Big Dick, Come Quick - całość.rtf

(1488 KB) Pobierz

Tytuł: Big Dick, Come Quick

Link do oryginału: http://www.thehexfiles.net/viewstory.php?sid=3598

Autor:calanthe

Zgoda na tłumaczenie: prośba wysłana, brak odpowiedzi

Tłumaczenie: Donnie

Do tłumaczenia: http://www.drarry.pl/forum/viewtopic.php?f=8&t=509&sid=14dad6aea3ce4ee5748f76591b121e62&start=105

Beta: Liberi

Rating: NC-17

Ostrzeżenia: Jak wyżej :)

Kanon: Zabić kogoś śmiechem…?

Ilość rozdziałów: 18

 

 

 

Kilka słów tytułem wstępu:

 

Opowiadanie w pierwotnym zamierzeniu autorki było trzyrozdziałowym PWP, które postanowiła rozbudować, dodając do spraw kluczowych dla tego „gatunku” nieco fabuły. Nieco, bo całość zdecydowanie skupia się wokół rozrywek horyzontalnych. Stąd też od razu pierwsze ostrzeżenie: osoby nielubiące zbyt szczegółowych opisów scenek i zwykle przewijające takie do góry strony, by przejść do dalszej części opowiadania, tutaj bardzo wymęczą oczy szukaniem przerwanego wątku właściwej akcji, dlatego są proszone o poszukanie sobie innej lektury.

Drugie ostrzeżenie: czytelnicy z alergią na słodycze mogą poczuć się bardzo źle. Stężenie fluffu we fluffie potrafi osiągnąć w tym fiku niebotyczne wartości.

 

Postanowiłam pozostawić tytuł w oryginale, dodając tylko uzupełnienie po polsku w stylu, który swego czasu tak bardzo zapadł mi w serce przy oglądaniu Czterdziestolatka ;-)

Big Dick, Come Quick to piosenka punkowej grupy NoMeansNo, która zainspirowała autorkę do napisania wspomnianego wyżej PWP. Wbrew fandomowym namowom calanthe zdecydowała się na zachowanie tego tytułu, choć pierwsze trzy rozdziały dawno zdążyły rozrosnąć się do rozmiarów powieści. Zachowuję echo jej decyzji w niniejszym przekładzie.

 

Aktualizacji spodziewajcie się co czternaście dni. Postaramy się wraz z betą, by rytm naszej pracy mógł konkurować ze szwajcarskim zegarkiem.

 

Miłego odbioru!

 

 

 

 

BIG DICK, COME QUICK

 

czyli

 

IM WIĘKSZY, TYM SZYBSZY

 

 

 

 

Rozdział pierwszy

 

 

— Nie masz absolutnie żadnego dowodu na poparcie swojej teorii! — Blaise, zdesperowany, prawie krzyczał na Dracona, gdy razem wychodzili z pornokina. — Twojej żałosnej teorii, powinienem dodać.

Wcisnął ręce do kieszeni mało eleganckim gestem i prychnął z obrzydzeniem, gdy Draco roześmiał się gromko, reagując w ten sposób na jego zdenerwowanie. Kwestia, która je wywołała, była regularnie powracającym tematem ich rozmów. Dokładnie rzecz biorąc, Blaise mógłby powiedzieć każdemu, kogo by to zainteresowało, że wymyślona przez Dracona teoria szybko przekształcała się w obsesję.

A gdyby Draco potrafił być szczery wobec samego siebie, przyznałby, że w zasadzie już stała się jego obsesją.

— No dobra, w takim razie weźmy obejrzany właśnie film za przykład, zgoda? — argumentował Draco. — Jak myślisz, ilu facetów przeleciało ile babek? — Przerwał i zachichotał, słysząc zirytowane zgrzytnięcie zębów Zabiniego.

— Co to, do cholery, ma wspólnego z czymkolwiek? — rzucił Blaise opryskliwie.

— Spróbuj, dla rozrywki.

— Nie pamiętam. Chyba było tam sześciu gości z dwiema kobietami?

Śmiejąc się z zachwytem, Draco odparł:

— A widzisz? Jednak śledziłeś uważnie, co się działo! — Odwrócił się lekko w stronę przyjaciela, żeby spojrzeć na jego profil, kontynuując przy tym spacer wyludnioną ulicą. — A czy zauważyłeś przypadkiem, który z nich spuścił się pierwszy? Zauważyłeś? — Głos Dracona przybrał ton obliczony wyłącznie na drażnienie Zabiniego.

— Jestem pewien, że umierasz z chęci, by mnie oświecić — wyburczał Blaise spomiędzy zaciśniętych warg.

Draco wyciągnął rękę i serdecznym gestem poklepał przyjaciela po policzku.

— No przestań, Blaise! Gdzie podział się twój duch walki? Gadać z tobą w ten sposób, bez sprzeczki, to żadna przyjemność. — Ledwo dostrzegalne drgnięcie kącików ust Zabiniego wyraźnie podpowiedziało Draconowi, że znajduje się na najlepszej drodze do zwycięstwa. — Pierwszy był ten z największym fiutem, Blaise. Faceci z dużymi kutasami dochodzą najszybciej. Co bez cienia wątpliwości potwierdza moją teorię!

Blaise potarł twarz, po czym zwrócił się do swojego zwariowanego na punkcie męskich przyrodzeń przyjaciela:

— To gówno, a nie dowód, ty idioto! Oni wszyscy mieli wielkie kutasy, gdybyś nie zauważył. Poza tym, wiesz, mugole dysponują takim zabawnym trikiem o nazwie „montaż”. Akcja pokazana na filmie nie toczy się w czasie rzeczywistym. To coś w stylu manipulowania wspomnieniami przed obejrzeniem ich w myślodsiewni.

— Drobny szczegół — powiedział Draco, lekceważąco machając ręką. — W gruncie rzeczy chodzi o to, że każdy chciałby mieć pałę oszałamiających rozmiarów. Ale gdy się już taką ma, to nie można się nią zabawić dłużej niż minutę czy dwie bez zrzucenia ładunku. I do jakiego dochodzimy wniosku? — Blaise zareagował na te słowa dźwiękiem do złudzenia przypominającym wymioty, ale Draco wzruszył tylko ramionami, mile rozgrzany ulubionym tematem swoich rozmów. Ostatnio jedynym tematem twoich rozmów, ty żałosny palancie, podszepnął mu wewnętrzny głos, który Draco bez chwili zwłoki stłamsił, przechodząc do dalszej części wywodu: — Nie wydaje mi się, żebym musiał ci to jeszcze wyjaśniać. Co Merlin daje jedną ręką, drugą odbiera. Olbrzymi kutas? Świetnie. Masz szczęście. Całonocna sesja rżniątka? Ha! Słabe szanse. Zabawa na jedną minutę. Góra na dwie, jeśli wcześniej zwaliłeś sobie konika.

Blaise złapał przyjaciela za przedramię i zatrzymał szarpnięciem, zwracając twarzą ku sobie. Draco pomyślał, że wygląda raczej na zasmuconego niż rozdrażnionego. Z dłonią na jego ramieniu Blaise pochylił się do Dracona i powiedział cicho:

— Kocham cię, Draco. Jesteś dla mnie jak brat. Obaj wiemy, że to się nie zmieni, nawet jeśli mielibyśmy dowiedzieć się o sobie wszystkiego, jednak ty nadal boisz się zaufać mi w tej sprawie.

Brwi Dracona zmarszczyły się ze zdziwienia.

— Co?

— Już dobrze — powiedział Blaise ugodowym tonem, uniesioną dłonią delikatnie gładząc policzek Malfoya. — Nie masz się czego wstydzić. Niecałe osiemnaście centymetrów to sporo więcej niż przeciętna, przecież wiesz. — Blaise przytrzymał Dracona za podbródek, by powstrzymać go przed niechybnym wypluciem potoku słów. — Dlaczego po prostu nie przyznasz się, że podnieca cię myśl o wzięciu w tyłek wielkiego penisa, i będzie po sprawie, hmm? A ja? Ja uwielbiam cycki. Duże, rozkołysane, miękkie cycki, które można ściskać. Ty z kolei chcesz być na dole z mężczyznami o kutasach jak u ogiera. Co za problem w powiedzeniu mi tego otwarcie?

Oczy Dracona rozszerzyły się z przerażenia. Wyszarpnął twarz z uchwytu Blaise’a i wycofał się powoli.

— Nie! — zdołał wydusić szeptem. — To w ogóle nie o to chodzi! To tylko mała teoria, nic więcej. Nie jestem żadnym zboczeńcem.

Blaise westchnął głęboko i smutno.

— Nigdy nie twierdziłem czegoś podobnego. Chodź. Muszę się czegoś napić.

 

***

 

W barze, niezbyt zatłoczonym, panowała przyjemna i zapraszająca atmosfera. Bywali tutaj całkiem często, nie bez znaczenia pozostawał przy tym fakt, że drugi dom Dracona, prywatny klub Sunset, znajdował się w pobliżu. Blaise zwykł nazywać go raczej „Pałacem Onanistów”, co regularnie przyczyniało się do chwilowego napięcia stosunków między nimi. Oczywiście nie tych stosunków, które oferował Sunset, co to, to nie.

Draco zamówił ich zwyczajową butelkę szampana, a następnie poprowadził Blaise’a do półkolistej niszy, skąd obaj mieli doskonały widok na resztę sali.

Oczywiście po niecałym kwadransie rozmowa powróciła prosto do wypieszczonej teorii Dracona. Blaise, jak zwykle dobry przyjaciel, ustąpił i pozwolił Draconowi perorować o tym, co leżało mu na sercu, nie zapominając od czasu do czasu zaoponować przy pomocy tego samego argumentu co zawsze: obstawał przy twierdzeniu, że prędkość, z jaką mężczyzna dochodzi do orgazmu, wynika wyłącznie z indywidualnych reakcji, poziomu stymulacji oraz samokontroli. Był przekonany, że imponujące gabaryty penisa lub ich brak nie mają z tym nic wspólnego i podzielił się swoim przekonaniem z Draconem. Co najmniej już piętnasty raz.

Obaj do tego stopnia pogrążyli się w zażartej dyskusji, że nie dostrzegli niewysokiej kelnerki niecierpliwie przytupującej obok ich stolika i czekającej na znak, czy chcą więcej szampana. Zauważyli ją dopiero wtedy, gdy zdecydowała się głośno odchrząknąć.

— O, super! — wykrzyknął Blaise, energicznie zacierając ręce. — Może pomożesz nam coś rozstrzygnąć? Przeprowadzamy z przyjacielem mały eksperyment i potrzebujemy mężczyzny z, hmm, jak to ująć… załącznikiem o ponadprzeciętnych rozmiarach, w celu przetestowania naszej teorii. — Kelnerka skrzyżowała ramiona na piersi, a cała jej postawa wyrażała No świetnie. Kolejni wariaci. Właśnie tego mi tylko brakowało. Blaise, nie zniechęcając się, brnął dalej. — Przypuszczam, że z racji zawodu masz kontakt z wieloma interesującymi i niezwykłymi ludźmi… — tu dziewczyna przewróciła oczami — …i pomyślałem sobie, że wesprzesz nas w poszukiwaniach.

Kelnerka zmierzyła Blaise’a i Dracona wzrokiem pełnym autentycznego niedowierzania. Mowa jej ciała wyraźnie zdradzała, że wykonywana przez nią praca polega między innymi na wysłuchiwaniu masy podobnie dziwacznych próśb.

— Macie szczęście — odpowiedziała po chwili zastanowienia. — Tam. — Wyciągniętym kciukiem wskazała do tyłu, nie oglądając się za siebie. — On ma największego, z jakiego zdarzyło mi się w życiu korzystać. Poza tym lubi się bawić w obu piaskownicach. — Draco poczuł niesmak, jako że ostatnie zdanie skierowała bezpośrednio do niego. Wszyscy najwyraźniej są zdania, że homoseksualizm wręcz od niego bije! Tak czy owak, wyciągnął w zaciekawieniu szyję, by zza sylwetki kelnerki móc dostrzec fragment swojej ofiary na dzisiejszy wieczór. — Ale co dokładnie miałeś na myśli, mówiąc o „ponadprzeciętnym rozmiarze”? — zapytała dziewczyna.

Blaise spojrzał na Dracona, zrzucając na niego wyjaśnienie niepewnej kwestii. W końcu chodziło o jego teorię i decyzję.

— Cóż — odparł Draco po krótkim namyśle. — Skoro za rozmiar przeciętny uznam jakieś czternaście centymetrów… — tu zatrząsł się demonstracyjnie i wymruczał pod nosem „co za biedacy” — …to na potrzeby eksperymentu poszukuję kogoś od, powiedzmy, dwudziestu centymetrów w górę. — Unosząc brwi, założył ręce na piersi, opadł plecami na oparcie siedzenia i popatrzył na kelnerkę z niemym wyzwaniem.

Poczuł się odrobinę niepewnie, gdy w odpowiedzi wykrzywiła usta, wydając z siebie ironiczne, głośne parsknięcie.

— O, tak — zachichotała. — To zdecydowanie gość, jakiego szukacie. — Własna wypowiedź najwyraźniej rozbawiła ją jeszcze mocniej, bo jej śmiech przybrał na sile.

Poirytowany Draco westchnął i zdecydował się przerwać ten wybuch radości.

— O rozmiarze jakiego rzędu mowa? — Powoli zaczęło ogarniać go bardzo jednoznaczne uczucie. Wnętrza jego dłoni zwilgotniały, a tętnica w pachwinie zapulsowała raptownie pod napiętą tkaniną spodni.

— No, prawdę mówiąc, nigdy go nie mierzyłam, ale z całą pewnością był dłuższy od mojej różdżki — odparła kelnerka, odgarniając włosy ze swojej delikatnej, elfiej twarzy.

Draco i Blaise spojrzeli po sobie, a wargi Zabiniego wygiął rodzący się uśmiech. Draco zdawał sobie sprawę, że na jego własnym obliczu dominuje wyraz z trudem skrywanej ekscytacji. Pełne oczekiwania napięcie odebrało mu mowę. W milczeniu obserwował, jak jego przyjaciel powoli odwrócił się w stronę dziewczyny i zapytał miękko:

— Czy wolno mi zobaczyć twoją różdżkę, droga pani? — Draco zauważył nie bez cynizmu, że słowom tym towarzyszył najbardziej oszałamiający uśmiech, na jaki Blaise’a było stać. Kelnerka zarumieniła się, nawet dość uroczo, sięgnęła do kieszeni i wydobyła z niej różdżkę, po czym zaczęła balansować nią między kciukiem a palcem wskazującym.

Draconowi zaschło w ustach, a jego puls przyspieszył trzykrotnie, gdy patrzył na cienki kawałek drewna, poruszający się niczym wahadło w palcach dziewczyny. Pod włosami, na skórze głowy, poczuł nagłe uderzenie potu.

Jego podekscytowanie nie umknęło uwadze kelnerki.

— Dziewięć cali*, wiśnia, rdzeń z włosa jednorożca — powiedziała, uśmiechając się kokieteryjnie do Dracona i jeszcze raz obróciła różdżkę w dłoni, chowając ją następnie do kieszeni spodni. Obróciła się na pięcie, lekko kołysząc biodrami i odeszła, rzucając Blaise’owi na pożegnanie uśmiech, który zdaniem Dracona jednoznacznie świadczył o tym, że poczynania jego najlepszego przyjaciela zostały uznane za próbę podrywu.

Draco opadł bezwładnie na oparcie siedzenia, siląc się na spokój i rozpaczliwie próbując zidentyfikować wskazaną przez dziewczynę osobę.

— Oddychaj, Draco. — Usłyszał cichy głos Blaise’a. — Bo jeśli nie zaczniesz, zaraz dostaniesz ataku serca.

— Cholera jasna! Wezwij tę dziwkę z powrotem! — wyrzucił z siebie Draco, wiercąc się na siedzeniu w napadzie graniczącym z paniką. — Każ jej zanieść butelkę szampana do tego kogoś, kim by on nie był. Nie znoszę zgadywanek tego rodzaju!

Wiedział, że wygaduje głupoty, nie potrafił się jednak opanować. Zaprzestał nerwowego miętoszenia rąk dopiero wtedy, gdy Blaise położył na nich swoją dłoń, naciskiem palców powstrzymując go przed dalszym maltretowaniem własnych kończyn.

— Siedź, uspokój się i daj mi się tym zająć — powiedział Blaise stoickim tonem i wstał. — Zostań tu — dodał łagodnie i ruszył w ślad za kelnerką.

Następne pięć minut Draco spędził na ciągłym zmienianiu pozycji, nie mogąc znaleźć wygodnej. Niedługo potem Blaise, ze zrezygnowaną miną, powrócił na miejsce, a Draco zajął się obserwacją kelnerki, obciążonej tacą z butelką szampana oraz trzema kieliszkami, torującej sobie drogę od baru do niewielkiego stolika, wciśniętego gdzieś na tyłach głównego przejścia. Uniósł się na siedzeniu, jak mógł najwyżej, desperacko pragnąc dostrzec, gdzie dokładnie się zatrzymała.

Cienie, półmrok i przecinający go blask świateł znacznie utrudniały widoczność. Dziewczyna stała obok mężczyzny odwróconego plecami do sali. Draco widział tylko, że mężczyzna ten siedział na wysokim taborecie, opierając się łokciami o okrągły blat. Stopy tajemniczego nieznajomego oplatały nogi stołka. W tej pozycji reszta jego ciała była napięta: pośladki wygięły się do tyłu, a krzywizna pleców przybrała niezwykle kuszący kształt.

— Co on, do diabła, ma napisane na tyle koszulki? — zapytał Blaise głosem niewiele głośniejszym od szeptu.

Draco musiał odchrząknąć, by odzyskać zdolność mówienia.

— Chyba „Pieprzę tyłki, palę crack**, czczę szatana” — odparł Draco tonem wypranym z emocji. Co ja najlepszego wyprawiam?, zadał sobie w myślach niespokojne pytanie.

Oczywiście sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy kelnerka i mężczyzna zaczęli sobie najwyraźniej z czegoś żartować (Przypuszczalnie ze mnie, pomyślał Draco kwaśno) i kiedy facet uwolnił nogi taboretu, wstał i rozejrzał się dokoła.

— Hmm, Draco? — odezwał się Blaise nerwowo. — Myślę, że powinieneś to jeszcze raz przemyśleć.

— Nonsens! — odpowiedział opryskliwie, głosem brzmiącym dużo pewniej niż w istocie się czuł. — Malfoyowie zawsze stawiają czoła wyzwaniom. Poza tym mówiłem ci już, że chodzi mi wyłącznie o zbadanie mojej teorii.

Nagle jednak znów odjęło mu mowę, ponieważ bez reszty pochłonęła go obserwacja Harry’ego Pottera, przemierzającego salę z najszerszym ironicznym uśmiechem na twarzy, jaki oglądała ludzkość, łącznie ze światem czarodziejów. Kelnerka wraz ze swoją nieodłączną tacą podążała parę kroków za nim. Jej wzrok, wbity w podłogę, nie mógł nikogo zmylić: nie była w stanie ukryć tego, jak dobrze się bawi. Draco dokładnie widział, że barki tego przeklętego babsztyla podrygują od skrywanego śmiechu!

Nie wiadomo kiedy Harry znalazł się przy ich stoliku, spoglądając z góry na Dracona swoimi wielkimi, niewinnymi oczami. Draco momentalnie zdrętwiał, żywcem zżerany przez pełne napięcia oczekiwanie. Ciągle nie mógł wykrztusić ani słowa.

— Malfoy. Zabini. — Harry skinął powitalnie głową, nie przestając się uśmiechać.

— Usiądź, Potter — powiedział Blaise swobodnie, wykonując dłonią zachęcający gest. Harry przyjął propozycję i w ciszy odczekali, aż rozchichotana kelnerka napełni im szkło szampanem i odejdzie. — Na zdrowie! — dodał Blaise i uniósł kieliszek do ust. Ani Harry, ani Draco nie wykonali najmniejszego ruchu. Po prostu siedzieli, gapiąc się na siebie z przeciwnych stron stołu i czekając, aż któryś z nich odezwie się pierwszy.

Draco studiował zmiany zaszłe w wyglądzie Harry’ego, oceniając je jednocześnie pozytywnie i negatywnie. Włosy Pottera, podgolone nad uszami i na karku, były na tyle krótkie, że uwidaczniały kształt jego głowy, a zarazem na tyle długie, by ich jedwabista miękkość — jak zakładał Draco — była wyczuwalna pod palcami. Niestety, reszta fryzury, już znacznie dłuższa, zachowała swój dawny, znany mu z czasów szkolnych chaos. Grzywka opadała Potterowi aż do szczytu policzków, a po dalszej obserwacji Draco stwierdził z lekkim przerażeniem, że migoczące we włosach Harry’ego zielone refleksy, które początkowo wziął za grę stroboskopowych świateł, były autentycznymi pasemkami. Potter miał pieprzone zielone włosy! No dobra, zielone pasemka, ale można to było potraktować niemal tak samo. I kto lub co, do cholery, krył się pod słowem Nirvana, widniejącym z przodu tej przeklętej koszulki?

Twarz Harry’ego była bardziej kanciasta, niż Draco pamiętał, a kości policzkowe bardziej wystające, niemniej całość sprawiała dosyć atrakcyjne i eleganckie wrażenie. Potter zmienił się na lepsze. Szczerze mówiąc, więcej niż na lepsze. Draco siedział bez ruchu, patrząc w błyszczące szelmowsko oczy Harry’ego i tonąc w bijącej od niego pewności siebie. Cholera! Potter był seksowny i to w takim sensie, że emanował porywczą gotowością do pieprzenia się tu i teraz, choćby nawet w szatni. Aura siły, którą roztaczał, sprawiła, że Draco z obrzydzeniem do samego siebie poczuł pierwszy skurcz budzącej się erekcji.

— Susie mówiła, że mnie szukacie.

Draco obserwował poruszające się usta Harry’ego, w mgnieniu oka ucząc się na pamięć ich kształtu.

— Nie do końca ciebie — wtrącił się Blaise stanowczym tonem. Ani Draco, ani Harry zupełnie nie zwrócili na niego uwagi.

— W zasadzie — zaczął Draco — to szukamy kogoś o szczególnych atrybutach. Susie twierdzi, że spełniasz nasze kryteria. — Draco miał nadzieję, że brzmi jak ktoś znudzony, a nie pełen gorliwego oczekiwania.

— A, tak. Najdroższa Susie. Lubi czasem wcisnąć komuś jakąś bajeczkę — odparł Harry z uśmieszkiem na ustach.

— Mam nadzieję, że tym razem niezbyt minęła się z prawdą — zripostował Draco, skinieniem głowy zapraszając Harry’ego do uniesienia kieliszka. Obaj sięgnęli po nie jednocześnie, stuknęli się z cichym brzękiem i upili po łyku szampana.

— No to czego dokładnie szukacie? — zapytał Harry, zamieniając się w obraz słodyczy i niewinności.

Draco stłumił uczucie niepewności, mocno podszytej tremą. Teraz, gdy przyszło mu wyłożyć swoją teorię przed kimś innym niż Blaise, prawie skręcał się z zażenowania. No dobrze, nie do końca czuł się w ten sposób. Wiedział przecież, że jest lepszy od większości ludzi i ani trochę nie przejmował się tym, co ktoś mógłby sobie o nim pomyśleć. Z niewyjaśnionych powodów obchodziło go jednak, co pomyśli sobie o nim Harry. I właśnie to było niespecjalnie miłym uczuciem.

Uniósł wzrok, patrząc prosto w twarz Harry’ego i — zanim zaczął wyjaśniać — szybko oblizał wargi.

— Mam pewną teorię. Nie mogę ci dokładnie powiedzieć, jakie są jej założenia, ponieważ wywarłoby to wpływ na wynik doświadczenia.

— Aha — odpowiedział Harry podejrzliwie.

Draco usiadł całkiem prosto i wlepił w swoją ofiarę władcze spojrzenie, ale Harry nawet nie zauważył mocy tego wzroku. Po prostu nie przestawał się denerwująco uśmiechać, co sprawiło, że Draco miał chęć sięgnąć przez stół, złapać go za szyję i zacisnąć na niej palce. To starłoby wreszcie ten pieprzony grymas z jego gęby.

— Nie jesteśmy przyjaciółmi…

— Co ty nie powiesz — wtrącił się Harry półgębkiem.

— …ale nie mam zamiaru pozwolić ci na zawalenie mojego eksperymentu tylko dlatego, że się nie lubimy.

— Rozumiem — mruknął Harry, wyglądając raczej jak ktoś, kto nie rozumie ni w ząb. — Ale co twój eksperyment ma wspólnego z wielkością mojego penisa? Chyba że tego też nie możesz mi powiedzieć?

Draco zwalczył dwie nagłe potrzeby naraz: zawiercenia się na tyłku i wydania z siebie głośnego jęku. Poczuł wielką dumę ze swojej samokontroli. A żeby dać jej wyraz, położył ręce na blacie i wychylił się w stronę Harry’ego w sposób jednoznacznie sygnalizujący gotowość do konfrontacji.

— Muszę się z tobą przespać.

Harry parsknął tak głośno i energicznie, że musiał zetrzeć z czubka nosa kropelkę śliny. Draco wolał nie roztrząsać tej reakcji. Uspokoiwszy się nieco, Harry powiedział:

— To dlatego chcesz mnie pieprzyć, bo mam dużego? — Na jego twarzy wypisane było wyraźne zdziwienie, zmieszane z rozbawieniem.

— Merlinie, daj mi cierpliwość — mruknął Draco pod nosem i potarł twarz dłońmi w akcie desperacji. — Nie, ty cholerny imbecylu. Chcę, żebyś to ty wypieprzył mnie — dokończył, wykrzywiając z obrzydzeniem wargi i decydując się wreszcie na jawne okazanie złości i upokorzenia, które wzbudziło w nim zachowanie Pottera.

Śmiech Harry’ego był wystarczająco głośny, by ściągnąć uwagę wielu osób siedzących przy sąsiednich stolikach. Policzki Dracona pokrył rumieniec tak gorący, że za jego sprawą można by opiekać tosty. Całe jego ciało, od stóp do głów, zwilgotniało paskudnie od nerwowego potu.

Harry potrzebował paru minut, by ponownie się uspokoić. Blaise robił, co w jego mocy, aby zapaść się w siedzenie i stać niewidzialnym. Uporczywie nie reagował na podejmowane przez Dracona próby nawiązania kontaktu wzrokowego.

— Słuchaj, Potter. Tylko nie wyobrażaj sobie, że jest to wyrazem mojego uwielbienia do ciebie, jasne? — uzupełnił Draco nonszalancko, strzepując nieistniejący pyłek z klapy marynarki.

— Wiesz co, Malfoy? Myślę, że ten twój cały eksperyment to kiepski pretekst, żeby wciągnąć mnie do łóżka — zadrwił Harry. Rozparł się swobodnie na grubo wyściełanym siedzeniu, szeroko rozkładając nogi i przeczesując palcami grzywkę. Wzrok Dracona ześliznął się w dół wzdłuż jego torsu i zatrzymał na okrytym dżinsem kroczu. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że się gapi (a prawdopodobnie i ślini), dopóki jego uszu nie dobiegło: — Na miłość boską, Malfoy, twarz mam tutaj!

Słowa Pottera i gest jego ręki, zakrzywionym palcem wskazującej do góry, wyrwały Dracona z rozmarzenia. Głos Harry’ego tętnił śmiechem, a gdy Draco oderwał wreszcie oczy od jego dolnych partii i powrócił wzrokiem do twarzy, dostrzegł przyklejony do niej bezczelny uśmieszek. Jasna cholera! Został przyłapany na gapieniu się na bardzo konkretne miejsce, a Draco niczego nie cierpiał bardziej, niż pozwolić komuś nad sobą zatriumfować. Poczuł, że na jego twarzy znów wykwita rumieniec.

Próbując zrobić wszystko co możliwe, by odzyskać przewagę, Draco warknął:

— Spodziewam się, że to tylko jakaś rozpowszechniana przez prasę propaganda, mająca na celu zrobienie z ciebie kogoś absolutnie niezwyciężonego. To byłoby nie do pomyślenia, gdyby Chłopiec, Który Przeżył miał tyciego fiutka. Bez wątpienia tylko ktoś wyposażony w chuja jak u ogiera byłby wystarczająco męski, by uratować czarodziejski świat. — Wiedział, że jego głos zdradza rozdrażnienie, niemniej wyraz twarzy Harry’ego świadczył o tym, że ciągle świetnie się bawi. Z rosnącą paniką ujrzał, jak Harry pochyla się ku niemu, wstając.

— Cóż, z wielką chęcią z wami pogawędziłem, ale naprawdę nie zamierzam spędzać sobotniej nocy na wysłuchiwaniu litanii twoich skrywanych kompleksów. Miałem tego dosyć w szkole, wielkie dzięki.

Szczęka zszokowanego Dracona opadła w obliczu tak jawnie danego mu kosza. Ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się stojącemu już Potterowi, który wsuwał właśnie ręce do kieszeni dżinsów. To tylko jeszcze bardziej pobudziło jego rozochocone libido.

— Siadaj, Potter. Jeszcze nie skończyłem. — Draco zauważył pytające spojrzenie, które Harry rzucił Zabiniemu, co go w pewnym stopniu usatysfakcjonowało. Potter jednak nie usiadł.

— Malfoy, wyjaśnijmy to sobie, dobra? — zaczął Harry szelmowskim tonem. — Przysiadłem się do was, bo czegoś ode mnie chcieliście. Nie narzucałem się wam, to ty mnie tu zaprosiłeś. — Draco miał wielką chęć walnąć Pottera prosto w gębę. Wyglądał tak cholernie zarozumiale. — A teraz, jeśli chodzi o mnie, to nie muszę wam niczego udowadniać. Zwisa mi i powiewa, co sobie myślisz, więc nawet nie próbuj mną manipulować i wrabiać w to, co ci chodzi po głowie, co by to nie było. — Draco spróbował coś wtrącić, ale Harry powstrzymał go uniesieniem ręki. — Ale że tak się akurat składa, że nie mam w tym momencie nic lepszego do roboty, mógłbym zdobyć się na trochę wspaniałomyślności. Potrzebujesz jakiegoś dowodu, zanim pójdziesz ze mną do domu? Nie ma sprawy. — Ostatnie słowa zabrzmiały niczym wyzwanie i Draco z całych sił spróbował ukryć przebiegający po jego plecach dreszcz. Harry spojrzał na niego z najbardziej zwycięskim uśmieszkiem, jaki Draco kiedykolwiek widział. Wyglądał teraz jak autentyczny drapieżnik. — Dam ci tak dużą gwarancję, że nie będziesz wiedział, co z nią zrobić. — Potter splótł ramiona na piersi i odczekał, aż powtórnie zszokowany Draco przestanie wreszcie poruszać ustami, nie wydając przy tym żadnego dźwięku.

Wymierzywszy sobie w końcu mentalnego kopniaka, Draco poskładał w myślach ripostę i zaprezentował ją z wystudiowaną obojętnością.

— Nie rób tego błędu, Potter, i nie bierz tego przypadkiem osobiście. Nic w całej tej sprawie nie ma z tobą nic wspólnego.

— Komplementami osiągnąłbyś więcej, Malfoy — odparł Harry, chichocząc.

Draco parsknął głośno i wstał.

— W takim razie dobra. Chcę dowodu, zanim wyjdę z tobą z tego klubu. Mam o wiele za mało czasu, by tracić go na zabawianie osób niewartych zachodu. Tutaj chodzi o poważne badania. Gdzie mi go pokażesz?

Harry, nie przestając chichotać, przypuszczalnie nad jawną irytacją Dracona, odpowiedział:

— W toalecie będzie chyba najlepiej. Proszę. — Gestem zachęcił Dracona do pójścia przodem. Draco przesunął się obok Pottera, zachowując między ich ciałami bezpieczny dystans. Poczuł zaskoczenie, gdy Harry złapał go za ramię, mówiąc: — Nie zapomnij płaszcza.

— Zabiorę go, gdy wrócę — odpowiedział Draco sarkastycznie.

Harry wyszczerzył się, pewien swego.

— Uwierz mi, nie wrócimy tutaj.

Draco uszczypnął się w grzbiet nosa z czystej frustracji, zadając sobie pytanie, czy to wszystko rzeczywiście było aż tak dobrym pomysłem.

— Trocheś zarozumiały, Potter — odezwał się Blaise, wyraźnie rozbawiony sytuacją.

— Chyba nie to jest tu sednem sprawy, co, Zabini? — odgryzł się Harry.

Blaise zaśmiał się krótko, jednocześnie podając Draconowi nad stołem okrycie.

— Pogadamy jutro — powiedział do niego tonem opiekuna, upewniając się, że Harry poprawnie odczytał wymierzone w jego stronę, ostrzegawcze spojrzenie.

Ściskając płaszcz jak linę ratowniczą, Draco pomaszerował energicznie w kierunku męskiej toalety, usilnie starając się nie myśleć o tym, że Harry idzie za nim leniwym krokiem. Zamaszyście otworzył drzwi, przez chwilę bawiąc się myślą o zaniechaniu wszystkiego i odmówieniu Harry’emu prosto w twarz, zdecydował się jednak brnąć w to dalej. Jak na prawdziwego dżentelmena przystało, przytrzymał drzwi i przepuścił Pottera przed sobą.

Toalety zaczarowano tak, by same utrzymywały czystość, nie unosił się tu więc mdlący, ostry smród, towarzyszący męskim przybytkom w większości knajp mugolskich.

Draco bez namysłu podążył w stronę najodleglejszej z trzech kabin i zniknął w jej wnętrzu. Niecierpliwie czekał, aż Harry do niego dołączy. Oparty o ściankę działową patrzył prosto przed siebie, pozornie nie zwracając uwagi na Pottera, który starannie zablokował drzwi od środka, a potem stanął naprzeciwko Dracona, również opierając się plecami o ścianę kabiny. Nie dzieliło ich teraz dużo więcej niż pół metra.

Draco poczuł w skroniach pierwsze ukłucie tężejącego pod czaszką bólu. Drgnął lekko pod jego wpływem i, pragnąc odwrócić swoją uwagę od niedogodności, zajął się zawieszaniem płaszcza na haczyku na drzwiach. Potem przez dobre pół minuty obaj wpatrywali się w siebie w kompletnej ciszy. Dracona ogarnęło nieprzyjemne wrażenie, że nie był już myśliwym, a zwierzyną.

— No to dalej, Potter. Wyciągaj go — rzucił nagle.

Harry wzruszył obojętnie ramionami i opuścił założone na piersi ręce. Draco nie mógł się zmusić do patrzenia, jak rozpina sobie rozporek. Nie potrafił oderwać wzroku od świdrującego spojrzenia Harry’ego, kątem oka rejestrując jedynie minimalne ruchy jego barków.

Draco zamienił się w słup soli, gdy ruchy ustały. Już zaraz, za chwilę, to zobaczy. Za chwilę przekona się, jakie to uczucie, być rozciągniętym bardzo, bardzo szeroko i wykorzystanym bez litości. Pragnął tego tak bardzo, że zaparło mu dech. Jego erekcja, ściśnięta pod bielizną i spodniami, dawała o sobie boleśnie znać.

— Nie chcę spędzić tu całej nocy, Malfoy — odezwał się Harry drwiąco, unosząc brew.

Draco z trudem przełknął ślinę. I spojrzał w dół.

Miał wrażenie, jakby uszło z niego powietrze. Harry nie był podniecony, nawet odrobinę. Draco poczuł się całkowicie zbity z tropu, a jego ego legło w gruzach. Harry nie uznał go za ani trochę atrakcyjnego i to podziałało na niego niczym wylany na głowę kubeł lodowatej wody.

— Kelnerka mówiła, że robisz to w obie strony… — powiedział Draco cicho i niepewnie.

— Coś nie tak, Malfoy? — zachichotał Harry — Obawiasz się podjęcia małego wysiłku, żeby dostać to, czego chcesz?

Igła upokorzenia była wystarczająco ostra, by zmusić Dracona do błyskawicznego odwrotu, jednak duma przytrzymała go na miejscu. Spojrzał w szeroko otwarte oczy Harry’ego.

— A ty nie możesz zrobić tego sam? — zapytał słabym głosem, dobrze wiedząc, że Harry mu nie przepuści.

Potter wyciągnął rękę i pogłaskał policzek Dracona. Ale, zamiast uspokoić, spowodowało to tylko jeszcze większy przypływ tremy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin