Katarzyna Gacek & Agnieszka Szczepańska - Zielony Trabant.pdf

(1799 KB) Pobierz
935135099.001.png
935135099.002.png
PROLOG
Jak ja lubię to miejsce, pomyślała Lilka, siadając na ławce na
samym brzegu skarpy w Parku Skaryszewskim.Dotarła tu z
trudem. Nowe, eleganckie buty na obcasie przez całą drogę od
przystanku okropnie ją uwierały, ale mimo to było warto.
Przestrzeń, która się przed nią rozpostarła, działała naprawdę
kojąco, a w dodatku można było sobie pysznie pomachać
nogami w powietrzu.No więc pomachała i od razu zgubiła
prawy pantofel. Leżał teraz w trawie i migotał modną tej
wiosny czerwienią, a Lilce wcale się nie chciało po niego
wstawać. Niech sobie leży, pewnie drugi też zaraz spadnie...
Majowe słońce, które powinno dopiero przymierzać się do
grzania, paliło z całych sił, wyrabiając chyba ze dwieście
procent normy. Jak milo... Lilka oparła się wygodniej i rozpięła
białą, koszulową bluzkę, żeby choć trochę opalić blady dekolt.
Najchętniej wystawiłaby do słońca również nogi, ale wolała nie
podwijać eleganckich spodni. Mogłyby się pognieść i potem
głupio by wyglądała.
Powietrze wypełniał intensywny aromat świeżo skoszonej
trawy i żywiczna woń rosnących wokoło świerków. Przymknęła
na chwilę oczy. Gdzieś z oddali, wraz z lekkim podmuchem
wiatru, doleciał oszałamiająco słodki zapach kwitnących bzów.
Było tak przyjemnie, że Lilce nie przeszkadzał ani terkot
dziecięcego rowerka na żwirze, ani poszczekiwanie bawiących
się niedaleko psów, ani nawet głośny śmiech dziewczyny, która
na pobliskiej ławce obejmowała się ze swoim chłopakiem.
Lilka też przychodziła tu kiedyś z Tomkiem. Dwa lata temu, w
maju, spacerowali przytuleni parkowymi alejkami, planując
wspólną, różową przyszłość.
Tylko potem ten kolor tak im jakoś... niezupełnie wyszedł.
Z zamyślenia wyrwało ją natrętne brzęczenie tuż koło ucha.
Osa. Złośliwa i namolna, jak to mają w zwyczaju. Lilka
machnęła kilka razy niecierpliwie ręką, co oczywiście nic nie
dało. W poszukiwaniu skuteczniejszej broni sięgnęła więc po
leżącą obok na ławce tekturową teczkę.
Teczka była biała, zwyczajna, zawiązywana na troczki. Ktoś na
niej napisał czerwonym flamastrem „Felicja Rudnicka”, a pod
spodem długi ciąg liter i cyfr, pewnie numer sprawy.
Osa musiała obiektywnie ocenić swoje szanse i wreszcie
odleciała. Lilka westchnęła, chwilę pukała bezmyślnie
paznokciem w sztywną okładkę teczki, a w końcu rozsupłała
tasiemki i zajrzała do środka. W przezroczystej, plastikowej
koszulce leżał najeżony urzędowymi pieczęciami odpis
testamentu ciotecznej babki Felicji.
Dostała go do ręki zaledwie godzinę wcześniej, po oficjalnym
odczytaniu w sądzie. Na sali, oprócz sędziego i Eweliny,
młodszej siostry Lilki, siedziała jeszcze mocno wymalowana
sześćdziesięciolatka o bujnych kształtach i tlenionych na jasny
blond, kunsztownie wytapirowanych włosach.
Lilka pamiętała ją dobrze z pogrzebu babki. Wtedy, trzy
miesiące temu, blondyna, składając im kondolencje, dość
nachalnie dopytywała, kiedy zamierzają wszcząć postępowanie
spadkowe. Najwyraźniej nie miała pojęcia, że nikt z ich rodziny
nie spodziewa się schedy po ciotecznej babce.
Matka Lilki wzruszyła na to niechętnie ramionami i
rozdrażniona burknęła coś niezrozumiałego pod nosem.
Delikatnie rzecz ujmując, matka i ciotka Felicja nie przepadały
za sobą.
A potem, któregoś dnia, Lilka znalazła w skrzynce wezwanie do
sądu. Od razu złapała za telefon i wykręciła numer siostry.
- Cześć, to ja. Słuchaj, dostałam wezwanie do sądu na
odczytanie testamentu ciotki Felicji. To chyba jakaś pomyłka?
- Raczej nie, bo ja też dostałam. Ale to dziwne, ciotka nie
kontaktowała się z nami od lat. I co ona nam niby mogła
zostawić? Dzieła zebrane Lenina w twardej oprawie?
- Nie wygłupiaj się! Może raczej jakąś piękną starą
biżuterię? Albo trochę gotówki?
Ewelina zaśmiała się ironicznie.
- Akurat! Przecież ona nie śmierdziała groszem. A co do
biżuterii, to matka zawsze mówiła, że ciotka nosi tylko
Jablonex. Nie, ja myślę, że dostaniemy jakiś stary, popsuty
telewizor. Na spółkę. W tym momencie Lilka odchrząknęła.
- A dlaczego tak uważasz? - spytała ostrożnie.
- Dlaczego uważam co?
- Dlaczego uważasz, że ciotka nie miała pieniędzy?
Do Lilki dotarło ciężkie westchnienie siostry.
- No, przecież matka tak zawsze mówiła. Że ciotka się
zaszyła na wsi, prowadzi jakiś marny hotelik...
- A mnie się wydaje, że ona nie była kierowniczką, tylko
właścicielką. Pamiętasz, byłyśmy tam kiedyś na wakacjach,
wieki temu, jeszcze zanim matka tak się z nią dramatycznie
pożarła. I coś mi się kołacze...
- Daj spokój, Liluś, jak ciotka komunistka mogłaby mieć
hotel? Puknij się w czoło!
- Może masz rację.
- Pewnie, że mam. Rób miejsce na półkach na dzieła
Lenina!
A potem spotkały się na sali sądowej i w oszołomieniu
wysłuchały sentencji, odczytanej monotonnym głosem przez
znudzonego sędziego. Kiedy skończył, tlenioną blondynę,
której przypadły w spadku jakieś drobiazgi, wymiotło z sali.
Wybiegła, z hukiem zatrzaskując za sobą ciężkie drzwi.
To było zaledwie dwie godziny temu.
Lilka, mrużąc oczy od słońca, odgoniła leniwie następną osę,
która pojawiła się od strony stojącego parę metrów dalej i
pełnego puszek po piwie kosza na śmieci.
No cóż, westchnęła. Czas najwyższy zatelefonować do matki.
Po trzech sygnałach usłyszała przeciągłe: „Słucham.”
- Cześć, mamo, to ja.
- Lileczka! Nareszcie! Już się zaczęłam niepokoić! Od
tygodnia nie dajecie znaku życia, ani ty, ani twoja siostra!
Gdyby nie to, że byłam taka zajęta, no wiesz, przygotowujemy
nową premierę, sama bym zadzwoniła. Ale pojęcia nie masz, ile
mnie ten spektakl nerwów kosztuje! Ta młodzież wychodzi dziś
ze szkoły aktorskiej niedouczona po prostu... - Mamo...
-... żadnego warsztatu, żadnej techniki. Nawet roli się nie
potrafią porządnie nauczyć! Czy to takie straszne wymaganie?
Choćby z szacunku dla reżysera.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin