George R.R. Martin TANIEC ZESMOKAMI Częć II KSIĽŻĘ WINTERFELL Kominek wypełniał zimny czarny popiół, komnatę ogrzewały wyłšcznie wiece. Gdy tylko kto otworzył drzwi, ich płomienie kołysały się i drżały. Panna młoda również dygotała. Ubrali jš w białš wełnianš suknię ozdobionš koronkami. Rękawy i gorsecik obszyto słodkowodnymi perłami, a na nogach miała pantofelki z jeleniej skóry, ładne, ale niezbyt ciepłe. Twarz dziewczyny była blada i bezkrwista. Lico wyrzebione z lodu -pomylał Theon Greyjoy, narzucajšc jej na ramiona obszyty futrem płaszcz. Trup zagrzebany w niegu. -Pani. Już czas. Za drzwiami grała muzyka, lutnia, dudy i bęben. Panna młoda uniosła wzrok. Jej bršzowe oczy lniły w blasku wiec. -Będę dla niego dobrš i w... wiernš żonš. S... sprawię mu przyjemnoć i urodzę synów. Zobaczy, że będę dla niego lepszš żonš niż prawdziwa Arya. Takie słowa mogš cię kosztować życie albo nawet więcej. Tę lekcję przyswoił sobie jako Fetor. -Jeste prawdziwš Aryš, pani. Aryš z rodu Starków, córkš lorda Eddarda, dziedziczkš Winterfell. -Jej imię, musiała się dowiedzieć, jak ma na imię. -Aryš Wszędobylskš. Siostra zwała cię Aryš o Końskim Pysku. -To ja wymyliłam to przezwisko. Miała długš końskš twarz. Nie takš jak moja. Ja byłam ładna. -Z jej oczu wreszcie popłynęły łzy. -Nigdy nie byłam piękna jak Sansa, ale wszyscy mówili, że jestem ładna. Czy lord Ramsay też tak myli? -Tak -skłamał. -Tak mi powiedział. -Ale on wie, kim jestem. Kim naprawdę jestem. Widzę to, kiedy na mnie patrzy. Widzę w nim mnóstwo gniewu, nawet gdy się umiecha, ale to nie moja wina. Mówiš, że on lubi zadawać ból. -Pani, nie powinna słuchać takich... kłamstw. -Mówiš, że cię okaleczył. Twoje ręce i... Zaschło mu w ustach. -Za... zasłużyłem na to. Rozgniewałem go. Nigdy nie wolno ci go rozgniewać. Lord Ramsay to... słodki i dobry człowiek. Jeli go zadowolisz, będzie dla ciebie miły. Musisz być dobrš żonš. -Pomóż mi. -Złapała się go kurczowo. -Proszę. Patrzyłam na ciebie, jak bawiłe się mieczem na dziedzińcu. Byłe taki przystojny. -Gdybymy uciekli, mogłabym zostać twojš żonš albo... albo twojš... twojš kurwš... co tylko by zechciał. Byłby moim mężczyznš. Theon wyrwał rękę z ucisku. -Nie... nie jestem mężczyznš. -Mężczyzna by jej pomógł. -Po prostu... po prostu bšd Aryš, bšd jego żonš. -Jeyne. Nazywa się Jeyne Poole i musi czuć ból. Muzyka stawała się coraz bardziej natarczywa. -Już czas. Otrzyj łzy z oczu. -Ma bršzowe oczy. Powinny być szare. Kto to zauważy. Kto sobie przypomni. -wietnie. A teraz się umiechnij. Dziewczyna spróbowała to zrobić. Jej drżšca warga uniosła się i znieruchomiała, odsłaniajšc zęby. Sš białe i ładne -pomylał. Ale jeli go rozgniewa, to wkrótce się zmieni. Kiedy otworzył drzwi, trzy z czterech wiec zgasły. Poprowadził pannę młodš we mgłę, gdzie czekali weselni gocie. -Dlaczego ja? -zapytał, gdy lady Dustin poinformowała go, że musi poprowadzić pannę młodš do lubu. -Jej ojciec nie żyje i wszyscy bracia też. Matka poległa w Bliniakach. Stryjowie i wujowie zaginęli, nie żyjš albo sš w niewoli. -Nadal ma brata. -Nadal ma trzech braci. -Jon Snow służy w Nocnej Straży. -To przyrodni brat z nieprawego łoża, w dodatku zwišzany przysięgš z Murem. Byłe podopiecznym jej ojca, kim najbliższym żyjšcego kuzyna. Wypada, by to ty poprowadził jš do lubu. Kim najbliższym żyjšcego kuzyna. Theon Greyjoy wychowywał się z dziećmi lorda Eddarda. Rozpoznałby fałszywš Aryę. Jeli potwierdzi tożsamoć podstawionej przez Boltonów dziewczyny, północni lordowie, którzy zgromadzili się w Winterfell, by być wiadkami lubu, nie będš mieli podstaw, aby kwestionować jej prawowitoć. Stoutowie i Slateowie, Kurwistrach Umber, swarliwi Ryswellowie, ludzie Hornwoodów i kuzyni Cerwynów, gruby lord Wyman Manderly... żaden z nich nie znał córek Neda Starka nawet w połowie tak dobrze jak on. Nawet jeli niektórzy mieli jakie wštpliwoci, z pewnociš okażš wystarczajšco wiele rozsšdku, by zachować je dla siebie. Wykorzystujš mnie jako zasłonę dla oszustwa, nadajš swemu kłamstwu mojš twarz. Roose Bolton kazał mu znowu ubrać się jak lord po to, by mógł odegrać swš rolę w tej komedianckiej farsie. Gdy już będzie po wszystkim, gdy odbędš się lub i pokładziny fałszywej Aryi, Bolton nie będzie więcej potrzebował Theona Sprzedawczyka. -Jeli dobrze się nam przysłużysz w tej sprawie, po pokonaniu Stannisa zastanowimy się, jak najlepiej przywrócić ci siedzibę twojego pana ojca -obiecał jego lordowska moć swym cichym głosem, stworzonym do kłamstw i szeptów. Theon nie wierzył w ani jedno jego słowo. Zatańczy dla nich ten taniec, ponieważ nie ma wyboru, ale potem... Potem odda mnie Ramsayowi pomylał. A on zabierze mi jeszcze kilka palców i znowu zrobi ze mnie Fetora. Chyba że bogowie będš łaskawi, Stannis Baratheon uderzy na Winterfell i wyrżnie wszystkich, wliczajšc jego. To najlepsze, na co mógł liczyć. O dziwo, w bożym gaju było cieplej. Poza jego granicami Winterfell pokrywała twarda biała skorupa. Na zdradzieckich cieżkach zalegała gołoled, a pokrywajšcy fragmenty wybitych szyb Szklanych Ogrodów szron lnił w blasku księżyca. Pod murami nagromadziły się zaspy brudnego niegu wypełniajšce wszystkie nisze i zagłębienia. Niektóre były tak wysokie, że całkowicie zasłaniały ukryte za nimi drzwi. Pod niegiem krył się szary popiół i zwęglone fragmenty, a tu i ówdzie również poczerniała belka albo sterta koci nadal ozdobiona strzępkami skóry i włosów. Sople długie jak kopie zwisały z blanków i otaczały wieże na kształt sztywnej białej brody. W bożym gaju ziemi nie skuł jednak lód, a z goršcych stawów buchała para, ciepła niczym oddech niemowlęcia. Pannę młodš obleczono w biało-szary strój. Te same kolory nosiłaby prawdziwa Arya, gdyby pożyła wystarczajšco długo, by wyjć za mšż. Theon wdział czarno-złoty płaszcz, spięty na ramieniu prostym żelaznym krakenem, wykutym dla niego przez kowala z Barrowton. Pod kapturem kryły się jednak rzadkie białe włosy, a cerę miał szarawš jak starzec. Wreszcie zostałem Starkiem -pomylał. Przeszedł przez kamienny łuk drzwi, prowadzšc pod rękę pannę młodš. Wokół ich nóg tańczyły kosmyki mgły. Drżšcy werbel bębna brzmiał jak bicie serca dziewicy, a dudy wabiły ich wysokimi, słodkimi tonami. Na ciemnym niebie unosił się sierp księżyca, przypominajšcy oko spoglšdajšce przez jedwabnš zasłonę. Theon Greyjoy znał ten boży gaj. W dzieciństwie puszczał tu kaczki na zimnym czarnym stawie pod czardrzewem, ukrywał swe skarby w dziupli starego dębu i polował na wiewiórki z łukiem własnej roboty. Gdy był już większy, moczył w goršcych ródłach siniaki, których się nabawił, ćwiczšc na dziedzińcu z Robbem, Jorym i Jonem Snow. Wród kasztanowców, wišzów i żołnierskich sosen znajdował miejsca, w których mógł się ukryć, gdy chciał być sam. Tam włanie po raz pierwszy pocałował dziewczynę. Póniej inna dziewczyna zrobiła z niego mężczyznę na podartej kołdrze w cieniu wysokiego szarozielonego drzewa strażniczego. Nigdy jednak nie widział bożego gaju takiego, jaki był teraz, szarego i upiornego, wypełnionego ciepłš mgłš, unoszšcymi się w powietrzu wiatłami oraz szeptami dobiegajšcymi zewszšd i znikšd. Z goršcych ródeł buchała para. Ciepłe opary wydobywajšce się z ziemi spowijały pnie drzew swym wilgotnym tchnieniem i wspinały się po murach, zacišgajšc szare zasłony na wychodzšcych na boży gaj oknach. Było tu co w rodzaju cieżki, kręta wšska dróżka wyłożona spękanymi omszałymi kamieniami, ledwie widoczna pod naniesionš przez wiatr ziemiš i spadłymi z drzew lićmi. Grube bršzowe korzenie wyłażšce spod nich czyniły jš zdradzieckš. Poprowadził tš cieżkš pannę młodš. Jeyne. Nazywa się Jeyne Poole i musi czuć ból. Nie wolno mu tak myleć. Gdyby to imię wyrwało mu się z ust, mogłoby to go kosztować palec albo ucho. Szedł powoli, uważajšc na każdy krok. Brakowało mu kilku palców u nóg i potykał się przez to, kiedy się pieszył. Nie mógł sobie na to pozwolić. Gdyby zakłócił w ten sposób wesele lorda Ramsaya, lord Ramsay mógłby go ukarać za niezgrabnoć, obdzierajšc winnš jej stopę ze skóry. Mgła była tak gęsta, że widział tylko najbliższe drzewa. Za nimi majaczyły wysokie cienie i słabe wiatła. Przy krętej cieżce i między drzewami paliły się wiece przypominajšce blade wietliki unoszšce się w gęstej szarej zupie. Wszystko wyglšdało tu jak w jakim niezwykłym podziemnym królestwie, ponadczasowym miejscu między wiatami, gdzie potępieńcy wędrowali smętnie przez pewien czas, nim w końcu znaleli drogę na dół, do tego z piekieł, na które zasłużyli swymi grzechami. Czy wszyscy umarlimy? Czy Stannis przybył i zabił nas we nie? Czy bitwa dopiero nadejdzie, czy już jš stoczono i przegrano? Tu i ówdzie jasno płonęły pochodnie. Ich czerwonawy blask padał na twarze weselnych goci. W rozproszonym przez mgłę wietle ich oblicza wydawały się zwierzęce, nie do końca ludzkie, wypaczone. Lord Stout stał się mastifem, stary lord Locke sępem, Kurwistrach Umber chimerš, Duży Walder Frey lisem, a Mały Walder czerwonym bykiem. Brakowało mu tylko kółka w nosie. Twarz Roosea Boltona była jasnoszarš maskš z dwoma kawałkami brudnego lodu zamiast oczu. Na drzewach siedziało mnóstwo kruków. Przycupnięte na nagich bršzowych konarach ptaszyska stroszyły pióra, spoglšdajšc na widowisko na dole. Ptaki maestera Luwina. Luwin nie żył, a wieżę maestera spalono, ale kruki nie odleciały. To jest ich dom. Theon zadał sobie pytanie, jak by to było mieć dom. Wtem mgły się rozstšpiły, jak kurtyna na komedianckim przedstawieniu, gdy nadejdzie pora, by pokazać nowš scenę. Ujrzeli przed...
janiko777