Holden Wendy - Jak miło w Cannes.pdf

(2011 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
855324590.001.png
Holden Wendy
Jak miło w Cannes
Kate Clegg – dziennikarka w lokalnym tygodniku, spec od relacji z prowincjonalnych
konkursów. Mieszka z rodzicami i za wszelką cenę pragnie wyrwać się ze
Slackmucklethwaite. Marzy jej się wielki świat i prawdziwa kariera dziennikarska.
Kiedy tygodnik wpada w ręce magnata prasowego i zamienia się w bezwartościowe
pisemko pełne reklam, Kate grozi zwolnienie. Szansą wydaje się być przystojny i
czarujący syn nowego szefa. Nat uwodzi Kate i namawia na wyjazd do Cannes. Ale
stolica Lazurowego Wybrzeża nie okazuje się wymarzonym rajem, zaś Nat nie
pojawia się na lotnisku. Czy dziewczyna poradzi sobie sama w zupełnie nowej
sytuacji?
Rozdział 1
— Więc jak właściwie określiłaby pani postać „gwiazdy"? — Kate z długopisem wycelowanym w
reporterski notatnik spojrzała na nową właścicielkę Miodowni. — I kiedy zaprosi pani zespoły do
swoich „Nocy muzyki na żywo"?
Ponieważ był dopiero ranek, pubu jeszcze nie otwarto, ale uchylono drzwi, żeby wpuścić trochę
świeżego powietrza. Jak na razie powietrze nie skorzystało z zaproszenia. Nozdrza Kate wypełniała
mieszanina piwa, stęchłego dymu papierosowego i starego tłuszczu. Niezależnie od tego, jak
świetlana miała być przyszłość Miodowni — a Kate siedziała już niemal godzinę, słuchając
szczegółowych wyjaśnień na ten temat — pub wyglądał i pachniał tak samo jak zawsze. Nic się nie
zmieniło — nawet ta sama co zwykle czarna tłusta mucha obijała się o przysłonięte ponurymi
firankami okna.
Mimo planowanego przez nową właścicielkę generalnego remontu wydawało się mało
prawdopodobne — przynajmniej na razie — żeby Miodownia przestała być znana jako Mordownia.
To czułe przezwisko wynikało z jej lokalizacji — stała na samym końcu długiego ciągu pubów
znajdujących się przy Southgate, głównej ulicy miasteczka, i stanowiła ostatni przystanek niesławnej
pijackiej trasy zwanej „serpentyną Southgate".
Kiedy klienci do niej docierali, zwykle byli już w bojowych nastrojach.
Nawet wyjątkowo słoneczny dzień nie poprawiał wyglądu wnętrza pubu. Jasny promień ukazał
ohydny wzór na dywanie, leżącym tam od niepamiętnych czasów, rozbłysnął bezlitośnie w tłustych
plamach na stołach i rozświetlił kurz unoszący się z czerwonych pluszowych kanap, których
porozrywane siedzenia krwawiły brudną żółtą gąbką. Podobno wszystko to wkrótce miało zostać
zastąpione mosiężnymi relingami i wentylatorami w kolonialnym stylu, miało też być
„orientalno-kontynentalne menu". Jolene Shaw marzyło się, aby Mordownia stała się miejscem
lansującym lokalnych artystów. I chodziło raczej o prawdziwych muzyków, a nie amatorów, którzy
wytaczali się z pubu po godzinie zamknięcia, rycząc na cały głos Four and Twenty Virgins.
— Gwiazdy? — powtórzyła Jolene, nie tracąc pewności siebie, i zaciągnęła się papierosem.
Była blondynką o szerokim nosie, w średnim wieku. Miała na sobie krótką spódniczkę, odsłaniającą
akry nagich ud, które wyglądały, jakby można było o nie zapalić zapałkę. Należała do tego rodzaju
kobiet, o których ojciec Kate mówił — nie do końca z dezaprobatą — że są „wielkie, ostre i trochę
zużyte".
— Jestem mistrzynią w wyłapywaniu talentów — zapewniła reporterkę. — Od razu wiem, czy ktoś się
nadaje, czy nie.
Kate poczuła się zaintrygowana.
— Naprawdę? Więc co jest tym magicznym składnikiem?
W Slackmucklethwaite było niewielu łowców talentów, przynajmniej nikt jeszcze nie uznał Kate za
dziennikarskiego geniusza. Ciekawe, co według Jolene Shaw czyniło z człowieka gwiazdę.
— Dobra prezencja? — dopytywała się Kate. — Ciekawe teksty? Hmm... niefałszowanie?
Jolene uniosła brwi.
— Tutaj? Żartujesz sobie, skarbie, prawda?
— Oryginalność?
Kate pomyślała o rockowej kapeli młodszego reportera Darrena. To byłoby dobre określenie dla tego
zespołu. I chyba jedyne dobre.
Jolene pokręciła swoją postrzępioną blond fryzurą — plasującą ją gdzieś pomiędzy Antheą Turner a
Joanną d'Arc na stosie.
— Nie. Wszystko sprowadza się do tego, czy stoją, czy nie. Ołówek wypadł z dłoni Kate.
— Stoją?!
— Zgadza się. Zespoły, które siedzą, sprawiają wrażenie nudnych i trudno je w pubie zauważyć. Więc
zanim jeszcze się dowiem, jaką muzykę grają, najpierw pytam, czy potrafią stać.
Człowiek musi umieć zachować poczucie humoru w każdych okolicznościach, pomyślała Kate,
wychodząc z Mordowni. W końcu taki wywiad nie był niczym niezwykłym. Rzadko kiedy dzień w
„Tygodniku Slackmucklethwaite", znanym w okolicy jako „Wychodnik", upływał bez jakiegoś
niedorzecznego incydentu. Na przykład tytuł Zwierzęca miłość w wydaniu z zeszłego tygodnia
sprowokował czytelników do oskarżenia gazety o obsesyjne zainteresowanie seksem, podczas gdy
artykuł miał pozyskać ochotników do współpracy z pobliskim schroniskiem dla psów.
Zamiar Jolene Shaw, aby stworzyć lokalny odpowiednik „Idola", już sam w sobie był niepokojący.
Ale Rytmowi sztuki, kulturalnej kolumnie „Tygodnika", kontrowersje nie były obce. Dopiero co
zaczęła cichnąć wrzawa z powodu relacji Kate / Romea i Julii w wykonaniu Trupy ze
Slackmucklethwaite. Fakt, że czternastoletnią Julię grała pięćdziesięcioparoletnia Gladys Arkwright,
aktorka, która w tym zespole zawsze brała główne role, wywołał pewną sensację wśród publiczności.
„Ta Gladys Arkwright może i nie jest Gwyneth Paltrow, ale z pewnością cholernie dobrze wie, jak
wychylać się z balkonu", zauważył z uznaniem radny Bracegirdle. To właśnie zdanie zamykało
recenzję Kate i miało katastrofalne skutki. Niezależnie od tego, jak wyjątkowe były balkonowe
umiejętności Gladys Arkwright, diwa nie słynęła z poczucia humoru. A wydawca
Zgłoś jeśli naruszono regulamin