Ignatius David - Agenci niewinności.pdf

(2100 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
David Ignatius
AGENCI NIEWINNOŚCI
Groza i dół , i sidło
na ciebie, mieszkańca ziemi:
kto umknie przed krzykiem grozy,
wpadnie w dół,
a kto się wydostanie z dołu,
w sidła się omota !
Tak, upusty otworzą się w górze
i podwaliny ziemi się zatrzęsą.
Księga Izajasza 24,17-18
Prolog
Bejrut, kwiecień 1983 roku
uadowi
utkwiło
w
pamięci, że
wybuch
rozległ
się
dwa
razy.
Huk
eksplozji
dotarł
do
niego
w
ułamek
sekundy
po
tym,
jak
usłyszał
przez
telefon.
Tam-
F
tego
pamiętnego
dnia,
kiedy
przeszłość
spotkała
się
z
przyszłością,
Fuad
pomy-
ślał o Rogersie i zmówił modlitwę.
Siedział
wtedy
w
restauracji
Au
Vieux
Quartier
we
wschodnim
Bejrucie.
Dzwonił
właśnie
do
swego
hotelu
w
zachodniej
części
miasta,
aby
się
upewnić,
czy
nie
zostawiono
dla
niego
jakiejś
wiadomości,
kiedy
w
słuchawce
usłyszał
nagle
odgłos
wybuchu.
Grzmot
potężnej
eksplozji
-
głośny
nawet
jak
na
Bejrut
-
prze-
płynął
po
liniach
telefonicznych
z
prędkością światła.
W
chwilę
po
tym,
dokład-
nie
po
czasie,
jaki
dźwiękowi
zabrało
przebycie
drogi
z
zachodu
na
wschód,
usły-
szał huk w drugim uchu.
- Bomba! - krzyknął do słuchawki przerażony recepcjonista
- Widzisz, skąd wydobywa się dym? - zapytał Fuad.
W słuchawce zapadła cisza. Recepcjonista wybiegł na ulicę.
- Z
Corniche
-
po
chwili
w
słuchawce
dał
się
słyszeć
jego
zdyszany
głos.
-
Gdzieś koło ambasady amerykańskiej.
- Jakiego jest koloru?
.- Biały.
867119122.003.png
 
- Na Allana! -wykrzyknął błagalnie Fuad.
Biały
dym
zawsze
oznaczał
potężną
eksplozję.
Taki
efekt
dawało
błyskawiczne
zdetonowanie
dużego
ładunku
wybuchowego,
które
powodowało
gwałtowne
zu-
życie tlenu w atmosferze. Na niebie pojawiał się wtedy pióropusz białego dymu.
Pierwszym odruchem Fuada było wybiec z restauracji i natychmiast odna-
leźć Rogersa, żywego czy martwego. Jednak poczucie obowiązku przeważyło.
O pierwszej trzydzieści spotykał się z kurierem, od którego miał uzyskać ważne informacje. Przez
chwilę zastanawiał się co powie Rogers, kiedy spotkają się tej nocy w restauracji Ararat i on, Fuad,
oznajmi mu, że nawet w ten szalony dzień wykonał swoje zadanie i zdobył żądany dokument.
11
867119122.004.png
W oczekiwaniu na swego informatora Fuad zajął miejsce przy barze. Wszyscy dookoła mówili tylko o
eksplozji.
Słyszałeś
ten
huk?
Ależ
potężny!
Barman
rzucił
mimochodem, że
bomba
musiała
eksplodować
w
zachodnim
Bejrucie.
Wszy-
scy
obecni
przytaknęli
i
atmosfera
jakby
się
rozluźniła.
Zachodni
Bejrut
był
po
drugiej
stronie.
To
jakby
inny świat.
Fuad
milczał.
Zamówił
szklankę
wody
mine-
ralnej i sączył ją powoli.
Barman
i
jego
przyjaciele
kontynuowali
rozmowę.
Fuad
przysłuchiwał
się
bezwiednie.
Prawie
zupełnie
wtopił
się
w
otoczenie.
Chociaż
był
sunnitą
wyglą-
dał
jak
każdy
z
obecnych
tu
bogatych
chrześcijańskich
biznesmenów
siedzących
przy
barze.
Podobnie
jak
oni
był
ubrany
w
jedwabny
garnitur
i
zapalał
papierosy
złotą
zapalniczką.
Arabowie
mają
specjalne
określenie
dla
tego
typu
kamuflażu.
Nazywają
to
tagiyya.
Ich
zdaniem
wprowadzanie
w
błąd
i
zatajanie
prawdy
jest
w
takich
sytuacjach
dopuszczalne.
Jeżeli
muzułmanin
znajduje
siew
grupie
chrze-
ścijan,
również
powinien
podać
się
za
chrześcijanina.
W
końcu
jakie
ma
to
zna-
czenie? Prawda jest przecież elastyczna.
Jakiś Libańczyk wetknął głowę w drzwi i krzyknął do barmana:
- L’Ambassade Americaine!
Szmer
rozmów
wzmógł
się
jeszcze
bardziej.
A
więc
celem
ataku
była
amba-
sada
amerykańska!
Fuad
poczuł
nagły
ból
w żołądku.
Przez
chwilę
próbował
myśleć
o
czymś
innym,
ale
jego
myśli
uparcie
wracały
do
ambasady
i
Rogersa.
Aby
się
uspokoić,
zaczął
cicho
wzywać
pomocy
Allaha.
Allahu
litościwy...
miło-
sierny...
- Marines
będą
wiedzieli,
co
robić
-
powiedział
z
przekonaniem
barman.
Kilku obecnych potakująco pokiwało głowami.
Wcale
nie
będą
wiedzieli,
pomyślał
Fuad.
I
w
tym
tkwił
problem.
Co
prawda
na
lotnisku
stacjonował
oddział
dwóch
tysięcy
marines,
jednak
nikt
nie
znał
celu
ich
misji
w
Libanie.
Kiedy
sześć
miesięcy
temu
Fuad
spytał
o
to
pewnego
agenta
CIA,
młody
oficer
wywiadu
wyjaśnił
mu, że
jest
to
„misja
reprezentacyjna".
Mi-
sja
reprezentacyjna?
-
powtórzył
w
zamyśleniu
Fuad,
nie
chcąc
swoim
sceptycy-
zmem
urazić
młodego
człowieka.
„Właśnie",
usłyszał
w
odpowiedzi.
Być
może
Rogers wiedziałby, co należy teraz zrobić.
Wyglądając
przez
okno,
Fuad
zapalał
papierosa
za
papierosem.
Dokładnie
o
pierwszej
trzydzieści
przybył
jego
informator.
Khoury,
mały
dystyngowany
czło-
wieczek,
znalazł
Fuada
czekającego
przed
restauracją.
Razem
przeszli
w
jeden
z
bocznych
zaułków,
gdzie
Fuad
odebrał
dokument,
pożegnał
się
pospiesznie
i
po-
gnał w stronę zachodniego Bejrutu i ruin ambasady.
W
Bejrucie
zamachy
bombowe
zawsze ściągały
tłumy.
Tak
było
i
tym
razem.
Kiedy
o
drugiej
trzydzieści
dotarł
do
Comiche,
wokół
ambasady
wciąż
groma-
dzili
się
ludzie.
Cały
teren
był
otoczony
kordonem
wojska
i
Fuad
musiał
okazać
swój amerykański paszport, aby podejść bliżej budynku.
To,
co
zobaczył,
sprawiło, że
do
jego
oczu
napłynęły
łzy.
Główna
część
gma-
chu została zmieciona siłą wybuchu, odsłaniając kruchy szkielet budynku. Przed
12
867119122.005.png
ruinami
wciąż
stali
wstrząśnięci
ludzie,
którym
udało
się
ocalić życie.
Przysłu-
chując się ich rozmowom, Fuad zdołał odtworzyć tragiczny bieg wypadków.
Pracownicy ambasady nigdy nie usłyszeli huku eksplozji. Oślepiający błysk,
a potem potężna siła wyrywająca okna z framug cisnęła ich, wciąż siedzących na
swoich krzesłach, o ściany biur, w których pracowali. To tak, jakbyś był wewnątrz
wirówki, mówili ocaleni. W powietrzu fruwał gruz i odłamki szkła.
Kiedy wszystko ucichło, pierwszą myślą, jaka przyszła im do głowy, było to,
że ambasada została ostrzelana z moździerza. Ci, którzy doświadczyli już w ży-
ciu podobnego ataku, pozostali na ziemi, czekając na kolejną salwę. Inni, pobu-
dzeni
nagłym
przypływem
adrenaliny,
niczym
Superman
rzucili
się
poprzez
ru-
mowisko do zamykania swoich biurowych sejfów.
Hol ambasady przypominał istne piekło - wypalony gmach wypełniały pył
i dymy pożaru. Na zewnątrz wyły karetki pogotowia i wozy strażackie. Żołnierze
armii
libańskiej
oraz
marines
kłębili
się
wokół
zniszczonego
budynku.
Marines
otoczyli
budynek
kordonem
bezpieczeństwa.
Młodzi żołnierze
w
skupieniu
bacz-
nie obserwowali tłum libańskich
gapiów, nie spuszczając palców ze spustów ka-
rabinów maszynowych.
Za
ich
plecami
członkowie
ekip
ratowniczych
wydobywali
z
gruzów
ambasa-
dy zmasakrowane ciała ofiar.
Przez moment Fuad rozważał, czy nie zapytać o Rogersa jednego z urzędni-
ków ambasady, stojącego w odrętwieniu przed budynkiem. Jednak rozmyślił siej
Byłoby to rażące naruszenie zasad bezpieczeństwa. Nie był też pewien, czy chciałby
poznać teraz prawdę. Zamiast tego wybrał się na wieczorny spacer. Drżąc z zim-
na, zatrzymał się na chwilę nad brzegiem morza.
Po powrocie Fuad zadzwonił do hotelu w nadziei, że Rogers zostawił dla
niego jakąś zaszyfrowaną wiadomość. Spotkał go zawód. Pojechał więc do hote-
lu, w którym zatrzymał się Rogers, ustronnego, pozwalającego zachować anoni-
mowość miejsca w okolicach ulicy Hafra. Na miejscu zasypał recepcjonistę gra-
dem pytań. Czy pan Rogers jest teraz u siebie? Czy zostawił jakieś wiadomości?
Wyprowadził się? Czy ktokolwiek był w jego pokoju?
Dopiero
sto
funtów
libańskich
wsunięte
do
kieszeni
marynarki
rozwiązała
recepcjoniście język.
Rogers nie wrócił do hotelu, usłyszał Fuad. Jednak jakąś godzinę temu w wiel-
kim pośpiechu wpadło tu trzech mężczyzn z ambasady. Weszli do pokoju Roger-
sa i spakowali wszystkie jego rzeczy, które następnie znieśli do czekającego na
zewnątrz samochodu.
Zapłacili rachunek i powiedzieli, że pan Rogers wyjechał.
867119122.001.png
II
Bejrut
Jesień 1969 roku
867119122.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin