Falconer, Colin - Harem tom II.doc

(759 KB) Pobierz

 

 

 

Colin Falconer

 

Harem

 

TOM II


CZĘŚĆ SZÓSTA

TA KOBIETA HURREM


65.

Camlica, 1541

Sulejman patrzył, jak Mustafa popędza swego araba na szczyt wzgórza. Długi, jedwabisty ogon wierzchowca stał prosto jak przystało na konia pełnej krwi. Wiatr biczował czerwony chwost na jego łbie i białe szaty Mustafy. Wyrósł na przystojnego młodzieńca - pomyślał Sulejman. Wspaniały książę. Ma już czterech własnych synów ze swego haremu. I już dwadzieścia sześć lat. Tyle ile ja, kiedy jechałem z Manisy objąć tron.

Puścił konia na wzniesienie, by dołączyć do syna. Przyglądał się łucznikom i ich psom przeczesującym moczary poniżej. Za nimi zobaczył na koniu niezgrabną, zgarbioną postać Dżehangira, z zakapturzonym sokołem wędrownym na wyciągniętym ramieniu.

Sulejman był zaskoczony i uradowany przyjaźnią, jaka zadzierzgnęła się pomiędzy Mustafą i Dżehangirem w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Współczująca natura Mustafy dostrzegła zalety drzemiące pod skrzywionym, zdeformowanym korpusem chłopca. Wziął go pod swoje skrzydła, pokazywał, jak tresować i polować z sokołami, spędzał z nim długie godziny na Miejscu Strzał albo jeździł po wzgórzach za miastem. Sulejman był uradowany tym najmniej prawdopodobnym zainteresowaniem, jakie młody książę wykazywał dla przyrodniego brata. Odzwierciedlało to własne uczucia Sulejmana do chłopca.

Ze swej strony Dżehangir był pod wrażeniem Mustafy i przejęty uwagą, jaką ten mu poświęcał. Podczas wizyty Mustafy w stolicy chodził za nim po seraju jak szczeniak i spędzał wiele godzin, obserwując jazdę Mustafy przy czerit.

- To dobry chłopiec - powiedział Sulejman. - Chętnie się uczy i stara się uczynić zadość woli Boga.

Mustafa odwrócił się w siodle.

- Gazi potrzebują uczonych tak samo, jak wojowników.

Sulejman patrzył, jak sokół wędrowny wzlatuje w powietrze za jakąś zdobyczą, wciąż dlań niewidoczną.

- Obiecaj mi, że nigdy go nie skrzywdzisz - powiedział.

- Dlaczego miałbym go skrzywdzić, panie?

- Kiedy tron będzie twój.

Mustafa zdawał się rozdrażniony tą sugestią.

- Nie jestem moim dziadkiem.

- Masz takie prawo, jeśli chcesz.

- Daję ci moje słowo, nie skrzywdzę go. Czy myślisz, że byłbym zdolny jako książę zamordować ułomnego brata?

- Chcę tylko twego słowa.

- Masz je.

Patrzyli na siebie.

Chciałbym móc ci wierzyć - myślał Sulejman. Ale pamiętam, jak łatwe to było dla mojego ojca. Jego krew jest w moich żyłach i w twoich.

- Co zrobisz, kiedy ja pójdę do raju, to sprawa między tobą i Bogiem. Ale oszczędź Dżehangira.

- Żaden z moich braci nie musi się mnie obawiać, panie. Ten krwawy zwyczaj zakończył się na moim dziadku.

- Z czasem możesz myśleć inaczej.

- Jeśli nie podniosą ręki na mnie, nie skrzywdzę ich.

- Selim i Bajazyt są już prawie dorośli.

- Decyzja należy do nich. Jeśli uzbroją się przeciwko mnie, wtedy będę działać. Taka jest droga książąt. Tron będzie mój, z czasem, i zamierzam go objąć. Ale możesz im powiedzieć, panie, że jeśli nie dobędą swoich mieczy, będą żyć w pokoju. Nie chcę krwi na moim tronie.

Ładne słowa - pomyślał Sulejman. Ale jak możesz być pewien, co zrobisz, kiedy zaczną się plotki. Pomyślał o Ibrahimie.

- Obiecaj mi tylko, że nie skrzywdzisz mojego Dżehangira - powiedział.

Sokół wędrowny spadł na swą ofiarę i psy ujadając skoczyły naprzód, a łucznicy janczarscy wydali okrzyk triumfu. Kolejne życie zakończyło się pięknego wiosennego poranka.

Eski Saraya

Cienie cofały się przez Azję w stronę zimnej, ciemnej Europy. Światło słońca pełzło przez korytarze i ciemne ogrody, rozpuszczając języki białej mgły, snującej się wśród dachów. Pająk trzymający się swej perlistej sieci odcinał się od cytrynowego nieba. Sowa wybijała poranny kurant wśród cyprysów.

Hurrem stała otulona futrzaną pelisą, z włosami rozpuszczonymi swobodnie wokół ramion, nie uczesanymi i nie zaplecionymi. Zadrżała opierając się o kratki, patrząc poprzez budzące się miasto na wieżę Kubbealti i minarety Aya Sofia, błyskające jak ostrza lanc, kiedy przebijały się przez poranną mgiełkę.

W całym mieście muezzini zaczęli wzywać wiernych na modły.

„Allachu akbar! La ilacha illa' llah...

Stąd mogła widzieć starożytną Spaloną Kolumnę Aleksandra, górującą nad targiem, gdzie ją sprzedano. Niewolnica wtedy i, mimo całej swej władzy i bogactwa, niewolnica teraz.

I o włos od zapomnienia. Jeśli Mustafa będzie żył - pomyślała - moi synowie zostaną zamordowani albo wtrąceni do więzienia, a ja znajdę się na wygnaniu w jakimś samotnym pałacu w Anatolii, tylko z szakalami i kozami do towarzystwa.

Niewolnica wtedy, niewolnica teraz.

Wezwała Muomi, by przyszła i zrobiła jej toaletę. Siedziała przed lustrem i patrząc, jak czesze jej włosy, gapiła się na swoje odbicie. Tego ranka czuła, że gdyby patrzy przez krawędź klifu. Poza nią była tylko czerń.

- Przestań! - rozkazała.

Pochyliła się bliżej lustra. Wyciągnęła rękę spod płaszcza i przejechała palcami przez złote kosmyki swych włosów. Zobaczyła potwierdzenie strasznej prawdy. Siwy włos.

Starzejesz się, powiedziało lustro. Nie możesz już mi dłużej zaprzeczać. Maleńkie zmarszczki w kącikach oczu pogłębią się i nie będziesz mogła dłużej ukrywać ich proszkiem antymonowym, a za pierwszym siwym włosem pójdą następne, aż nie będziesz mogła sobie powiedzieć, że to tylko gra światła. Jesteś bezradna patrząc, jak twoja uroda kruszeje i przemija na twych oczach.

Co się wtedy stanie? Czy Pan Życia będzie nadal na twe skinienie, dla wszystkich twoich uroków? Czy nadal będzie zapominał, że ma moc chętnych, ambitnych małych hurys, skłonnych użyć swego przemijającego piękna, by zastąpić ciebie w jego łożu? Czy następna Julia szykuje swe prężne ciało w hammamie? Co gorsza, czy jest następna Hurrem spiskująca, by wygnać ciebie, tak jak ty wygnałaś Gulbehar?

Hurrem chwyciła szczotkę z rączką z kości słoniowej z rąk Muomi i trzasnęła nią w lustro, rozbijając swe odbicie na kawałki.

- Sprowadź Abbasa - wrzasnęła - dawaj go teraz!

- Jak się miewa Julia?

Abbas poczuł się znowu, jak gdyby spadał w czarną otchłań. Ta wiedźma nigdy nie da mu żyć. Będzie dręczyć go tym aż do śmierci. Przeklęty Ludovici. Zdał go na jej łaskę. Czego ona teraz od niego chce?

- Ufam, że dobrze - powiedział.

Byli sami w pokoju przyjęć Hurrem. Ich głosy gubiły się w echach sklepionych sufitów i tonęły w szmerach marmurowych fontann pod ścianami. Do takiego pokoju można być wezwanym, by zdać rachunek przed Bogiem - pomyślał Abbas. Potem spojrzał w zimne, zielone oczy Hurrem i pomyślał: Nie, nie Bogiem. Diabłem.

Siedziała na otomance z nogami podwiniętymi pod siebie, wtulona w futro długiego zielonego płaszcza. Uśmiechała się.

- Och, Abbasie, nie powinieneś się mnie bać. Jestem twoim przyjacielem. Gdybym zamierzała cię wydać Panu Życia, zrobiłabym to już dawno.

- Żyję tylko po to, by służyć memu sułtanowi i Koronie Zawoalowanych Głów. Jestem wdzięczny za twoje ułaskawienie, choć z pewnością odpowiem za wszystkie moje grzechy przed Bogiem.

Hurrem klasnęła w dłonie z uciechy.

- Co za wspaniała mowa! Stałeś się doskonałym dyplomatą, Abbasie. Jesteś chlubą wszystkich eunuchów!

Jakże chciałabym wyrwać twój zły język i trzymać go w słoiku!

- A ty jesteś chlubą wszystkich kobiet, pani.

Hurrem przekrzywiła głowę na bok i oblizała górną wargę. Wstała powoli, pozwalając pelisie opaść z jej ramion. Była całkiem naga. Abbas zacisnął zęby i spuścił wzrok na podłogę.

- Co się stało, Abbasie? Czy jestem zbyt brzydka, żeby na mnie patrzeć?

- Nie, pani, jestem oślepiony twoją urodą - powiedział Abbas, próbując panować nad swoim głosem. Prawie dwadzieścia lat w haremie zrobiło ci niewiele krzywdy - pomyślał. Wiesz, że twoje ciało może jeszcze poruszyć mężczyznę, nawet takiego jak ja. Uważałaś, by nigdy nie karmić piersią żadnego z twoich dzieci i nie objadasz się słodyczami, jak niektóre inne tłuste krowy. Ale dlaczego mi to robisz? Ponieważ bawi cię patrzenie, jak cierpię, bez wątpienia.

- Mówią mi, że wykastrowano cię, jak już dojrzałeś. Ile miałeś lat, Abbasie?

- Siedemnaście, pani.

- Czy miałeś przedtem jakąś wiedzę o kobietach?

- Pewną, pani.

- Niewielu przeżywa taką operację w tym wieku, prawda? Miałeś szczęście.

- Nie nazwałbym tego szczęściem - powiedział, zanim zdążył ugryźć się w język.

Wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku. Czuł zapach jej perfum.

- Biedny Abbas. Czy zatem wciąż jeszcze odczuwasz czasami pożądanie?

Opuścił wzrok na jej ciało. O wielki Boże, pomóż mi w moim cierpieniu! Ona zna odpowiedź na to pytanie, oczywiście. Nawet w swej nienawiści chciał pieścić miękki zarys jej piersi, delikatnie, jak kochanek. Wiedział, że wyraz jego oczu już go zdradził.

- Nie, pani.

- Nawet do Julii? - spytała najsłodszym głosem. Poczuł, że się dusi.

- Nie, pani.

- Więc mogę mieć twoją obiektywną opinię. Czy sądzisz, że jestem jeszcze równie piękna, jak inne dziewczęta w haremie mego pana?

Obróciła się wkoło powoli na palcach.

- W istocie jesteś - powiedział Abbas.

Uśmiechnęła się, a jej oczy błyszczały jak szmaragdy.

- Czy to nie dziwne. Naga kobieta jest bezsilna wobec prawdziwego mężczyzny. Jednak z tobą jestem całkiem bezpieczna. To stwarza więź między nami, prawda, Abbasie?

Do śmierci - pomyślał Abbas. Mojej albo twojej.

- Jesteśmy związani służbą.

- Otóż to. A ty musisz służyć mnie, prawda? Z powodu Julii.

Powiedz mi tylko, czego chcesz. Przestań mnie dręczyć. Powiedz, czego chcesz i zostaw mnie w spokoju.

- Chcę, żebyś coś dla mnie zrobił - powiedziała Hurrem.

- Musisz tylko wypowiedzieć swe pragnienie.

- Moje pragnienie? - Obserwowała jego reakcję. - Moim pragnieniem jest, żebyś spalił harem. Chcę, żeby to miejsce zostało kompletnie zniszczone. Możesz to dla mnie zrobić, prawda, Abbasie? Tak?


66.

Sirocco pochodzi z Sahary. Jego gorący, suchy oddech parzy północnoafrykańskie wybrzeże, zanim przesunie się na północ przez Morze Śródziemne. Kiedy dosięga przeciwległych brzegów, jest już ciężki od wilgoci. Chmury burzowe piętrzą się za nim aż do gwiazd. Wszystko usycha.

Tego wieczoru sirocco mknęło przez wąskie uliczki Stambułu, wyginając gałęzie cyprysów i platanów w pałacowych ogrodach, szarpiąc szaleńczo czerwone i zielone flagi pałacu, piętrząc pianę na drugim brzegu Bosforu. Powietrze stało się wilgotne i uciążliwe, ale deszcze jeszcze nie nadeszły.

Doskonała pogoda - pomyślał Abbas.

Zwlekał cztery noce, zanim wybrał porę na wykonanie ostatniego kaprysu Hurrem. Pałac pogrążony był w ciemnościach, kiedy wyruszył z dwoma bostandżi przez mało używaną bramę w południowym murze. Trzech eunuchów nie było przez niecałą godzinę, a gdy wrócili, dziwna pomarańczoworóżowa plama wspinała się już nad horyzont i nad dachy ciasnych, drewnianych domów. Fałszywy świt.

Kiedy znaleźli się z powrotem w seraju, Abbas odszukał bostandżi - baszi i wsunął mu w rękę szmaragdowy pierścień. Użył języka migowego bostandżi, by oznajmić, że dwaj ludzie, którzy towarzyszyli mu na wyprawie, nie powinni dożyć ranka.

Potem udał się do swojej celi i czekał, zastanawiając się, jakie jeszcze inne grzechy popełni w imię przetrwania.

Bicie w drewniane tambury niosło się echem przez ciemne ulice. Pałac obudziły wołania „Yanghwar! Pożar!".

Abbas wybiegł ze swojej celi. Korytarze były nadal puste, ale słyszał krzyki kobiet - z jednego z dormitoriów na górze. Na dziedzińcu dwaj strażnicy dobyli jataganów, nie wiedząc, co się dzieje - idioci, pomyślał Abbas niecierpliwie - ale pozostali na swoich miejscach, chodząc w kółko ogłupiali.

Abbas wyczuł gryzący zapach dymu.

Nie wahał się, w końcu miał kilka dni na przećwiczenie każdego ruchu, a Hurrem dała wyraźnie do zrozumienia, jaki powinien być jego pierwszy obowiązek.

Wyciągnął z łóżek dwóch ze swych lokajów i wyrecytował listę rozkazów, których nauczył się na pamięć. Przygotować powozy. Sprowadzić wszystkie kobiety na dół na dziedziniec. Wysłać sześciu innych lokajów do garderobianej i zabrać wszystkie rzeczy pani Hurrem na dół w bezpieczne miejsce.

Oczywiście - pomyślał - nie mogłaby zostawić nic ze swoich rzeczy. Nawet gdyby całe miasto się spaliło.

Potem począł gramolić się po schodach do jej pokojów.

Zdumiał się jej widokiem. Przygotowywała się całą noc - pomyślał. Miała na sobie olśniewający szmaragdowozielony kaftan w półksiężyce i gwiazdy, a pod nim białą koszulę haftowaną złotą nitką w ślimacznice rumi. W jej włosy wplecione były maleńkie szmaragdy i perły i jej jaszmak był na swoim miejscu. Muomi stała obok niej, trzymając ferijde z fioletowego jedwabiu.

Używała perfum o zapachu jaśminu i pomarańcz. Oczywiście - pomyślał. Przecież nie pokaże się Sulejmanowi, świeżo uratowana z pożaru, jeśli będzie śmierdzieć dymem.

- Co cię zatrzymało, mój ago? - syknęła Hurrem. - Chciałeś, żebym się ugotowała w łóżku?

- Właśnie uderzyli na alarm, pani - sapnął Abbas. Dyszał z wysiłku po wejściu na dwie kondygnacje schodów.

- Dlaczego miałbyś czekać na alarm? Wiedziałeś już, że miasto się pali!

Abbas rzucił się do witrażowego okna i jęknął głośno. Boże, pomóż mi w moim smutku - pomyślał. Nie chciałem, żeby pożar pochłonął pół miasta! Wiatr rozdmuchał płomienie, które momentalnie obejmowały drewniane budynki na wzgórzu. Ogień toczył się ku nim jak fala.

Dom po domu trzaskał i pękał niczym padające drzewo i zawalał się, posyłając snopy iskier wysoko w nocne niebo. W alejkach na dole ludzie uciekali, dźwigając na plecach swój skromny dobytek, w panice potykając się jedni o drugich. Masa przerażonych ludzi wyglądała jak rzeka płynąca przez otchłań, porywisty nurt pochodni, koszy, wołów z wytrzeszczonymi oczami, wierzgających koni z opaskami na oczach i kobiet bez zasłon na twarzach.

Boże, wybacz mi - pomyślał Abbas. Nie wyobrażałem sobie czegoś takiego.

Rozżarzony do czerwoności kawałek drewna nadleciał z wiatrem i trafił go w policzek. Zawył i odskoczył w tył.

- Musimy się spieszyć! - zawołał.

- Jestem gotowa od wielu godzin - powiedziała Hurrem, jak gdyby miała się spóźnić na oficjalny program rozrywkowy na hipodromie.

Muomi pomogła Hurrem założyć pelerynę, zaciągając zasłonę na jej twarzy, zapewniając tym samym jej anonimowość, a zarazem i godność. Muomi założyła swoją czarną ferijde i Abbas wyprowadził je z apartamentu w dół po schodach.

Czuł, jak serce wali mu w piersiach. Strach, wyczerpanie i podniecenie pulsowały w nim. Zakładał, że będą mieli więcej czasu. W prawdziwej sytuacji awaryjnej - myślał - nie dałbym rady. Nie byłoby czasu na przygotowanie wszystkiego. Nawet teraz mogę się spóźnić.

Powozy już czekały.

- Wsiadajcie! - zawołał Abbas, ciężko łapiąc oddech.

Dwie małe zakutane postacie przepchnęły się obok niego do pierwszego powozu. Jedna z nich - wiedział, że to musi być Hurrem - odsłoniła zasłonę z tafty i jej ręka wysunęła się z ferijde i złapała go. Zakapturzona głowa wychyliła się ku niemu i przez jedną chwilę myślał, że szepnie mu podziękowanie.

- Zostaw tam coś z moich rzeczy - syknęła niewidoczna za fioletową gazą woalki - cokolwiek, a poleci twoja głowa!

Topkapi Saraya

Abbas osunął się na kolana, by wykonać wymagany sela'am u stóp Pana Życia. Przytrzymał czoło na dywanie nieco dłużej, niż to było konieczne, i niemal nie zdołał wstać z powrotem na nogi. Jego pelisa śmierdziała dymem, a twarz i turban były wybrudzone.

Sulejman patrzył na niego z wyrazem boleści na twarzy.

- Po tysiąckroć przepraszam, panie - sapnął Abbas.

- Czy mój sługa potrzebuje lekarza? - spytał Sulejman.

- Jestem tyko zmęczony, panie. - Chwiał się lekko na nogach.

- Był pożar w Eski Saraya? - Sulejman czekał niecierpliwie, by kislar agasi opowiedział swoją historię i poszedł. - Gdzie jest Hurrem?

- Pałac był w płomieniach, kiedy odchodziłem. Jednakże wszystkie kobiety są bezpieczne.

- Hurrem?

- Oczekuje za drzwiami, panie. Chroniłem jej życie jak twój... - znowu zachwiał się i odzyskał równowagę - ...najcenniejszy skarb.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin