Kołyski i potęga - Walenty Majdański.doc

(1048 KB) Pobierz
WALENTY MAJDANSKI

WALENTY MAJDAŃSKI

KOŁYSKI I POTĘGA
KSIĄŻKA DLA DOROSŁYCH

„jakby się nam serce śmiało
do ogromnych, wielkich rzeczy” ... Wyspiański

 

 

 

 

 

NAKŁADEM AUTORA


Druk. „Milicji Niepokalanej” – Niepokalanów



Część pierwsza:
NIEMOWLĘ PODBIJA ŚWIAT

PODRĘCZNIKI HISTORII TRĄCĄ MYSZKĄ

Księgi historii narodów, nawet te jaskrawo najmodniejsze, są mocno przestarzałe.

Za mało mówią, w jakich okresach, epokach, za panowania których dynastyj, „ideologij”, „renesansów”, „stagnacyj”, upadków, zwycięstw lub klęsk było najwięcej... kołysek, a kiedy starano się, by było jak najmniej osesków, niemowląt, młodzianków.

A szkoda. Bo niemowlę wymaga od rodziców postawy ofiarnej. Na zdolności zaś do ofiary – opiera się życie narodu; zdatność zaś do ofiary nie bierze się w narodzie w czasach próby ot tak, ni stąd, ni z owąd, ale naród ujawnia jej tym więcej, im bardziej ćwiczył sprawność do ofiary w czasach zwykłych, normalnych, spokojnych, „przedkryzysowych”, „przedwojennych”.

Właśnie w tym cała rzecz, iż nic nie wymaga tyle ustawicznego, lata całe trwającego poświęcenia, co stosunek rodziców do własnego potomstwa. Rzecz jasna, że im potomstwa jest więcej i im trudniej je wychować, tym poświęcać się trzeba bardziej i dłużej.

Stosunek do potomstwa, to najpowszechniejsza arena dla narodu do ćwiczenia się w postawie ofiarnej.

– Dlaczego najpowszechniejsza?

Bo rodzice, to prawie wszyscy normalni dorośli. A ponieważ wpływ rodziców jako wychowawców sięga jak najdalej, więc ich postawa wobec życia nadaje styl postawie wszystkich dorosłych. Rodzice nadają styl postawie narodu.

Ale nie ma postawy ofiarnej bez ekspansji, albowiem każde nowe dziecko wymaga od rodziców nie tylko wyrzeczenia się, ale żąda, by z egoistów przemienili się w ludzi serca i żeby w związku z tym powiększyli pracowitość, produkcję, twórczość, zaradność, dzielność, no i nade wszystko pracę mózgu.

Każdy tedy nowy... osesek spuszcza z uwięzi w życiu rodziców nowe energie, nieznane dotąd im samym: techniczne, umysłowe, moralne. Nigdy by się one nie narodziły, gdyby się nie urodziły nowe dzieci.

I na odwrót, ileż męczarni nie spada na barki ludzi, którzy nie mają dzieci! Nic tedy dziwnego, że ilekroć w dziejach przychodzi moda, aby „nie mieć dzieci”, tylekroć szerzy się ona wcale gładko.

Lecz wraz z tym z piorunującą szybkością nastaje przewrót w postawie wobec życia u całego społeczeństwa, które przyjęło praktykowanie ucieczki od dzieci. Ginie wtedy, nasampierw u dorosłych, ich dotychczasowa postawa: postawa ofiarna. Towarzyszy zaś temu zjawisku brak pędu do ekspansji, tracenie majątków odziedziczonych, marnotrawstwo, postawa konsumpcyjna: „przeżuwanie”. Za dorosłymi idą młodzi, zarazem zaczyna całe społeczeństwo na gwałt przestawiać wszystkie dziedziny życia na rzecz postawy wygodnej. Wygoda staje się naczelną ideą. Do niej się przykrawa wszystko. Jeżeli coś do niej nie pasuje, odrzuca się to, jako „niepostępowe”, „niemodne”, „nudne”, „przestarzałe”, „zacofane”, „staroświeckie”.

A że na postawie ofiarnej, twórczej i ekspansywnej opiera się moralność, na niej zaś wszystko inne, przeto siły moralne społeczeństwa, stawiającego na wygodę, więdną. W te pędy też zaczynają schnąć, lub wyrodnieć wszystkie, jak okiem sięgnąć, pozostałe dziedziny życia.

Czyż nie uderza nas zjełczałość kultury starożytnych... bezdzietnych, schyłkowych Aten, Sparty, Romy?... Warszawy przedwojennej? tudzież naszych przedwojennych rodzin... generalskich, ministerialnych, elitarnych, wodzowskich?

Wystarczy tedy, że rodzice uwstecznią swój pogląd na własne obowiązki małżeńskie, by natychmiast zahamowali w sobie ujawnianie się dalszych coraz wyższych poziomów, zarówno w postawie ofiarnej, jak i muskulaturze technicznej, umysłowej, moralnej.

O tym to właśnie poucza historia, wystarczy się w niej rozejrzeć za... kołyskami.

I aczkolwiek dzieła historyków zbyt mało jeszcze o tym mówią, to jednak począwszy od pierwszej połowy XIX wieku uczeni–historycy ciekawią się coraz bardziej liczbą ludności w poszczególnych okresach państw, narodów, kontynentów.

Powstaje cała nowa gałąź nauki: demografia–historyczna[1].

Wystarczy wiedzieć, co ona stwierdza, by zrozumieć, co ma kołyska do potęgi państwa, co liczba ludzi ma do wzrostu cywilizacyjnego[2].

MATKA – SPARTANKA... BEZ DZIECI

„Jest faktem, że zawsze dotychczas w przeszłości okresy wszelkiej ekspansji gospodarczej, wielkiego rozwoju były to okresy wielkich postępów również i w dziedzinie przyrostu naturalnego ludności. Najświetniejszy okres w dziejach Grecji, to okres kolonizacji greckiej na morzu Śródziemnym, –zakładanie nowych miast przez osadników z przeludnionego kraju macierzystego”3). „Ateny za Peryklesa. (wiek V przed Chrystusem) liczyły około 100.000 mieszkańców”. Liczba na owe czasy olbrzymia. Żywioł grecki pod koniec wieku IV liczył do 9 milionów, „przewyższał liczebnie zarówno Egipt, jak Mezopotamię i Syrię”[3].

Jednak „już Hezjod w VIII stuleciu przed nar. Chrystusa poleca ograniczanie potomków ze względów gospodarczych”. Szło to na rękę ustawodawcom greckim, którzy bojąc się wielodzietnego plebsu uprawnili zabijanie noworodków (prawa Likurga i Solona)[4].

Przez dłuższy czas gwizdali sobie Grecy na Hezjoda. Aliści gdzieś od IV wieku przed Chrystusem rodzice greccy zmieniają swój stosunek do potomstwa. Postanawiają „zabezpieczać byt” swym dzieciom, „ścielić im drogę” na wyższy poziom kulturalny: dlatego wpadli po prostu na dowcip, żeby ograniczać potomstwo. Stary to zatem dowcip...

Z czasem moda ta szerzy się jak lawina[5]. Dlatego „od II? wieku przed nar. Chrystusa zaczyna wyludnienie dochodzić do zatrważających rozmiarów”[6]. Już Filip Macedoński wynagradzał bezskutecznie rodziny z licznymi dziećmi. Na Rodosie wskutek braku urodzeń była powszechna adoptacja. „Wilamowitz uważa 233 zwykłe garnki ze szkieletami dziecięcymi, które znalazł na cmentarzysku w Geli, za szczątki umyślnie usuniętych dzieci, bo sposób ich grzebania różni się wyraźnie od pozostałych 307 prawdziwych grobów”[7]7).

W garnkach też przysyłali nam gestapowcy szczątki naszych najukochańszych, którzy ginęli w obozach. Okazuje się, że to również stary, zbrodniczy kawał...

– Ale skądże te szczątki? szkielety? garnki? – z dzieciaczkami Greków?

Stąd, że rodzice greccy... oszczędzali. Na dzieciach!

Synów sobie zostawiali, a córki szły na śmietnik. Do garnka. Feminizm. Im bardziej Greczynka nie chciała dzieci, tym więcej córek szło na śmietnik. Albowiem miewano po pareczce dzieci, a nawet człowiek bogaty „pozwalał sobie” najwyżej na jedną córkę. Wreszcie rodzina o jednym dziecku staje się typowa. Emancypacja. Wyzwolenie. Reszta dzieci – do garnka.

Polybios się skarżył: „Za moich czasów (w II stuleciu przed Chrystusem) cała Hellada cierpiała na bezdzietność i w ogóle na brak ludzi, przez co miasta wyludniały się i rola nie przynosiła więcej plonów, chociaż nie dotknęły nas ani nieustające wojny, ani zarazy. Bo ludzie oddawali się swawoli, chciwości i lenistwu; nie chcieli się już żenić, albo gdy się żenili, nie chcieli wszystkich swych dzieci wychowywać”[8].

Gdy za Klejstenesa było w Attyce 78.000 ludności wolnej[9] a w roku 431 – 135.000 do 140.000, w tym 42.000 obywateli[10], to niektórzy historycy już wiek IV uważają „za okres wielkiego spadku ludności”[11].

W roku 301 liczba obywateli wynosiła w Atenach 21.000[12]. Jeszcze gorzej było ze Spartą.

Jest czas w wieku V, gdy Sparta wystawia 6.000 żołnierzy, – samych obywateli[13]. W roku 418 ma już tylko 3.000 obywateli[14].

W wieku IV – 1.000[15]. Aż wreszcie w drugim wieku Sparta dostała się pod panowanie rzymskie i „zgasła powoli, jako jedna z nieznacznych mieścin zubożałego Peloponezu”, chociaż „Rzym zajął względem Sparty stanowisko romantyczne i pozwolił jej rządzić się prawami Likurga, zachować swe fidytie i całą swą wojenno–obywatelską organizację...”[16].

Nic im nie pomogła wolność, gdy już nie mieli... kołysek. Oni, „atleci wojny”, wobec armij stutysięcznych nie mieli żadnego znaczenia”[17]. Grecja, „która wydała armie Temistoklesa, Epaminondasa i Aleksandra, nie mogła wystawić więcej nad trzy tysiące żołnierzy”[18]. Pozostali żołnierze spoczywali od urodzenia... w garnkach.

Grecji nic nie pomogło, że rodzice, gdy chodzi o dzieci, „zachowywali jedno lub najwyżej dwoje, by je uczynić bogatymi i szczęśliwymi – czyż nie było to źródłem wszystkiego złego? Gdy jedno z tych dzieci zabrała wojna lub choroba, jasne jest, że dom pustoszał i podobnie, jak ule pszczelne, miasta, tak opustoszałe, nie miały więcej siły”[19].

Widać z onych „kwiatków”, że rodzice greccy tak bardzo dbali o przyszłość swych dziatek, że wkrótce, gdy tylko upowszechniły się te ich starania o lepszą dolę własnego potomstwa, Grecja straciła niepodległość na rzecz, co prawda głupszych od siebie i biedniejszych narodów, ale za to bogatszych w dzieci.

A i dzieci greckie, choć ich tak mało było i chociaż było ich coraz mniej, rozłaziły się odtąd coraz tłumniej na cały ówczesny świat, lecz najchętniej szukały chleba tam, gdzie ludzie mieli więcej dzieci[20]. Stara piękna Hellada stawała się pusta. „Państwa Grecji właściwej wyczerpywały się stopniowo, bo ich najlepsze siły były przyciągane i pochłaniane przez państwa helleńsko–barbarzyńskie”[21]. Ale czy wyczerpywałyby się, gdyby w państwach Grecji właściwej roiło się od dzieci?

Tatusie i mamusie greckie tak „zapewniały” swej dziatwie wyższy poziom kulturalny, że mędrcy greccy z owego czasu, to coraz częściej mydłki od koziołków słownych, sztuka zaś grecka ma z tego okresu coraz więcej do pokazywania samą goliznę, no i upada, upada, upada.

Aż wreszcie cały ten naród genialnych żołnierzy, mędrców i artystów ginie raz na zawsze.

Golizna... z kretesem.

JAK PRÓCHNIAŁ RZYM?

A czemu to w wieku V naszej ery pada, jak zbutwiałe drzewo, najwspanialsze państwo świata: rzymskie?

Za czasów republiki Rzym miał wszystko, co mu było potrzebne do panowania nad światem. Życie prowadzono patriotyczne, religijne, ubogie, surowe, pracowite. Zamiłowanie swobody i wykonywanie praw było bezwzględne. Nade wszystko zaś republika miała rodzinę płodną i silnie zespoloną. „Numa założył małżeństwo prawie nierozwiązalne, dał mu sankcję religijną, rzucił w ten sposób podstawy do wytworzenia grupy zdolnej do kierownictwa”.[22]

„Majestat ojcowski” był czymś świętym. Żona Rzymianina, „choć jako żona była zależna od męża, to jednak była jego towarzyszką, wspólniczką w posiadaniu wszystkich rzeczy boskich i ludzkich”[23]. „Rytuał ślubny wprowadzał ją, jako panią do domowego ogniska, które było jej sanktuarium”[24].

„Pozornie nie poważana, występowała sama wszędzie, towarzyszyła uroczystościom narodowym i religijnym, uczestniczyła w widowiskach, nawet konsulowie ustępowali jej z drogi, gdy szła, a prawo przypisywane Romulusowi karało każdego, kto ośmieliłby się w jej obecności na słowo nieprzyzwoite lub na zbyt swobodny ruch”[25].

Toteż jeszcze za Juliusza Cezara imperium rzymskie ma tak potężną liczbę ludności, że Cezar może się wybrać na podbój bardzo gęsto, jak na owe czasy, zaludnionej dwunastomilionowej Galii. W roku 14 po Chrystusie ma imperium rzymskie 57 milionów ludzi. W wieku II ma jeszcze sama Italia 7 milionów ludzi, a całe państwo 80 milionów, stolica zaś Rzym posiada 1.250.000 mieszkańców i jest najludniejszym miastem w starożytności. A przecież wówczas cały glob liczył około 200 milionów ludzi![26]

W trzy wieki później ma Italia tylko... pięć milionów ludności.

– Jak się to stało?

Zwyczajnie.

Już pod koniec republiki, pod wpływem „mądrości helleńskiej”, więcej było starych kawalerów niż żonatych. Ale tak już bywa na tym świecie, że im jest więcej starych kawalerów, tym bardziej ci, co się żenią, oszczędzają na dzieciach. Tak też i tu było.

Lecz im więcej małżonkowie oszczędzają na liczbie dzieci, tym bardziej szerzy się rozpusta. Tak też i tu było. Katon (Młodszy) ...odstępuje żonę Kwintusowi Hortensjuszowi. Sulla rozwodzi się pięciokrotnie. Filozof i wielki moralista republiki Cycero rozwodzi się z żoną Terencją, żeby zaślubić bogatszą od niej, aby móc spłacić długi, potem rozwodzi się z drugą żoną, ponieważ za mało ...smuciła się po stracie jego córki Tulii. Moralista.

A gdy rozwiązłość zbyt się rozszerzy, to staje się „niemodna”, i uprawia się wówczas ...homoseksualizm. Tak też i tu było[27].

Gdy znów szaleje homoseksualizm, to powszechnie ludziska sobie chwalą bezpłodność bezpardonową. Tak też i tu było[28].

Oczywiście, były i próby nawrotu do takiego życia małżeńskiego, które jest zgodne z naturą. Grakchowie chcą dawać ziemią rodzinom bogatym w dzieci. Cezar daje ziemię, gdy kto ma najmniej troje dzieci, wyznacza nagrody pieniężne. Na próżno...[29].

Próbuje z kolei ratować sprawę cezar August[30]. Żonaci, a mający chociażby troje dzieci mogą na mocy przywileju ius irium liberorum otrzymywać cały spadek, podwójną ilość działów publicznych; mogą być wolni od wielu ciężarów, szybciej awansować w służbie państwowej, lepsze mieć miejsce w teatrze, wszędzie otrzymywać pierwszeństwo przed ludźmi swego stanu. Ale wkrótce te same przywileje mogły mieć westalki, żołnierze i... bezdzietni[31]. Dlatego nie ma się nadal dzieci. Jeżeli któryś bogaty małżonek chce koniecznie mieć spadkobiercę, to pono wynajmuje specjalnych stróżów, żeby mu pilnowali ciężarną małżonkę, by po kryjomu przed mężem nie pozbyła się płodu[32].

Petroniusz powiada o Rzymie: „W tym mieście nikt nie uznaje dzieci, bo kto ma potomków, ten nie otrzymuje zaproszeń na uczty albo zabawy, omijają go wszystkie korzyści i prowadzi życie hańbiące i nieznane nikomu. Ale ci, którzy się nie pożenili i nie posiadają bliskich krewnych, dochodzą do najwyższych zaszczytów i uważani są za jedynie doskonałych, ba, nawet wolnych od wszelkiej winy ludzi”[33].

W następstwie tego wszystkiego rola cywilizacyjna Rzymu staje pod znakiem zapytania: „Tacyt utrzymuje, że deprawacja obyczajów jest środkiem skuteczniejszym do ukrócenia podbitych narodów i utrzymania ich w jarzmie niewoli, aniżeli oręż[34].

„Naturalnym następstwem wyludnienia było opuszczanie gospodarstw. Próbowano temu zapobiec przez prawa osadnicze, które wiązały rolnika i jego dzieci z ziemią. Lecz były to środki sztuczne i niedostateczne”[35]. Wreszcie ziemię pozwala się brać każdemu, kto chce, bo ziemia jest pusta. Nie biegają po niej dzieci[36].

– A potem?

A potem od wieku V do X pławi się Europa we krwi i anarchii, bo Rzymiankom od wieku I do V nie chciało się rodzić Rzymian.

Tedy nie – Hannibal ante portas, ale coś całkiem nierzymskiego: niedołęga–ojciec rodziny – ante portas. Niedołęga, który stał na straży granic Rzymu. Niedołęga pater familias, który „nie mógł sobie pozwolić” na dzieci, choć Rzym ociekał bogactwami ściąganymi z trzech części świata[37].

CIELĘCY ENTUZJAŚCI

„Moralne zaśnięcie starożytnych narodów było podstawą zniżki ich liczebności, ale, jak prawie zawsze się dzieje w historii, nastąpiło tu odwrotne działanie. Bo nic nie pobudza mocniej siły duchowej narodu, jak wymaganie, które mu stawia szybki przyrost ludności: nic lepiej się nie nadaje, by uśpić te siły, jak brak działania tej ostrogi”[38].

I czemuż to nasi piewcy mądrości starożytnych przemilczają przed młodzieżą polską, że nie żadne warunki zewnętrzne i nie żadni barbarzyńcy zgubili mądrą Helladę i światowładny Rzym, ale barbarzyńskie małżeństwa greckie i rzymskie: barbarzyńskie, bo małodzietne?

Czemuż milczą nasi rozegzaltowani helleniści, że to samo da się powiedzieć o gibkiej, smukłej, szczupłej, wysportowanej Spartance... jałowej, co nie walczyła na śmierć i życie o liczne dzieci, i która skutkiem tego gubiła Spartę, aż ją zgubiła z kretesem, bo po prostu zabrakło sportowców spartańskich.., w kołyskach[39]?

Czemuż milczą, że grecka „kultura” nagości rozszalała dopiero wtedy, gdy Greczynki były już bez wstydu i bez... dzieci?[40].





Czyżby nasi klasycy tak tylko umieli patrzeć na kulturę, jak cielę na malowane wrota?

Gdzie kultura... patrzenia na kulturę?

W STYLU LUDWIKA

Za wiele mówiono nam o kochankach Ludwików, a za mało o tym, ile wtedy rodzina francuska liczyła dzieci. Nic więc dziwnego, że pierwszy z brzegu inteligent łączy powstanie takiego Wersalu z bogactwem ówczesnej Francji, no i z tuzinem nałożnic królewskich, a nie z tuzinem dzieci w ówczesnej przeciętnej rodzinie francuskiej: czyli z bogactwem ówczesnej Francji w dzieci.

A tymczasem najbardziej w „stylu” Ludwika było nie łajdaczenie się, lecz wielodzietność rodziny francuskiej. I to zarówno za Ludwika Świętego, jak i za Czternastego. Już w wieku IX liczy Francja 20 razy tyle mieszkańców co ówczesna Polska. Czyli 8–10 milionów. W wieku XIV ma Francja 17 razy tyle ludzi, co Polska tamtych czasów. Francja za Franciszka I liczy 28 milionów ludzi[41]. W wieku XVIII co szósty człowiek w Europie, to Francuz, a co czwarty szczyci się tym, że mówi po francusku[42]. „Gdy dawniej wszyscy uczeni pisali po łacinie, a nawet jeśli napisali coś w swym języku ojczystym, to później tłumaczyli na język łaciński, to w wieku XVIII językiem światowym stał się język francuski. Książki francuskie rozpowszechniły się po wszystkich krajach świata cywilizowanego. Znajomość języka francuskiego stała się obowiązkowa dla wszystkich ludzi kulturalnych”.[43]. Dziś na miejsce francuskiego idzie angielski. Ale czy doszło by do tego, gdyby obecnie nie było Anglosasów 5 razy więcej niż Francuzów!

Bez wielodzietnej rodziny francuskiej nie mógłby Ludwik XIV wysforować Francji na pierwsze państwo kontynentu[44].

Mógł też sobie potem w takiej tylko Francji, rojnej w ludzi, wyrosnąć Napoleon. I hulać sobie mógł z takiej tylko Francji, ludnej, po Europie przez lat dwadzieścia. I z takiej tylko Francji zaglądać sobie mógł na odmianę to do Egiptu, to do Moskwy, oraz marzyć o francuskich Stanach Zjednoczonych Europy.

– Czemu?

Bo miał tylu Francuzów, że gdyby do dziś swój parytet ludnościowy utrzymali, to było by ich teraz nie bzdurne 40 milionów, ale sto milionów ludzi na schwał[45].

Sto milionów Francuzów?! Jakże inna byłaby wtedy historia Europy XIX i XX wieku! Gesta Dei per Francos... Jakże inaczej wyglądałby wtedy taki sierpień 1914 roku! Lub taki wrzesień 1939! No i co by to byli za wspaniali „tamci”, „niedoszli” Francuzi! Byłby chevalieryzm, rycerskość, Wersal. A tak: był „marny smród z 1940 roku” – zamiast drugiego cudu nad Marną.

– Jak to się stało?

Właśnie w końcu XVIII wieku, gdy myśl francuska zaczęła ropieć, znalazł się taki Condorcet, który zastanawiał się w swej książce „nad sposobami uniknięcia przeludnienia, wynikającego ze zmniejszenia śmiertelności. Przepowiedział i zalecał stosowanie środków, zapobiegających poczęciu”[46].

A więc nie Malthus uczył tego pierwszy[47].

Zresztą Malthus w ogóle tego nie uczył[48].

Obecnie pisarze francuscy wstydzą się przyznać do tego, że kolebką neomaltuzjanizmu jest ich ojczyzna[49]. A przecież – jest. Lecz mniejsza z tym, dość, że zapobiegali poczęciu: uciekali przed dziećmi. Najpaniczniej zaś uciekali w okresie przed... 01.09.1939 roku. Nic więc dziwnego, że potem uciekali równie tchórzliwie przed nieprzyjacielem w roku 1940. Albowiem kto ucieka przed posiadaniem rodzonego dziecka, ten ucieka tym bardziej przed wrogiem.

NARODY WIECZNIE MŁODE

A teraz skręćmy na Daleki Wschód!

„Niezniszczalni okazali się zwłaszcza Chińczycy. Zdołali oni dotychczas zawsze ujść obronną ręką wszystkim ciosom losu i zaborcom dzięki swojej płodności.

Jeszcze dziś kult przodków zaleca im wczesne zawieranie związków małżeńskich i wychowywanie wielkiej ilości dzieci. Przy tym inaczej niż u ludów europejskich, także warstwom zamożnym i wykształconym zależy na wczesnym małżeństwie i licznym potomstwie.” Toteż jest ich tylu, że... się policzyć nie mogą. „Szacunek Ushera daje w XVII stuleciu 100–105 milionów; około 1710 – 117; 1750 – 177 milionów i w 1780 – 277 milionów. Willcox przyjął, że ludność Chin w roku 1650 wynosiła 70 milionów, w 1750 – 158 milionów, około 1800 – 250 milionów. Carr–Saunders przyjmuje dla 1650 – 150 milionów, w 1800 – 330 milionów.”

W 2 roku naszej ery jest już ich 71 milionów (Usher), czyli było by ich więcej niż ludności w całym, ówczesnym imperium rzymskim.

Ilu ludzi mają dziś, nikt dokładnie nie wie. „Współczesne szacunki ludności Chin wahają się od 340 milionów (Willcox) do 500 milionów (Hübner), wliczając Mandżurię, Mongolię, Turkiestan i Tybet”[50].

„Ubogi i bogaty równie wysoko ceni rodzinę w Chinach. Posiadanie wielkiej ilości dzieci i wnuków jest elementarnym warunkiem szczęścia u Chińczyków”[51].

„W Chinach nigdy rodzina nie schodzi na plan drugi w porównaniu z interesami gospodarczymi w tym stopniu, jak się to dzieje w Krajach Kapitalistycznych europejskiego Kręgu Kulturalnego” – tłumaczy socjalista Grotjahn. „Stąd pochodzi –mówi tenże uczony – że w Chinach warstwy wyższe i rodziny, które wysunęły się na czoło, nie wymierają tak jak u nas, lecz mnożą się tak samo silnie, jak warstwy niższe”[52]. A więc jedno z daremnych u nas w Europie marzeń eugeniki jakościowej jest tam dawno praktykowane.

„Emigracja następuje w tym kraju tylko z tych miejsc, gdzie jest na...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin