MIKE
RESNICK
03 STARSHIP: NAJEMNIK
przełożył
Robert J. Szmidt
fabryka słów
Lublin 2010
Seria „Starship"
1. Bunt
2. Pirat
3. Najemnik
4. Buntownik
Dla Carol, jak zawsze,
oraz dla przyjaciół, którzy już odeszli:
Boba Blocha
Jacquesa Chambona
Jacka Chalkera
Hala Clementa
George’a Aleca Effingera
Kelly Freas
Jacka C. Haldemana
Virginii Kidd
George’a Laskowskiego
Bey Mahaffey
Mary Martin
Bruce'a Pelza
E. Hoffmana Price’a
Hanka Reinhardta
Darrella C. Richardsona
Johna F. Roya
Juliusa Schwartza
Boba Scheckleya
Charlesa Sheffielda
Rossa H. Spencera
Lou Tabakowa
Boba Tuckera
Jamesa White’a
Jacka Williamsona
Eda Wooda
– Dawidzie – powiedział bezcielesny głos systemu komunikacyjnego „Teodora Roosevelta". – Nie wiem, gdzie się, do cholery, ukrywasz, ale musimy porozmawiać. Albo pojawisz się w moim biurze za pięć minut, albo każę cię wystrzelić z tego okrętu prosto w przestrzeń.
– Daję dychę za piątaka, że kapitan będzie musiał go szukać – oznajmił jeden z marynarzy.
– Przyjmuję zakład – odparła natychmiast wysoka, rudowłosa kobieta. – Dycha za piątaka. Na pokładzie tego okrętu jest tylko jeden człowiek, którego powinieneś się obawiać, oprócz mnie, rzecz jasna. I jest to nie kto inny jak nasz kapitan. – Uśmiechnęła się niespodziewanie. – A poza tym – dodała – ile macie na tej krypie miejsc, w których można się ukryć?
– Więcej, niż pani myśli. Gdyby było inaczej, kapitan nie musiałby mu grozić.
– Kapitan ma dzisiaj paskudny humor – przyznała Walkiria. – Ale kto by nie miał...
– W tym samym momencie część grodzi rozsunęła się i na korytarz wyszła istota ledwie przypominająca człowieka, ale za to wystrojona w szaty wiktoriańskiego dandysa. Jej oczy były osadzone po bokach jajowatej głowy, trójkątne uszy potrafiły poruszać się samodzielnie, całkowicie okrągłe usta nie posiadały warg, a kark był niesamowicie długi i giętki. Korpus posiadała szeroki, ale o połowę niższy od ludzkiego, natomiast nogi, krótkie i serdelkowate, miały dodatkowy przegub. Obcego wyglądu dopełniała skóra o lekko zielonkawym odcieniu, ale zachowania i manier tej istoty nie powstydziłby się brytyjski arystokrata.
– Wolałbym, abyście nie rozmawiali o mnie w taki sposób, jakby mnie tu nie było – poprosił.
– Jedyne, co byś wolał, to nie być tutaj teraz – stwierdziła kobieta pełniąca funkcję trzeciego oficera i zaniosła się gardłowym śmiechem.
– Moja droga Olivio... – zaczął kosmita urażonym tonem.
– Mów mi Wal – przerwała mu rudowłosa.
– Skoro tak wolisz – stwierdził z lekceważącym wzruszeniem ramion. – Dla mnie na zawsze zostaniesz Olivią Twist.
– Nienawidzę tego nazwiska – oświadczyła zdecydowanie. – Stanowczo powinieneś obrać sobie za obiekt adoracji innego ziemskiego autora.
– Innego niż nieśmiertelny Karol? – zapytał z niemal modelowym przerażeniem w głosie. – Nie ma innych autorów. Reszta to zwykłe pisarczyki i grafomani.
– Dawidzie – z interkomu znów popłynął głos. – Za trzy minuty dowiesz się, czy żartowałem... – Na chwilę zapadła cisza, a potem ton wypowiedzi stał się naprawdę złowieszczy: – Mam ci pomóc w zgadywaniu?
– Naprawdę muszę już iść – usprawiedliwił się kosmita.
Gdy pobiegł w głąb korytarza, Wal chwyciła za rękę stojącego obok marynarza.
– Wyskakuj z forsy. Zasłużyłeś na to w pełni, obstawiając przeciw swojemu dowódcy.
Elegancko ubrana istota dotarła tymczasem do szybu windy powietrznej, wjechała nią dwa pokłady wyżej, tam wysiadła i weszła w drzwi kapitańskiego gabinetu.
– Mój drogi Steerforth – odezwała się, udając entuzjazm. – Doskonale pan sobie poradził z tym zadaniem! Naprawdę świetnie! Nie mogę wprost wyrazić, jak dumny jestem z pana!
– Zamknij się wreszcie – powiedział Wilson Cole. – I przestań mówić na mnie Steerforth.
– Przecież pan się tak nazywa! – zaprotestował kosmita. – Ja jestem Dawid Copperfield, a pan jest moim przyjacielem ze szkolnej ławy, Steerforthem.
– Możesz zwracać się do mnie per kapitanie, Wilsonie, nawet po nazwisku, skoro już o tym mowa. Ja będę nazywał cię nadal Dawidem, ale tylko dlatego, że nie podałeś mi swojego prawdziwego imienia. – Cole wbił twarde spojrzenie w byłego pasera. – I uwierz mi, nie masz bladego pojęcia, jak jestem teraz wściekły na ciebie.
– Przecież wygraliśmy! – zastrzegł się natychmiast Copperfield. – Mieli pięć statków, a pan je wszystkie zniszczył.
– Wśród nich miały być dwie jednostki klasy H! – wrzasnął kapitan. – A musieliśmy walczyć z czterema okrętami klasy K i jedną M-ką.
– Za co nam doskonale zapłacono – wtrącił kosmita.
– Zapłata z trudem pokryje koszt utraconego wahadłowca i uszkodzeń, jakie odniósł podczas bitwy „Teddy R." – odparł Cole. – Dawidzie, wyjaśniłem ci to już po poprzedniej klęsce. W tym biznesie chodzi o coś więcej niż tylko o zdobywanie największych kontraktów.
– Tak to wygląda z pańskiego punktu widzenia – stwierdził obronnym tonem Copperfield. – Moim zadaniem jest dobijanie targów z klientami. Ja podpisuję kontrakty, pan wygrywa bitwy.
– Podpiszesz kontrakt, jeśli ktoś zaproponuje ci dziesięć razy więcej i każe zaatakować pancernik albo okręt flagowy admirał Garcii?
– Na pewno nie – odparł kosmita. – „Teddy R." nie pokona pancernika.
– „Teddy R." miał cholerne szczęście, że wyszedł cało z dzisiejszej opresji – powiedział kapitan.
– Mój drogi Steerforth, jeśli chcesz być najemnikiem, musisz przywyknąć do udziału w nierównych walkach. Na tym polega ta robota.
– Zdaje się, że w ogóle się nie rozumiemy – stwierdził Cole. – Jesteś naszym agentem. Powinieneś załatwiać nam zadania, które możemy wykonać.
Tymczasem mamy cholerne szczęście, że przeżyliśmy to starcie.
– Żyje pan? Żyje – zaprotestował Copperfield. – A to znaczy, że zawarłem dobry kontrakt. Dwa miliony dolarów Marii Teresy za ochronę Bariosa II przed potencjalnym atakiem w czasie Wystawy Jubilerów.
– Niech cię szlag, Dawidzie, to nie był „potencjalny" atak! – zagrzmiał kapitan. – Wiedzieli, gdzie jesteśmy, wiedzieli, jakim uzbrojeniem dysponujemy, posiadali nawet wiedzę na temat tego, co możemy, a czego nie wolno nam zrobić. Gdyby Wal i Cztery Oczy nie dokonali na naszych wahadłowcach rzeczy, o których nikomu się jeszcze nie śniło, orbitowalibyśmy teraz wokół tej planety w milionach kawałków.
– Mógłbym załatwić panu posadę ochroniarza w jednej ze szkół, gdzie broniłby pan grzecznych dzieci przed łobuzami – oświadczył wyniosłym tonem kosmita – ale to z pewnością nie pozwoliłoby nam na pokrycie wszystkich wydatków.
– Zamknij się – poradził mu Cole i Dawid Copperfield natychmiast zamilkł. – Musimy wprowadzić kilka zmian do systemu naszego działania – dodał Wilson.
– Chodzi panu o okręt?
– Mówię o tobie i o mnie. Nie pozwolę ci narażać nas w taki sposób, jak robiłeś to do tej pory.
– Przecież zawsze wychodził pan zwycięsko z tych bitew! – zaprotestował kosmita. – Nie rozumiem, co pana tak wkurzyło.
– Skoro tak, dlaczego ukryłeś się w magazynku? – zapytał kapitan.
Copperfield nie odpowiedział od razu, musiał najpierw przemyśleć swoje słowa.
– Bo to takie przytulne miejsce...
Wybuch kobiecego śmiechu wypełnił przestrzeń niewielkiego pomieszczenia, a moment później obaj zobaczyli nad blatem biurka hologram Sharon Blacksmith.
– To ci się udało, Dawidzie! – przyznała, wciąż się uśmiechając. – Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciw, jeśli puszczę tę wypowiedź całej załodze. Jeśli kiedykolwiek znudzi ci się zgrywanie... no wiesz, tego, kogo teraz zgrywasz, zawsze możesz zostać zawodowym komikiem.
– Podsłuchiwała nas pani? – zdziwił się Copperfield.
– Jestem szefem sekcji bezpieczeństwa – odparła Sharon. – Moja praca polega na podsłuchiwaniu. Istniało duże prawdopodobieństwo, że nasz nieustraszony przywódca zechce cię udusić własnymi rękami, zanim zdołasz opuścić ten gabinet, a tego typu zachowania wymagają rejestracji.
– Udusić mnie? – żachnął się kosmita. – Jesteśmy przyjaciółmi ze szkolnej ławy.
– Dawidzie, ty najwyraźniej zaczynasz się już gubić w tym wszystkim – stwierdziła Sharon. – Nie znaliście się obaj do ubiegłorocznego spotkania. Nie jesteście kumplami ze szkoły. Nie jesteś nawet człowiekiem i nie nazywasz się Dawid Copperfield. Jesteś za to, a w każdym razie byłeś do niedawna, jednym z największych paserów Wewnętrznej Granicy. Wiem, że to niezbyt miłe z mojej strony, ale takie są fakty.
– Fakty są wrogiem prawdy! – zagrzmiał kosmita. – Naprawdę uważa pani, że pokazałbym panu Steerforthowi bezsens zatracania się w piractwie, gdybyśmy nie byli przyjaciółmi od tak dawna? Sądzi pani, że zgodziłbym się na zwabienie Rekina Młota na moją planetę, gdyby poprosił o to ktoś inny niż przyjaciel z mojej klasy? Myśli pani, że porzuciłbym wszystko, na czym mi do tej pory zależało i odleciał z wami, gdybym nie darzył tego człowieka wielkim uczuciem?
Cole i Sharon wymienili spojrzenia.
– Dam sobie z nim radę – stwierdził kapitan i hologram zniknął. – Dawidzie, zwabiłeś Rekina Młota na Krętą Rzekę, ponieważ nie miałeś wyboru, a poleciałeś z nami, gdyż sześciu innych piratów wyznaczyło nagrodę za twoją głowę.
– Tak, to wydarzenie także legło u podstaw mojej decyzji – przyznał Copperfield.
– Chcesz, żebym odstawił cię na Krętą Rzekę?
– Nie, w żadnym wypadku! Oni nadal mogą na mnie polować!
– Chcesz, żebym cię wysadził na najbliższej skolonizowanej planecie?
– Nie.
– Świetnie. Jeśli zostajesz na pokładzie „Teddy'ego R.", musimy ustalić nowe zasady naszej współpracy.
– Ale nie wracamy do piractwa? – upewnił się Copperfield.
– Nie wracamy – potwierdził Cole. – Jesteśmy żołnierzami pełniącymi służbę na pokładzie okrętu wojennego. Nie nadajemy się na piratów. Aż dziw, że wytrzymaliśmy w tym fachu cały rok... – przerwał na moment. – Nie możemy też wrócić do Republiki. Nagroda za moją głowę nadal jest aktualna, podobnie jak gigantyczna premia za odzyskanie albo zniszczenie „Teddy'ego R.". Jedyne zajęcie, jakiego możemy się podjąć tutaj, na Wewnętrznej Granicy, to wojowanie, czyli najemnictwo.
– Co dokładnie wyłuszczyłem panu dwa miesiące temu...
nazirus2411