Robert K. Massie - Romanowowie - ostatni rozdział.pdf

(1392 KB) Pobierz
Robert K. Massie
Romanowowie:
ostatni rozdział
przekład: Monika i Tomasz Lem
CZĘŚĆ PIERWSZA: KOŚCI
1. Dwadzieścia trzy stopnie
O północy Jakow Jurowski wszedł po schodach na piętro, aby obudzić rodzinę. W
kieszeni miał pistolet z siedmioma kulami w magazynku, pod płaszczem mausera o
drewnianej rękojeści i długiej lufie, z magazynkiem zawierającym dziesięć kul. Pukanie do
drzwi obudziło doktora Eugeniusza Botkina, który od szesnastu miesięcy przebywał z
uwięzionymi Romanowami. Doktor nie spał. Pisał list, który - jak się potem okazało - był
ostatnim, jaki napisał do swoich bliskich. - Z powodu sytuacji w mieście należy sprowadzić
rodzinę do piwnicy - powiedział cicho Jurowski. - Gdyby na ulicach wybuchła strzelanina,
przebywanie w pokojach na piętrze byłoby bardzo niebezpieczne. Botkin zdawał sobie
sprawę z powagi sytuacji. Biała armia wspierana tysiącem byłych czeskich jeńców
wojennych zbliżała się do Jekaterynburga, syberyjskiego miasteczka, w którym od
siedemdziesięciu dni przetrzymywano carską rodzinę. Już od kilku dni więźniowie słyszeli
w oddali kanonadę artylerii, a nocą coraz częściej rozlegały się strzały z rewolwerów.
Ubieranie się trwało czterdzieści minut. Pięćdziesięcioletni Mikołaj, były cesarz, i jego
trzynastoletni syn Aleksy, były carewicz i następca tronu, włożyli wojskowe koszule,
spodnie, buty i furażerki. Czterdziestosześcioletnia Aleksandra, była cesarzowa, oraz jej
córki, dwudziestodwuletnia Olga, dwudziestojednoletnia Tatiana, dziewiętnastoletnia
Maria i siedemnastoletnia Anastazja ubrały się w suknie, lecz nie włożyły kapeluszy ani
szali. Jurowski zaprowadził wszystkich na dziedziniec. Tuż za nim szedł Mikołaj, niosąc na
rękach syna, który nie mógł chodzić o własnych siłach. Sparaliżowany Aleksy, obciążony
dziedzicznie hemofilią, był szczupłym, ale dobrze zbudowanym chłopcem, ważącym nieco
ponad trzydzieści sześć kilogramów; pomimo to car bez trudu zniósł go po schodach.
Mikołaj był co prawda tylko średniego wzrostu, lecz miał silne ramiona i wydatną klatkę
piersiową. Jako trzecia szła cesarzowa, wyższa od swojego męża, z trudnością stawiając
kroki z powodu ischiasu, który przed laty przykuł ją do łóżka i zmusił do korzystania z
fotela na kółkach. Za nią szły córki: dwie z nich trzymały niewielkie poduszki, a najmłodsza
Anastazja niosła na rękach swego spaniela, Jemmy'ego. Za córkami szedł doktor Botkin
oraz trzy inne osoby więzione wraz z rodziną: Trupp - lokaj Mikołaja, Demidowa - służąca
Aleksandry i Charitonow - kucharz. Demidowa także niosła poduszkę, w której, wszyta
głęboko w pierze, znajdowała się szkatułka z klejnotami. Demidowa miała strzec jej jak oka
w głowie. Jurowski nie dostrzegł niczego, co świadczyłoby o tym, że carska rodzina coś
podejrzewa. - Obyło się bez łez, szlochów i pytań - rzekł później. Z dziedzińca zaprowadził
wszystkich do niewielkiej narożnej piwnicy. Pomieszczenie było nieduże [3, 3 na 4 metry];
nie było w nim żadnych mebli. Miało tylko jedno zakratowane okno. Jurowski poprosił,
aby zaczekali, lecz Aleksandra widząc, że pokój jest pusty, powiedziała: - Co to ma znaczyć?
Nie ma nawet krzeseł. Czy nie możemy usiąść? Jurowski polecił, aby przyniesiono dwa
krzesła. Jeden z jego ludzi, wysłany po nie, rzekł do kolegi: - Następca tronu potrzebuje
krzesła... Widocznie woli zginąć siedząc. Przyniesiono krzesła. Na jednym usiadła
Aleksandra, na drugim Mikołaj posadził Aleksego. Córki jedną z poduszek dały matce,
drugą podłożyły pod plecy bratu. - Proszę stanąć tutaj, tutaj i tutaj... – mówił Jurowski. -
O, właśnie tak, w rzędzie - ciągnął, rozstawiając wszystkich pod ścianą. Wyjaśnił, że
zamierza rodzinę sfotografować, ponieważ mieszkańcy Moskwy są zaniepokojeni plotkami
o ucieczce. Gdy skończył, jedenaścioro więźniów stało w dwóch rzędach: na środku
pierwszego stał Mikołaj, obok siedzącego na krześle syna; dalej, tuż przy ścianie, siedziała
Aleksandra, za którą stały córki. Pozostali znajdowali się za carem i carewiczem. Jurowski,
zadowolony, zawołał swoich ludzi. Jednak pośród jedenastu uzbrojonych mężczyzn nie
było człowieka z aparatem fotograficznym na statywie. Pięciu z nich, podobnie jak
Jurowski, było Rosjanami, a pozostałych sześciu Łotyszami (nieco wcześniej dwóch z nich
odmówiło strzelania do kobiet i Jurowski musiał znaleźć dla nich zastępstwo). Gdy
mężczyźni wcisnęli się za nim przez dwuskrzydłowe drzwi, Jurowski stanął przed
Mikołajem. Nie wyjmując prawej ręki z kieszeni, z lewej wyjął niewielki skrawek papieru i
przeczytał: - W obliczu faktu, że wasi krewni nie zaprzestali ataków na Rosję Radziecką,
egzekutywa Uralskiej Rady Robotniczej skazuje was na karę śmierci. Mikołaj spojrzał na
swoją rodzinę, odwrócił się do Jurowskiego i spytał ze zdziwieniem: - Co... co... ? Jurowski
szybko powtórzył, wyjął z kieszeni broń i zastrzelił cara. W tej samej chwili zaczął strzelać
cały oddział. Wcześniej wszystkim udzielono instrukcji, kto kogo ma zastrzelić. Celować
należało tak, aby śmierć nastąpiła szybko i żeby obyło się bez znacznej ilości krwi. Z
pistoletów strzelało dwunastu mężczyzn, niektórzy przez ramię stojącym w pierwszym
rzędzie; toteż wielu z nich zostało częściowo ogłuszonych i doznało poparzeń. Cesarzowa i
jej córka Olga chciały się przeżegnać, ale nie dano im na to czasu. Siedząca na krześle
Aleksandra zginęła natychmiast, Olga została zabita kulą, która trafiła ją w głowę. Botkin,
Trupp i Charitonow zginęli równie szybko. Ale Aleksy, trzy młodsze siostry i Demidowa
pozostali przy życiu. Kule zdawały się odbijać od ich klatek piersiowych i jak grad sypały
się po pokoju rykoszetami. Ludzie Jurowskiego przerazili się i wpadając w histerię strzelali
dalej. Niemal niewidoczne z powodu dymu, Maria i Anastazja przywarły do ściany,
osłaniając rękami głowy, dopóki kule nie powaliły ich na ziemię. Aleksy leżąc na podłodze
zasłonił się ramieniem, a potem usiłował pochwycić ojca za koszulę. Jeden z oprawców
ciężkim butem kopnął carewicza w głowę. Aleksy jęknął. Jurowski podszedł do niego i
oddał dwa strzały z mausera, celując prosto w ucho chłopca. Demidowa przeżyła
strzelaninę. Mężczyźni, zamiast ponownie naładować pistolety, przynieśli z sąsiedniego
pokoju karabiny i rzucili się na nią z bagnetami. Krzycząc biegała tam i z powrotem wzdłuż
ściany, usiłując osłonić się poduszką z klejnotami. Poduszka wypadła jej z rąk, a ona
pochwyciła bagnet, starając się go odepchnąć od klatki piersiowej. Był tępy i przy pierwszej
próbie nie przebił jej ciała. Gdy wreszcie upadła, rozwścieczeni mordercy przekłuli jej ciało
ponad trzydziestokrotnie. W pokoju, wypełnionym dymem i wonią prochu, zapadła cisza.
Krew była niemal wszędzie, jej strumyki zlewały się w kałuże. Jurowski w pośpiechu
obracał ciała, aby zmierzyć puls. Ciężarówka czekająca przed frontowymi drzwiami już
wkrótce powinna znaleźć się daleko za miastem - zbliżał się lipcowy syberyjski świt.
Prześcieradła zdarte z łóżek posłużyły do przeniesienia ciał; miały też zapobiec
powstawaniu dalszych plam krwi na podłodze i dziedzińcu. Ciało Mikołaja zaniesiono jako
pierwsze. Gdy jedną z córek kładziono na prześcieradle, dziewczyna jęknęła. Cała banda
rzuciła się na nią, kłując bagnetami i waląc na oślep kolbami karabinów. Gdy wszystkie
ofiary znalazły się już na ciężarówce, przykryte brezentem, ktoś zauważył małego pieska
Anastazji z głową zmiażdżoną kolbą karabinu. Jego też wrzucono na ciężarówkę.
“Wykonanie zadania”, jak później Jurowski nazwał to morderstwo, włącznie z badaniem
pulsu i ładowaniem zwłok na ciężarówki, trwało dwadzieścia minut.
Na dwa dni przed egzekucją Jurowski wraz z Piotrem Jermakowem, miejscowym
przywódcą bolszewików, wybrali się do lasu, aby znaleźć odpowiednie miejsce na
pochowanie ciał. Około dwudziestu kilometrów na północ od Jekaterynburga, w
podmokłej okolicy obfitującej w bagna, torfowiska i opuszczone szyby kopalni, znajdowało
się Uroczysko Czterech Braci, nazwane tak z powodu rosnących tam niegdyś czterech
sosen. Pośród pni starych sosen i brzóz znajdowały się szyby, jedne głębsze, inne płytsze, z
których dawniej wydobywano węgiel i torf. Teraz były opuszczone, a niektóre z nich z
czasem wypełniły się wodą i zamieniły w niewielkie jeziorka. Największym z nich był szyb
Ganina (nazwa pochodziła od nazwiska chłopa, który jako pierwszy znalazł w tym miejscu
pokłady węgla). W pobliżu znajdowały się też inne, węższe, choć głębsze szyby. Tutaj
właśnie Jurowski postanowił przywieźć ciała. Byli już głęboko w lesie. Ciężarówka
podskakiwała na podmokłej, nierównej drodze. Nagle z naprzeciwka nadjechali jacyś
mężczyźni, niektórzy konno, inni na chłopskich furmankach. Większość z nich była pijana.
Było ich dwudziestu pięciu. Okazało się, że pracują w miejscowej fabryce; niektórzy
należeli do Uralskiej Rady Robotniczej, a towarzysz Jermakow zdradził im, iż właśnie tą
Zgłoś jeśli naruszono regulamin