O-ducha-narodu-polskiego.doc

(105 KB) Pobierz
O ducha narodu polskiego

X. ARCYBISKUP TEODOROWICZ

 

 

O DUCHA NARODU POLSKIEGO

 

PRZEMÓWIENIE WYGŁOSZONE W KOSSOWIE

15 SIERPNIA 1927 ROKU

 

 

NAKŁAD KSIĘGARNI ŚW. WOJCIECHA

POZNAŃ - WARSZAWA - WILNO - LUBLIN

 

 

Kto nie pamięta tych strasznych przeżyć, które władały każdym w Polsce w przeddzień 15 sierpnia przed siedmiu laty?

 

Czy oprze się Polska najazdowi bolszewickiemu, czy też mu ulegnie? Oto było niepokojące pytanie, z którym się wiązało zaraz drugie: Ostanie się Polska, czy też nie ostanie? Bo każdy to rozumiał, że owładnięcie przez komunistów Warszawą, a przez Warszawę Polską i użycie Polski za pomost do opanowania świata, równało się wówczas niechybnej ruinie narodu.

 

Ale z wypadków, rozgrywających się pod Warszawą, niepodobna było wykrzesać chociażby słabego promienia nadziei.

 

I pozostało już tylko jedynie wejrzenie — wejrzenie ku niebu, i tam skierowane pytanie: Zalibyś, Boże! na to wskrzesił Polskę, ażeby ją znowu w rozbiciu pogrążyć i to stokroć gorszym niźli pierwsze?

 

I istotnie: analiza krytyczna szczegółów bitwy pod Warszawą była tylko potwierdzeniem i usprawiedliwieniem obaw i przeczuć najgorszych. Wybitny sprawozdawca komisji sejmowej, badając później szańce obronne pod Warszawą, nie taił się z tym w gronie swych przyjaciół, że pierwszy rozpęd nieprzyjaciela zdołałby je wszystkie zniszczyć i obalić. I niema się czemu dziwić, ani też można oskarżać o niedbałość wodzów. Przygotowanie zarówno planów strategicznych, jak i obrony, było czynione w największym pośpiechu, wobec nieprzewidywanych następstw klęski rozbicia frontu polskiego. — A i co do oceny planów strategicznych były zdania bardzo podzielone. Pamiętam, kiedy w Paryżu odwiedziłem wysokiego oficera francuskiego, któremu przypisywano autorstwo planów strategicznych obrony Warszawy, i kiedy mu dziękowałem, iż się tak skutecznie przyczynił do tej obrony, on odparł ze znaczącym uśmiechem i ruchem: „Nie! przenigdy! to nie były moje plany; nigdy bym nie mógł wziąć odpowiedzialności choćby tylko za współudział w planach bitwy pod Warszawą.” Reszty już można się było domyślić.

 

Ale gdyby nawet plany te były najlepsze, to co znaczy plan strategiczny wobec zdemoralizowanej armii?

 

A armia polska po wielkiej przegranej pod Kijowem, gnana bez tchu na olbrzymich przestrzeniach, nękana odcinanymi przez nieprzyjaciela taborami, przybita klęską, rozbita i dziesiątkowana, przedstawiała najsmutniejszy obraz zaniku i upadku ducha.

 

Żołnierz, który w dniu 15 sierpnia począł się w jednym oddziale cofać z pola walki w popłochu, zanim jeszcze rozegrała się bitwa, był wymownym obrazem tego, co się działo w duszy pobitej armii polskiej.

 

A o ile upadał na duchu po klęsce żołnierz polski, o tyle rósł w poczuciu swej siły i w przeświadczeniu swej pewnej wygranej zwycięski wróg. Był on tak pewny siebie, że w telegramach, rozesłanych do agencji prasowych świata, już oznajmiał, że Warszawa wziętą została. Ówczesny nuncjusz Ratti, który chciał pozostać w Warszawie, by dzielić razem z umiłowaną przezeń Polską najgorszą nawet dolę, zapytał w przeddzień 15 sierpnia generała Weygand'a, jakie wedle niego są szanse walki jutrzejszej. Generał, który znał najlepiej sytuację, odpowiedział w tym sensie, że po ludzku — nadziei żadnej mieć nie można, chyba że Bóg zechce uczynić cud, i prosił nuncjusza o modlitwę za Polskę.

 

* * *

 

I stał się cud! W sam dzień święta Matki Boskiej został wróg rozgromiony. Warszawa, a z nią Polska, a przez Polskę świat został uratowany. Cud? Ale czyżby Bóg zsyłał jakiego archanioła z nieba z ognistym mieczem, który wybijając wojska nieprzyjacielskie, wszelki współudział ludzki uczynił zbytecznym? Tak żeby należało rozumieć cud nad Wisłą? — Nie! — Cuda Boże w dziejach nie czynią nigdy współdziałania wysiłków ludzkich zbędnymi; ale też z współdziałaniem człowieka tak widocznie i tak namacalnie sprzęga się współdziałanie nadzwyczajne Boże, iż cud staje się każdemu czymś oczywistym.

 

I któryż wódz tego nie wie, że w bitwie każdej, poza planami wodzów, poza ich dzielnością, poza duchem żołnierza, grają rolę jeszcze inne czynniki, kapryśne i nieobliczalne, które się z rąk każdego dowódcy wymykają, jawią się niby przypadkiem, a jednak zarazem tak celowo, że nieraz szale bitwy już na rozegraniu wręcz w inną przechylają stronę.

 

Wiktor Hugo w opisie bitwy pod Waterloo swym piórem mistrzowskim odmalował przebieg tej rozstrzygającej dla Napoleona walki, w iście wzruszającym obrazie, gdzie to o losach już chylącego się ku Napoleonowi zwycięstwa rozstrzygnął na jego niekorzyść jeden mały, nieznaczny, ale wówczas wezbrany potoczek. Znali te czynniki, tak nieobliczalne, a jednak tak celowe, w wojnach zaprawieni Rzymianie, gdy aż w przysłowie znane je ujęli: „incertus belli eventus”; znały je wszystkie ludy i narody, i były przeświadczone o tym, że to, co w rozegraniu walki zdało się być przypadkiem, było jednak planem celowym niewidocznego, współwalczącego niejako Boga, który kieruje losem jak narodów, tak i ich walk i bitew; i dlatego w świątyniach wznosiły się ku ołtarzom zawsze błagalne modły o zwycięstwo, równie jak i dziękczynienia za nie Bogu.

 

Lecz w bitwie pod Warszawą nie zbrakło w krytycznych chwilach nigdy ani jednego z tych zdarzeń, które poza komendą wodzów jawiły się na jakiś rozkaz ukrytego a niewidzialnego wodza, a jawiły się ani chwilę za wcześnie, ni też chwilę za późno, i każde z nich było tak rozstrzygające, że bez niego bitwa obrócić by się musiała w klęskę dla Polski. I stąd współdziałanie Boże nie było już zwyczajnym, ale wprost cudownym.

 

Jakże to małym, zdawałoby się, dla szans walki, choć bohaterskim epizodem była śmierć ks. Skorupki! A jednak, gdyby ta śmierć była nastąpiła o kilka chwil później, jużby nie ważyła na szali bitwy tak, jak istotnie zaważyła. Bo ucieczka i popłoch jednego walczącego oddziału na początku walki, już się udzielać począł innym walczącym, i w tej to krytycznej chwili ks. Skorupka porywa bohaterskim rzuceniem się w odmęt walki naprzód ochotniczą młodzież, a za młodzieżą wojsko.

 

I ileżby to innych jeszcze epizodów naliczyć można, tak po jednej stronie na jej korzyść, a na drugiej na jej niekorzyść! — Było to np. widoczne zaślepienie przez Boga, gdy wróg, zamiast uderzyć wszystkimi siłami na Warszawę, armię swoją rozdzielił zupełnie niepotrzebnie i część wielką sił swoich w inną stronę zwrócił.

 

Obok więc wodzów, walczących po obu stronach, był jeszcze generalissimus wszystkich sił zbrojnych, niewidzialny sam przez się, a jednak tak dobrze widzialny przez całe swe celowe, strategiczne działanie; niedosłyszany w swych nakazach przez żadne ziemskie ucho, a jednak tak zrozumiany przez wszystkich w spełnionych nakazach przez nieobliczalne a niewidzialne potęgi i siły, że ku niemu, ku temu niebieskiemu wodzowi, zwracać się będą po wsze czasy serca polskie, wołając: „Chryste! Tyś nam dał przez wstawiennictwo Twej Matki zwycięstwo!”

 

A cud ten wielki nad Wisłą nie obniża i w cień nie spycha bohaterskich wysiłków pod Warszawą. Owszem — czyny rycerskiej obrony właśnie przez cud tylko tym więcej promienieją, podobnie jak cud pod Częstochową wieczną chwałą okrył bohaterską garstkę jej obrońców.

 

Dlatego byłoby zaślepieniem marnej pychy, gdyby żołnierz czy oficer polski, robotnik, czy ktokolwiek z walczących pod Warszawą, nie chciał oddać chwały Bogu, a tylko sam sobie całą chwałę przypisał. Tylko małe i niewierzące dusze zazdrośnie wieść spór są gotowe o chwałę z Bogiem samym; dusze szlachetne i wielkie poznaje się zawsze w wypowiedzeniu Sobieskiego pod Wiedniem: „Veni, vidi, Deus vicit.”

 

* * *

 

Ale doniosłość cudu nad Wisłą jest tak wielka, iż się bynajmniej nie ogranicza do samej obrony i uratowania Polski. Sięga ona dalej jeszcze: cud nad Wisłą jest ujawnieniem nam i światu dziejowej idei i posłannictwa Polski, jakie Bóg jej przeznaczył i wytknął. Cud nad Wisłą pokazał przede wszystkim nam samym, czym ma być Polska w chórze narodów.

 

Ma ona być tym dzisiaj, czym była w swej dziejowej przeszłości. Ma być tarczą i ma być puklerzem Europy, rycerzem czujnym na kresach cywilizacji; jak dawniej, tak i dzisiaj jej misją jest bronić skarbów Chrystusowej kultury przed duchem Antychrysta, idącym od Wschodu, a jednocześnie być i Wschodowi samemu apostołem i misjonarzem.

 

Cud nad Wisłą odsłania nam tę wielką myśl Bożą nad nami. Nową, bo na nowych drogach życia wskrzeszonej Polski, przez cud rozjaśnioną, ale i starą i dawno zapisaną na obliczu Polski złotymi głoskami w jej wiekowym dziejowym posłannictwie. A więc nie wolno nam odrywać Polski dzisiejszej od jej przeszłości. Bo jak drzewo z korzenia, tak Polska wskrzeszona wyrasta z Polski przedrozbiorowej i bierze od niej w spuściźnie te same zadania, tę samą szczytną misję i dźwiga na sobie tę samą wielką odpowiedzialność za spełnienie czy niespełnienie włożonego na nią posłannictwa.

 

To jest światło, które z cudu pod Warszawą spływa na nas.

 

Ale promienie tego światła miały z woli Bożej uderzyć także w oczy Europy i świata. — I uderzyły. – Tuż przed samą bitwą pod Warszawą, oprócz papieża, który nakazał modły za Polskę, i oprócz Francji, żaden inny naród nie miał nawet zrozumienia, czym właściwie jest los bitwy pod Warszawą dla losów kultury i cywilizacji całej Europy i świata. — I dochodziło przecież już aż do tego, że jedni obojętnie patrzyli, jakby z jakiej galerii teatralnej, na zapowiadającą się bitwę; byli tacy, którzy wprost dowóz amunicji dla Polski powstrzymywali, a nie zbywało i na takich, którzy się z Polski naigrawali i szydzili, jak czarne kruki wróżące jej pewną przegraną. I dosyć było czytać ówczesne dzienniki, ażeby się o tym przekonać, ażeby między wierszami wyczytać ich ukrytą radość i wołanie: „A co! Nie mówiliśmy? Polska jest państwem sezonowym i to się teraz pokazało.”

 

I gdzież to był wówczas w świecie, wielki, powszechny rozum stanu? Nie był on z pewnością w dziwnie zaślepionej, a tak lekkomyślnej, jak dziecko igrającej i bawiącej się własnym niebezpieczeństwem Europie. — Był on gdzie indziej. — Prawdziwy, wielki rozum stanu był w tych chłopaczkach, którzy w swe młode ręce brali broń i szli na okopy; w robotniku polskim, który sypał szańce; w matkach, które krwawiącym sercem, załzawionym okiem błogosławiły swoich jedynaków, wysyłając ich na bój i na śmierć; był on w tym generale, który krzyżem leżał w kościele Zbawiciela wespół ze swymi żołnierzami, modląc się o zwycięstwo. Tu w tych odruchach i porywach szczytnych, nie nakazanych żadnym ścisłym, formalnym nakazem, tu w tych sercach heroicznych przebywał i przemieszkiwał rozum stanu Europy.

 

I dopiero po zwycięstwie pod Warszawą opatrzyła się Europa, i dopiero wówczas rozumieć poczynała, czym to jest dla niej tak dotąd przez nią lekceważona Polska.

 

Patrzcież więc, ile to może zdziałać i czego nie dokona naród zjednoczony z wyższą wolą, uskrzydlony nadziemską wiarą i ufnością! Patrzcie, jak to on obraz swego ducha odtwarza przez blask nadprzyrodzony, który na oblicze tego narodu spływa! Patrzcie, jak mądrość Boża, kierująca dziejami, wyciska swe piętno na jego narodowej myśli i jego duchu! Bitwa pod Warszawą i światło, które z niej spływa, jest iście gwiazdą świetlistą na tej mlecznej drodze, po której w historii i dziejach Polski ścielił się geniusz jej mądrości narodowej i jej heroicznych ofiar i wysiłków.

 

Bo tak zawsze było w wielkich chwilach przeszłości narodu.

 

* * *

 

I nie potrzebujemy nawet cofać się daleko w głąb dziejów, gdyż już w ostatniej wojnie świeci nam przykład wielkiej mądrości narodowej, rozjaśnionej światłem Ducha Św. Pamiętamy wszyscy tę chwilę krytyczną, w której Niemcy, już wyczerpane w zmaganiach wojennych, pragnęły uratować się od pogromu przy pomocy polskiego rekruta. I wówczas gubernator Warszawy domagał się od Królestwa poboru polskiego żołnierza. Ale całe społeczeństwo odpowiedziało na tę ofertę znaczącym milczeniem. „Ja kto? pytał gubernator. Więc nie kochacie Polski? — Kochamy” — rzeczono mu. Wtedy on kusił naród i pytał go: „Lecz przez co miłość Ojczyzny się ujawnia, jeśli nie przez przelew krwi za nią? Mówicie, że kochacie Polskę, a krwi waszej jej dać nie chcecie?”

 

I cóżby się stało, pytam, z losami Polski, z dziejami świata, gdyby opinia całego społeczeństwa nie nacisnęła na swoich przywódców i nie nakazała im już stanowczej i kategorycznej odpowiedzi: „Nie! Krwi naszej wam nie damy”.

 

Co by się stało z Polską i jej losem, gdyby pokuśna zasada Beselera trafiła do myśli i przekonań narodu: że ten tylko złożył dowód miłości Polski, kto w czasie wojny ostatniej za nią krew przelewał, a ten jej nie kocha, kto krwi na szalę zwycięstw lać się wzdryga.

 

Nie potrzebuję nawet dopowiadać więcej. Każdy wie, czym by dla losów Polski i dla losów świata było zwycięstwo Niemiec. A więc geniusz narodowej mądrości i miłości Polski nie w tym się przejawił, by krwią szafować wtedy, gdy nikt nie wiedział, w jakie krew wlać szale, i nikt nie mógł przewidzieć, żali ofiara krwi polskiej w układach pokoju przeciw samej nie obróci się Polsce, ale wielki czyn narodowy tkwił właśnie w owym potężnym „veto” całego narodu.

 

I na to więcej potrzeba było ofiary i wyrzeczenia się, i większy dowód miłości...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin