Długie łapy SB.doc

(93 KB) Pobierz
Długie łapy SB - i KGB

Długie łapy SB - i KGB. Haki na Kiszczaka.

http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=11110&Itemid=100

Leszek Szymowski  27 listopada 2013  Padre  http://padre.info.pl/dlugie-lapy-sb

O zacieraniu śladów zbrodni dokonanej na ks. Jerzym Popiełuszko i kolejnych skrytobójczych zbrodniach SB

  
Od 22 lat w dziwnych okolicznościach giną ludzie, którzy próbują dociec prawdy o zamordowaniu księdza Jerzego Popiełuszki. Kto i dlaczego sabotuje śledztwo w sprawie "zbrodni stulecia"?
 
"Przestań gadać, albo skończysz w Wiśle jak twój brat" – te słowa wielokrotnie słyszał w słuchawce telefonu Józef Popiełuszko – brat księdza Jerzego. To właśnie on swoimi zeznaniami pomagał śledczym IPN-u w wyjaśnieniu prawdy o zbrodni na kapelanie "Solidarności". Szantażyści domagali się od niego i jego najbliższych, aby nie rozmawiali z prokuratorami, niczego nie pamiętali i nie mówili na temat księdza. Kilkakrotnie grozili im śmiercią.

Józef Popiełuszko był nieustraszony w dążeniu do ustalenia prawdy o śmierci brata. Za swoją wytrwałość zapłacił wielką tragedią. W 1996 r. w białostockim szpitalu zmarła jego żona – Jadwiga Popiełuszko. W akcie zgonu, jako przyczynę śmierci wpisano lakoniczną formułę: "Zatrucie alkoholem metylowym" . To zdumiewająca przyczyna, bowiem pani Popiełuszko znana była jako osoba niepijąca. Zadziwia również zawartość alkoholu w jej krwi, przekraczająca o wiele dawkę śmiertelną. Mimo próśb rodziny, nie udało się wykonać sekcji zwłok, która wskazałaby prawdziwą przyczynę zgonu. Na jej rękach zauważyłem malutkie ślady po igłach, w okolicach żył. Wskazywały one, że ktoś wstrzyknął tej pani do żył truciznę w formie stężonego alkoholu – opowiada "Polskiemu Radiu" pragnący zachować anonimowość lekarz z białostockiego szpitala, który jako jeden z pierwszych oglądał ciało zmarłej. – Potem przełożony naciskał mnie, abym nikomu o tym nie wspominał i jak najszybciej zapomniał o sprawie.
Zastraszanie Józefa Popiełuszki i tajemnicza śmierć jego małżonki to zaledwie jeden z wielu tragicznych epizodów brutalnej gry służb specjalnych PRL-u. Jej celem od początku jest  zamknięcie ust wszystkim osobom, które mogłyby podważyć oficjalną wersję zbrodni na księdzu Jerzym Popiełuszce. Gra zaczęła się w kilka dni po męczeńskiej śmierci „kapelana Solidarności” i nieprzerwanie trwa do dziś. "Polskie Radio" odtworzyło kulisy jednej z największych mistyfikacji ostatnich lat.
 
Sekrety płetwonurka

Oficjalna wersja śledztwa dotycząca odnalezienia zmasakrowanych zwłok księdza jest kłamstwem. To Krzysztof Mańko – płetwonurek z Wrocławia – już 26 października 1984 roku, w godzinach popołudniowych, jako pierwszy odnalazł w Wiśle i wyłowił ciało księdza Popiełuszki. To, co działo się kilka godzin później, wiadomo dzięki zeznaniom osób obecnych w tym dniu na tamie. Zwłoki zostały ponownie wyłowione przez płetwonurków, a następnie zaczepione do pontonu i holowane w ten sposób do brzegu. Tam, gdzie znajdowała się chwilowa baza płetwonurków i ekipy poszukiwawczej, podjechał samochód marki "Nysa" i do niego zostały załadowane zwłoki – czytamy w protokole przesłuchania Andrzeja Czerwińskiego – włocławskiego płetwonurka. Dzięki m.in. tym zeznaniom, prokuratorzy IPN ustalili, że człowiekiem, który pierwszy wydobył zwłoki księdza był Krzysztof Mańko.

Krewni płetwonurka, do których dotarliśmy, opowiadają, że po tym wydarzeniu Mańko czegoś panicznie się bał. Nie chciał z nikim rozmawiać, zamknął się w sobie, a w końcu wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Otrzymał paszport i 1 listopada 1984 roku wyjechał z Polski. Dziś mieszka i pracuje w Grecji. Po 2000 roku udało mu się skutecznie uniknąć spotkania ze śledczymi Instytutu Pamięci Narodowej. Ten człowiek posiada wiedzę, która może się okazać kluczowa do odtworzenia przebiegu zbrodni – mówią prokuratorzy którzy prowadzili śledztwo w sprawie zamordowania kapłana. – Tylko ten płetwonurek mógłby pomóc w ustaleniu co działo się z ciałem księdza przed jego ostatecznym wydobyciem z Wisły w dniu 30 października.  Sam Mańko do dziś milczy i nie chce wracać do Polski.

Dzięki zeznaniom pracowników włocławskiej tamy, śledczy IPN-u odkryli, że po 26 października przeprowadzona została pierwsza sekcja zwłok kapłana. Tymczasem z zeznań włocławskich prokuratorów, którzy w 1984 r. prowadzili sprawę, wynika, że sekcję tą wykonał anatomopatolog ze Szpitala Wojewódzkiego w Bydgoszczy. Żadna przesłuchiwana osoba nie była jednak w stanie przypomnieć sobie jego nazwiska. W szpitalnym archiwum nie zachował się protokół tej sekcji (choć prawo nakazuje trzymać takie dokumenty przez 20 lat)

Równie tajemnicze są okoliczności śmierci Tadeusza Kowalskiego*. Kowalski – rybak z włocławskiej spółdzielni "Certa" – miał zwyczaj wieczorami kłusować po Wiśle. Towarzyszyli mu w tym kolega i szwagier. 25 października 1984 r., ok. godz. 22-giej, Kowalski i jego dwaj towarzysze widzieli jak tajemniczy mężczyźni wrzucają do zalewu ciało księdza Popiełuszki. Byli tak blisko, że zwłoki kapłana omal nie wpadły do ich łódki. Trzej mężczyźni obiecali sobie milczenie. Bali się o swoje życie. To, co widzieli, powtórzyli dopiero prokuratorom IPN.
Kilka tygodni po złożeniu zeznań, Kowalski trafił do szpitala, gdzie po kilku dniach umarł. W akcie zgonu, jako przyczynę wpisano "zatrucie alkoholem metylowym". To zdumiewające, bo tak samo określono powód śmierci Jadwigi Popiełuszkowej. Biorąc pod uwagę datę śmierci, rodzaj choroby i okres pobytu w szpitalu, należałoby przyjąć, że Kowalski zatruł się alkoholem podczas hospitalizacji. Znajomi pamiętają go jako człowieka cieszącego się udanym życiem rodzinnym, szczęśliwego, zdrowego. Czy to możliwe, aby szczęśliwy mężczyzna po 50-tce popełnił samobójstwo, upijając się zatrutym alkoholem? Wyjaśnienie tej sprawy może być bardzo trudne, bo sekcji zwłok Kowalskiego nie przeprowadzono, choć jego rodzina starała się o to.
 
Cień KGB

Cień szansy na wyjaśnienie prawdy o zbrodni miał Andrzej Grabiński – w okresie PRL-u znany obrońca opozycjonistów, podczas "procesu toruńskiego" oskarżyciel posiłkowy reprezentujący rodzinę Popiełuszków. Grabiński – świetnie wykształcony prawnik – od początku dostrzegał rażące błędy w postępowaniu sądowym, które nie doprowadziło do wyjaśnienia prawdy. Mecenas – niezadowolony z tego, że sąd nie wykrył prawdziwych inicjatorów zbrodni – zapowiedział apelację. Gdyby do tego doszło, sąd wyższej instancji musiałby ponownie przeprowadzić cały proces. To zaś mogło zniweczyć cały plan wielkiej mistyfikacji.

Kilka dni przed upływem terminu złożenia apelacji, w domu na Saskiej Kępie należącym do rodziny Grabińskich wybuchła bomba, w wyniku czego zginęła 25-letnia Małgorzata Grabińska. W trakcie śledztwa okazało się, że właściciel domu nie był słynnym mecenasem, a zbieżność ich nazwisk była przypadkowa. Do dziś nie ustalono czy była to próba zastraszenia czy zamordowania adwokata. Szanse na wyjaśnienie tej sprawy są znikome, bo po 1989 r. zaginęły materiały z tego śledztwa.

30 listopada 1984 roku w Białobrzegach – niewielkiej miejscowości przy trasie Kraków –  Warszawa wydarzył się tajemniczy wypadek drogowy. Ok. godz. 20. w jadącego od strony Krakowa fiata uderzył rozpędzony Jelcz. Na miejscu zginęli dwaj pasażerowie fiata i ich kierowca.
Milicjanci ograniczyli się tylko do tego, by wpisać w protokole, że podróżujący fiatem nie mieli żadnych szans, a kierowca ciężarówki uciekł z miejsca wypadku. Nie wszczęto żadnego dochodzenia, by wyjaśnić okoliczności wypadku, nie podjęto również jakiejkolwiek próby odnalezienia ciężarówki, ani zidentyfikowania jej kierowcy. Nie przesłuchano żadnych świadków zderzenia, choć tragiczne zderzenie dobrze widziało kilku okolicznych mieszkańców.

"O tym wypadku dowiedziałem się dzień wcześniej, wieczorem, jeszcze zanim się wydarzył" – opowiada Stefan Bratkowski – pisarz i dawny działacz opozycji. "Byłem tylko ciekaw jaką przyczynę wymyślą. Kiedy prasa podała, że był to wypadek samochodowy, nie miałem żadnych wątpliwości, że było to sfingowane morderstwo". O mającym wydarzyć się wypadku, Bratkowskiego poinformował jego przyjaciel – nieżyjący już warszawski prawnik Bogumił Studziński. Szef ochrony gen. Jaruzelskiego – płk Artur Gotówko mówił w 1991 r.: "Tam, w Białobrzegach, ofiarom nie dano żadnych szans. Wiem jak to się robi." Prokuratorzy IPN, którzy podjęli ten wątek, szybko odkryli, że ciężarówka staranowała fiata dokładnie według metod uczonych na specjalnych kursach NKWD, a potem KGB i GRU.

W wypadku w Białobrzegach zginęli dwaj oficerowie MSW – płk Stanisław Trafalski i major Wiesław Piątek. Wracali z południa Polski, gdzie przez kilka poprzednich tygodni badali wcześniejszą działalność i powiązania Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękali i Waldemara Chmielewskiego. Ze wszystkich czynności sporządzali szczegółowe raporty i notatki, które wieźli w bagażniku fiata. Dokumentacji tej nigdy nie odnaleziono. Nie ma o nich również żadnej wzmianki w protokołach powypadkowych. Zachowały się natomiast niektóre ich notatki sporządzane podczas pracy w Krakowie i Tarnowie i pozostawione w tamtejszych aktach operacyjnych. Przez przypadek nie zostały zniszczone w latach 1989-1990, dzięki czemu potem przejął je IPN. Notatki te dotyczą działalności Grzegorza Piotrowskiego wymierzonej w Kościół i księży. Pozwalają poznać istotne szczegóły z życia głównego mordercy kapelana "Solidarności".
 
Wakacje z agentem

Kim naprawdę był Grzegorz Piotrowski? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się do pamiętnego lata 1982 r., kiedy kapitan SB wyjechał na wakacje do Bułgarii. Jak wynika z zachowanych w IPN notatek (sporządzonych przez Trafalskiego i Piątka na podstawie relacji świadków i SB-ków znających Piotrowskiego), na granicy rumuńsko – bułgarskiej spotkał się na krótko z oficerem KGB, który przedstawił się pseudonimem Stanisław i nawiązał z nim współpracę. W trakcie "procesu toruńskiego" opowiadał o tym Adam Pietruszka, lecz sąd nie uwierzył w jego zeznania.

W IPN zachował się dokument "Wyjazdy i przyjazdy za lata 1971 – 1989 pracowników IV Departamentu". Wynika z nich, że urzędnicy IV Departamentu MSW regularnie wyjeżdżali na spotkania z przedstawicielami V Zarządu Głównego KGB (zarząd ten odpowiedzialny był za zwalczanie dywersji i walkę ideologiczną). Spotkania te odbywały się w Moskwie i Czechosłowacji. Udział w nich brał m.in. Piotrowski. Potwierdzają to szczegółowe raporty z przebiegu tych spotkań. Co istotne – nie zachowały się żadne notatki Piotrowskiego z innych jego spotkań z KGB – nawet z feralnego spotkania w 1982 r. Jeśli ustalenia Trafalskiego i Piątka są prawdziwe – oznacza to, że Piotrowski kontaktował się z KGB bez wiedzy swoich zwierzchników, co z kolei znaczy, że rosyjskie służby specjalne miały swojego tajnego agenta w najbliższym otoczeniu gen. Kiszczaka. W tej sytuacji Kiszczak, który zdecydował, że zabójcy księdza trafią na długie lata do więzienia, wyznaczając do realizacji zbrodni Piotrowskiego, eliminował w swoim otoczeniu wtyczkę obcego wywiadu.
 
Haki na Kiszczaka

Jak wynika z archiwalnych dokumentów MSW zgromadzonych podczas śledztwa lubelskiego IPN, jeszcze w 1984 r. podjęte zostały 3 operacje "Teresa", "Trawa" i "Robot". Ich celem była inwigilacja skazanych i ich rodzin oraz uniemożliwienie im ujawnienia nawet rąbka prawdy o zbrodni. Osobą nadzorującą tą zakrojoną na szeroką skalę inwigilację był Stanisław Ciosek – wówczas minister ds. związków zawodowych, po transformacji ambasador RP w Moskwie, do listopada 2005 r. główny doradca ds. zagranicznych Aleksandra Kwaśniewskiego. W IPN zachowały się raporty Cioska dla najważniejszych przywódców PRL-u, w których minister szczegółowo informuje o zachowaniu skazanych w celach.

Z ustaleń śledztwa IPN-u wynika, że Chmielewskiego, Pękalę i Piotrowskiego odwiedzał w więzieniach zastępca Kiszczaka – gen. Zbigniew Pudysz. To właśnie on na przemian groził i obiecywał esbekom, że resort o nich nie zapomni, a za odegranie do końca trudnej roli w zbrodni, każdy z nich otrzyma nagrodę. Tak się też stało. Trzej esbecy zostali objęci wszystkimi amnestiami dla więźniów politycznych pod koniec lat 80. Dzięki temu każdy z nich odsiedział mniej niż jedną trzecią kary (Chmielewski 4 lata z 14, Pękala 4,5 roku z 15 lat). Dodatkowo wszyscy bardzo często wychodzili na przepustki. Natomiast okres pobytu w więzieniu, wszystkim czterem esbekom skazanym w Toruniu zaliczono do stażu pracy, dzięki czemu dziś mogą za ten okres pobierać resortowe emerytury.

To zdumiewająca koincydencja, bowiem nigdy wcześniej, ani później nie zdarzyło się, aby komukolwiek pobyt w więzieniu zaliczono do stażu pracy. Decyzję o tym aprobował osobiście w 1990 r. gen. Czesław Kiszczak. Wszystkie te szokujące informacje odkryli prokuratorzy IPN.

 Spośród wszystkich skazanych, największa nagroda miała przypaść Grzegorzowi Piotrowskiemu. Zachowanie Piotrowskiego wskazuje, że początkowo także on wierzył w resortowe obietnice. Złudzenia stracił dopiero w 1989 r. po kolejnej rozmowie z Pudyszem, kiedy zorientował się, że jego wiedza staje się niebezpieczna dla niego samego. Podczas kolejnej przepustki napisał gruby na kilkadziesiąt stron raport z działań SB przeciwko księdzu Popiełuszce. Za pośrednictwem żony – Janiny Pietrzak – kilka kopii tego raportu zdeponował u najbliższych znajomych.  "Najprawdopodobniej wyjaśnienie kpt. G. Piotrowskiego zawierało rzeczywistą wersję zdarzeń  związanych z osobą księdza Jerzego" – czytamy w notatce IPN z lutego 2004 r. Jak ustalili śledczy IPN-u, za pośrednictwem Pudysza, Piotrowski miał w 1989 r. przekazać Kiszczakowi wiadomość, że jeśli zginie – raport ujrzy światło dzienne. Jedna z kopii tego raportu dotarła również do mieszkania Pietruszków. To znikło – powiedziała Róża Pietruszka do syna. Dialog ten zarejestrowały urządzenia podsłuchowe założone w ich mieszkaniu w ramach operacji "Teresa". Taśmy z nagraniami przejęli prokuratorzy IPN.
 
Zadusić śledztwo

W czerwcu 1990 roku śledztwo w sprawie "zbrodni stulecia" podjął lubelski prokurator Andrzej Witkowski – wówczas i dziś jeden z najlepszych w kraju prokuratorów od spraw zabójstw. W rok później, po żmudnym śledztwie, zamierzał postawić zarzuty gen. Czesławowi Kiszczakowi. Nie zdążył gdyż sprawę odebrał mu minister sprawiedliwości Wiesław Chrzanowski. Chrzanowski – w latach 70. tajny współpracownik SB o pseudonimie "Zuwak", w roku 1986 przewerbowany przez Departament I MSW (wywiad zagraniczny) – do dziś nie chce się wypowiadać na temat tej decyzji i osób, które go do niej skłoniły.

Prokuratorzy IPN ustalili, że na ministra naciskał w tej sprawie Mieczysław Wachowski – sekretarz stanu w kancelarii Lecha Wałęsy oraz generałowie Kiszczak i Jaruzelski. Próbowaliśmy porozmawiać o tym z Mieczysławem Wachowskim, jednak nie wyraził zgody na spotkanie.

W wyjaśnieniu prawdy nie pomogła również powołana w 1990 r. sejmowa komisja do spraw zbadania zbrodni MSW. Komisji przewodniczył Jan Maria Rokita – dziś jeden z liderów Platformy Obywatelskiej. To właśnie do niego zgłosiła się Róża Pietruszka z dokumentami na temat sprawy księdza Jerzego. Rokita w sposób wulgarny zbył żonę pułkownika, a dokumentów nie przyjął.

W 2002 r. Andrzej Witkowski ponownie podjął śledztwo już jako prokurator IPN. Dwa lata później zamierzał oskarżyć gen. Kiszczaka i Waldemara Chrostowskiego. Przeszkodził mu w tym szef pionu śledczego IPN – prof. Witold Kulesza. W październiku 2004 r. kilka dni przed 21 rocznicą "zbrodni stulecia", Kulesza odsunął od śledztwa Witkowskiego i zabronił mu kontaktów z prasą. Ten stan trwa do dziś. Wydaje się, że nawet szefom IPN-u nie zależy na wyjaśnieniu prawdy o zbrodni na kapelanie "Solidarności" i na pociągnięciu do odpowiedzialności jej sprawców. Zamykanie ust wszystkim tym, którzy mogą odsłonić choćby rąbka tajemnicy, trwa nieprzerwanie od 22 lat. Tajemnicze osoby, które zza kulis sabotują wszelkie próby dotarcia do prawdy, ciągle tryumfują. Jak długo jeszcze?
 
Leszek Szymowski
 
* Nazwisko zmienione na prośbę rodziny
 

Tajny rozkaz Kiszczaka
Na początku lat 90. śledczy odnaleźli w archiwach MSW rozkaz gen. Kiszczaka z 3 listopada 1984 r. W jego najważniejszym fragmencie czytamy: "zdezynfekować bunkier wojskowy i składnicę amunicji w Kazuniu. Do wykonania wybrać najbardziej doświadczonych ludzi, najlepszy sprzęt". Był to jedyny w historii PRL-u rozkaz dezynfekcji bunkra wojskowego. Zdumiewa tym bardziej, że wydał go minister spraw wewnętrznych, podczas gdy budynki wojskowe były w gestii szefa MON. Powstała na tej podstawie hipoteza, że ksiądz Popiełuszko był przetrzymywany i torturowany w bunkrze w Kazuniu. Notatka zaginęła w tajemniczych okolicznościach; dziś IPN dysponuje tylko jej kopią.
 
Anatomia mistyfikacji
 
23 – 30 X 1984 aresztowanie, a potem przesłuchania Piotrowskiego, Pękali i Chmielewskiego. Trzej esbecy opisują szczegółowo przebieg zbrodni nakreślony przez dygnitarzy MSW. W tym czasie bardzo często odwiedzają ich przedstawiciele MSW.
30 X 1984 r – Krzysztof Mańko po raz drugi wydobywa z Wisły zwłoki księdza Popiełuszki. Kilka godzin później, dwaj szczecińscy płetwonurkowie, zastraszeni przez SB, przyznają się, że to oni wydobyli ciało. Składają fałszywe zeznania. W zamian oficer SB obiecuje, że nie będą wezwani na proces i więcej przesłuchiwani. Krzysztof Mańko zrywa kontakty z rodziną i w panice wyjeżdża do Grecji.
1 XI 1984 – na podstawie fałszywych zeznań płetwonurków i trzech esbeków, prof. Maria Byrdy sporządza protokół sekcji zwłok.
2 XI 1984 – Kiszczak obiecuje Pietruszce awans generalski w zamian za odegranie trudnej roli w zbrodni. Pietruszka ma pójść do więzienia jako osoba kierująca zbrodnią.
XI 1984 – płk Zbigniew Pudysz naciska na prokuratorów włocławskich, aby nie drążyć śledztwa i jak najszybciej skierować akt oskarżenia do sądu. Generał Kiszczak czuwa nad wyborem adwokatów dla oskarżonych i nad doborem składu sędziowskiego.
15 I 1985 – Zbigniew Pudysz odwiedza w areszcie śledczym Pietruszkę i Piotrowskiego i instruuje ich, co zeznawać. To jedyny przypadek, aby władze więzienne wyraziły aresztowanemu zgodę na wizytę w innym areszcie.
XII 1984 – II 1985 – proces toruński transmitowany przez telewizję. Płk Pudysz zastrasza, a potem instruuje przewodniczącego składu – sędziego Artura Kujawę – jak ma wyglądać proces. Kujawa ulega i uchyla wszystkie pytania, które mogłyby podważyć wersję oskarżonych.
7 II 1985 – wyrok sądowy potwierdza, że oskarżeni działali sami. Wszyscy otrzymują wieloletnie wyroki.
 

Treść grypsu Grzegorza Piotrowskiego do Adama Pietruszki z 12 marca 1990 r.
Panie Adamie,
Powiadomiony o treści rozmowy naszych rodzin, przeprowadzonej z inicjatywy Pańskiego syna w dniu 3 marca 1990 r., pragnę przekazać kilka myśli, mających w moim zamiarze stanowić odpowiedź na nadany przez Pana sygnał (…)

Na podstawie relacji uzyskanej od mojej żony wnioskuję, że (1) zamierza Pan podjąć działania na rzecz uchylenia (odsłonięcia) szczelnej dotychczas zasłony kryjącej „sprawę”, co może pozwolić na ujawnienie jej faktycznego, obiektywnego, tła, przebiegu, etc. (2) Wyraża Pan obawę, aby moja postawa nie została wykorzystana do zdyskredytowania Pańskiego otwarcia. Wiąże Pan tę myśl z domniemaną ciągłością mojego kontaktu z naszym byłym pracodawcą, co mogłoby skutkować współpracą w znanych skądinąd działaniach o charakterze „D”, tym razem przeciwko Panu…

Od roku 1985 do jesieni 1989 odczuwałem – a dzięki pewnemu doświadczeniu mogę nawet powiedzieć, że obserwowałem – bardzo intensywne zainteresowanie „Firmy” moją osobą (…) Wiązały się z tym również kontakty bezpośrednie, różnorodne, od pana Kiszczaka (jednorazowo w kwietniu 1985 roku) poprzez panów Pudysza, Karpacza i innych, aż po panów Tamborskiego i Banacha z istniejącej wówczas w III Pawilonie Aresztu agendy Biura Śledczego MSW (…) Celem tych spotkań było systematyczne wyciszanie moich nastrojów poprzez bezwzględną grę na lojalność (…) Nie wdaję się tu w zbędne, bo oczywiste dla Pana uzupełnienia na temat komu na tym zależało i dlaczego. Dodam, że efektywność „wyciszania” to w znacznej mierze wynik mojej naiwności w kwestii spodziewanego, prawnie uzasadnionego przedterminowego wyjścia na wolność wspólnie ze mną tu przebywających Waldka i Leszka. Zaniechanie kontaktów koresponduje – jak sądzę – z (…) niechęcią do ich podtrzymywania, ale zwłaszcza wynika z sytuacji w jakiej znalazła się „Firma” od drugiej połowy 1989 roku (…)

Nie chciałbym zajmować żadnego stanowiska wobec Pańskiego zamiaru zinterpretowanego w punkcie 1. To sprawa sumienia i jakiekolwiek uwagi z mojej strony byłyby nie na miejscu (…) Bodaj w 1986 roku, po ochłonięciu nieco z doznań jesieni 1984 roku i przełomu 1984/1985, dwukrotnie: raz nieformalnym „kanałem” więziennym, a następnie (dla upewnienia się) prosząc o uprzejme pośrednictwo Pańską żonę, próbowałem skłonić Pana do realizacji dzisiejszych planów, deklarując swoją gotowość dzielenia ryzyka.

Jeżeli dobrze zrozumiałem, nie zwraca się Pan o jakąś formę współdziałania, a jedynie o to, by nie przeszkodzić. Składam zatem zapewnienie, że jeżeli kiedykolwiek ktoś uprawniony zażąda lub ciekawy a kompetentny poprosi mnie o ustosunkowanie się do Pańskiego „widzenia sprawy”, o ile nie wybiorę milczenia, to na pewno nie zaprzeczę prawdzie jaką znam.

12 marzec 1990 roku      Grzegorz Piotrowski
 

Sowiecki ślad
06.12.2006 
 
Jaką rolę w zbrodni na księdzu Jerzym Popiełuszce odegrało KGB?
 
"Zdesperowany i wprowadzony w błąd, wziąłem udział w wymierzonej przeciwko wam prowokacji. Ewentualnie wykorzystane zeznania o waszym udziale w sprawie są zmyślone" – pisał Grzegorz Piotrowski w grypsie wysłanym z toruńskiego aresztu. Rzecz działa się w ostatnim tygodniu października 1984 r.
Piotrowski wrócił do celi po wielogodzinnym przesłuchaniu, podczas którego po raz pierwszy powiedział, że inspiratorami zabójstwa księdza Popiełuszki byli oficerowie sowieckich służb specjalnych. Adresatem cytowanego grypsu był pułkownik KGB Siergiej Michajłow. To właśnie on jako zastępca oficjalnego rezydenta KGB w Warszawie – płk Witalija Pawłowa – oddelegowany był do konsultacji najważniejszych działań IV Departamentu. Ze strzępów notatek zachowanych w IPN wynika, że przez dwa lata do momentu zamordowania kapłana, to właśnie z nim utrzymywał bliskie kontakty kapitan Piotrowski. Skończyły się one, kiedy morderca trafił do aresztu, a rezydentura KGB oficjalnie poparła działania MSW zmierzające do wykrycia zabójców.

Zachowanie Piotrowskiego wpisuje się w scenariusz ukrywania mrocznych tajemnic najgłośniejszej zbrodni PRL-u. To tłumaczy dlaczego przez tyle lat prawda o zabójstwie księdza była ukrywana, a ci, którzy byli bliscy jej poznania, wyjeżdżali z kraju lub ginęli w tajemniczych okolicznościach. Tłumaczy również dlaczego kilka śledztw mających na celu wyjaśnienie zbrodni, w dziwnych okolicznościach kończyło się, gdy tylko podejmowany był "wątek KGB".
 
Tajemnice różańca
O związkach Grzegorza Piotrowskiego z KGB pisaliśmy w tekście Długa ręka SB . Na podstawie zachowanych w IPN notatek ujawniliśmy, że w 1982 r., w Bułgarii, kapitan SB rozpoczął współpracę z sowieckimi służbami specjalnymi. Nasze odkrycia pokrywają się z dokumentami ze śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej prowadzonego w latach 2002-2004 pod kierunkiem prokuratora Andrzeja Witkowskiego.
Wynika z nich, że w Górsku ksiądz Jerzy Popiełuszko został uprowadzony i przewieziony w nieznane miejsce. Tam był przez kilkadziesiąt godzin torturowany. Głównym śladem pozwalającym odtworzyć to, co się naprawdę działo w nocy 19 października jest różaniec kapłana znaleziony w pobliżu Zamku Dybowskich w Toruniu. Jego wygląd opisuje notatka SB z 25 października. Czytamy w niej: "Różaniec nie był rozerwany; z wyglądu zewnętrznego świadczy, że w miejscu znalezienia nie leżał przez długi czas (brak śladów śniedzi na częściach metalowych)."
Notatka określa położenie różańca przy nieuczęszczanej ścieżce, tuż przy zamku. Technicy odtworzyli tam wówczas ślady opon samochodowych – takich, jakie najczęściej zakładano do "Nysy". Znajomi księdza potwierdzili, że ten różaniec należał do niego. Badania kryminalistyczne wykazały, że nie mógł leżeć w trawie dłużej niż kilka dni. Śledczy IPN-u są przekonani, że różaniec wysunął się z dłoni lub kieszeni księdza. Ich zdaniem, stało się to, gdy porywacze zatrzymali się, by przekazać kapłana innej grupie oprawców. Różaniec znalazłem na powierzchni płaskiej, na trawniku, na poziomie jezdni – zeznawał prokuratorom IPN kapitan Romuald Szymczak* z kontrwywiadu SB w Toruniu.
To, co przedstawił emerytowany oficer daleko odbiega od prawdy. Szymczak nie powiedział, że różaniec leżał na trawie, przy śladach opon, w miejscu, gdzie zwykle nie jeżdżą samochody. Zamiast zabezpieczyć różaniec, wbrew wszelkim zasadom podniósł go, wytarł i schował do kieszeni, co bardzo utrudniło dokładne przebadanie go. Z zachowanych dokumentów wynika, że na początku lat 80. Szymczak został wytypowany jako oficer toruńskiej SB do spraw kontaktów z rezydenturą KGB. Te kontakty mieściły się w zakresie normalnych obowiązków służbowych – zeznał 20 lat później. Jak ustalili prokuratorzy IPN, Szymczak otrzymywał też regularne kontakty z majorem Igorem Onyszko – ówczesnym rezydentem GRU, który miał swoją siedzibę na terenie bazy wojsk radzieckich w Toruniu. O tym jednak, podczas śledztwa nie chciał mówić. Zachowane notatki świadczą o tym, że kontakty Szymczaka z obydwoma oficerami nasiliły się w drugiej połowie października 1984 r.

Rosyjski krewny
Podczas procesu sądowego w Toruniu rąbka prawdy o KGB odsłonił Adam Pietruszka. Były wicedyrektor IV Departamentu został wskazany przez Kiszczaka jako ten, który miał odegrać rolę inspiratora i zleceniodawcy mordu. W zamian, Kiszczak obiecał Pietruszce awans generalski i wdzięczność resortu. Pułkownik nie chciał się na to zgodzić, lecz kierownictwo ministerstwa zmusiło go do tego szantażem i groźbami. Zastraszony Pietruszka długo chciał jednak stawiać opór. Podczas jednej z rozpraw w Toruniu powiedział: "za zamordowaniem księdza Popiełuszki stały służby specjalne ZSRS". Sąd nie podjął tego wątku, a dyspozycyjny wobec reżimu przewodniczący składu sędziowskiego nie pozwolił oskarżycielom posiłkowym na dociekanie prawdy na ten temat.
Po feralnej rozprawie, oskarżonego pułkownika odwiedzili w więzieniu koledzy z resortu. Nie wiadomo o czym rozmawiali. Wiadomo jednak, że podczas kolejnej rozprawy Pietruszka odwołał to, co powiedział. "Zeznania o udziale KGB są zmyślone" – mówił. "Liczyłem, że zrzucenie winy na towarzyszy radzieckich pomoże mi uniknąć kary."
Jeszcze dziwniejsze jest to, co działo się po wyroku sądowym, kiedy Pietruszka trafił do więziennej celi. Jego żoną i synem opiekował się wówczas ich krewny nazwiskiem Grigorij Winagradskij – oficjalnie reemigrant ze Związku Radzieckiego. Jak ustalili prokuratorzy IPN-u, w rzeczywistości człowiek ten pracował dla warszawskiej rezydentury KGB. Agent obserwował i inwigilował żonę pułkownika, która wówczas podejmowała intensywne starania o zwolnienie męża z więzienia. Dzięki jego informacjom, esbecy wiedzieli o zamiarach Pietruszkowej i mogli je udaremniać.
 
Spotkania z KGB
Jaką rolę w zamordowaniu księdza odegrał naprawdę Adam Pietruszka? Częściowej odpowiedzi na tą zagadkę udziela odnaleziony w archiwach IPN dokument: "Wyjazdy i przyjazdy za lata 1971 – 1989 pracowników IV Departamentu IV". Wynika z niego, że po wyborze Polaka na Papieża nasiliły się kontakty funkcjonariuszy IV Departamentu z przedstawicielami V Zarządu Głównego KGB. W oficjalnych dokumentach KGB czytamy, że zarząd ten odpowiedzialny był za "walkę ideologiczną", "zwalczanie dywersji", "walkę z dysydentami" oraz – co znamienne – "zwalczanie imperialistycznych wpływów Watykanu w państwach satelickich".
Spotkania odbywały się najczęściej w Moskwie, a także w Polsce i w Czechosłowacji. Delegacji polskiej przewodzili w tych spotkaniach Zenon Płatek i Adam Pietruszka. Z przywołanego dokumentu wynika jednoznacznie, że w większości spotkań brał udział również Grzegorz Piotrowski. Celem tych spotkań była konsultacja i wspólne ustalanie planów najważniejszych działań wymierzonych w Kościół i księży. Po raz ostatni, Pietruszka spotkał się z delegatami KGB latem 1984 roku. Jego aresztowanie nie przerwało cyklicznych spotkań oficerów IV Departamentu z KGB, które trwały do połowy 1989 r.
Z zachowanych w IPN dokumentów wynika, że spotkania z delegatami KGB miały również miejsce w Polsce. Świadczą o tym choćby zachowane książki wejść do budynku MSW z podanymi datami godzinami i nazwiskami odwiedzin sowieckich oficerów. W rubryce „do kogo?” widnieją nazwiska funkcjonariuszy IV Departamentu – także tych wysokich rangą. Znamienna jest również narada, do której doszło w podwarszawskim Zalesiu w dzień pogrzebu zamordowanego kapłana – 3 listopada 1984 r. Przedmiotem rozmowy była "sprawa Popiełuszki i jej skutki". Zachowała się intrygująca notatka z tego spotkania. W jej najważniejszym fragmencie czytamy: "Towarzysze radzieccy określili tą sprawę jako spartoloną robotę". Nazwisko osoby sporządzającej notatkę zostało wymazane.
 
Telefony z rezydentury
Oficjalna wersja dochodzenia sądowego mającego wyjaśnić prawdziwy przebieg zbrodni jest nieprawdziwa. Oto bowiem płk Tadeusz Rydzak – szef Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej MO – w kilkanaście godzin po zbrodni otrzymał od generała Ciastonia polecenie poddania ekspertyzie beżowego fiata, którym w noc uprowadzenia księdza posłużyli się trzej esbecy.
Zgodnie z regułami, badania kryminalistyczne prowadziły trzy grupy techników. Pierwsi – w ramach tzw. ekspertyzy osmologicznej – badali ślady zapachowe osób jadących fiatem. Drudzy szukali odcisków palców i śladów krwi. Trzecia grupa miała za zadanie przeprowadzić ekspertyzę traseologiczną, czyli zabezpieczyć ślady ubrań i obuwia. Żaden technik nie znalazł nawet najmniejszego śladu obecności księdza w bagażniku. Oznaczało to, że uprowadzony ksiądz w ogóle nie był przewożony w bagażniku fiata.
Równocześnie mechanicy zbadali silnik i nadwozie. Okazało się, że samochód był w fatalnym stanie technicznym, trząsł się przy prędkości 70 km/godz. Takim autem nie można było dogonić sprawnego golfa jadącego dwa razy szybciej. Wszystkie te fakty prowadziły do wniosku, że przebieg zbrodni podany i potwierdzony przez sprawców to fikcja, a prawdziwa wersja zdarzeń była zupełnie inna. Znajduje to potwierdzenie w tym, że technicy, którzy badali fiata nie zostali wezwani przed sąd w Toruniu. Sam płk Rydzak otrzymywał dziwne telefony. "Jeden z oficerów przedstawiał się, że dzwoni z rezydentury KGB" – zeznał prokuratorom IPN Rydzak. "Dzwonił kilka lub kilkanaście razy dziennie. Wypytywał mnie o rezultaty badań kryminalistycznych związanych ze sprawą księdza Popiełuszki. Kategorycznie żądał, abym informował o wszystkim."
Telefony ustały, gdy aresztowano trzech esbeków. Podczas czterdziestoletniej pracy w milicji, pułkownikowi Rydzakowi nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło się, aby rezydent KGB tak bardzo interesował się wynikami ekspertyz kryminalistycznych. Z zeznań ówczesnych podwładnych i najbliższych współpracowników Rydzaka wynika, że oficerem wykonującym tajemnicze telefony był Siergiej Michajłow.
 
Częstsze wizyty delegatów
Analizując chronologię wydarzeń, widać, że największe natężenie działań wymierzonych w księdza Popiełuszkę zapoczątkował artykuł w "Izwiestia". Warszawski korespondent sowieckiej gazety, Leonid Toporkow pisał o kapłanie: "Swoje mieszkanie oddał na przechowanie nielegalnej literatury, a sam ściśle współpracuje z kontrrewolucjonistami. Z ambony padają nie religijne kazania, ale słowa ulotki (…) z której można wyczytać tylko nienawiść do socjalizmu. Rząd stawia więc sobie pytanie: czy możliwe jest, aby Popiełuszko i podobni mu duchowni mogli zajmować się rozrabiacką działalnością polityczną wbrew woli wyższej hierarchii kościelnej."
Artykuł ukazał się w numerze z 12 września. To znamienna data, bowiem następnego dnia odbyło się spotkanie najważniejszych urzędników państwowych, podczas którego gen. Wojciech Jaruzelski powiedział do gen. Czesława Kiszczaka słynne słowa: "Załatw to, niech on nie szczeka". Kilka godzin później, Kiszczak wezwał do siebie na naradę generałów Ciastonia i Płatka. Razem ustalili dalszy plan działania przeciwko księdzu. Konsekwencją tej narady było uprowadzenie i zamordowanie kapłana.
Śledczy IPN-u zwracają uwagę, że działalność Popiełuszki i innych, antyreżimowych księży, była często poruszana podczas spotkań najważniejszych dygnitarzy PRL-u. Wówczas jednak decydowano się na zastraszanie, prowokacje lub aresztowanie duchownego. Morderstwo zostało zaplanowane dopiero jeden dzień po publikacji artykułu, którego autorem był sowiecki dziennikarz (w ZSRR nie można było zostać korespondentem zagranicznym bez deklaracji współpracy z wywiadem). Od tego dnia, aż do początku listopada, przedstawiciele rezydentury KGB dużo częściej niż wcześniej odwiedzali gmach resortu (wynika to z zachowanych kalendarzy i ksiąg wejść do MSW).


Podobnych przypadków jest więcej. Aresztowanych esbeków inwigilowano, aby nie mogli z nikim podzielić się swoją wiedzą o prawdziwym przebiegu zdarzeń. Mimo to, przez cały czas Grzegorzowi Piotrowskiemu pozwolono z celi wysyłać grypsy do oficerów KGB. Kilka tygodni po pogrzebie księdza, szef warszawskiej rezydentury KGB – płk Witalij Pawłow i jego zastępca – płk Siergiej Michajłow – zostali odznaczeni i awansowani na generałów.
 
Leszek Szymowski

*Nazwisko zmienione

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin