Alan Dean Foster - Cykl-Przeklęci (1) Sojusznicy.pdf

(928 KB) Pobierz
ALAN DEAN FOSTER
SOJUSZNICY
Przeklęci tom 1
Rozdział 01
Decydent spoczywał spokojnie na półkolistym legowisku dowodzenia zawieszonym
wysoko nad podłogą, na samym końcu rozbudowanych wysięgników maszynerii centrum.
Jednym dotknięciem mógł opuścić lub unieść stanowisko, przesunąć je w lewo czy w prawo
ku podkomendnym. Równie dobrze mógłby ich wprawdzie kontrolować i wspierać radą za
pomocą przypiętych klamrami do głowy łączy komunikacyjnych, jednak rasa Ampliturów
nade wszystko przedkładała kontakt osobisty.
Poprawił się na poduszce, obejmując ją wszystkimi czterema krótkimi łapami, co
pozwalało na swobodne manewrowanie parą wystających z boków głowy czułków. Każdy
wieńczyły cztery chwytne palce. Palce te zginały się i poruszały, jakby w niemym walcu
dyrygowały niewidzialną orkiestrą.
Sferyczne, złotem nakrapiane oczy obiegły rozległe pomieszczenie. Szparki źrenic
zwężały się i rozszerzały szukając miejsc, gdzie być może należałoby interweniować. Czyniąc
jakiekolwiek sugestie, Decydent zawsze starał się dodać delikwentowi odwagi, unikał
opryskliwości, która tak często cechowała inne rasy. Surowości nie przejawiał wcale. Niegdyś
wadą Ampliturów było niezdecydowanie, ale to działo się, jeszcze zanim poznali Cel. Zanim
osiągnęli dojrzałość.
Trudno uwierzyć, że mogło kiedyś nie być Celu. Decydent znał historię, wiedział jak
rzecz wyglądała przed laty, ale nie potrafił ogarnąć tej dawnej epoki wyobraźnią. Jawiła mu
się jako fragment dziejów innego zupełnie wszechświata. Świadomość istnienia Celu
pozwoliła rasie Ampliturów dorosnąć i odmieniła ją po wsze czasy.
Teraz Cel odmieniał oblicze Galaktyki.
Zanim to nastąpiło, całkiem zadowoleni z przypadającego im losu Ampliturowie
rozwijali po prostu swoją skromną cywilizacje. Uprawiali sztuki, daskonalili się, radośnie
gmatwając rzeczy proste i najbardziej ze wszystkiego pragnęli, aby zostawić ich w spokoju,
dać im możliwość trwania przy własnym tempie przemian, szansę bycia sobą i nikim więcej.
A potem uświadomili sobie, że istnieje Cel.
Decydent musnął łagodnie kontrolki i sierp legowiska skierował się w lewo i na dół, do
stanowiska nawigacji. Jak oni mogli żyć kiedyś, nie znając Celu? Niedorzeczność!
We wczesnych stadiach ewolucji najważniejszą role odgrywały instynkty.
Ampliturowie pławili się wówczas w ciepłych wodach ojczystego świata i przebierając słabo
rozwiniętymi odnóżami ledwo potrafili wypełznąć na błotniste brzegi zbiorników, gdzie
przeszukiwali czułkami obfitujące w jadalne skorupiaki pokłady mułu. Pojawiały się
wprawdzie pierwsze przebłyski inteligencji, jednak istoty te mnożyły się wciąż bezmyślnie,
spędzając życie na przetwarzaniu białka roślinnego i zwierzęcych protein. Najważniejsze były
dla nich sprawne jelita i odpowiednio ostre zęby.
Owszem, jakaś cywilizacja istniała, świadczyły o tym jasno zapisy historyczne, ruiny,
przekazy o dawnych triumfach i wytwory rozwijanej z latami, unikalnej techniki Ampliturów.
Ale wszystko to było niczym: technika, sztuka, nawet życie samo w sobie nie znaczyło
nic bez Celu, który nadawał wszelkiej rzeczy treść i formę.
Wystarczyło pomyśleć chwilę aby pojąć, że daje to poczucie siły, pomaga pokonać
niezdecydowanie, lęk przed niewiadomym. Decydent był dumny, że może służyć Celowi.
Pomruk silników statku i gwar załogi przelewał się z cicha pod legowiskiem. Technicy
pogadywali w mnogości języków na różne tematy, opowiadali sobie nawet dowcipy.
Pozbawieni praktycznie poczucia humoru Ampliturowie nie odczuwali potrzeby żartowania,
ale dzięki wytrwałości i ciężkiej pracy nad sobą zdołali jednak zrozumieć sens tego zjawiska.
Zresztą to nieistotne. Ważne, że wszyscy służyli Celowi. To pozwalało nazwać ich
istotami prawdziwie cywilizowanymi.
Oczywiście zdarzały się gatunki ślepe na prawdę. W opracowaniach historycznych
wspominano o takich wynaturzeniach dość beznamiętnie. Były więc rasy, które nie dawały
się ani nawrócić, ani odmienić biologicznie, ani w żaden inny sposób naprowadzić na jedyną
słuszną drogę. Rasy wrogie lub szalone. Pozostawało je wyeliminować, aby nie przeszkadzały
w krzewieniu prawdy.
To akurat budziło największy żal Amplitura. Nie żeby uważał zgładzenie całej rasy za
coś niewłaściwego, on bolał nad zaprzepaszczeniem szansy. Skoro kogoś nieodwołalnie nie
ma, nigdy już nie pozna Celu, nie przyłączy się do Wspólnoty. W ciągu ostatniego tysiąca lat
dwakroć jedynie trzeba było podejmować podobne kroki. Pamięć o tych katastrofach
pobudzała Ampliturów i ich sojuszników do jeszcze większych wysiłków.
Decydent postanowił sobie, że nigdy nie dopuści do takiej porażki. Jego poprzednicy
zrobili rzecz konieczną, ale pamięć o ich niepowodzeniu kładła się cieniem na blaskach
sukcesów kolejnych decydentów.
Ampliturowie zmienili się jednak przez stulecia, dołączyły do nich nowe rasy pragnące
dążyć do wspólnego Celu, powiększyły się zasoby wiedzy, rozwinęła nauka. Przybysze
przyczynili się znacznie do owego postępu, wprowadzając nowe sposoby myślenia, nowe
spojrzenia na stare problemy, swoje szczególne zdolności oddając w służbę Celowi.
Pod tym względem Ampliturowie nie jawili się ani jako lepsi, ani jako gorsi, bowiem
wobec Celu wszyscy byli równi. Owszem, byli odkrywcami Celu, wiedzieli jak wielka ciąży
na nich odpowiedzialność. Gdyby pojawiła się jakaś nowa rasa zdolna do przejęcia
brzemienia, oddaliby je bez słowa sprzeciwu. Jednak wobec braku kogoś takiego wypełniali
swą powinność i nie sarkali.
Decydent wiedział, że przecież ktoś musi tym wszysikim zarządzać.
Inne rasy służyły Celowi wedle swych możliwości. Krygolici byli świetnymi
żołnierzami i jeśli nie udawało się uniknąć walki, zawsze dzielnie stawali do boju. Segunianie
prezentowali się jako biegli rzemieślnicy. Mrowie T'returi dostarczało wielu rasom żywności.
Podobni fizjologicznie do Ampliturów Molitarowie byli istotami silnymi i wyglądali na tyle
groźnie, że czasem samo zademonstrowanie tych istot wystarczało dla przekonania opornych
bez walki. Przydawali się bardzo i obniżali tym samym koszty, bowiem wojna to zawsze
drogie przedsięwzięcie. Ponadto każdy poległy to o jeden umysł mniej w służbie Celu.
Ale nie ma się co martwić, pomyślał Decydent. Wszystko idzie dobrze. Nie tak dawno
kolejna inteligentna rasa przyłączyła się do Wspólnoty Celu. Potężnie zbudowane, ale
prymitywne istoty. Aszreganie stawili wprawdzie z początku opór, ale wobec wielkiej
dysproporcji technologicznej trwał on dość krótko. W chwili nawiązania kontaktu stali na
niższym szczeblu rozwoju niż Krygolici, trochę wyżej niż Molitarowie. Równie dobrzy
pomocnicy jak wszyscy inni.
W odróżnieniu od pozostałych ras mieli zwyczaj unikać walki, gdy uznawali ją za
daremną. Potem okazali nieoczekiwaną dojrzałość, błyskawicznie otwierając się na piękno
Celu.
Taki musi być los każdej inteligentnej rasy i nie ma innego wyjścia, pomyślał z
przekonaniem Decydent, przesuwając legowisko od centrum nawigacji do wewnętrznego
stanowiska inżynierskiego. Widząc nadciągającego dowódcę, załoga żywiej zakrzątnęła się
przy pracy. Miła i właściwa reakcja, prawda?
Dowódca nie uśmiechnął się, bowiem było to niemożliwe z racji specyficznej budowy
ust, wszelako złociste i srebrzyste błyski przebiegły po jego cętkowanej, pomarańczowej
skórze. Jasne smugi układały się w niepowtarzalny, inny dla każdego Amplitura wzór.
Cała ściana naprzeciwko działu inżynierii była przezroczysta. Uczyniono ją taką z
czysto estetycznych względów. Kamery i detektory były o wiele sprawniejsze i sięgały dalej
niż jakiekolwiek oko, jednak ten pokaz możliwości fachowych związanych sojuszem z
Ampliturami techników robił należyte wrażenie, był hołdem oddanym ich umiejętnościom.
Decydent spojrzał na roje gwiazd, na personel wiodący kruchy statek miedzy tymi gwiazdami
i raptownie trącił kontrolki. Legowisko wystrzeliło do góry. Wielu Ampliturów cierpiało na
lęk wysokości, ale Decydent dawno już zdusił w sobie ów atawizm. Nie można pozwolić, aby
ktoś odpowiedzialny za bezpieczeństwo wielu statków przejawiał aż tak trywialną słabość.
Kierowała nim czysta determinacja ta sama, która wyniosła go na stanowisko dowódcy.
Skromna to nagroda za tyle ciężkiej pracy.
Wszystko było sprawą zrozumienia i zaufania technice. Pewność, że legowisko,
wysięgniki i zasilanie nie zawiodą, pozwoliła zwalczyć lęk. Decydent wiedział, że nie każdy
potrafi pokonać własne słabości. Z góry spojrzał na kręcący się wokół personel.
W sali dowodzenia pracowali ramię przy ramieniu przedstawiciele co najmniej tuzina
różnych ras, inni jeszcze pełnili odpowiedzialne funkcje w pozostałych częściach statku. Nikt
nie wywyższał się ponad sąsiada. Drobny Akaryjczyk pomagał masywnemu Molitarowi,
pająkowaci Segunianie wdzięcznie usuwali się z drogi płynnemu Aszreganowi, wszyscy
zjednoczeni w dążeniu do Celu. Wszyscy, prócz zapewne kilku renegatów, bowiem wśród
każdej rasy trafiają się godne pożałowania wyjątki. Załoga tworzyła zwarty zespół, ich myśli i
czyny dążyły wspólnie do jednego końca, który zwieńczy dzieło.
I tym właśnie był Cel, niczym innym. Prosta sprawa, tak prosta, że nawet nieco
ograniczeni Yandirpowio potrafili rzecz zrozumieć.
Celem bowiem było zbratanie, całkowita i obejmująca wszelkie dziedziny fizyczna,
kulturowa i umysłowa integracja.
Cywilizacja, która osiąga pewien stopień rozwoju technologicznego i społecznego, albo
ginie w wyniku autodestrukcji, albo zaczyna staczać się z powrotem w mrok barbarzyństwa i
ulega kulturowej degeneracji. Atomowa pożoga lub prymitywna tyrania ucisza nieliczne
głosy rozsądku i taka rasa przepada na zawsze dla Celu.
Ampliturowic boleli nad podobnymi wypadkami, a ich sojusznicy dzielili ten smutek.
Wraz z każdą ginącą cywilizacją coś szczególnego i unikalnego ubywało z kosmosu, nie
mając nawet szansy, by podzielić się bogactwem swego istnienia ze Wspólnotą.
Raz zdarzyło się, że Ampliturowie próbowali uratować pewną szczególnie obiecującą,
ale psychopatyczną rasę przed samobójstwem. Niestety, tak silna była ślepa furia tych istot,
tak wielka była ich wzajemna nienawiść, że nawet szczególnie utalentowani w prowadzeniu
negocjacji Ampliturowie nie zdołali odwrócić kataklizmu. Mimo wszelkich działań, rasa
dokonała aktu samozagłady, a przy okazji spustoszyła jeszcze doszczętnie swoją planetę,
która teraz nie nadawała się nawet do zamieszkania.
Decydent uniósł przednią połowę swego ciała i rozluźnił osiem zaciśniętych
bezwiednie palców. Nie pora na tak ponure myśli. Praca czeka.
Czasem sama logika, samo rozumowe dowodzenie nie wystarczało. Wobec szczególnie
nieoświeconych istot trzeba było niekiedy odwoływać się do metod prymitywniejszych, aby
uświadomić takiej rasie jej prawdziwe możliwości. Ampliturowie niespecjalnie lubili takie
podstępy, ale z drugiej strony, nie zwykli kiedykolwiek zostawiać żadnej inteligentnej rasy
bez pomocy, by zginęła z własnej ręki. Istnieli przecież po to właśnie, aby zapobiegać
podobnym katastrofom. Jak długo starczy im sił i środków, postanowili niegdyś, będą dawać
szansę rozkwitu każdej napotkanej cywilizacji.
Ampliturowie nie oczekiwali, że spotka ich za te poświecenia jakakolwiek
wdzięczność. Nagrodą miała być świadomość, że ich praca służy realizacji Celu. Samo bycie
Ampliturem wiązało się nierozłącznie z gotowością do poświęceń.
Od czasu do czasu niektórzy przedstawiciele innych ras, a nawet pojedynczy
Amplilurowie podważali te zasadę, pytając: czymże jest Cel? Co przyjdzie nam z jego
realizacji? Co potem?
Prosta i nieugięta logika wskazywała jednoznacznie, że zrealizowanie Celu
oznaczałoby utratę motywacji działania, osiągniecie kresu. Ale gdy dokona się już pełne
zbratanie, pojawi się z pewnością nowa wartość, coś większego, wyższego, dalszego. Na razie
dość jest pracy i wystarczy świadomość, że bierze się udział w czymś słusznym i
szlachetnym. Rozum to potężne narzędzie, Decydent nigdy w to nie wątpił.
Kiedy kres zwieńczy dzieło? W chwili gdy wszystkie istoty inteligentne w Galaktyce
poświęcą swe wysiłki dla realizacji Celu, to oczywiste. A jeśli uda się kiedyś pokonać
międzygalaktyczne otchłanie, to rzecz rozciągnie się na wszystkie cywilizacje Wszechświata.
Decydent musiał zwykle odsuwać podobne rozważania na drugi plan. I tak miał co
robić, tu i teraz. Dowódca winien myśleć o całym statku, pełniąc zaszczytny obowiązek.
Ciężkie ciało osunęło się nieco na kanapie i była to irytująca niewygoda. Niedługo miał
nadejść czas reprodukcji, ale rozmnażanie musiało poczekać do chwili, gdy bieżące zadania
zostaną wykonane. Kiedyś funkcje biologiczne przebiegały poza kontrolą, hormony robiły co
chciały, jednak rasa Ampliturów nauczyła się panować nad systemem endokrynologicznym...
Nie tylko zresztą swoim.
Decydent nie mógł pozwolić, aby jego zdolność do podejmowania decyzji została
zakłócona przez coś tak trywialnego jak rozmnażanie. Jeden z czułków odnotował uwagę, aby
przeprowadzić konieczne testy. Jakby co, to pigułka załatwi sprawę.
Złociste oczy wpatrzyły się w półkolistą ścianę, za którą pysznił się przestwór
Wszechświata. Piękno gwiazd i dalekich światów, mgiełka obłoków... Amplitur aż się cały
ozłocił i osrebrzył od tych doznań. Podczas podróży w podprzestrzcni widok rozmywał się,
zamiast wielkich gwiazd widać było tylko kolorowe kleksy. Jeszcze piękniejsze. Ale dopiero
znajomość Celu ukazywała prawdziwą cudowność Wszechświata.
Decydent nie potrafił odczytać wszystkich tych błysków i smug, do tego służyły nader
skomplikowane instrumenty. Niechętnie skierował wzrok z powrotem na pulpit.
Ta wyprawa była dlań szczególnie przykrym obowiązkiem.
Większość nowych ras chętnie akceptowała zasady dążenia do Celu i sam Cel, gorąco i
serdecznie przyjmując wysłanników Ampliturów. Czasem bezpośredni kontakt nie był nawet
konieczny, bowiem obca cywilizacja sama dochodziła do słusznych wniosków i napotkawszy
braci o podobnym sposobie myślenia domagała się tylko szczegółowych instrukcji, jak Cel
osiągnąć. Ba, niekiedy trzeba było wręcz powściągać entuzjazm nowych członków
Wspólnoty, by swoimi zbyt energicznymi działaniami nie wywarli opacznego wrażenia na
kolejnych kandydatach.
Zdarzało się jednak i tak, że potęga rozumu i żelazna logika nie wystarczały. W takich
przypadkach urządzano zwykle mały pokaz. Jakieś, powiedzmy, trzydzieści statków
wojennych pojawiających się nagle na orbicie opornego świata było wystarczająco mocnym
argumentem, aby miejscowe władze zgodziły się na przemiany wiodące ku wyższym
stopniom rozwoju społecznego i bogactwu (duchowemu i materialnemu) całej Wspólnoty.
Po środki siłowe sięgano naprawdę rzadko. Niestety, to właśnie była jedna z takich
sytuacji. Przykry obowiązek, którego nie można zrzucić całkowicie na ramiona sojuszników.
Skoro już rasie Ampliturów przypadł los liderów, pozostawało być konsekwentnym i nie
wzdragać się przed udziałem nawet w takich wyprawach.
Potężny wysięgnik zamruczał i opuścił dowódcę prawie na podłogę. Przechodzący
Aszregan, oficer, zagadnięty zamrugał oczami i spojrzał na Decydenta.
- Pozycja statku, inżynierze?
Decydent orientował się w wielu sprawach na bieżąco, ale podwładni powinni sądzić,
że dowódca naprawdę ich potrzebuje. To dobrze wpływa na dyscyplinę.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin