Bajki misia Teodora.doc

(285 KB) Pobierz
Rozdział I

 

„Bajki misia Teodora

 

 

Rozdział I

czyli spotkanie zwykłej dziewczynki z niezwykłym misiem

 

W pewnym bardzo zwyczajnym mieście, w którym znajdowało się wszystko, co powinno być w takim zwyczajnym mieście: autobusy i taksówki, sklepy i muzea, szkoły i przedszkola, teatry i parki…. W takim właśnie mieście, przy jednej z wielu zwyczajnych ulic stał blok mieszkalny, a na trzecim piętrze, w jednym z wielu zwyczajnych mieszkań w tym bloku mieszkała zwyczajna rodzina, składająca się z mamy, taty i małej dziewczynki. Dziewczynka miała na imię całkiem zwyczajnie – Kasia, jak wiele innych dziewczynek w tym zwyczajnym mieście. Kasia była taką zwyczajną dziewczynką, jak setki innych dziewczynek, a jej rodzice zwyczajnymi rodzicami, jak wielu innych rodziców. Mama Kasi pracowała w biurze, w którym spędzała często więcej niż osiem godzin dziennie, a tata był przedstawicielem handlowym pewnej bardzo znanej firmy, produkującej proszek do prania i również wracał do domu dopiero późnym wieczorem.

    Kasia z rodzicami mieszkała w zwyczajnym mieszkaniu, jakich wiele można znaleźć w tym zwyczajnym mieście. Składało się z trzech pokoi, było jasne i przestronne. Jeden z pokoików nazywany był dziecięcym, albo „swoim pokojem”, bo kiedy rodzice zaczynali mówić do siebie podniesionymi głosami, czy wręcz kłócić się, Kasia słyszała wtedy krótkie: „ Idź do swego pokoju!”, albo „Pobaw się w dziecięcym pokoju!”.

    W Kasi pokoju było wszystko, co może być potrzebne dziewczynce w jej wieku. Stała tam szafa z ubraniami, tapczanik do spania, stolik z telewizorem, pod oknem biurko z lampą w kształcie jabłuszka, na ścianach półeczki z książkami i zabawkami, na podłodze śmieszny dywanik z Kubusiem Puchatkiem i Prosiaczkiem. Zabawek Kasia miała tyle, że czasami mogło się wydawać, że jej pokój jest sklepem z zabawkami, a nie dziecięcym pokojem. Niektóre były prezentami od mamy albo od taty, inne kupili babcie, dziadkowie, ciocie, wujkowie, a jeszcze inne przynieśli znajomi rodziców, którzy często zjawiali się wieczorami, aby pograć w brydża. Kasia nie wiedziała, jak gra się w brydża, wolała „czarnego Piotrusia”, ale brydż musiał być równie pasjonujący, bo dorośli zachowywali się podczas gry zupełnie tak jak dzieci, a ich purpurowe policzki wskazywałyby raczej, że grają o wielkie pieniądze, a nie dla rozrywki. Ci znajomi zjawiali się także na każde urodziny Kasi, zapraszani przez rodziców przynosili prezenty i czekoladki, ale zawsze przychodzili bez dzieci. Nie dlatego, że sami nie mieli dzieci, ale tak naprawdę przyjęcia urodzinowe były bardziej dla dorosłych. Rola Kasi ograniczała się do zdmuchnięcia świeczek i podziękowania za prezenty. Potem maszerowała do swojego pokoju i tam samotnie świętowała dalszą część swoich urodzin. Czasami w imprezie uczestniczyły lalki, misie, pluszowe zajączki, a często jedynym urodzinowym towarzyszem stawał się telewizor.

    Kiedy Kasia była mała, większą część dnia spędzała w przedszkolu. Wprawdzie najpierw opiekowała się nią niania, bowiem mama uważała, że dziewczynka jest bardzo chorowita i wrażliwa. Potem jednak przeczytała w jakiejś bardzo mądrej książce, że dzieci pozbawione towarzystwa rówieśników wolniej się rozwijają i są mniej zdolne i inteligentne. I mimo wielu obaw zdecydowała się zapewnić Kasi lepszy start w dalsze życie, chociaż dziewczynka w ciągu pół roku przechorowała chyba wszystkie choroby wieku dziecięcego, nie licząc zwykłych przeziębień, gryp, biegunek i temu podobnych. A kiedy skończyła siedem lat i poszła do szkoły, przedszkole zastąpiła świetlica szkolna, której nawiasem mówiąc Kasia nie znosiła. Nie dlatego, żeby panie na nią krzyczały, albo były niemiłe. Wprost przeciwnie, pani Magda była wyjątkowo sympatyczna i okazywała Kasi wiele sympatii, ale zajęcia w świetlicy mało różniły się od lekcji a Kasia zupełnie nie miała ochoty przez cały dzień rysować, rozwiązywać zagadki czy słuchać nudnych bajek. Dlatego ulubionymi dniami tygodnia dziewczynki były sobota i niedziela – wtedy nie trzeba było iść do szkoły i oczywiście siedzieć w świetlicy.

    Mama w soboty nie pracowała, ale dla taty był to taki sam dzień, jak każdy inny. Zrywał się o świcie i pędził do tej swojej firmy z proszkami do prania, a mama biegała po domu ze ściereczką i szczotką, jakby chciała powycierać i powymiatać wszystkie kurze i brudy, jakie zebrały się przez cały tydzień. A kiedy tata wracał do domu wieczorem jedli wspólnie kolację i siadali przed telewizorem, aby wspólnie obejrzeć kolejny odcinek jakiegoś głupawego serialu albo teleturnieju. Niedziela była już inna – wtedy czasami cała rodzina szła do parku, albo jechali gdzieś za miasto, zdarzały się nawet wyjścia do kina na jakiś fajny film familijny. W niedzielę nikt nigdzie się nie spieszył i czasem nawet Kasi udało się namówić rodziców na grę w Chińczyka. A kiedy mama i tata chcieli w niedzielę wieczorem wyjść do teatru albo do znajomych, dzwonili po opiekunkę, która zajmowała się Kasią podczas ich nieobecności. Te opiekunki były różne – czasem zdarzało się, że przyszła jakaś sympatyczna pani, która pokazała Kasi jak robi się laleczki z włóczki, albo poukładała z nią puzzle, ale najczęściej były to wystrojone pannice, które ciągle rozmawiały przez telefon komórkowy albo wysyłały sms-y, a dziewczynka miała zająć się sobą.

    Pewnego poniedziałkowego ranka Kasia obudziła się w zupełnie niezłym humorze, co było zupełnym zaskoczeniem, jeśli chodzi o ten dzień tygodnia. Zwykle poniedziałkowe pobudki są koszmarne – jeszcze nie opadło weekendowe lenistwo, a tu już trzeba brać się ostro do pracy. Tym razem było inaczej. Kasia szybciutko wstała z łóżeczka, umyła się i dopiero kiedy wracając z łazienki do swego pokoju zerknęła na kalendarz ścienny zrozumiała przyczynę swego doskonałego nastroju. 24 październik – data wyjątkowa, dzień urodzin! Piętnaście minut po czwartej po południu Kasia skończy osiem lat! Uradowana dziewczynka pobiegła do swego pokoju i z niepokojem nasłuchiwała, kiedy wejdą do niego rodzice z prezentem,  śpiewający jak zwykle bardzo głośno „Sto lat!”. Ale mijała minuta za minutą, słychać było krzątanie się mamy w kuchni, podśpiewywanie taty w łazience, a z życzeniami jakoś się specjalnie nikt nie spieszył. Kasia postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Po cichutku, na paluszkach prześliznęła się do kuchni, a kiedy stała już za mamą, która właśnie mieszała na patelni jajecznicę, wykrzyknęła:

- Jestem!

   Mama najpierw drgnęła przestraszona, ale zaraz odwróciła się w stronę Kasi i pokiwała głową z aprobatą:

- To świetnie, moje dziecko, że sama już wstałaś i ubrałaś się. Za chwilę będzie śniadanko, spakuj szybciutko kanapki do szkoły.

   Kasia nie mogła uwierzyć.

- Mamo! – krzyknęła z wyrzutem – Zapomnieliście?!

- A o czym, kochanie? – przez chwilę mama wyglądała tak, jakby właśnie przyleciała z dalekiej podróży kosmicznej i zupełnie nie miała pojęcia, co się wokoło dzieje.

   Kasia wygięła usta w podkówkę i mało brakowało, a rozpłakałaby się żałośnie:

- O moich urodzinach! Tak się składa, że dzisiaj kończę osiem lat!

    Mama załamała ręce:

- O rety, rzeczywiście! Tyle spraw, że zupełnie tracę głowę!

    Cmoknęła Kasię dwa razy w policzek:

- Wszystkiego najlepszego, córeczko! – rzuciła, wracając do jajecznicy – Ależ ze mnie gapa, nie zaprosiłam znajomych na twoje przyjęcie. Co ja mówię!? Zupełnie zapomniałam o przygotowaniu przyjęcia!

   Kasi zrobiło się jeszcze bardziej smutno:

- Mamusiu, czy moglibyśmy nikogo nie zapraszać? Wolałabym, żebyśmy byli tylko my sami, nikogo obcego…

- Ależ co ty opowiadasz, skarbie? Musimy utrzymywać kontakty towarzyskie. Zresztą kiedyś sama zrozumiesz, jakie to jest ważne. Przełożymy przyjęcie na sobotę, a dzisiaj po lekcjach pójdziemy razem po zakupy. Musimy przecież kupić parę rzeczy na urodzinową przekąskę…

- A prezent?…- nieśmiało przypomniała Kasia.

- No tak, oczywiście, prezent też sobie wybierzesz, dobrze? A teraz już jedz szybciutko, bo wszyscy się spóźnimy!

   Tego dnia Kasia bardziej niż zwykle oczekiwała końca lekcji. Zajęcia w świetlicy zupełnie jej nie interesowały, chociaż pani Magda czytała fragment jej ulubionych „Opowieści z Narnii”. Myślała tylko o zakupach z mamą. Już dawno nigdzie razem nie chodziły. Chociaż Kasia próbowała wytężyć bardzo swoją pamięć - ostatnią wspólną wyprawą z mamą jaka przyszła jej teraz na myśl była wizyta u dentysty, a to nie było raczej miłe wspomnienie. Tymczasem czas, jak na złość wlókł się niemiłosiernie, aż wreszcie wybiła godzina szesnasta i jak zwykle o tej porze mama przyszła, żeby zabrać Kasię ze świetlicy.

    Przez całą drogę do sklepu Kasia podśpiewywała sobie pod nosem i podskakiwała wesoło. Tymczasem mama bez przerwy rozmawiała przez telefon komórkowy.

- Muszę przecież zaprosić gości na sobotę…- wzruszyła ramionami, kiedy Kasia pociągnęła ją za rękę, żeby nie wpadła na słup z ogłoszeniami.

    Sklep, do którego weszły nosił nazwę „ Malwinka”. Był to typowy minimarket, w którym można kupić chleb i mleko, buty i sznurówki, zabawki i ubrania, książki i kredki. Podczas gdy mama przy stoisku z warzywami zastanawiała się, czy lepiej wybrać do sałatki groszek czy kukurydzę, Kasia pobiegła do półek z zabawkami. Siedziały tam, wytrzeszczając szeroko oczy wystrojone lalki, pluszowe misie z różnokolorowymi kokardami pod szyją, zajączki, myszki i inne bliżej nieokreślone stworzenia. Niżej szykowały się do odjazdu przeróżne modele samochodzików, obok jedna na drugiej leżały gry planszowe, a obok półek ustawiono wózki dla lalek. Właśnie w jednym z nich siedział różowy miś. Nie, nie, to nie pomyłka. Misie bywają brązowe, białe, czasem czarne, a ten właśnie był różowy. W dodatku na samym brzuszku miał wyszytą żółtą gwiazdkę, a na czubku głowy niczym pióropusz sterczała kolorowa czupryna. Kasia przez chwilę miała wrażenie, że pluszowy dziwak pomachał do niej łapką.

- Przecież zabawki nie machają łapkami do ludzi w sklepie. – pomyślała nieco zdziwiona i nieco przestraszona Kasia – Chyba, że jest to zabawka elektroniczna…

   Miś nie wyglądał wprawdzie na elektroniczny wynalazek, ale na wszelki wypadek dziewczynka postanowiła to sprawdzić. Jednak, kiedy podeszła bliżej, różowy niedźwiadek mrugnął do niej szklanym oczkiem. Kasia cofnęła się przerażona.

- Nie, to niemożliwe, musiało mi się wydawać… - mruczała sama do siebie, ale nie była tego taka pewna. Już miała zamiar odejść i obejrzeć zabawki na  sąsiedniej półce, kiedy miś najzwyczajniej w świecie powiedział do niej:

- Cześć!

- Czczczeeeść… - wyszeptała, wytrzeszczając szeroko oczy. Jeszcze nigdy w życiu nie spotkała mówiącej zabawki. No, może z wyjątkiem lalki, która bez przerwy powtarzała „mama, mama”, albo nakręcanej, kwaczącej kaczuszki.

- Ty umiesz mówić? – nie wytrzymała.

- No pewnie! – roześmiał się miś, ale zaraz się nieco zmartwił – Tylko nie wszyscy mnie słyszą i rozumieją…Mam na imię Teodor.

- A ja – Kasia.

- Wiem, wiem. – pokiwał głową Teodor – Przyszłaś tu dzisiaj z mamą po zakupy, bo masz urodziny.

- Skąd wiesz? – Kasia wciąż nie mogła się nadziwić temu, co widzi i słyszy.

Niedźwiadek zrobił bardzo tajemniczą minę:

- Oho, ja wiem bardzo dużo! Chcesz się ze mną zaprzyjaźnić?

   Oczywiście Kasia zgodziła się z radością, bo nie co dzień spotyka się kogoś, kto chce się z tobą zaprzyjaźnić, zwłaszcza, że ten ktoś jest na dodatek mówiącym misiem. W tej samej chwili do dziewczynki dotarła mama z wózkiem pełnym rozmaitych zakupów. Była tak zziajana, jakby przed chwilą wspięła się na sam szczyt Szklanej Góry.

- No, i co, wybrałaś? – wysapała – Tę lalkę w tęczowej sukience, czy tę z zestawem kosmetyków?

- Nie! – pokręciła przecząco głową Kasia – Chcę mówiącego misia.

- Mówiącego? – skrzywiła się mama – I cóż takiego powiedział ci ten mówiący miś?

- Że ma na imię Teodor i chce się ze mną zaprzyjaźnić.

- Kasiu, nie bądź małym dzieckiem! – zniecierpliwiła się mama – Zabawki nie mówią! I pośpiesz się wreszcie, bo przy drugiej kasie nie ma teraz kolejki!

    Kasia nie próbowała przekonać mamy, że nie ma racji. Z dorosłymi już tak jest, że często nie wierzą dzieciom. Dlatego właśnie są dorosłymi. Mama tymczasem wrzuciła misia do kosza i starając się z trudem wyminąć półki z zabawkami, podreptała do kasy, a za nią posłusznie podążyła Kasia.

    W ten oto sposób miś Teodor został urodzinowym prezentem Kasi.

Zwykła dziewczynka i niezwykły niedźwiadek bardzo się ze sobą zaprzyjaźnili. Co wieczór, kiedy Kasia szła spać zabierała Teodora ze sobą do łóżeczka, a miś przed snem opowiadał jej swoje bajki.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział II

czyli co słychać u Zakurzonej Czarownicy

 

  Jesień zasypała świat kolorowymi liśćmi i brązowymi kasztanami. Coraz wcześniej robiło się ciemno, a po niebie często przetaczały się ciężkie kłęby chmur. Jeszcze niedawno, kiedy Kasia szła do łóżeczka, dopiero zmierzchało, a teraz już po dobranocce było ciemno jak w nocy, a na ulicy zapalały się latarnie. Kasia nie bała się ciemności i nigdy nie prosiła rodziców, żeby zostawiali w jej pokoju zapaloną lampkę. Nie znaczy to jednak, że czasami kiedy budziła się w nocy nie bała się strasznych potworów czyhających w ciemnych kątach. Najbardziej bała się Zakurzonej Czarownicy, która mieszkała pod łóżkiem i często wysyłała na zwiady swoje paskudne pająki. Ich też Kasia się bała, a najbardziej brzydziła się ich włochatych, długich nóg. Tata często powtarzał, że Zakurzona Czarownica nigdy nie wychodzi spod łóżka, a jej włochate pająki bardziej boją się Kasi niż ona ich i chyba miał rację, bo dziewczynka rzeczywiście ani razu wiedźmy nie widziała.

    Jednak od kiedy pojawił się Teodor, Kasia prawie zupełnie zapomniała o wstrętnej czarownicy spod łóżka.

- A ty, widziałeś ją kiedyś? – zapytała szeptem misia, kiedy któregoś wieczora mama jak zwykle zgasiła światło i zrobiło się zupełnie ciemno i cicho.

- Kogo? Pytasz o Zakurzoną Czarownicę? – również szeptem odpowiedział pytaniem Teodor – Mieszka pod twoim łóżkiem. Nie, nigdy jej nie widziałem.

- Ja też nie. – wzruszyła ramionami Kasia – Chciałam jej zostawić koło łóżka talerzyk z ciasteczkami, może by się wtedy tak nie złościła, ale mama mi nie pozwoliła…

- A może pójdziemy do niej? – zapytał nagle Teodor– Słyszałem, że ostatnio trochę się rozchorowała i nikt jej nie odwiedza. Może ma wysoką temperaturę i nie ma zupełnie nikogo, kto przyniósłby jej szklankę wody?

     Prawdę mówiąc Kasia zupełnie nie miała ochoty odwiedzać Zakurzonej Czarownicy. Choćby nawet była chora, nie zmienia to faktu, ze jest zła, złośliwa, a do tego te jej pająki…

- Wiesz co, odwiedźmy może kogoś innego – poprosiła – Nie wiem czy to dobry pomysł zjawiać się tam w porze kolacji.

- Jak chcesz, ja idę! – zdecydował miś zeskakując z łóżeczka na podłogę – Nie jestem takim tchórzem jak ty. Ale to pewnie dlatego, że jesteś dziewczynką!

- Wcale nie! – zdenerwowała się Kasia – Co z tego, że jestem dziewczynką! Nie boję się niczego, a już na pewno jakiejś tam czarownicy!

- W takim razie, chodźmy – i za chwilę Teodor zniknął pod łóżkiem.

    Kasia nie miała innego wyjścia, jak tylko podążyć jego śladem. Pod łóżkiem było bardzo ciemno i cichutko. Kasia nie mogła nawet dostrzec swojej dłoni.

- Teodor, gdzie jesteś? – szepnęła rozpaczliwie.

- Tutaj, tutaj! – usłyszała głos misia gdzieś z oddali – Chodź tutaj!

- Ale gdzie? – Kasia omal się nie rozpłakała – Zupełnie nic nie widzę!

- Podążaj za moim głosem! – krzyknął Toeodor – Chcę ci coś pokazać.

    Mimo lęku i obaw Kasia była ogromnie ciekawa, co też ciekawego ma jej do pokazania miś, więc powolutku kierowała się przed siebie najpierw na kolanach, potem doszła do wniosku, że może się wyprostować, wreszcie stwierdziła, że przejście zrobiło się dostatecznie wysokie i można było spokojnie stanąć i nawet nie dotykać głową do sufitu. Wtedy właśnie ujrzała wejście do jakiejś podziemnej norki czy pieczary, a przy nim stał Teodor z czerwoną latarenką w dłoni. Ciekawe, skąd ją wziął? Dziewczynka jednak nie zapytała go o to, bo różowy niedźwiadek wskazał jej kamienne schody, po których sam zaczął już powolutku schodzić. Kasia nie lubiła schodów, kiedyś spadła z nich u babci na wsi i rozbiła sobie nos, ale te były dosyć szerokie i dziewczynka uważnie stawiając nóżkę na każdym stopniu zaczęła schodzić tuż za misiem. W pieczarze było bardzo cicho i nawet nie tak straszno, ale wydawało się, że schody nie mają końca. Wreszcie Kasia poczuła na policzku powiew świeżego powietrza. To co zobaczyła za chwilę przypominało pustynię z ogromnymi kamieniami porozrzucanymi w zupełnie odległych od siebie miejscach. Gwiazdy, które migotały na niebie jak złociste świetliki oświetlały drogę, która prowadziła w bliżej nieokreślonym kierunku. Teodor zgasił latarkę i rozejrzał się dookoła.

- Śledzą nas! – szepnął.

- Kto? – przerażona Kasia chwyciła go za gumową łapkę i ze zdumieniem stwierdziła, że jest tego samego wzrostu, co Teodor.

- Nie wiem, ale przyjrzyj się dokładnie tym czerwonym oczom, które obserwują nas zza kamieni. – miś wziął dziewczynkę za rękę i poszli drogą przed siebie.

    W ślad za nimi ruszyły czerwone oczy. Co chwila pokazywały się w innym miejscu, zupełnie jakby jakaś tajemnicza siła rzucała je raz w jedno raz w inne miejsce. Czerwone oczy były to z przodu, to z tyłu, to z lewej, to z prawej strony, to znów przed nimi. I to było jeszcze straszniejsze!

    Teodor zatrzymał się, odwrócił w stronę oczu, które właśnie zaświeciły tuż obok niego, za ogromnym kamieniem i krzyknął:

- Hej, czerwone oczy, czy mogłybyście bawić się w chowanego gdzie indziej i nie straszyć nas? Bardzo prosimy!

    Oczy przez chwilę jakby zamarły w miejscu, a potem szybciutko zamrugały i zatrzepotały rzęsami:

- No, dobrze, ale pobawcie się trochę ze mną…

- Nigdy nie bawiłam się z oczami. – mruknęła Kasia – Masz jeszcze coś oprócz oczu?

- No pewnie! – czerwone oczy wyskoczyły do góry, jakby miały zamiar fiknąć koziołka – Mam jeszcze główkę, włosy i siedem zgrabnych nóżek!

    Kasia odskoczyła do tyłu, kiedy zza kamienia wyszedł pająk o bardzo długich i chudych nogach, ale jego nieszczęśliwa mina i smutek w oczach sprawiły, że stanęła jak wryta i tylko z przerażeniem wpatrywała się w wielkiego potwora.

- Bu, ja tak nie chcę! – rozpłakał się nagle pająk – Naprawdę jestem taki brzydki?!

- No nie płacz, nie jest tak źle, powiedz nam lepiej jak się nazywasz i co chcesz z nami zrobić. – ostrożnie, z lekkim drżeniem w głosie próbował go pocieszyć Teodor.

- Mam na imię Puciek i chciałem się tylko z wami pobawić…- zaszlochał znowu  pająk, a Kasi zrobiło się go nagle bardzo żal.

- Już dobrze, pobawimy się z tobą. – powiedziała i podeszła bliżej do pająka. Już się go tak nie bała. – Myśleliśmy, że jesteś sługą Zakurzonej Czarownicy, dlatego trochę się przestraszyliśmy.

   Puciek popatrzył na nich z niedowierzaniem, a potem roześmiał się. Jego śmiech brzmiał jak zgrzytanie starego klucza w zamku, ale był tak zaraźliwy, że Teodor i Kasia nie mogli się powstrzymać i za chwilę cała trójka aż bulgotała z radości.

- Och, och, uhaha! – rechotał Puciek – Myślicie, że Zakurzona Czarownica jest zła i może was skrzywdzić? Oj, bo pęknę ze śmiechu! Nigdy nie spotkałem kogoś tak miłego i sympatycznego! Jest moją najlepszą przyjaciółką i wszyscy tutaj ją kochamy!

- Naprawdę!? – nie mogła się nadziwić Kasia, chociaż jeszcze trudno jej było pohamować się od śmiechu. – To dlaczego rodzice straszą nią dzieci? Kiedyś moja mama mówiła, że jak nie będę sprzątać w swoim pokoju, to Zakurzona Czarownica wypuści do mojego pokoju wszystkie swoje pająki!

- Wszystkie swoje pająki? Oj, bo nie wytrzymam! – zaśmiewał się dalej Puciek – Jakie pająki? W tej krainie nie żadnego innego pająka oprócz mnie!

    Kiedy wreszcie pająk doszedł do siebie, przestał się śmiać i uspokoił, opowiedział misiowi i Kasi, jaka naprawdę jest Zakurzona Czarownica. Okazało się, że to najmilsza ze wszystkich czarownic na świecie. Uwielbia gości, których zawsze zaprasza na herbatkę i kokosowe ciasteczka. Jest bardzo zapracowana, bez przerwy chodzi z miotłą, bo dzieci niestety rzadko dbają o porządek w swoich pokojach i cały kurz, bałagan i brud przedostaje się do krainy Zakurzonej Czarownicy. Ostatnio czarownica chyba dostała uczulenia na kurz, bo zaczęła strasznie kichać. Oby się tylko poważnie nie rozchorowała.

- Gdyby dzieci chociaż troszeczkę posprzątały w swoich pokojach, nasza kraina nie byłaby taka smutna i szara, jak teraz. – dodał na koniec nieco strapiony Puciek – Może nawet wyrosłyby tu jakieś kwiaty… Ale pokaże wam gdzie mieszka Zakurzona Czarownica i sami zobaczycie, jaka jest naprawdę.

   Kasia pociągnęła Roniego za rękaw:

- Nie idźmy tam! – poprosiła – Nie dzisiaj! To przeze mnie kraina Zakurzonej Czarownicy jest taka brzydka. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz sprzątałam w swoim pokoju. Ale obiecuję, że od tej pory wszystko naprawię i wtedy będziemy mogli wybrać się w odwiedziny do Zakurzonej Czarownicy. Dzisiaj nie miałabym odwagi spojrzeć jej w oczy…

   Roni zrozumiał i powiedział do Pućka:

- Nie możemy tu zostać tak długo. Pobawmy się trochę w berka, a potem musimy wracać do domu. Ale na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy.

   Potem bawili się w ganianego i „ Stary pająk mocno śpi”, aż wreszcie Puciek krzyknął:

- Ojej, zapomniałem zupełnie! Przecież obiecałem Zakurzonej Czarownicy, że wpadnę dzisiaj do niej na kolację! Będzie się martwiła, że nie mnie tak długo! Wybaczcie, ale muszę pędzić!

- Pozdrów ją od nas! – krzyknęła Kasia – I życz jej zdrówka!

    Pająk bardzo szybko przebierając swoimi siedmioma nóżkami pobiegł drogą wśród kamieni, a Kasia i Teodor postanowili wracać.

- Dobrze, że jutro jest sobota. – powiedziała dziewczynka – Od samego rana rozpocznę generalne porządki w pokoju!

- Uhm! – mruknął miś i leciutko uśmiechnął się pod nosem.

    

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział III

czyli komu potrzebny jest zaczarowany guzik

 

    Rodzice wybierali się na przyjęcie do znajomych i do Kasi miała przyjść opiekunka. Dziewczynka nie lubiła takich wieczorów, szczególnie gdy nie znała opiekunki.

- Dlaczego nie przyjdzie do mnie pani Jola? – pytała mamę, która właśnie pudrowała nos.

- Mówiłam ci już, że pani Jola wyjechała za granicę. – zniecierpliwiła się mama.

- Pani Ania też była bardzo sympatyczna. – nie ustępowała Kasia – Dlaczego nie mogę zostać z panią Anią?!

- Bo pani Ania opiekuje się jakimś małym dzieckiem i nie może zająć się tobą! – burknęła mama, poprawiając sukienkę – Kasiu, nie marudź! Za chwilę przyjdzie opiekunka z agencji i miło spędzicie wieczór!

    Kasia skuliła się, jakby chciała się ukryć gdzieś w szafie z ubraniami mamy:

- Boję się tej nowej opiekunki! Może ona nie umie rozmawiać z dziećmi, albo jest stara, brzydka i wredna!

   Mamie przytuliła córeczkę do siebie, chyba zrobiło jej się żal Kasi:

- Kasiu, nie martw się, wszystko będzie dobrze. To tylko jeden wieczór. I na pewno opiekunka będzie bardzo miła i poczyta ci książeczkę…

   Zadzwonił dzwonek u drzwi. Mama szybko pobiegła otworzyć, a Kasia przytuliła do siebie Teodora i szepnęła:

- To chyba ta opiekunka…

   Opiekunka była wysoką, nawet niebrzydką kobietą w wieku mamy. Trudno powiedzieć, czy była miła czy też nie, Kasia zauważyła tylko, że od chwili kiedy weszła do domu ani razu się nie uśmiechnęła. Rodzice wyszli, a pani Alicja (bo tak miała na imię opiekunka) natychmiast zabrała się do pracy: umyła filiżanki, które stały w zlewie, starła okruszki ze stołu, ułożyła gazety na półeczce pod oknem, poprawiła serwetki na regale i wreszcie zajrzała do pokoju Kasi:

- Odrobiłaś lekcje, moja droga? – zapytała.

- Dzisiaj jest sobota. – wzruszyła ramionami Kasia – Nie musze odrabiać lekcji.

   Pani Alicja pokręciła głową:

- Ależ rodzice cię rozpuścili! Dobre dziecko zawsze jest grzeczne, posłuszn...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin