Anne McCaffrey - Jeźdźcy Smoków 16 - Smocza rodzina.rtf

(1220 KB) Pobierz

ANNE MCCAFFREY

 

TODD MCCAFFREY

 

 

 

 

SMOCZA RODZINA

 

 

 

PRZEŁOŻYLI: MARIA I CEZARY FRĄC

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojego brata, Kevina McCaffreya, Najmniejszego Smoczego Chłopca

Anna McCaffrey

Dla Ceary Rose McCaffrey — oczywiście!

Todd McCaffrey

 

PROLOG

 

Kiedy ludzie pojawili się w systemie Rukbat, gwiazdy typu G w sektorze Sagitari, osiedlili się na trzeciej planecie i nazwali ją Pern. Uciekając przed spustoszeniami ostatnich wojen Nathi, zamierzali stworzyć idylliczny, wiejski raj bez wysoko rozwiniętej technologii. Poświęcili niewiele uwagi sąsiadom Pernu, bo cały układ został już zbadany i uznany za bezpieczny do kolonizacji.

Niespełna osiem lat — czyli Obrotów, jak zaczęli mówić Perneńczycy — po ich przybyciu, z zewnętrznych obszarów układu planetarnego przywędrowała kapryśna siostrzana planeta Pernu, Czerwona Gwiazda.

I wtedy z nieba spadły Nici. Cienkie, srebrzyste pasma wcale nie wyglądały groźnie — dopóki nie zetknęły się ze skórą albo z liśćmi czy z czymkolwiek żywym, nawet z glebą. Wówczas Nici rosły, wysysając składniki odżywcze z czego tylko się dało; przekształcały żyzną glebę w martwy pył i zżerały ciało aż do spopielonych kości. Tylko metal, skała i woda — w której Nici tonęły — były na nie odporne.

Skutki pierwszego Opadu, który kompletnie zaskoczył kolonistów, okazały się katastrofalne. Tysiące ludzi poniosło śmierć, znacznie więcej zostało okaleczonych, zginęły nieprzebrane stada sprowadzonych z daleka zwierząt. Co gorsza, bliskie sąsiedztwo Czerwonej Gwiazdy nie tylko sprowadzało Opady Nici, ale i powodowało przemieszczanie płyt tektonicznych Pernu, co skutkowało trzęsieniami ziemi, tsunami i wybuchami wulkanów.

Koloniści, którzy przetrwali te kataklizmy, postanowili się przesiedlić. Porzucili bogatszy, ale sejsmicznie aktywny Kontynent Południowy, i przenieśli się na bardziej stabilny Kontynent Północny. Na zwróconym ku wschodowi urwisku zbudowali Fort, który mógł zapewnić wszystkim ochronę.

To jednak nie wystarczyło. Ponieważ sami pozbawili się technologii, nie mogli liczyć na oczyszczenie gleby z Nici na tyle szybko, by zebrać dość żywności niezbędnej do przetrwania. Potrzebowali innego rozwiązania, jakiegoś tutejszego środka, który pozwoliłby im unicestwiać Nici, zanim spadną na ziemię.

Biolodzy pod kierunkiem wyszkolonej na Eridani Kitti Ping przystąpili do modyfikowania lokalnych jaszczurek ognistych, niewielkich latających stworzeń, które wyglądały jak miniaturowe smoki. Używając inżynierii genetycznej, Perneńczycy wyhodowali z nich wielkie smoki, które żuły skałę zawierającą fosfor, zwaną kamieniem, dzięki czemu mogły ziać ogniem na Nici i zwęglać je w powietrzu.

Smoki te, połączone telepatyczną więzią ze swoimi ludzkimi jeźdźcami, miały stanowić podstawę obrony kolonistów przed Nićmi.

W następstwie eksperymentów, które wówczas uznano za nieudane, córka Kitti Ping, Wind Blossom, uzyskała mniejsze, nadmiernie umięśnione, brzydkie stworzenia o wielkich, wrażliwych na światło oczach. Nazwane wherami–stróżami, nie nadawały się do walki z Nićmi w świetle dziennym, ale za to doskonale widziały w ciemności, na przykład w jaskiniach, które służyły za domy osadnikom, i w kopalniach. Kolonistów przybywało i wkrótce Fort stał się zbyt mały, by wszystkich pomieścić. Dlatego jeźdźcy smoków urządzili sobie nową siedzibę w starej kalderze wulkanicznej. Nazwali ją Fort Weyr.

W miarę wzrostu liczby ludności Perneńczycy stopniowo opanowywali Północny Kontynent. Jeźdźcy smoków założyli nowe weyry w wysokich górach; rolnicy i pasterze osiedlali się na równinach wokół nowych warowni. Pod kierunkiem Lordów Warowni i władców Weyrów powstało nowe społeczeństwo, oparte na umiejętnościach mieszkańców. Niektóre specjalności, zwłaszcza te wymagające wielu lat nauki, zostały uznane za odrębne rzemiosła: kowalstwo, górnictwo, rolnictwo, rybołówstwo, uzdrowicielstwo i harfiarstwo. Poziom umiejętności w każdym z tych rzemiosł określano za pomocą dawnych stopni cechowych: uczeń, czeladnik i mistrz. Każde rzemiosło miało jednego mistrza, który czuwał nad wszystkimi sprawami cechu: był więc Mistrz Kowali, Mistrz Górników, Mistrz Rolników, Mistrz Rybaków, Mistrz Uzdrowicieli i Mistrz Harfiarzy.

Po pięćdziesięciu Obrotach Czerwona Gwiazda, posłuszna prawom mechaniki gwiazdowej, odsunęła się od Pernu i Nici przestały spadać. Zagrożenie przeminęło, ale dwieście lat później Czerwona Gwiazda ponownie się przybliżyła i rozpoczęło się drugie Przejście.

Smoki i ich jeźdźcy znowu wzbili się w niebo, żeby przemieniać Nici w węgiel. Gdy Czerwona Gwiazda oddaliła się po pięćdziesięciu Obrotach, wróciły lepsze czasy i koloniści ruszyli na dalszy podbój Pernu.

Po trzeciej Przerwie, trwającej dwieście Obrotów, historia się powtórzyła i Nici znowu spadły.

Pod koniec Drugiej Przerwy, zaledwie szesnaście Obrotów przed powrotem Czerwonej Gwiazdy i Nici oraz przed początkiem Trzeciego Przejścia, zaczął się problem w górnictwie. Byt ludzi zależał od węgla. Bez węgla, zwłaszcza bez wysokoenergetycznego antracytu, kowale nie mogli uzyskać stali na pługi, obręcze do kół i elementy uprzęży, której używali jeźdźcy zwalczający Nici. Łatwo dostępny węgiel, pojawiający się na powierzchni w ogromnych, otwartych pokładach, był prawie na wyczerpaniu. Mistrz Górników Britell, którego cech miał siedzibę w Warowni Crom, zrozumiał, że chcąc nadal wydobywać węgiel, górnicy muszą na nowo nauczyć się dawnych technik kopania chodników i szybów. Na podstawie starych map geologicznych określił położenie kilku obiecujących podziemnych złóż, wybrał najzdolniejszych czeladników i wyznaczył im zadanie sprawdzenia nowych kopalń. Obiecał, że ci, którym się powiedzie, zostaną mistrzami, a ich obozy górnicze przekształcą się w stałe kopalnie — ich mistrz zaś będzie dorównywał rangą władcom pomniejszych warowni.

Mistrz Britell nikomu nie powiedział, że największe nadzieje wiąże z czeladnikiem Natalonem i grupą pracowitych górników, którzy dołączyli do niego za jego podszeptem.

Natalon okazał chęć udziału w eksperymencie, który miał wyłonić mistrza nowej sztuki kopania głębokich szybów.

Postarał się o whery–stróże, licząc na wykorzystanie ich zdolności do wykrywania wężów tunelowych i gazów wybuchowych oraz bezwonnego, śmiercionośnego tlenku węgla, który mógł zabić każdego, kto nie zachowa ostrożności. Brittel słyszał, że whery–stróże to dość tajemnicze stworzenia o raczej pospolitych umiejętnościach.

Zamierzał uważnie obserwować postępy w Obozie Natalona, a przede wszystkim mieć oko na pracę wherów–stróżów i ich opiekunów.

 

ROZDZIAŁ 1

W świetle poranka patrzę, Jak z daleka przybywa mój smok.

Kindan był tak bardzo podekscytowany, że aż podskakiwał, biegnąc na szczyt, gdzie przy bębnie i ognisku dyżurowali obserwatorzy Obozu Natalona.

Są! Są! — zawołał z góry Zenor.

Kindan nie potrzebował zachęty, i tak pędził jak na skrzydłach. Zadyszany, dołączył do przyjaciela. Ze szczytu wyraźnie zobaczył wielkie platformy toczące się powoli dnem doliny w kierunku głównego obozu. Na czele jechały mniejsze wozy mieszkalne, pomalowane w wesołe kolory.

Z wysoka widzieli nie tylko drogę po drugiej stronie jeziora, niknącą w dali za zakrętem, ale i niedawno odchwaszczone pola, gotowe do pierwszego obsiania ziarnem. Niedaleko były rozstaje: bardziej uczęszczany szlak wiódł do składu, gdzie przechowywano węgiel zapakowany w worki, a węższa odnoga prowadziła ku domom górników po bliższej stronie jeziora.

Domy stały w trzech rzędach, tworzących kształt litery U wokół centralnego placu. Otwarty, północny kraniec U zwracał się ku drodze. Tam założono ogródki, w których uprawiano przyprawy korzenne. Na placu trwały przygotowania do wesela siostry Kindana.

Żaden z domów nie zapewniłby mieszkańcom przetrwania Opadu, ale do Przejścia było jeszcze daleko — szesnaście Obrotów — i górnicy nie mieli powodów, żeby narzekać na swoje osiedle, dostosowane do potrzeb nowej kopalni. W połowie drogi miedzy placem a wzgórzem stał samotny dom, a przy nim duża szopa. W domu mieszkał Kindan, a szopę zajmował Dask, ostatni obozowy wher związany z jego ojcem.

Za wzgórzem, niewidoczna z punktu obserwacyjnego na szczycie, znajdowała się znacznie większa i mocniejsza siedziba — kamienna warownia Natalona, naczelnego górnika w obozie. Na północ od niej, za ogrodzonym murkiem zielnikiem, stał mniejszy, ale równie solidnie zbudowany dom obozowego harfiarza, widoczny częściowo ze szczytu. Tuż za nim grzbiet wzgórza, stanowiącego część zachodniej góry, skręcał gwałtownie. Równolegle do niego biegło drugie pasmo, oddalone mniej więcej o dwa kilometry, a pomiędzy nimi leżała dolina. Dwieście metrów od zakrętu i sto na zachód od punktu obserwacyjnego leżało wejście do kopalni.

Chłopcy znali dolinę jak własną kieszeń, choć zmieniała się z dnia na dzień, a oni przebywali tu zaledwie od sześciu miesięcy. Nie zwracali uwagi na widoki. Dziś nie interesowała ich nawet atrakcja w postaci przygotowań do wesela. Obaj z natężeniem wpatrywali się w karawanę sunącą krętą drogą wzdłuż brzegu jeziora.

Gdzie jest Terregar? — zapytał Zenor. — Widzisz go? Kindan zmrużył oczy i osłonił je dłonią, ale zrobił to głównie na pokaz. Odległość była zbyt wielka, żeby rozpoznać jedną osobę w całej karawanie.

Sam nie wiem — odparł z lekkim rozdrażnieniem. — Ale musi gdzieś tam być.

Zenor roześmiał się.

Lepiej, żeby tak było, bo inaczej twoja siostra nas ukatrupi.

Kindan nastroszył się.

Może wrócisz na dół i powiadomisz Natalona? — zaproponował.

Ja? — zdumiał się Zenor. — Jestem obserwatorem, nie posłańcem.

Na skorupy! — jęknął Kindan. — Zenorze, nie mogę złapać tchu. — Ciszej dodał: — Wiesz przecież, z jaką niecierpliwością Natalon czeka na wiadomość.

Zenor szeroko otworzył oczy.

Jasne! Wszyscy wiedzą, że miał nadzieję, iż Sis zostanie w obozie.

Zgadza się — przyznał Kindan. — Wyobraź więc sobie, jak się wścieknie, kiedy to ja go powiadomię.

Daj spokój, Kindanie. Oprócz złych wieści są jeszcze dobre. Zbliża się nie tylko wesele, ale i cała karawana kupców.

Których Natalon będzie musiał ugościć — burknął Kindan i westchnął. — Skoro nalegasz, pobiegnę na dół. — Zrobił dramatyczną pauzę, mierząc wzrokiem niższego przyjaciela. — Ale Sis powiedziała, że wieczorem muszę umyć Daska. Zenor zmrużył oczy, rozważając ten aspekt sprawy.

Chcesz powiedzieć, że jeśli pobiegnę, weźmiesz mnie do pomocy? Kindan uśmiechnął się szeroko.

No właśnie! — Naprawdę? — Zenor, pełen nadziei, chciał się jeszcze upewnić. — Twój tata nie będzie miał nic przeciwko? Kindan pokręcił głową.

Nie, jeśli o niczym się nie dowie.

Zenorowi oczy rozbłysły na myśl o popełnieniu takiego wykroczenia.

Zgoda, pobiegnę.

Świetnie.

Rzecz jasna, mycie whera to nie to samo co nacieranie olejem smoka… Naznaczenie smoka, czyli nawiązanie telepatycznej więzi z jednym z wielkich, dyszących ogniem obrońców Pernu, było skrytym marzeniem każdego dziecka. Ale wydawało się, że smoki wolą dzieci z weyrów: tylko garstka jeźdźców pochodziła z warowni i z cechów. Nigdy też żaden smok nie odwiedził Obozu Natalona.

Wiesz — powiedział Zenor — ja je widziałem.

Wszyscy w obozie wiedzieli, że Zenor widział smoki; uwielbiał opowiadać o tym wydarzeniu. Kindan zdusił jęk i chrząknął zachęcająco, jednocześnie mając nadzieję, że Zenor będzie się streszczać, bo w przeciwnym razie Natalon zacznie się zastanawiać nad umiejętnościami posłańca — i może go sobie dobrze zapamiętać.

Były przepiękne! Leciały w idealnym kluczu, bardzo wysoko. Wyobraź je sobie: spiżowe, brązowe, niebieskie, zielone… — Głos cichł, w miarę jak chłopiec przywoływał wspomnienia. — Wyglądały na takie łagodne… — Łagodne? — wtrącił Kindan z niedowierzaniem. — Jak mogły wyglądać na łagodne? — Wyglądały! Były zupełnie inne niż wher twojego ojca.

Kindan obruszył się w imieniu Daska, ale zdołał zapanować nad gniewem, bo wciąż pamiętał, że Zenor ma go wyręczyć jako posłaniec.

Czy karawana się zbliża? — zapytał z niedwuznaczną aluzją.

Zenor spojrzał, pokiwał głową i ruszył z kopyta.

Nie zapomnisz, prawda? — zawołał przez ramię.

W życiu! — Kindan cieszył się, że będzie miał pomocnika w czasie wyjątkowo dokładnego mycia jedynego whera kopalni ostatniej nocy przed weselem. Zgrzany po biegu Zenor przystanął u stóp długiego zbocza i obejrzał się na posterunek obserwacyjny. W dolinie powietrze było cieplejsze i bardziej gęste, głównie z powodu wilgoci znad pól i jeziora, a także przez dym, który już unosił się nad ogniskami. Oddychając głęboko, chłopiec odwrócił się, żeby poszukać górnika Natalona. Skierował się w stronę największej grupy, domyślając się, że tam znajdzie przywódcę obozu. Miał rację. Natalon był smukły i wyższy od przeciętnego mężczyzny. Ojciec Zenora, Talmaric, raz — po cichu — nazwał go “młokosem”. Mimo największych starań Zenor nie potrafił wyobrazić sobie Natalona jako młokosa. Wprawdzie naczelny górnik był młodszy od jego taty — miał tylko dwadzieścia sześć Obrotów — ale w porównaniu z jego dziesięcioma równie dobrze mógłby mieć ich sto.

Zenor zastanawiał się, czy nie zawołać głośno, ale mieszkańcy obozu wciąż mieli wątpliwości co do sposobu tytułowania Natalona. Jeśli obóz się sprawdzi i przekształci we właściwą kopalnię, wówczas sprawa będzie jasna — naczelny górnik zostanie władcą. Na razie nikt nie wiedział, jak się do niego zwracać. Zenor uznał, że lepiej przecisnąć się przez tłum i pociągnąć Natalona za rękaw.

Górnik Natalon nie był zachwycony, gdy w taki sposób przeszkodzono mu w rozmowie. Popatrzył z góry na lśniącą od potu twarz i poznał syna Talmarica, nie mógł jednak przypomnieć sobie jego imienia. Czasami tęsknił za spokojniejszym czasem sprzed sześciu miesięcy, kiedy koczował tu tylko z kilkoma górnikami. Z drugiej strony wiedział, że uwieńczone sukcesem poszukiwania węgla spowodują powstanie ludnego obozu, który może z czasem przekształci się w jego upragnioną kopalnię. Syn Talmarica nie chciał zostawić go w spokoju.

O co chodzi? — zapytał Natalon.

Zbliża się karawana, panie — zameldował Zenor, mając nadzieję, że ta forma nie urazi naczelnego górnika obozu.

Kiedy tu będzie? Nie wiesz, jak należy składać raport? — burknął ktoś obcesowo nad jego głową. Zenor odwrócił się i zobaczył Tarika, wuja Natalona. Miał za sobą kilka starć z jego synem, Cristovem, i dotąd nosił pamiątkowe siniaki po ostatniej bójce. Po obozie krążyła plotka, że Tarik wpadł w wielką złość, kiedy Mistrz Górników z Warowni Crom mianował kogoś innego naczelnym poszukiwaczem węgla. Inna pogłoska, powtarzana szeptem wśród garstki chłopaków, mówiła, iż Tarik dosłownie wyłazi ze skóry, aby udowodnić, że Natalon nie nadaje się do kierowania obozem i że to on powinien go zastąpić. Ostatnie siniaki Zenora były skutkiem paru uwag, które w nieodpowiedniej chwili rzucił pod adresem ojca Cristova.

Kiedy tu będą, Zenorze? — zapytał grzeczniejszy głos. Należał do Danila, ojca Kindana i opiekuna jedynego whera obozu.

Zauważyłem ich przy wylocie doliny — odparł chłopiec. — Przypuszczam, że za cztery, może sześć godzin.

Byliby prędzej, gdyby droga została lepiej utwardzona — mruknął Tarik, patrząc z dezaprobatą na Natalona.

Musimy mądrze planować pracę, wuju — wyjaśnił Natalon pojednawczym tonem. — Uznałem, że ważniejsze jest ścinanie drzew na stemple do kopalni.

Nie możemy dopuścić do kolejnych wypadków — poparł go Danii.

Ani do utraty ostatniego whera — dodał Natalon.

Zenor uśmiechnął się półgębkiem, gdy zobaczył, z jakim zapałem ojciec Kindana pokiwał głową.

Z wherów nie ma większego pożytku — warknął Tarik. — Dawaliśmy sobie radę bez nich. A teraz straciliśmy dwa, i co z tego? — O ile pamiętam, Tanku, wher Wensk uratował ci życie — przypomniał Danii głosem piskliwym z rozgoryczenia. — Mimo że wcześniej zignorowałeś jego ostrzeżenia. Poza tym mam wrażenie, że to twoje grubiańskie zachowanie skłoniło Wenera do odejścia razem ze swoim wherem.

Tarik parsknął.

Gdybyśmy mieli dość stempli, tunel by się nie zarwał.

Otóż to! — wtrącił Natalon. — Cieszę się, wuju, że się ze mną zgadzasz.

Tarik spojrzał na niego spode łba i chcąc zmienić temat, opryskliwie zapytał Zenora: — Ile platform, mały? Zenor zamknął oczy, żeby się skupić. Otworzył je, gdy znalazł odpowiedź.

Sześć i cztery wozy.

Ha! Ano, Natalonie, jeśli chłopak ma rację, kupcy przyprowadzili o dwie platformy za mało — wymamrotał Tarik ponuro. — Wszystkiego nie zabiorą. Przez ten czas, jaki poświęciliśmy na wydobycie węgla, którego i tak nie sprzedamy, moglibyśmy zbudować porządną warownię. Co się stanie, kiedy pojawią się Nici? — Górniku Tariku — wtrącił nowy głos — Nici spadną dopiero za szesnaście Obrotów. Moim zdaniem wystarczy nam czasu na rozwiązanie problemu. Zenor obejrzał się, gdy czyjaś lekka ręka spoczęła na jego ramieniu. Zobaczył Jofriego, obozowego harfiarza. Uśmiechnął się do młodego człowieka, który od sześciu miesięcy uczył go co rano. Na Pernie harfiarze zajmowali się nie tylko muzykowaniem, ale i nauczaniem, prowadzeniem archiwów, dostarczaniem wiadomości i niekiedy sądzeniem. Jofri sprawdzał się i jako muzyk, i jako nauczyciel.

Jofri był czeladnikiem. Niebawem miał się udać do Siedziby Harfiarzy, żeby kontynuować naukę swojego rzemiosła pod okiem mistrza. Zenor uważał, że kiedy sam zostanie mistrzem, na pewno nie powróci do takiego małego obozu. Był przekonany, że trafi do jakiejś wielkiej warowni — może nawet do samego Cromu — żeby wziąć pod opiekę tamtejsze dzieci. Jego obowiązkiem będzie również czuwanie nad wszystkimi czeladnikami rozsyłanymi po małych osadach i obozach, które zakładali ludzie wyruszający z macierzystych warowni na podbój nowych ziem.

Zmiana harfiarza miałaby też dobre strony — może nowy będzie znal się lepiej na uzdrawianiu. Jofri pogodził się z faktem, że w kwestii leczenia mistrzem jest nie on, lecz starsza siostra Kindana, Silstra. Zenor głośno przełknął ślinę, kiedy przypomniał sobie, że z karawaną jedzie jej przyszły mąż. I że Silstra, już jako żona kowala, na zawsze opuści Obóz Natalona.

Starczy czy nie starczy — odparł Tarik drwiąco — ciebie już tu nie będzie.

Wuju — powiedział Natalon, przerywając, by uniknąć kolejnej nieprzyjemnej wymiany słów — niezależnie od wyniku, to była moja decyzja. Skierował uwagę z powrotem na Zenora.

Biegnij do kobiet przy ogniskach i powiadom je, że nadciągają goście.

Zenor pokiwał głową i oddalił się zadowolony, że nie musi dłużej wysłuchiwać docinków Tarika. Usłyszał jeszcze donośny głos Danila.

Myślisz, Jofri, że z karawaną jedzie twój następca? Tylko nie to! — jęknął Zenor w duchu. Nie tak szybko. Kindan z wysoka obserwował Zenora, póki ten nie zniknął w tłumie mężczyzn. Z niepokojem czekał, aż przyjaciel znowu się ukaże, i dopiero wtedy odetchnął z ulgą — skoro Zenor nie wpadł w tarapaty, jemu też nic nie groziło. Patrzył, jak chłopiec skręca w stronę leżących niżej pól i zabudowań. Domyślił się, że kazano mu uprzedzić resztę mieszkańców obozu o przybyciu karawany. Wieczorem miała się odbyć powitalna uczta. Kindan zauważył, że Zenor zwalnia przy siedzibie harfiarza. Ze zdziwieniem patrzył, jak staje, a potem biegnie chyłkiem na drugą stronę domu i znika z pola widzenia. Co on wyprawia? Kindan uznał, że ktoś musiał go zawołać. Zanotował sobie w pamięci, żeby wypytać Zenora.

Potem jego uwagę przyciągnęły pierwsze odgłosy zbliżającej się karawany. Wiatr przyniósł do domu harfiarza delikatny zapach sosnowego mydła. Sosnowego mydła i czegoś innego — ta subtelna woń sprawiła, że Nuella natychmiast pomyślała o… — Zenorze, to ty? — wyszeptała.

Tupot ucichł nagle, a po chwili zza okna dobiegł szmer stóp i szept: — Co ty tu robisz? Nuella ściągnęła brwi zirytowana jego tonem.

Chodź do środka, to ci powiem — odparła cierpko.

No dobrze — burknął Zenor. — Ale nie mogę siedzieć tu zbyt długo, bo Gonię. — Nuella odniosła wrażenie, że wypowiedział to słowo z wielkiej litery. Wiedziała, że jest to dziecięcy skrót określenia, “jestem gońcem”.

Wstrzymała się z następnym pytaniem, dopóki nie usłyszała kroków na schodach. Z kuchni na tyłach przeszła korytarzem do frontowych drzwi. Wiatr, pachnący wilgocią jeziora, wpadł wraz z Zenorem do domu.

Myślałam, że Kindan jest gońcem, a ty obserwatorem.

Zenor westchnął.

Zamieniliśmy się. — Z ożywieniem dodał: — Pomogę mu myć whera! — Kiedy? — Wieczorem. Przyjechała karawana… — Słyszałam — powiedziała Nuella, marszcząc brwi. — Nie wiesz, czy przybył nowy harfiarz? Chciałabym go poznać.

Naprawdę? Co powie twój ojciec? — Nie obchodzi mnie to — odparła szczerze. — Muszę żyć w ukryciu, ale nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękami. Chcę uczyć się od harfiarza, ćwiczyć grę na dudach… — Co będzie, jak ludzie się dowiedzą? — Nadjeżdża karawana, prawda? Dziś wieczorem będzie uczta, prawda? Idziesz powi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin