13_cz1_05. Michał 'Veron' Tusz - Trzynastka III.pdf

(385 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROZDZIAŁ 5
Michał ‘Veron’ Tusz
Trzynastka, część 3
857157336.002.png
Do chwili aż ciżba wiekowych mieszkańców Koniecpola wypełniła
mieszkanie Ryszarda Milowicza na zewnątrz porządnie się rozpadało.
Deszcz siekł intensywnie, przemywając drogę dla kroczącej coraz szybciej
i większymi krokami nawałnicy. Zachodni wiatr dął nieustępliwie, wyjąc
ostrzegawczo i łomocząc w drzwi i okna domu Milowicza. Kilka razy z
każdą chwilą groźniejsza aura za pomocą narastającej wichury zadudniła
rupieciami na strychu, wprawiając je w drgania – graty na poddaszu bały
się i oznajmiały swój strach ludziom zebranym pod nimi.
A tych przybyło jedenaścioro. Siedmiu mężczyzn i cztery kobiety.
Dziadkowie i babcie. Staruszkowie. Starcy. I choć wedle słów Milowicza
każde z nich było od niego sporo młodsze, to co niektórzy wyglądali
nawet na starszych. Tak też się zachowywali – potykali się o siebie, ciężko
siadali, sapali przy każdym ruchu. Milowicz spoglądał na nich spod nisko
opuszczonych brwi.
Obecność przybyszów z zewnątrz wyraźnie zdziwiła miejscowych.
Mieszkańcy Dziewiątki musieli zdać relację z tego, w jaki sposób dotarli
do ich miasta. Starcy słuchali w większości z rozdziawionymi ustami,
chłonąc każde słowo. Sześcioro ze Schronu Numer Dziewięć odniosło
wrażenie, że są oni uziemieni tu już bardzo długo. Sami staruszkowie
okazali się bardzo mili, spokojni – idealnie mieścili się w wyobrażeniu o
babci i dziadku.
Ryszard Milowicz odczekał wystarczającą ilość czasu aż jego
pobratymcy wygadają się do woli. Gdy jednak spotęgowana z silnym
grzmotem jaskrawa błyskawica rozdarła niebo, bez ceregieli wykorzystał
nagłą przerwę w paplaniu staruszków i przeszedł do celu spotkania:
– Na ostatniej naradzie poprosiłem was, byście przemyśleli
wszystko jeszcze raz. Przedstawiłem wam swoje argumenty, poparłem je
pomiarami z Geigera. Pytam się zatem: jaka jest wasza decyzja? Kiedy
wyruszamy?
Staruszkowie spojrzeli po sobie. Odezwał się jeden z nich, w
kraciastej koszuli, siedzący pośrodku kanapy, z której wcześniej zeszli
mieszkańcy Dziewiątki, ustępując miejsca starszym:
– Nigdy. Postanowiliśmy, że nie wyruszamy.
Ariel i pozostali z sześciorga dostrzegli, jak Milowicz silnie zaciska
zęby.
– To ja się pytam po raz wtóry: dlaczego? Przecież czeka nas tu
śmierć.
857157336.003.png
– Tak czy siak czeka nas śmierć – odparł starzec w kraciastej
koszuli. – Co za różnica, czy tu, czy gdzie indziej?
– Nie mówiłem o was, stare graty! – wybuchnął Milowicz tak nagle,
że co niektórzy starcy – a także mieszkańcy Schronu Numer Dziewięć –
podskoczyli na swoich miejscach. – Mówiłem o dzieciach! Pytam się raz
jeszcze: dlaczego chcecie zabić te dzieci?!
Staruszkowie wzburzyli się. Zaczęli jeden przez drugiego
przekrzykiwać się:
– Nikogo nie chcemy zabijać!...
– Jak możesz tak mówić!...
– Chcemy dla dzieci jak najlepiej!...
– Dzieci są najważniejsze!...
– Spokój! – zagrzmiał Milowicz w jednym momencie z
wyładowaniem na dworze. Starcy uciszyli się, choć niejeden coś jeszcze
mruczał cicho pod nosem. – Czy naprawdę jesteście tak głupi, czy to ja
czegoś nie rozumiem? – kontynuował. – Skoro dzieci są najważniejsze,
jak sami mówicie, czemu chcecie im zgotować los, jaki spotkał ich
rodziców? Jeśli promieniowanie w wodzie się zwiększy – a zwiększy się –
zginą. A wy razem z nimi!...
– Może się nie zwiększy... – zaczęła któraś babcia, ale Milowicz
uciszył ją taksującym spojrzeniem.
– Nic nie jest pewne – rzekł dziadek w kraciastej koszuli. – Z
naszych obliczeń wynika, że...
– Z waszych obliczeń?! – Milowicz grzmotnął pięścią w stół. – O
czym ty, kurwa, mówisz?! Nie potraficie nawet podetrzeć sobie nosa, a ty
mi mówisz o jakichś waszych obliczeniach?
– Sądzimy, że nie zagraża nam niebezpieczeństwo.
Ryszard Milowicz przymknął oczy. Ariel spoglądał na niego, czując
wzbierające współczucie.
– Proszę państwa, zagraża wam niebezpieczeństwo – powiedział
spokojnie. – Bo nawet jeśli nie umrzecie, może spotkać was oraz wasze
dzieci to, co mieszkańców Śląska...
– Że niby będziemy zmutowani, czy coś? – prychnął milczący dotąd
starzec w podziurawionej, popielatej czapce z postrzępionym daszkiem. –
Nikt ich nigdy nie widział. To wszystko bujdy tego starego łgarza... –
wskazał na Ryszarda.
857157336.004.png
– To nieprawda – wszedł mu w słowo Ariel. – My ich widzieliśmy. –
Wskazał na współtowarzyszy ze schronu. – Te potwory zabiły naszego
przyjaciela.
Starcy wpatrywali się w niego i pozostałych w niemym zdumieniu.
– To co mówi pan Ryszard jest prawdą i możemy to potwierdzić –
rzekł Ariel. – I on ma rację. Uciekajcie, jeśli tylko możecie i jeśli nie jest
za późno.
– „Budujcie arkę przed potopem" – dodał Kapłan.
Milowicz podniósł wzrok.
– A jeśli wam nie wierzymy? – powiedział starzec w zniszczonej
czapce z daszkiem.
– Nie macie powodu, żeby nam nie wierzyć – odrzekł Dziadek. –
Nie znaliśmy się wcześniej.
– Tak, nie mielibyśmy czasu, żeby na cokolwiek się umawiać –
przytaknął Ariel.
– Przecież chodzi o te słodkie, mądre dzieciaki – dodała Oliwia. –
Musicie je ratować.
Starcy spoglądali na nich w milczeniu.
– Ale to przecież nasz dom – rzekła któraś staruszka. – Już tyle lat
tu mieszkamy...
Milowicz pokręcił głową.
– To przestaje być nasz dom – powiedział cicho. – Dom, który
zagraża życiu, to nie dom.
Silny grzmot rozległ się za oknem. Milowicz kontynuował:
– Nie będziemy młodsi. Nie będziemy piękni jak dawniej. Nie
będziemy sprawniejsi. Ale oni mogą być. – Wskazał palcem na budynek
naprzeciw jego domu. – Musimy im to umożliwić. W miarę naszych
możliwości.
Wyglądało to tak, jakby coś zaczynało docierać do starców. Jeden
wciąż jeden pozostawał nieugięty. Ten w zniszczonej czapeczce.
– Pięknie to mówisz, tak pięknie – rzekł, kiwając kpiąco głową. –
Zupełnie jakbym słyszał naszego premiera tuz przed wojną. Cholernego
Uspolaka...
– Bagnet przymarzł ci do dłoni, skoro sięgasz po taki argument –
skwitował Milowicz.
– Doprawdy? Chyba nie zaprzeczysz temu, że to Ricky Miller
zrujnował Polskę? Że tak chytrze zapewnił sobie zwiększenie i wydłużenie
857157336.005.png
władzy? Że wprowadził stan wyjątkowy na tak długo, bo bał się utraty
stołka?!
– Co to ma do rzeczy?...
– Tak samo mydlisz oczy jak i on!
– Uspokój się, Grzegorzu...
– Nie uspokoję się! – Mężczyzna w zniszczonej czapeczce nazwany
Grzegorzem wstał z kanapy. – A właśnie, że nie!...
– Dlaczego podnosisz głos w moim domu? – zapytał spokojnie
Milowicz.
Starzec Grzegorz dyszał wściekle, piorunując Milowicza wzrokiem.
– Bo chcę, żeby wszyscy usłyszeli, że to ty chcesz nas zabić, tak jak
zrobił to wspaniały Ricky Miller! – wycedził Grzegorz przez zęby.
Brwi Ryszarda Milowicza ponownie ściągnęły się w jedną linię.
– Tak właśnie jest – mówił dalej starzec Grzegorz. – Tak jak Miller
zaczniesz stawiać elektrownie, które okażą się silosami z bronią
atomową!...
– Słucham?
– Tak bardzo lubisz te głupie metafory, więc mówię jak ty, żebyś
zrozumiał! Tak jak Miller będziesz budował bunkry dla wybranych w
tajemnicy przed wszystkimi!...
– Sam w takim bunkrze przeżyłeś wojnę! – przerwał mu Milowicz.
– Bo sam do niego wtargnąłem! – wrzasnął Grzegorz. – Gdyby nie
to, że ktoś się wygadał i że postawiliśmy się władzom, zginęlibyśmy jak
miliony innych!
– A więc ciesz się życiem! – huknął Milowicz do społu z szalejącą na
zewnątrz nawałnicą. – I daj się cieszyć innym!
– Tak jak Miller będziesz patrzył jak młodzi ludzie umierają!...
– Grzegorzu, ostrzegam!...
– I umrzesz jak on! I to prędzej niż ci się zdaje...
– Zamilcz!
Kolejny potężny grzmot sprawił, że dom Ryszarda Milowicza
zadrżał w posadach. Światło na moment ściemniało. Gospodarz i gość
mierzyli się wzrokiem, ciężko oddychając. Ulewa bębniła w okno i
blaszany parapet.
– Prawdziwy patriota broni swojego domu – powiedział cicho
Grzegorz. – Nie ucieka przed wrogiem, ale walczy z nim. Widzisz to? –
Starzec zagrzebał w wewnętrznej kieszeni znoszonej marynarki i
wyciągnął kawałek biało–czerwonej tkaniny. – Zawsze to mam przy
857157336.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin