Poole Gabriella - Akademia Mroku 01 - Wybrańcy losu [ofic popr].pdf

(670 KB) Pobierz
1
888908814.001.png
Gabriella Poole
AKADEMIA
MROKU
Wybrańcy Losu
2
P ROLOG
– Hej, to ty?
Z nadzieją wpatrywała się w ciemność, jej serce
natychmiast zabiło mocniej.
Żadnej odpowiedzi. Coś zaszeleściło w zaroślach,
zabrzęczał komar. Rozczarowana zmieniła pozycję, w której
siedziała na starym świątynnym murze, i objęła kolana
ramionami. To jednak nie był odgłos kroków. To tylko jakieś
nocne stworzenie. No cóż, uprzedzał ją, że może się spóźnić.
„Mimo to zaczekaj na mnie! Zaczekaj, Jess, przyjdę...”
Pozwoliła, aby uśmiech zagościł na jej twarzy.
Oczywiście, że przyjdzie. Byli jak dwa magnesy. Potrafił
natychmiast odnaleźć ją w tłumie czy w sali i teraz też ją
odnajdzie, nawet w ciemnościach. Trochę na niego nakrzyczy
za to, że się spóźnił, a jego śmiech sprawi, że podskoczy jej
serce – tak samo działał na nią jego piękny głos.
„Kocham cię, Jess. Nie śmiej się. Przysięgam, że tak”.
Żaden chłopak nie mógł tak dobrze udawać. A na
pewno nie on. Przyjdzie.
Marszcząc czoło, uniosła rękę, by w świetle księżyca
spojrzeć na zegarek. Dziesięć minut zmieniło się w
dwadzieścia. No to co? W ciągu dnia mniej by się jej dłużyło.
Mniej by się jej dłużyło w zatłoczonym, głośnym barze. Tu,
w upiornym cieniu starożytnej świątyni, łatwo się
przestraszyć i tyle.
No, co jest?
Ześlizgnęła się z muru, potupała i roztarła ramiona.
Miała gęsią skórkę, chociaż nie było jej zimno. Kolejny
komar zabrzęczał przy jej uchu i gniewnie machnęła ręką.
Mam cię.
3
Okej, teraz zaczynała się irytować. Małe spóźnienie
znaczy, że może ją tu zastać, że sterczała tu sama, czekając w
ciemnościach. Przez pół godziny! To miał być romantyczny
spacer, a nie sprawdzian wytrzymałości jej nerwów.
Najlepiej wściec się na niego. Bo inaczej mogłaby się
najeść strachu, sama wśród milczących cieni. A może nie tak
milczących. Gwałtownie uniosła głowę, gdy usłyszała trzask
suchej gałęzi, szelest liści. To jakiś wielki szczur. Zadrżała.
W świetle dnia podobałoby się jej tutaj. Bujna zielona
roślinność dżungli, gigantyczne korzenie obejmujące
kruszące się mury, ciepło, tętniące życie i tajemniczość. W
ciemnościach nie było tu tak przyjemnie, w blasku księżyca
ruchome cienie zmieniały każde duże drzewo w potwora, z
każdego niewidocznego zwierzęcia robiły przerażającego
prześladowcę.
Czterdzieści siedem minut!
Czas się zbierać. Dała mu szansę, a on zrobił z niej
głupka. Rany, ale mu nagada... Szybko ruszyła przed siebie,
potem stanęła. O nie, nie miała zamiaru iść w kierunku tego
przerośniętego szczura. Zadrżała, przełknęła ślinę, cofnęła się
o dwa kroki i odwróciła.
Jakiś szelest. Trzask łamanej gałązki. To na pewno
wiatr. Ale nie było wiatru.
W takim razie następny wielki szczur, tym razem
przed nią. Dobra, będzie musiała go minąć, ale pewnie on i
tak ucieknie, gdy usłyszy jej kroki. To tylko szczur, na litość
boską. Albo wąż... Albo...
Och, rusz się, Jess!
Zrobiła kolejny krok, kiedy zobaczyła ruch. To nie był
szczur ani wąż. To było coś dużego, coś jej wielkości. Jakiś
kształt szybko poruszający się wśród zwisającej z drzew
plątaniny liści i gałęzi. Cofnęła się o krok, i o kolejny. To coś
4
się ruszyło. W jej kierunku. Usłyszała oddech, cichy,
spokojny i ludzki.
– To ty? – zawołała. – Ej, przestań się wygłupiać!
Żadnej odpowiedzi.
– Mówię serio! Przestań! – Starała się, by w jej głosie
zabrzmiała złość, ale zamiast tego był drżący i piskliwy. – To
nie jest śmieszne.
Ten dźwięk – to mogły być wilgotne, zgniłe liście, po
których ktoś szedł. Albo śmiech, stłumiony i niski. To nie
mógł być on. Nie mógł. A poza tym było ich dwoje. Czuła, że
ktoś drugi zbliża się z prawej, wolno, to sprawiało, że
zaczynała czuć się zagrożona. Znowu próbowała krzyknąć,
ale kiedy otworzyła usta, wydobył się z nich tylko
przestraszony jęk.
Odwróciła się i zaczęła biec, potykając się. Strasznie
trudno w tych ciemnościach trzymać się ścieżki. Pnącza i
liście uderzały ją w twarz, gałęzie szarpały ubranie, wystające
korzenie chwytały za nogi. Czy to tą ścieżką tu przyszła?
Ścieżka? Nie było żadnej ścieżki. Zeszła z niej i biegła
na oślep między drzewami. Jej serce biło jak szalone, dudniło
jej w uszach, ale i tak słyszała ich za sobą, a może tylko ich
wyczuwała. Byli za nią, po bokach, polowali na nią. Co za
głupie skojarzenie. Ale tak było. Polowali na nią...
Ześlizgnęła się po niskim zboczu, przelazła przez
potężny korzeń i schowała pod nim. Okej, chciała być już z
powrotem w domu.
Mamusiu, to jakiś obłęd. To nie dzieje się naprawdę,
możesz już przyjść i mnie obudzić. Tatusiu, proszę bardzo,
śmiej się, powiedz, że to mi się przyśniło. Scoob...
Scooby. Przypomniała sobie, jak niemal pękł z dumy,
machając jej na pożegnanie, kiedy wyjeżdżała do tej
niesamowitej nowej szkoły.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin