Anderson Evangeline -Hunger Moon Rising - Wzejście Głodnego Księżyca.pdf

(1857 KB) Pobierz
895274803.001.png
EVANGELINE ANDERSON
WZEJŚCIE GŁODNEGO KSIĘŻYCA
HUNGER MOON RISING
Tłumaczenie nieoficjalne
DirkPitt1
UWAGA
Książka zawiera obrazowe sceny seksu i wulgarny język. Tylko
dla dorosłych.
Rozdział 1: Danielle Linden
— No dalej, Ben, przyłóż się do tego. — Popatrzyłam przez blat twardego, mahoniowego
biurka na mojego współpracownika i najlepszego przyjaciela i znów popchnęłam ciężkie
drewno. Był nadzwyczaj mało pomocny, jak na tak wielkiego faceta, i zaczynałam się
zastanawiać, czy potrzebował multiwitaminy, czy czegoś takiego.
— Od kiedy zmieniłaś się w takiego poganiacza niewolników? — Gderał uprzejmie Ben,
wskazując na biurko, które ledwie drgnęło.
— Odkąd w końcu dostałam tu miejsce na własne małe biuro. I odkąd tamujemy ruch. —
Szarpnęłam głową, wskazując na Pete’a, który rzucał nam sfrustrowane spojrzenie za
blokowanie drogi z głównego pomieszczenia 1 do biura naszego głównego edytora, Barry’ego
Craythorne’a. Sun Times było dużą, prestiżową gazetą, upchniętą w maleńkiej, zagraconej
przestrzeni. Ciągle powtarzali, że przeniesiemy się do nowego budynku, ale wolałam nie
wstrzymywać oddechu.
— Wiesz, że to będzie też moje biuro. — Podkreślił Ben. — Jesteśmy zespołem. Dzielimy
biuro i biurko. — Spojrzał na nie krytycznie. — Z pewnością jest wystarczająco duże by
pomieścić dwie osoby.
O każdym innym facecie automatycznie założyłabym, że myślał o uprawianiu seksu na
moim twardym, mahoniowym biurku pradziadka. Ale z Benem, to było tylko niewinne
stwierdzenie. Był tak miłym gościem, że nie wiedziałby, jak napastować seksualnie, nawet
gdyby miał na ten temat seminarium.
— Nie będziemy dzielić niczego, dopóki nie wniesiemy tej przeklętej rzeczy do biura. —
Wskazałam. — A teraz dawaj. Te wszystkie mięśnie nie mogą być po prostu do pokazywania.
— Ale są — są czysto ozdobne. Nieprzeznaczone do codziennego użytku.
— Zupełnie, jak twój mózg, jak przypuszczam. — Powiedziałam, drażniąc się z nim.
— Au, Dani, mówisz, że kochasz mnie tylko za mój wygląd? — Oddał złośliwość,
błyskając tym swoim „drażnię się uśmiechem na mnie — tym, który był tak słodki i
niewinny, że zawsze sprawiał, że ludzie zapominali, że był zbudowany, jak Mister Hardbody.
Ben miał sześć cztery wzrostu. 2 , szerokie ramiona, wielkie mięśnie i naturalnie opaloną skórę,
za którą mogłabym zabić. Zwłaszcza w zimie, gdy mój własny naskórek był w smutnym
kolorze białego, rybiego brzucha. Miał też czarne jak węgiel włosy i te wielkie, brązowe
oczy, za które można umrzeć, a przynajmniej tak mówiła moja młodsza siostra, Tara.
Osobiście nie widziałam Bena w ten sposób. Był najmilszym facetem na świecie i zrobiłabym
dla niego wszystko, ale byliśmy po prostu przyjaciółmi. Przyjaciółmi, którzy aktualnie nie
robili postępów z przesuwaniem ciężkiego, mahoniowego biurka.
1 Bullpen – wbiuredużeotwartepomieceniewielomabiurkami
2
edtóp,cterycale
— Ben. — Zaczęłam znów z rozdrażnieniem, ale gorączkowy głos przerwał moje słowa.
— Danielle Linden — muszę porozmawiać z Danielle Linden! — Mężczyzna z
nierównymi, szarymi włosami i przerażonymi oczami wpadł do pomieszczenia redakcji,
goniony przez Sama, naszego podstarzałego strażnika. Ściskał w dłoni pognieciony kawałek
papieru i kluczył między biurkami jak sportowiec olimpijski by dostać się do mnie.
— To ja. — Powiedziałam, wspinając się na biurko, by się do niego zbliżyć, gdyż nie było
przejścia po żadnej stronie by je obejść. To nie był łatwy manewr w krótkiej spódniczce, ale
udało mi się to wystarczająco dobrze.
— Panno Linden. Och, dzięki Bogu! — Mężczyzna wyhamował poślizgiem by stanąć
przede mną, ale nie, zanim Benowi udało się ustawić pomiędzy nami.
— Chwileczkę. — Wyciągnął wielką rękę by utrzymać, wyglądającego na oszalałego
mężczyznę, na odległość ramienia i skrzywił się. — O co chodzi? Dlaczego musisz zobaczyć
się z Panną Linden?
— Och, Ben, na miłość Boską. — Wyszłam zza niego dokładnie, gdy w końcu, sapiąc i
dysząc, jakby właśnie ukończył maraton, dogonił go Sam.
— Przepraszam… Panno Linden. — Wysapał, chcąc chwycić mężczyznę za ramię. —
On… przeszedł obok mnie.
— W porządku, Sam. — Powiedziałam z roztargnieniem. Patrzyłam na mężczyznę, który
nadal ściskał w ręce pomięty papier. — W jakieś sprawie musiał pan się ze mną zobaczyć?
— W sprawie tego. — Włożył mi papier do rąk, a ja zrobiłam, co mogłam, żeby go
wygładzić. To było zdjęcie z ukończenia szkoły, złożone na pół. Przedstawiało ładną
dziewczynę z biało blond włosami i bladoniebieskimi oczami, noszącą pasującą czapkę i togę.
— To moja dziewczynka. McKinsey. Zabrali ją. Zniknęła. — Jego słowa były mówione tak
szybko i bełkotliwie, że ledwie je rozumiałam.
— McKinsey? A jak ma na imię? — Zapytałam, ale on tylko potrząsnął głową.
— Zabrali ją. Zabrali ją!
— Kto ją zabrał, proszę pana? I dlaczego sądzi pan, że mogę pomóc? — Zapytałam go.
— Ponieważ ty pomagasz ludziom. Czytam twoje artykuły. Wysyłasz wszystkich tych
ludzi do więzienia. Upewniłaś się, że nie skrzywdzą nikogo innego w tym domu opieki. — Z
nadzieją skinął głową w moim kierunku.
— Och. — Również skinęłam, udając, że rozumiem. Musiał nawiązywać do tego artykułu
o korupcji w domu opieki, za który Ben i ja dostaliśmy w zeszłym roku nagrodę
dziennikarstwa śledczego. Byłam dumna z tego artykułu i rezultatów, jakie przyniósł, ale
nadal nie wiedziałam, jakie ma tu zastosowanie.
— Zabrali ją — proszę, Panno Linden. Nikt inny mi nie wierzy. Policja mi nie wierzy.
Nikt oprócz pani nie może pomóc. — Paplał mężczyzna.
— Chcę panu pomóc, ale nie rozumiem. — Powiedziałam delikatnie. Wskazałam na
zdjęcie. — To pana córka?
Mężczyzna przytaknął z ożywieniem, sprawiając, że jego nierówne, szare włosy
podskoczyły komicznie. No, teraz do czegoś dochodziliśmy.
— Dobrze. — Powiedziałam. — A teraz, kto dokładnie ją zabrał?
Oczy mężczyzny rozszerzyły się. — Wilki! — Wyrzucił z siebie, zaciskając pięści po
bokach. — Porwały ją wilkołaki!
Napięcie, które budowało się we mnie, od chwili, gdy nagle wykrzyknął moje nazwisko
runęło, gdy ktoś zaśmiał się niedowierzająco. Kątem oka zobaczyłam, że twarz Bena zrobiła
się nagle napięta, prawdopodobnie bał się o moje bezpieczeństwo. Ten gość wyglądał dla
mnie na wystarczająco nieszkodliwego, ale wyraźnie był po prostu kolejnym czubkiem.
Westchnęłam. A byłam pewna , że wyczułam temat.
— W porządku, koleś, to wszystko. Idziemy. — Sam szarpnął mężczyznę za ramię,
odciągając go na siłę ode mnie. Robił całkiem dobrą robotę, jak na starszego mężczyznę, ale
mój gość ciągle był oszalały.
— Proszę. — Błagał, szarpiąc się z trzymającą go za ramie ręką. — Po prostu zapytaj
doktora Locke’a. Powie ci o tym wszystko. Proszę, pomóż mi, Panno Linden! Wilkołaki —
wilki ją mają. — Skoczył do przodu, przełamując uścisk Sama na jego ramieniu i przysunął
swoją twarz do mojej. Szarpnęłam się w tył, zaskoczona i trochę przestraszona. Czy był
wystarczająco szalony by zrobić komuś krzywdę? Po sekundzie poczułam w jego oddechu
odór zastarzałej kawy i papierosów i ten odór sprawił, że mój żołądek powoli się przekręcił.
— W porządku. Wystarczy. — Ben złapał faceta za kołnierz jego brudnego płaszcza i
odciągnął go ode mnie.
— Dzięki, Panie Davis. — Powiedział z wdzięcznością Sam. On i Bez pociągnęli, nadal
wrzeszczącego i szarpiącego się mężczyznę w kierunku wejścia, zostawiając mnie, ściskającą
w dłoni złożone zdjęcie. Gdy wpakowali go do windy, znów spojrzałam w dół, na blond
dziewczynę. Jakie nazwisko wymienił ten mężczyzna? McKinsey? Znów zastanowiłam się,
jak brzmiało jej imię. Może jej pełne imię było zapisane na odwrocie zdjęcia.
Spróbowałam je rozłożyć, ale było sklejone czymś… łee. Zmarszczyłam nos. To była
guma do żucia. I to nie było wszystko. W różowym, lepkim paskudztwie był przyklejony
kłaczek jakiegoś rodzaju włosów lub sierści. Były szarobrązowe i szorstkie, ale długie,
zwinięte w elegancki kłębek, prawie, jakby ktoś umieścił je tam celowo. Ale dlaczego?
Rozłożyłam zdjęcie — włosy, gumę i wszystko i wsunęłam je do plastikowego woreczka
w mojej torebce, do późniejszego rozważenia. To prawdopodobnie były po prostu majaczenia
Zgłoś jeśli naruszono regulamin