Nathan Long - Przygody Gotreka i Felixa 09 - Zabójca ludzi.docx

(336 KB) Pobierz
ZABÓJCA LUDZI

ZABÓJCA LUDZI

Krasnoludzki Zabójca Trolli Gotrek Gurnisson oraz jego ludzki towarzysz Felix Jaeger kontynuują swoje przygody w najnowszej opowieści autora Zabójcy Orków.

Powracając do Imperium po swojej ostatniej podróży za morze, Gotrek i Felix zatrzymują się w imperialnym mieście Nuln. Tam natrafiają na dawnego przyjaciela Gotreka i Zabójcę Malakaia Makaissona, który wspiera wojenne wysiłki Imperium, transportując działa na front swoim statkiem powietrznym Duchem Grungniego. Po serii wypadków staje się jasne, że działają zdrajcy, którzy usiłują sabotować produkcję artylerii w Imperium. Czy Gotrek i Felix odkryją winowajców, zanim zabraknie czasu obleganym przez wroga armiom Imperium?

Przygody

Gotreka i Felixa tom IX

ZABÓJCA

LUDZI

Nathan Long

Tłumaczenie

Paweł Zawal

Dla Anthony'ego, prawdziwego Zabójcy.

To mroczna, krwawa era.

Czas demonów i czarnoksięstwa.

Era bitew, śmierci a także końca świata.

Pośród ognia, płomieni i szaleństwa.

Jest to także czas niezłomnych bohaterów,

śmiałych czynów i wielkiej odwagi.

W sercu Starego Świata rozciąga się Imperium

- największe i najpotężniejsze z ludzkich królestw.

Słynie ze swych inżynierów, czarodziejów, kupców

i żołnierzy. To kraina ogromnych gór, szerokich rzek,

ciemnych lasów i rozległych miast. Z wyżyn tronu

w Altdorfie włada nią Imperator Karl Franz, wyświęcony

potomek założyciela tego państwa - Sigmara,

powiernik jego magicznego bojowego młota.

Czasy są niespokojne. Wzdłuż i wszerz Starego Świata,

od rycerskich zamków Bretonii do skutego lodem Kisleva

na dalekiej Północy, słychać doniesienia o zbliżającej się

wojnie. W niebotycznych Górach Krańca Świata

plemiona orków szykują się do kolejnej napaści. Zbóje i odstępcy

nękają dzikie ziemie Księstw Granicznych na Południu.

Pojawiają się plotki o podobnych szczurom istotach,

skavenach, które wynurzają się z rynsztoków i bagien we

wszystkich krainach. Na północnych pustkowiach nie

ustępuje odwieczna groźba Chaosu, demonów i zwierzo-

ludzi wypaczonych przez nikczemne moce Mrocznych

Bogów. Zbliża się pora rozstrzygającej bitwy.

Imperium potrzebuje bohaterów, jak nigdy przedtem.

„Podążaliśmy wciąż naprzód. Przekroczyliśmy Przełęcz Czarnego Ognia i zawitaliśmy do Imperium pierwszy raz od dwudziestu lat. Choć cieszyłem się na ten powrót, były to zaiste mroczne czasy dla mojej ojczyzny. Z wielkim smutkiem powitałem swój kraj pogrążony w strachu i ubóstwie.

Gotrek pragnął dotrzeć do Middenheim, by znaleźć chwalebną śmierć w bitwie przeciwko armiom Chaosu, które raz jeszcze ruszyły niepohamowaną falą na południe, ku krainom ludzi. Jego pragnienie miało jednak pozostać niespełnione, gdyż przejeżdżając przez Nuln natrafiliśmy na plugawy i głęboko sięgający spisek, którego celem było wyrwać bijące serce Imperium w tej najczarniejszej z godzin.

Zdarzyło się, że w naszych zmaganiach ze złoczyńcami Gotrek natrafił na starego przyjaciela, a ja na dawną miłość. Oba te spotkania bardzo się od siebie różniły. Gotreka było radosne i zupełnie przypadkowe; moje - pełne słodyczy, a zarazem bardziej bolesne, niż jestem to w stanie opisać słowami."

Fragment Moich Podróży z Gotrekiem,

Tom VII, spisany przez Herr Felixa Jaegera

(Wydawnictwo Altdorf, rok 2528)

1

- Na złotą brodę Sigmara, bracie! - zawołał Otto. - Nie postarzałeś się nawet o dzień.

- Ee... - Felix nie wiedział, co powiedzieć.

Lokaj Ottona zabrał miecz o smoczej rękojeści i znoszony, czerwony płaszcz z sudenlandzkiej wełny, po czym zamknął drzwi, wypychając ciepłe promienie słońca na zewnątrz.

Felix bardzo chciał odwzajemnić komplement brata, ale spojrzał na niego i słowa uwięzły mu w gardle. Włosy Ottona, niegdyś złociste, teraz były przerzedzone i przyprószone siwizną. Zza kołnierzyka wyglądało spore podgardle. Choć Otto odziany był w idealnie dopasowany, przyprószony brokatem jedwab, to najlepszy krawiec świata nie zamaskowałby wylewającego się zza pasa, pękatego brzucha.

Otto podszedł bliżej podpierając się laską ze złotą gałką i strzepnął pył z ramion Felixa. Bogowie, on musi się podpierać, pomyślał smutno Felix.

- Nie postarzałeś się, ale też i nie dorosłeś, jak widzę - zaśmiał się Otto. - Wystrzępiony płaszcz, połatane bryczesy, rozpadające się buty... Ty wagabundo. Myślałem, że los się do ciebie wreszcie uśmiechnie.

- Uśmiechnął się - odparł Felix. - Nawet parę razy.

Otto nie słuchał. Machnął ręką na lokaja, który krzywiąc nos wieszał płaszcz Felixa w szafie.

- Fritz! Wino i wędlinki, w podskokach.

Skinął pulchną dłonią na Felixa. Ruszyli na tył domu poprzez korytarz wykładany parkietem z drzewa wiśniowego.

- Chodź. Trzeba to uczcić. Pamiętasz moją żonę, Annasilę? Na pewno zaciekawi ją twoja obecność.

Żołądek Felixa zaburczał na wspomnienie jedzenia.

- Przekąska? Dziękuję, bracie. Jesteś nad wyraz hojny.

Podróż z Karak Hirn była naprawdę ciężka. Przebyli Księstwa Graniczne, a następnie Przełęcz Czarnego Ognia, by w końcu ruszyć Starą Krasnoludzką Drogą. Wojna sprawiła, że nawet mijany po drodze Averland, spichlerz Imperium, wydawał się pogrążony w biedzie, pszenica, wełna i wino zostały wysłane na północ, aby zapatrzyć wojska szykujące się do walki z armią Archaona. Wraz z zaopatrzeniem, na północ udała się także większość mężczyzn i z pewnością nie każdy z nich był ochotnikiem. Zdążając do Nuln, on i Gotrek dostali się na barkę rzeczną w Loningbruck. Widzieli tam grupę wynędzniałych chłopów o ponurych obliczach, odzianych w zgrzebne mundury w barwach swojego pana. W rękach dzierżyli naprędce wykonane włócznie albo łuki. Stali nad nimi gburowaci sierżanci zakuci w dopasowane napierśniki, niczym strażnicy więzienni. Pilnowali, aby żaden z nich nie uciekł do domu. Felix nie potrafił sobie wyobrazić, w jaki sposób ci chłopi, którzy nigdy nie opuścili własnej wsi, mogli powstrzymać niewyobrażalną armię z Północnych Pustkowi. A jednak przez całe stulecia im się to udawało.

- A więc, bracie - rzekł Otto, rozsiadając się w swoim gabinecie na obitym skórą fotelu. Za jego plecami słychać było dochodzące zza okna bzyczenie pszczół. Poranne promienie słońca otulały pomieszczenie złocistym blaskiem. - Jak długo się nie widzieliśmy?

Felix usiadł w fotelu, naprzeciw brata i westchnął. Sigmarze! Zapomniał, że takie luksusy w ogóle istnieją. Czuł się, jakby zanurzył się w miękkiej, skórzanej chmurce. Wokół mogła panować spowodowana wojną nędza, ale mimo niesprzyjających okoliczności Otto potrafił o siebie zadbać. Przypominał pod tym względem ich ojca.

- Nie liczyłem - rzekł. - Ile minęło lat, odkąd szczuroludzie zaatakowali Nuln?

- Szczuroludzie? - spytał Otto, spoglądając na lokaja, który rozstawiał na stole ciasta, wędliny i kieliszki z winem.

- Raczej zwierzoludzie. To było dwadzieścia lat temu. Felix się skrzywił.

- Te stwory, które wyszły z kanałów i zniszczyły Szkołę Inżynierów, a potem siały zarazę i zniszczenie... To byli szczuroludzie.

- Tak, tak... Przeczytałem twoją książkę, jak tylko opuściła drukarnię. Bardzo zajmująca. Jednak naprawdę nie było potrzeby, aby aż tak koloryzować. Zwierzoludzie w zupełności by wystarczyli. - Pociągnął wina z kieliszka.

- Swoją drogą, ta twoja książka nieźle się sprzedawała w owych czasach. Zresztą, jak wiele innych.

Felixa zatkało. W jednej chwili zapomniał o absurdalnym stwierdzeniu brata, że Nuln zaatakowali zwierzoludzie.

- Ty... Opublikowałeś moje zapiski? Ale...

Otto uśmiechnął się, a jego oczy niemal znikły za krągłymi policzkami.

- Cóż, wiedziałem, że nigdy nie przyjmiesz pieniędzy ode mnie, a odniosłem też wrażenie, iż sam niewiele zarobisz. - Spojrzał rozbawiony na znoszone odzienie Felixa.

- Zatem postanowiłem upewnić się, że będziesz miał z czego żyć na starość. Annabella czytała wszystko, co do nas przysyłałeś i twierdziła, że nieźle piszesz. Oczywiście, toż to wszystko stek bzdur. Demony, smoki, wampiry, czy co tam jeszcze. Niemniej, te karczemne opowieści dobrze się sprzedały. Z pewnością lepiej niż twoje wiersze.

Otto poczęstował się ciastem.

- Odłożyłem zarobione na książce pieniądze, na wypadek, gdybyś wrócił. Oczywiście, odliczyłem sobie koszty druku i inne wydatki, które poniosłem.

- Nie wątpię - mruknął Felix.

- Jednakże, nadal jest to całkiem niezła sumka. Jak sądzę, człowiekowi, który wiedzie taki, hmm... rozrzutny tryb życia jak ty, powinno wystarczyć na jakiś czas.

Felix czuł, jak krew napływa mu do twarzy. Miał ochotę wstać z fotela i udusić brata za jego głupie domniemania i protekcjonalność. Jak śmiał! Co prawda Felix sam często myślał o publikacji swoich dzienników, o przekuciu ich w książki, ale zamierzał tym się zająć, gdy już osiądzie gdzieś na stałe. Dopiero wtedy miałby czas, by wprowadzić odpowiednie poprawki, uporządkować fakty i zasięgnąć opinii uczonych mężów. Miały to być w zamyśle akademickie traktaty o ziemiach, kulturach i stworach, z którymi się zetknął podczas swoich podróży, a nie melodramaty warte jedynie paru pensów. Ludzie pewnie uważają go teraz za jakiegoś nędznego pisarczynę!

Z drugiej strony, niezła sumka? Cóż, z pewnością nieco pieniędzy mu nie zaszkodzi. Zwinął plasterek szynki i wepchnął go do ust. Sigmarze! Delicje. Popił winem. Raj dla podniebienia.

- Ile dokładnie wynosi ta „niezła sumka"?

- Och, nie pamiętam - Otto machnął ręką. - Nie zaglądałem do tych rejestrów od lat. Wpadnij do mojego biura w tym tygodniu, a zajmie...

- Ojcze?

Felix odwrócił się i ujrzał w drzwiach gabinetu wysokiego, jasnowłosego młodzieńca o poważnej twarzy. Miał na sobie togę i jarmułkę żaka, a pod pachą trzymał kilka ksiąg.

- Tak, Gustavie? - odparł Otto.

- Udaję się dziś na zebranie Towarzystwa Rzeczowej Debaty Pod Wezwaniem Vereny. Wrócę późno.

- Dobrze. Wyślę po ciebie Manniego z powozem.

Młodzieniec zrobił dziwną minę. Wyglądał na siedemnaście, może osiemnaście lat.

- Nie potrzebuję powozu. Dam radę dotrzeć do domu o własnych siłach.

Otto poczerwieniał. Już miał coś powiedzieć, ale zerknął na Felixa i zamilkł.

- Dobrze, już dobrze. Tylko nie chodź sam, dopóki nie miniesz Bramy Kaufmana.

- Wiem, ojcze - rzucił pogardliwie Gustav.

- Podejdź i przywitaj się z wujkiem Felixem - rzekł Otto z wymuszonym uśmiechem.

- To on żyje? - zdumiał się chłopak.

- Długo podróżowałem. - Felix wstał i wyciągnął dłoń.

- Miło cię poznać, bratanku.

Chłopak zbliżył się niepewnie i uścisnął lekko rękę wuja.

- Gustav studiuje teologię i prawo na Uniwersytecie - rzekł Otto. - A poza tym pisuje wiersze.

- Doprawdy? - odparł Felix i spuścił skromnie głowę.

- Ja też kiedyś zajmowałem się poezją. Wydałem jeden tomik w Altdorfie. Może...

- Ja nie piszę w takim przestarzałym stylu.

- Prze... Przestarzałym? - zająknął się Felix, starając się zapanować nad głosem. - Co przez to rozumiesz?

- Należę do nowej szkoły poetów, Szkoły Prawdziwego Głosu. Odrzucamy na bok sentymenty i opiewamy tylko to, co jest prawdą.

- To dopiero rozrywka - rzucił oschle Felix.

- Rozrywka jest dla plebejuszy. Nasza filozofia to...

- Gustav, spóźnisz się na wykład - wtrącił się Otto.

- Ach, racja. Dobrego dnia, wuju. Ojcze. - Skłonił się poważnie i wyszedł.

Otto przewrócił oczami i otrząsnął się.

- Nie wiedziałem, że masz syna - rzekł Felix, na powrót siadając w fotelu.

- Nie? Urodził się... Ach, tak! Urodził się przecież rok po tym, jak opuściłeś Nuln. Przesadza z tą powagą - zaśmiał się Otto. - Przypomina mi trochę ciebie, gdy byłeś w jego wieku.

- Mnie? Ja nigdy nie byłem takim...

- Byłeś jeszcze gorszy.

- Nieprawda.

Otto uniósł brew.

- A czytałeś ostatnio swoje wiersze z tamtych czasów?

Felix mruknął pod nosem i napił się wina.

- A więc, bracie, cóż cię sprowadza do Nuln? Nadal robisz za służącego dla tego gburowatego krasnoluda?

- Jestem jego Spamiętywaczem - rzekł Felix poważnie. - Razem z Gotrekiem zmierzamy do Middenheim, aby pomóc w walce z wyznawcami Chaosu.

- Nie jesteś już na to za stary? - Otto się skrzywił. - Mógłbyś zostać tu i pracować dla mnie. Miałbyś okazję wspomóc żołnierzy wojujących na północy, a jednocześnie uwić sobie własne gniazdko.

Felix westchnął rozbawiony. Za każdym razem, gdy był w Nuln, brat oferował mu pracę. Biedny Otto. Wcale nie chodziło mu o pomoc w „uwiciu gniazdka". Chciał jedynie, aby Felix się ustatkował i przestał przynosić wstyd rodzinie.

- Wspomagasz nasze wojska? - spytał Felix ignorując pytanie brata.

- Och, tak. Jaegerowie z Altdorfu wygrali przetarg na przewóz rudy żelaza z Czarnych Gór do Nuln. Akademia Artylerii korzysta wyłącznie z naszych usług. Muszę przyznać, to były niezłe negocjacje - rzekł z uśmiechem. - Brały w nich udział trzy inne firmy przewozowe, a na dodatek oferowały niższe ceny, ale spłaciłem dług Hrabiny za doroczny bal gildii tkaczy, kupiłem jej jakiś wyzywający ciuszek, a ona już się postarała, żeby Jaegerom dostał się najlepszy kąsek.

- A więc nie wspomagasz naszych wojsk - Felix spojrzał z ukosa - ale oskubujesz naszych hutników, jak tylko się da.

Otto potrząsną niecierpliwie głową.

- Nieprawda, bracie. Nasza cena jest wyższa, ale oferujemy usługi najlepszej jakości. Jaegerowie są najlepsi w Imperium. Każdy to wie. Należało tylko zadbać, aby Hrabina zwróciła uwagę właśnie na jakość, a nie na cenę. Tak to już jest w interesach.

- Dlatego tym się nie zajmuję - odparł Felix i zaraz się skarcił, bo zabrzmiał jak nadęty snob. - Dziękuję za propozycję, ale chyba jednak odmówię. Może poproś swojego syna o pomoc?

- Jego? - mruknął Otto. - On jest taki jak ty. Chodzi z głową w chmurach i nie chce ubrudzić swoich delikatnych rączek. Nasz ojciec zawsze pragnął nobilitacji dla naszego rodu. Przynajmniej ty i jego wnuk zachowujecie się jak szlachta. Zatem, wybacz mi, miłościwy panie, że złożyłem ci tak niegodną twego statusu propozycję.

Felix zacisnął ręce na oparciach fotela. Na szyi zaczęła mu pulsować żyła. Nie należał do szlachty. Gardził nią. Już otwierał usta, aby odparować, ale powstrzymał się. Mógł powiedzieć coś, czego by później żałował. W końcu nadal pozostawała kwestia dochodów z jego książek. Oparł się wygodnie i starał się odprężyć. Minęło dwadzieścia lat, a on nadal nie potrafił rozmawiać ze swoim bratem dłużej niż pięć minut, by nie doszło do kłótni.

- Te moje książki... - rzekł w końcu. - Mogę je zobaczyć?

- Oczywiście. Myślę, że mam tu gdzieś jeszcze kilka kopii - odparł Otto i potrząsnął srebrnym dzwoneczkiem stojącym na biurku.

*

Posiłek był naprawdę suty. Gdyby tylko dwaj bracia zasiadali przy stole, atmosfera byłaby naprawdę ponura. Felix silił się na uprzejmość, ale szybko dostrzegł, że drażni go każde słowo wypowiedziane przez brata. Otto był nadętym osłem i ignorantem, święcie przekonanym, że życie powinno składać się wyłącznie z przyjemności. Nie interesowało go, jak naprawdę wygląda świat.

Na szczęście, towarzyszyła im bretońska żona Ottona - Annabella. Była równie krągła i siwa jak Otto, ale pomimo wieku nadal pozostawała stosunkowo atrakcyjną kobietą. Zasypywała Felixa mnóstwem pytań o jego przygody, naprzemian chichocząc i wzdychając. Ta przyjemna i niezobowiązująca rozmowa doskonale ukryła fakt, że Felix i Otto odezwali się do siebie zaledwie jeden raz podczas posiłku.

W pewnym momencie Annabella zaproponowała Felixowi gościnę. Nagle zapadła niezręczna cisza, a Otto uniósł głowę znad talerza i patrzył wyczekująco na siedzącego naprzeciw brata.

Nie musiał się obawiać. Felix nie zamierzał przyjąć propozycji. Skoro sytuacja była tak napięta zaledwie po kilku godzinach, to po kilku dniach pod jednym dachem bracia pewnie rzuciliby się sobie do gardeł. Odmówił grzecznie Annabelli, twierdząc, że wraz z Gotrekiem znaleźli sobie wygodny kwaterunek w jednej z karczm.

Po posiłku Felix udał się do wyjścia, a lokaj podał mu jego miecz i płaszcz. Gdy usilnie starał się upchnąć opatrzone jego nazwiskiem książki w plecaku, Otto odchrząknął znacząco.

- Po drodze mógłbyś zatrzymać się w Altdorfie. Nasz staruszek już ledwo zipie.

*

Felix podążał przez dzielnicę Kaufmana, w stronę Wysokiej Bramy. Kręciło mu się w głowie od nawału wiadomości. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak wiele może się zmienić w ciągu dwudziestu lat. Otto ma syna, który uczęszcza na Uniwersytet; wiersze Felixa stały się przestarzałe; jego przygody zostały wydane, a ojciec umiera.

Szedł wpatrzony w bruk, mijając obojętnie stłoczone kamienice i otoczone murami rezydencje bogaczy. Nie spostrzegł, jak majętni mieszczanie ze swoimi pulchnymi żonami krzywią nosy na widok jego znoszonego odzienia. Ojciec umiera, a Otto ma syna.

Ojciec umiera.

Felix nigdy by nie przypuszczał, że te wieści aż tak go poruszą. W gruncie rzeczy był nawet zaskoczony, że jego ojciec wciąż żyje. Ile może mieć lat? Siedemdziesiąt? Osiemdziesiąt? Trzyma się życia niczym zrzędliwy, stary skąpiec, który prze naprzód tylko po to, aby upewnić się, że każda korona została należycie wydana.

Jeśli istniała na świecie osoba, z którą Felixowi układało się gorzej niż z własnym bratem, był to właśnie jego ojciec. Staruszek wydziedziczył go, gdy Felix postanowił zostać poetą, zamiast pracować w rodzinnej firmie. Zawsze twierdził, że zmarnował pieniądze zainwestowane w edukację syna. Zabawne, gdyż to właśnie dzięki tej edukacji oczy Felixa otworzyły się na piękno i różnorodność życia, jak również na prozę, poezję i filozofię. Gustav Jaeger zawsze pragnął, aby jego synowie dysponowali ogromną wiedzą, by cytowali akademickie podręczniki z pamięci. Jednak chciał tego tylko dlatego, gdyż wykształcenie przybliżało mieszczan do klasy szlacheckiej, a stary Gustav wiecznie marzył, że doczeka nobilitacji któregoś z synów. Choć był z natury strasznym skąpcem, hojnie napełniał szkatuły altdorfskiej arystokracji, licząc, że wpuści ona Jaegerów w swoje kręgi. Jednak jego wysiłki zawsze spełzały na niczym.

Felix nienawidził ojca. Gustav Jaeger był w jego oczach prostakiem, którego pragmatyzm nie zostawiał w życiu miejsca ani na sztukę, ani na piękno, ani na poezję. Stary Jaeger poświęcił całe swoje życie, by wydźwignąć się z nędzy i zostać jednym z najbogatszych kupców w Imperium. Gdy już osiągnął swój cel, liczył, że jego synowie również poświęcą swoje żywota dla chwały rodu Jaegerów. Nie było miejsca na młodzieńcze szaleństwa i nierozwagę. Być może Felix, obierając taką, a nie inną drogę, rekompensował sobie utraconą młodość.

Felix usunął się z drogi nadjeżdżającego powozu i z wzrokiem utkwionym w ziemię minął żelazny łuk Wysokiej Bramy. Czy powinien odwiedzić ojca? Czy powinien go przeprosić? A może splunąć mu w twarz? A co z książkami, które opisywały jego przygody? Staruszka by zatkało! Ale czy aby na pewno? Przerażała go myśl o spotkaniu z tym starym zrzędą, nawet jeśli był ciężko chory. Felix przypomniał sobie czasy, gdy dopiero co opublikował swoje wiersze, a altdorfscy poeci wznosili toasty za jego talent. Nawet wtedy ojciec traktował go, jakby miał siedem lat i właśnie zmoczył się w łóżko.

Z zadumy wyrwał go odgłos wystrzału z działa. Podniósł wzrok i rozejrzał się wokół. Czy coś się stało? Ktoś atakował Nuln? Przechodnie mijali go obojętnie, zajmując się swoimi sprawami, jak gdyby nigdy nic. Czy dźwięk był wytworem jego wyobraźni?

Nagle przypomniał sobie, że w Nuln znajdowała się największa huta w Imperium. Akademia Artylerii oddawała wiele próbnych strzałów każdego dnia. Gdy był tu poprzednim razem tak przyzwyczaił się do huku dział, że nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.

Rozejrzał się wokół, zwracając uwagę na otoczenie po raz pierwszy od chwili, gdy opuścił dom brata. Poza murami Starego Miasta, na ulicach nieustannie panował zgiełk. Wojna mogła pogrążać resztę kraju w nędzy, ale wyrabiające armaty, broń palną i miecze Nuln dobrze prosperowało. Gdzie nie spojrzał, panował gwar, a ludzie ubijali interesy. Wozy uginały się pod ciężarem węgla, saletry i strzelb, krążąc pośród poczerniałych od sadzy zabudowań. Ponurzy robotnicy kończyli swoją zmianę i zmierzali do domu po ciężkim dniu pracy w manufakturach Industrielplatz. Barczyści ochroniarze w pocie czoła nosili lektyki uginające się pod ciężarem grubych kupców.

Sprzedawcy wędlin i placków mięsnych zachwalali swoje towary zza wózków wyposażonych w niewielkie piecyki. Zapach smażonego mięsa mieszał się z fetorem kanałów i gryzącym smrodem prochu strzelniczego. Tej charakterystycznej mieszanki zapachów Felix nie pomyliłby z niczym innym. Tylko w Nuln można było ją poczuć.

Choć gospodarka Nuln kwitła, nie można było tego powiedzieć o handlu na niższych szczeblach drabiny społecznej. Owe wędliny i placki kosztowały trzykrotnie więcej niż zazwyczaj, choć wyglądem przypominały podsmażone resztki zebrane z podłogi masarni. Kramy handlarzy owocami były niemal puste, a te nieliczne towary, które je przyozdabiały, przyprawiały swoimi cenami o zawrót głowy. Oddziały ochotnicze straży miejskiej ponuro przemierzały ulice.

Rzadko można było dostrzec mężczyzn w sile wieku. Ich miejsce zajęli liczni żebracy, którzy niemal na każdym kroku wyciągali wynędzniałe dłonie po jałmużnę. Felix nie przypominał sobie, aby kiedykolwiek widział więcej żebraków w Nuln. W niektórych alejkach przesiadywały nawet całe rodziny, ogrzewając się przy koszach koksowych.

Odziani w czarno-żółte mundury strażnicy przechadzali się pośród tłumów, łypiąc podejrzliwie i trzymając pałki w gotowości. Na każdym rogu dostrzec można było żonglerów, śpiewaków, sprzedawców gazet, podżegaczy czy szaleńców głoszących koniec świata. Gdzieniegdzie kapłanki Shallyi błyskały bielą swoich szat i upraszały o datki na przytu...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin