkę – odpowiedziałem machinalnie.
– Pieprzony kujon – jęknął Jacek i kaszląc spadł z łóżka w kokonie z
kołdry.
Podłoga pod moimi nogami zachwiała się. Wydawało mi się, że
jestem na tyle trzeźwy, że nie było to moim złudzeniem.
– Boże, co zrobiliśmy!? – zadałem cicho pytanie, widząc w jakim
stanie jest nasze mieszkanie.
– Nie pamiętasz już wczorajszej balangi?
– Pamiętam... – westchnąłem – trzeba było oblać zaliczenie.
– Co tu się stało? – Jacek zmienił ton. Widocznie zauważył
nieziemski bałagan w pokoju.
– Ty mi może odpowiesz?
– Chłopie... – Jacek złapał się za głowę. – Ktoś nam zdemolował
mieszkanie!
– Wyobraź sobie, że zauważyłem – warknąłem.
– Ciekawe, jak wygląda reszta akademika.
Wszedłem do kuchni i zamarłem. Nogi się pode mną ugięły.
Pospiesznie znalazłem ręką oparcie. Serce waliło mi jak młot, a mimo to
brakowało mi oddechu i poczułem, że słabnę.
Nawet nie usłyszałem kroków Jacka. Usłyszałem tylko jego słaby
drżący głos.
– Ja więcej z wami nie piję.
Przed nami rozciągał się panoramiczny widok na Ligotę i
Piotrowice. Nie był to widok z okna. Okna już nie było. Nie było wcale
ściany. W całej kuchni zalegał gruz, spod którego wyłaniały się fragmenty
szafek, garnków i stołu.
– Myśmy to zmontowali? – Jacek pierwszy odzyskał głos.
Nie odpowiedziałem.
857158305.005.png
– Może nasi pobili się z polibudziakami?
Nadal milczałem.
– A Frędzel nie bawił się w swoim pokoju tymi swoimi
wybuchowymi odczynnikami?
Byłem za bardzo przejęty tym zadziwiającym widokiem. Widać było
zniszczone budynki wychylające się zza położonych płasko jak zapałki w
pudełku drzew Parku Zadole, gdzie jeszcze wczoraj poszliśmy zrobić mały
„wstęp" do imprezy. Na horyzoncie widać było osmalone, pozbawione
dachów budynki Famuru, przypominające połamane zęby olbrzyma. Tuż
za nimi, rozciągając się w nieskończoność, ziała czarna dziura. Nie było
już Brynowa, Paderewy... Nie było Katowic! Nie było nic!
– Był chyba jakiś nalot, jakaś bomba, czy coś. – Usiadłem na
kawałku gruzu chowając głowę w ręce. – Włącz radio, może coś mówią.
Jacek zniknął za ścianą nośną, w pokoju.
– Nie działa. Poczekaj, zobaczę w komórce.
Wrócił do kuchni, szukając w telefonie odpowiedniej funkcji.
Podłoga lekko poruszyła się pod naszymi stopami, więc ostrożnie
wróciliśmy do pokoju. Usiedliśmy na moim tapczanie.
Udało się uruchomić radio.
– ... znajdujące się w domu powinny: ubrać się, zabrać dokumenty
osobiste, zapas żywności‚ indywidualne środki ochrony przed skażeniami,
środki opatrunkowe oraz w miarę potrzeb i możliwości latarkę
elektryczną, koc, odbiornik radiowy z zakresem fal UKF, wyłączyć
wszystkie urządzenia...
– Człowieku, masakra... wiedzieli, gdzie walić. Urwali Polsce ręce.
Ciekawe, czy urwali też głowę – zastanowił się Jacek.
– No, chyba sygnał idzie z Warszawy. Tam może jeszcze się bronią.
Cały Śląsk rozwaliło. Katowic już nie ma, nie wiadomo, czy w Gliwicach
radiostacja jeszcze stoi... – pomyślałem na głos.
– Pieprznęli i wszystko zapadło się pod ziemię, do kopalni. Boże...
moi rodzice... – Jackowi załamał się głos.
Westchnąłem i wygrzebałem spod swojego tapczanu plecak.
Otrzepałem go z kurzu i otworzyłem najmniejszą kieszeń.
– Jacek, nie przejmuj się. Ciesz się, że zaliczyłeś kombinatorykę. I
że już nie trzeba chodzić na uniwerek. Masz – podałem mu skręta –
trzymałem na czarną godzinę. A chyba taka nadeszła.
857158305.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin