William King - Przygody Gotreka i Felixa 04 - Zabójca smoków.docx

(317 KB) Pobierz

 

William King

 

Zabójca Smoków

 

Przygody Gotreka i Felixa tom IV

 

Tłumaczył Grzegorz Bonikowski

 


„Gdy odlatywaliśmy z zaginionej cytadeli Karag Dum, cieszyłem się na myśl o powtórnym zobaczeniu Ulriki i oczekiwałem odpoczynku po naszych przygodach. Nie miałem pojęcia, że nasza tułaczka dopiero się rozpoczyna. Nie wiedziałem, że wkrótce spotkamy wrogów zarówno starych, jak i nowych, włącznie z najpotężniejszym potworem, jakiego miałem do tej pory nieszczęście spotkać”

 

Fragment z Moich Podróży z Gotrekiem,

Tom III, spisanych przez Herr Felixa Jaegera

(Wydawnictwo Altdorf, rok 2505)

 


NOC SKAVENA

 

„Wkrótce – pomyślał Szary Prorok Thanquol, – moi wojownicy zaatakują”.

Thanquol zatarł łapy z radości. Wkrótce całe jego knowanie i przekupstwo zacznie się opłacać. Wkrótce zemści się na krasnoludzie Gotreku Gurnissonie i jego przerażającym ludzkim pomagierze, Felixie Jaegerze. Wkrótce pożałują na zawsze, że wtrącili się w intrygi tak potężnego czarnoksiężnika. Wkrótce pośle ich krzyczących i błagających o litość ku tak słusznie należnej śmierci. Wkrótce...

Wokół siebie słyszał oddziały zajmujące pozycje. W mroku poruszały się kolejne szeregi straszliwych wojowników skavenów, samej śmietanki żołdactwa szczuroludzi. Ich różowe ślepia migotały w ciemności, długie ogony uderzały w powściąganej żądzy mordu, a kły lśniły od śliny. Tuż za nim, jego potworny ochroniarz, trzeci wielki szczuro-ogr noszący imię Kościorwija mruknął tłumiąc łaknienie krwi.

Szczuro-ogr przekraczał rozmiarami człowieka. Był ponad dwukrotnie wyższy i dziesięć razy cięższy. Jego łeb wyglądał jak przerażające połączenie głów szczura i wilka. Czerwone ślepia płonęły szaleńczą nienawiścią. Potężne pazury wysuwały się z grubych paluchów. Długi, przypominający robaka ogon chlastał wściekle powietrze. Ten nowy szczuro-ogr, wymiana za stwora zabitego przez Felixa Jaegera podczas bitwy pod Samotną Wieżą, kosztował Thanquola małą fortunę w tokenach spaczenia. Było to jedno z wyrzeczeń, jakie poniósł Thanquol podczas swojej ostatniej wizyty w wielkiej jamie Klanu Moulder, Piekielnej Otchłani. Został zmuszony do wydania ponad połowy osobistego majątku i musiał zgodzić się na rezygnację z części łupów w zbliżającym się zwycięstwie, na rzecz przeklętych władców Klanu. Wszystko to w zamian za ich wsparcie podczas tego nowego przedsięwzięcia. Thanquol uważał jednak, że nie należało tym się przejmować. Zdobycze nieuniknionego zwycięstwa w zupełności wynagrodzą mu jego wydatki. Tego był całkowicie pewien.

Myślał o siłach, które zostały pchnięte do tego odległego miejsca, zgodnie z jego błyskotliwym planem. Byli tu nie tylko sztormvermini i wojownicy klanowi w barwach Klanu Moulder. Były także szczuro-ogry i stada dzikich szczurów popędzanych przez poganiaczy. Jego armia liczyła niemal tysiąc istnień.

Dzięki takiej sile Thanquol był pewien zwycięstwa – szczególnie, że jego przeciwnikami byli zwykli ludzie. W jaki sposób mogli przeciwstawić się prawdziwym powiernikom ziemi, potomstwu samego Rogatego Szczura? Odpowiedź była prosta. Nie ma takiego sposobu. Ogon Thanquola zesztywniał z dumy, gdy on kontemplował skalę zwycięstwa, które wkrótce będzie należeć do niego.

Thanquol węszył powietrze długim szczurzym nosem. Jego wąsy drgały niespokojnie. Może sprawiała to bliskość Pustkowi Chaosu, które wyczuwał oraz obecność wielkiej żyły spaczenia, samej esencji magicznej mocy. Jeszcze raz zdumiał się nad głupotą edyktu Rady Trzynastu, który zabraniał armiom skavenów wkraczania na te nawiedzone przez demony ziemie. Z pewnością strata kilku skaveńskich niewolników zostałaby wynagrodzona wielkim skarbem, w postaci zdobytego spaczenia. To prawda, że w przeszłości Pustkowia pochłonęły całe armie szczuroludzi, ale z pewnością nie usprawiedliwiało to powściągliwości Rady. Thanquol był pewien, że pod jego dowództwem, a przynajmniej dzięki wskazówkom wydawanym z daleka w istocie bowiem, nie widział sensu w ryzykowaniu stratą skavena o jego potężnym intelekcie – grupa wojowników wykonałaby misję.

Istniały także inne możliwości. Gdyby posiadał statek powietrzny, który te przeklęte krasnoludy zbudowały dla Gurnissona i Jaegera, a którego do tej pory nie udało się przechwycić jego głupawemu pomocnikowi Lurkowi Snitchtongue'owi, mógłby go użyć w celu pozyskania spaczenia na Pustkowiach. Sfrustrowany uderzył swym ogonem w chwili, gdy pomyślał o karygodnej niekompetencji Lurka, a potem zacisnął chciwie łapy na myśl o powietrznym pojeździe. Nie znajdował końca zastosowań dla pojazdu, które wykorzysta, kiedy go zdobędzie.

Dzięki niemu możliwe stanie się szybkie przetransportowanie Szarego Proroka i jego ochroniarzy w dowolne miejsce Starego Świata. Dostarczy oddziały na tyły wroga. Na podstawie tego prototypu zostanie zbudowana powietrzna flota. Za pomocą takiej armady Thanquol i – jak lojalnie pośpieszył dodać w myślach – za jego pośrednictwem także Rada, podbije świat.

Oczywiście, najpierw musiał położyć łapy na statku powietrznym, co sprowadziło jego uwagę na sprawy bieżące. Spoglądając przez lunetę zauważy ufortyfikowany dworek zamieszkany przez kislevskich sojuszników krasnoluda. To były typowe umocnione domostwa budowane przez ludzkie klany w tej okolicy. Otaczały je wysokie palisady i rów, a sam dwór był solidną budowlą z kamienia i belek. Okna były wąskie, zwykle stanowiły tylko szczeliny dla łuczników. Drzwi i wrota były masywne i mocne. Zbudowano je, by odpierały ataki potwornych stworzeń, tak powszechnych w tych stronach leżących w pobliżu Pustkowi Chaosu. Wewnątrz znajdowały się stajnie, bowiem ludzie bardzo ukochali swoje konie. Thanquol nigdy nie mógł tego zrozumieć. Uważał, że te bestie nadawały się tylko do jedzenia.

Dwór był typowy pod każdym względem, za wyjątkiem jednego szczegółu. Thanquol zauważył to z radością. Na zewnątrz głównego budynku znajdowała się masywna drewniana wieża zakończona metalową platformą. Nie licząc materiału, z którego została zbudowana nie różniła się niczym od wieży dokującej, jaką Thanquol widział pod Samotną Wieżą. Było to zanim statek powietrzny odleciał unikając wpadnięcia w jego łapy. Bez wątpienia to było miejsce, gdzie statek zatrzymał się w drodze na północ ku Pustkowiom. Najwyraźniej w celu uzupełnienia paliwa lub zapasów. Bystry umysł Thanquola zrozumiał, że istniało ograniczenie zasięgu pojazdu. Warto było to wiedzieć. Ale dlaczego właśnie tutaj ? Dlaczego tak blisko Pustkowi Chaosu?

Thanquol przez chwilę rozmyślał, co to może znaczyć. Dlaczego krasnoludy, w szczególności ten przeklęty Zabójca Trolli Gotrek Gurnisson, postanowiły wysłać tak cenne urządzenie na Pustkowia. Gdyby tylko udało się tego dowiedzieć temu głupkowi, Lurkowi. Gdyby tylko raportował zgodnie z otrzymanym poleceniem. Thanquol nie był w najmniejszym stopniu zaskoczony, że tak się nie działo. Jego przekleństwem było kierowanie bufonami, którzy żyli tylko po to, by psuć jego genialne plany. Thanquol często podejrzewał, że ci pachołkowie zostali mu podrzuceni na skutek machinacji jego podstępnych wrogów w Skavenblight. Zawiłości polityki skavenów bywały nieskończone i powikłane, a lider o geniuszu Thanquola miał wielu zazdrosnych rywali, przepełnionych zawiścią.

Niewątpliwie, kiedy tylko Gurnisson znajdzie się w mocy Thanquola, uda się go zmusić do odkrycia przyczyn tej misji. Stanie się to na skutek różnych przemyślnych metod perswazji znanych Szaremu Prorokowi. A jeśli to się nie uda, wówczas zmusi do mówienia pomagiera Gurnissona, tego przeklętego człowieka, Felixa Jaegera. W zasadzie Thanquol uważał, że właśnie z nim pójdzie łatwiej. Nie to, żeby bal się konfrontacji z tym przerażającym jednookim krasnoludem, nic z tych rzeczy. Thanquol wiedział, że w każdych okolicznościach jest odważny i waleczny i taki bezmyślny, gwałtowny brutal, jak Gotrek Gurnisson nie może go zastraszyć w żaden sposób. Udowodnił to podczas licznych spotkań z Zabójcą. Po prostu, zmuszenie do gadania Jaegera będzie wymagało znacznie mniejszego wysiłku.

Po namyśle, Thanquol musiał przyznać, że Jaeger także mógł okazać się głupio uparty w podobnej sytuacji. Może łatwiej będzie po prostu pochwycić kilku jeńców z dworku poniżej i przesłuchać ich na okoliczność misji krasnoluda. Z pewnością muszą być wprowadzeni w ten sekret. W końcu, w jaki sposób kurduplom udałoby się zmusić ich do trudu wybudowania wieży pośrodku tego zapomnianego stepu, nie wyjawiając swojej misji ludzkim sprzymierzeńcom? Thanquol musi zadbać, by jego sojusznicy pochwycili kilku ludzi do przesłuchania. Co więcej, wyda ten rozkaz natychmiast.

Thanquol zachichotał na tę myśl. Plan krasnoludów musiał być ważny, skoro poświęciły tyle czasu i wysiłku, oraz zaryzykowały stratę statku powietrznego, aby go zrealizować. Może poszukiwały na Pustkowiach złota lub magicznych skarbów. Thanquol znał krasnoludy na tyle dobrze, by uznać to wyjaśnienie za najbardziej prawdopodobne. Kiedy tylko jego niewiarygodnie błyskotliwy plan zostanie wprowadzony w życie, wszelkie skarby zgromadzone przez jego przeciwników znajdą się w zaciśniętej, potężnej łapie Thanquola.

Obracał w myślach swój plan, tak prosty, a jednak tak genialny. Tak bezpośredni, a jednak równie przebiegły. Tak sprytny, a jednak tak niezawodny, co jest warunkiem niezbędnym dla wszystkich wielkich planów skavenów, którzy muszą liczyć się z partactwem swoich bezmyślnych podwładnych. Zaprawdę był to dowód, jeśli w ogóle był potrzebny, niezwykłego geniuszu Thanquola. Przejrzał go krok po kroku.

Najpierw, przechwycą dwór. Wówczas z pewnością powróci statek powietrzny, a oni wezmą krasnoludy z zaskoczenia, gdy tylko zakończą dokowanie. Zanim będą w stanie odlecieć, Thanquol unieruchomi okręt za pomocą specjalnego zaklęcia, które przygotował właśnie na tę chwilę dzięki wspaniałemu czarodziejstwu skavenów. A wtedy nie pozostanie im nic poza zaczerpnięciem zdobyczy tego zwycięstwa.

Oczywiście, było kilka spraw, które mogły pójść nie po myśli. Thanquol był dumny, że jego geniusz zawsze dopuszczał taką możliwość. W dowolnych oddziałach skavenów istniała szansa, że lokaje wszystko pokręcą. Należało liczyć się z możliwością, że krasnoludy mogą zniszczyć swój statek powietrzny, nie chcąc dopuścić, by wpadł w łapy skavenów. Takie rzeczy zdarzały się w przeszłości, ponieważ krasnoludy były obłędnie dumną i szaleńczo upartą rasą. Zawsze istniała także niewielkie prawdopodobieństwo, że krasnoludy przylecą inną trasą.

Thanquol zadrżał. Całe jego umiejętności wróżbiarskie mówiły mu, że to było niemal niemożliwością. Czytał to pełne trzynaście godzin w swoich własnych odchodach, po zjedzeniu tylko sfermentowanego, przyprawionego spaczeniem twarogu, wycierpiawszy straszliwe wzdęcia udowadniając w ten stosowny sposób swoje oddanie Rogatemu Szczurowi. Uświęcone wydaliny zapewniły go, że jego plan nie może zawieść oraz, że tutaj spotka krasnoludy. Oczywiście, jak to bywa ze wszystkimi przepowiedniami, istniał pewien margines błędu, który należało brać pod uwagę. Thanquol czuł, że jego wielkie doświadczenie wróżbiarskie pozwala mu widzieć prawdę. Inni, pomniejsi Prorocy mogli dopuścić, by ich rozum zaćmiły własne pragnienia i nadzieje, ale on odczytał znaki z surową bezstronnością, która była jedną z cech jego niezawodnego geniuszu.

Był pewien, że przeklęty Gurnisson powróci z Pustkowi. Prawdę mówiąc, wątpił, by cokolwiek mogło temu przeszkodzić. Thanquol odczytał omeny i wiedział, że krasnolud niósł na swoich ramionach potężne przeznaczenie. Było to przeznaczenie, które może przełamać tylko ktoś, komu przeznaczono jeszcze ważniejszy los. Naturalnie, Szary Prorok Thanquol wiedział, że to on był takim osobnikiem. Nadal jednak nie wolno było niedoceniać Zabójcy.

W swoich snach pobudzonych spaczeniem Thanquol doświadczył licznych, dziwnych wizji, , gdy poszukiwał miejsca pobytu swoich wrogów. Widział potężną fortecę zakopaną głęboko pod górą oraz walkę z demonem o prawdziwie przerażającej mocy. Była to istota tak potężna i złowroga, że Thanquol wolał nawet o tym nie myśleć. Odsunął od siebie te myśli. Krasnolud powróci, sprowadzając ze sobą statek powietrzny. Jego przeznaczenie zostanie przełamane tytanicznym intelektem Thanquola. Taki jest jego los.

Thanquol zauważył, że obserwują go szponowładzi Mouldera. Thanquol zaklął pod nosem.

– Jakie są twoje polecenia, Szary Proroku Thanquolu? – mruknął największy z nich. – Czego od nas pragniesz?

– Moje rozkazy – rzekł z naciskiem Thanquol – są takie, byście ze swoimi skavenami natychmiast rozpoczęli wykonywanie planu. Zdobądźcie dwór i zatrzymajcie przy życiu możliwie wiele ludzi, do dalszego przesłuchania. Zwracajcie szczególną uwagę na oszczędzenie samic i ich szczeniąt. Człowieczyny stają się wybitnie niebezpieczne, gdy się im zagraża.

– Oszczędzilibyśmy je, tak czy inaczej, Szary Proroku Thanquolu. Do naszych eksperymentów.

Thanquol przechylił łeb, aby rozważyć słowa szponowłada. Co Moulder miał na myśli? Czy jego Klan zamierzał przeprowadzić nowy program hodowlany, związany z nurtowaniem ludzi? Warto było dowiedzieć się tego. Skaven musiał zauważyć, że powiedział za dużo, bowiem odwrócił się plecami do Thanquola i pomknął w dół wzgórza, aby dać rozkaz swoim żołnierzom. Thanquol poczuł ogarniające go podniecenie.

Za pięć minut rozpocznie się atak.

 

Ulrika Magdova stała na blankach dworu i spoglądała w kierunku odległych gór. Była wysoką kobietą odzianą w skórzany pancerz kislevskiej wojowniczki. Miała krótkie, popielate włosy, a jej twarz była szeroka i zdumiewająco urodziwa. Dłonie błądziły wokół rękojeści jej miecza.

Za górami jasno biła w niebo łuna. Migoczące światło Pustkowi Chaosu w nocy podświetlało szczyty. Były to wielkie, postrzępione kły należące do odległego potwora, który zamierzał pochłonąć świat.

W tej chwili zastanawiała się, czy ten potwór połknął Felixa Jeagera i jego towarzyszy. Od tygodni nie było od nich znaku, a żadnym wróżbom czarownika, Maxa Schreibera nie udało się wyjawić niczego o ich losie. Ulrika nie była pewna, czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze Felixa. Nie była pewna, czy w ogóle tego pragnie.

Nie chciała, by zginął. Nic takiego. Z całego serca pragnęła, by powrócił bezpiecznie. Tylko jego obecność była tak... niepokojąca. Pociągał ją bardziej niż chciała. Był w końcu bezdomnym awanturnikiem z Imperium, kryminalistą i dobrowolnym rewolucjonistą. Ona była córką i dziedziczką bojara, jednego ze szlachciców, którzy strzegli północnych granic Kisleva przed stworami Pustkowi Chaosu. Jej obowiązkiem było poślubienie mężczyzny wybranego przez jej ojca, aby dzięki temu wzmocnić sojusze z sąsiadami i zapewnić siłę oraz czystość krwi jej klanu.

„Idiotka” – powiedziała sobie. Czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Po prostu poszła do łóżka z mężczyzną, którego zapragnęła. Robiła to już wcześniej i będzie robić ponownie. To nie było niczym niezwykłym bądź gorszącym w Kislevie, gdzie życie bywało krótkie i często kończyło się gwałtownie, a ludzie korzystali ze wszystkich przyjemności, których mogli zażyć. Fakt, że spała z bezdomnym awanturnikiem nie powinien mieć żadnego znaczenia. To nie miało przyszłości. A jednak, od jego odlotu stale o tym myślała. To naprawdę typowe dla mężczyzn, że zamieszał jej tak bardzo w głowie, a potem odszedł, bogowie wiedzą dokąd.

Wiedziała, że miał swoje powody. Felix Jaeger przysiągł towarzyszyć Zabójcy Gotrekowi Gurnissonowi w jego misji poszukiwania śmierci, jakkolwiek długo to potrwa i bez względu na to, że sam może znaleźć własną śmierć. Ulrika pochodziła z kultury, w której szanowano przysięgi. Tak mogli czynić tylko ledwo ucywilizowani ludzie, którzy ustanawiali swoje prawa za pomocą miecza. Tu, na pograniczunie było prawników, ani pisemnych kontraktów, tak powszechnych w Imperium. Tutaj albo dotrzymywało się przysięgi, albo sprowadzało hańbę na siebie i swoją rodzinę.

I oto, co przysięga uczyniła z tym głupcem. Uniosła go na pokładzie wielkiej machiny latającej krasnoludów na Pustkowia Chaosu w poszukiwaniu zaginionego krasnoludzkiego miasta Karag Dum. Ulrika chciała go błagać, by nie leciał, by został z nią, ale była zbyt dumna i nie odezwała się. Obawiała się także, że i tak jej odmówi, a takiego wstydu nie mogłaby znieść.

Nie spuszczała wzroku z gór, jakby patrząc na nie intensywnie mogła zajrzeć za skały i zobaczyć, co za nimi leży. Zresztą, nie miała pojęcia, co on do niej czuje. Może dla niego to była tylko przygodna noc. Wiedziała, że mężczyźni tacy bywają. Wieczorem obiecują cały świat, a rano nawet nie odezwą się miłym słowem.

Uśmiechnęła się. Wątpiła, by Felixowi zabrakło gładkich słówek, czy słów w ogóle. To jej się w nim podobało. Znajdował słowa z łatwością, jaka nie przychodziła jej surowemu ludowi. Prawdę mówiąc, zazdrościła mu tego daru, bowiem nie potrafiła wyrazić tego, co czuje. W jakiś dziwny sposób wiedziała, że Jaeger jest dobrym człowiekiem. Potrafił walczyć, jeśli taka była potrzeba, ale to nie stanowiło jego całego życia, jak to bywało wśród ludzi, wokół których dorastała.

Czasami myślała, że on nie jest dość twardy, a czasem zaskakiwał ją okazując, jak bardzo potrafi być zimny i bezwzględny. Z pewnością tylko niebezpieczny człowiek może być towarzyszem Gotreka Gurnissona. Od krasnoludów, którzy zbudowali wieżę usłyszała, że Zabójca stał się już mroczną legendą pośród swego ludu.

Potrząsnęła głową. To prowadziło do nikąd. Miała obowiązki do wypełnienia. Była dziedziczką swojego ojca i była tu potrzebna, by strzec granic, by dowodzić jeźdźcami. Były to obowiązki, które wypełniała równie dobrze, jak dowolny mężczyzna, a nawet lepiej niż większość z nich. Obok niej rozległ się odgłos kroków. Obróciła głowę i zobaczyła Maxa Schreibera idącego w jej stronę wzdłuż balustrady.

– Nie możesz zasnąć? – zapytał, uśmiechając się. – Mogę przygotować ci miksturę.

– Sprawdzam warty – odpowiedziała. – To mój obowiązek.

Spojrzała na magika. Był wysoki i niepokojący, mimo bladego, uczonego oblicza i szerokich oczu. Ostatnio zaczął zapuszczać kozią bródkę, która pasowała do niego. Nosił formalny strój magików swojego kolegium. Była to powłóczysta złota szata narzucona na zieloną kamizelkę. Całość uzupełniały żółte bryczesy. Na jego głowie sterczała dziwnie wyglądająca mycka. „Przystojny mężczyzna” – pomyślała, choć wywoływał w niej niepokój. Nie był to ten rodzaj niepokoju, jaki odczuwała czasem w obecności przystojnych mężczyzn. Ten człowiek wyraźnie odstawał od reszty ludzkości. Powodowała to jego moc i trening, który pozwalał mu z niej korzystać. Nie całkiem mu ufała, co zresztą było typowym odczuciem większości ludzi wobec magików. Zawsze zmuszali do zastanawiania się, czy są w stanie czytać w myślach, omamić człowieka za pomocą zaklęcia i zmusić go do wykonywania swojej woli, otoczyć iluzjami. W ich obecności ludzie bali się mówić o takich rzeczach na głos, a nawet myśleć o nich, na wypadek gdyby rzeczywiście potrafili czytać w myślach. Nikt nie chciał ich obrazić w ten sposób.

Sam Schreiber nigdy nie dał jej żadnego powodu, by wątpić w jego życzliwość. A jednak...

– Rozmyślasz o okręcie powietrznym – powiedział.

– A zatem potrafisz czytać w myślach?

– Nie. Studiuję tylko ludzką naturę. Gdy widzę młodą kobietę wzdychającą i spoglądającą na północ ku Pustkowiom, potrafię zebrać fakty. Widzę także ciebie i Felixa razem. Stanowicie dobraną parę.

– Myślę, że wyciągasz zbyt pochopne wnioski.

– Być może – uśmiechnął się, trochę smutno. – Herr Jaeger jest szczęśliwcem.

– Co w tym szczęśliwego musieć przekroczyć Pustkowia Chaosu.

– Nie to miałem na myśli i wiesz o tym.

– Ja także nie potrafię czytać w myślach, Herr Schreiber, zatem jak mogę się dowiedzieć, co masz na myśli jeśli tego nie powiesz?

– Dlaczego mnie nie lubisz, Ulriko?

– Ależ lubię cię.

– Wydaje mi się, że jestem dla ciebie odpychający.

To tylko dlatego, że jesteś...

– Czarodziejem?

– Właśnie. – Uśmiechnęła się bez wesołości.

– Przywykłem do tego. Ludzie nie ufają nam, ani nas nie lubią. Dopiero niedawno przestali nas prześladować w Imperium.

– Tutaj czasami nadal palą wiedźmy. Podobnie czarnoksiężników. Jestem pewna, że niektórzy z moich ludzi chcieliby zrobić to samo z tobą.

– Zauważyłem to.

– Jesteśmy blisko Pustkowi Chaosu. Ludzie są podejrzliwi. Na twoim miejscu nie brałabym tego do siebie.

Potrząsnął energicznie głową, a jego smutny uśmiech poszerzył się. Ulrika zdała sobie sprawę, że w innych okolicznościach mogłaby polubić tego mężczyznę.

– Nie widzę powodu, dla którego spalenia na stosie nie miałbym brać do siebie.

– Masz rację.

– Dziękuję ci – powiedział z lekką nutą ironii. Nagle przechylił głowę na bok. Wydawało się, że czegoś nasłuchuje.

– Co się dzieje – spytała Ulrika. Nagle poczuła ukłucie strachu.

– Psyt! Myślę, że tam coś jest – zamknął oczy, a jego twarz zamarła. Wyczuła wokół niego igrającą moc. Przez jego zamknięte powieki dostrzegała lśniące światło, jakby gałki oczne stały się maleńkimi słońcami, mogącymi świecić przez skórę. Mięśnie na szczęce czarodzieja zacisnęły się. Wymruczał pod nosem słowa w tajemnym języku.

Otworzył oczy. Ulrika dostrzegła gasnące w nich światła, niczym żarzące się węgle zamierającego ognia. Wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Jego uchwyt był zaskakująco silny jak na uczonego.

– Nie ruszaj się – powiedział. – Nie okazuj żadnych emocji. Coś tam jest i musimy zejść z tej balustrady.

– Trzeba podnieść alarm.

– Nie podniesiemy żadnego alarmu, jeśli ustrzelą nas strzelcy wyborowi – powiedział cicho.

– Któż mógłby do nas strzelać?

– Zaufaj mi – powiedział prowadząc ją wzdłuż balustrady. – Idź normalnie, a potem wespnij się po drabinie na wieżę wartowniczą.

– Co się dzieje? – spytała Ulrika. Niepokój w głosie magika był zaraźliwy.

– Tam są skaveny. Szczuroludzie wyznający Chaos.

– Skąd wiesz? – zapytała, a potem zbeształa się w myślach. Znała przecież odpowiedź. On był magikiem. Zmieniła nieco pytanie, by ukryć swoją pomyłkę. – To znaczy, skąd wiesz, że to skaveny?

– Dużo studiowałem o wyznawcach Chaosu – odezwał się swoim cichym głosem. Ulrika wiedziała, że ten spokojny głos miał ją uspokoić. Trochę ją to zdenerwowało, ponieważ nie potrzebowała takiego wsparcia. Jeśli czarodziej to zauważył, to nie dał żadnego znaku. – W końcu, po to właśnie wynajęły mnie krasnoludy.

Dotarli do drabiny.

– Wchodź. Za chwilę pójdę za tobą. Gdy tylko znajdziesz się w wieży, uderz w dzwon na alarm. Nie mamy wiele czasu.

Pomimo braku zaufania do niego, nie wątpiła ani trochę, że mówił poważnie. Przynajmniej pod tym względem żywiła pełną wiarę w Schreibera. Wydawało jej się, że kątem oka dostrzega niewyraźną, kłębiącą się masę, jakby szybko poruszające się stworzenia zbliżały się do dworu. Gdy zeskakiwała z drabiny, poczuła mrowienie między łopatkami. Wyobraziła sobie, że ktoś celuje w nią z łuku lub kuszy, albo za pomocą jednej z tych dziwnych, czarnoksięskich broni, której miały używać skaveny. Tak opowiadał jej Felix. Czuła pot spływający po plecach. Była zaskoczona odwagą Schreibera. Cały czas stał tam, udając człowieka zajętego swobodną rozmową, mamrocząc coś, co miało udawać cichą pogawędkę. Gdy tylko znalazła się na szczycie drabiny, sam zaczął się wspinać.

Wdrapywała się najszybciej jak potrafiła i gdy tylko jej stopy dotknęły podłogi wieży, wyciągnęła rękę i złapała za sznur wielkiego dzwonu. Pociągnęła go z całej siły. Rozległo się przenikające noc czyste brzmienie dzwonu. Wiedziała, że zostanie usłyszane w całym dworze, od najgłębszych piwnic do najwyższych komór.

– Budźcie się! – krzyknęła. – Wróg u bram!

Dudnienie dzwonu nie zdążyło jeszcze zamilknąć, gdy usłyszała w oddali donośny, dziki ryk. Wiedziała bez cienia wątpliwości, że tam były skaveny. Wojownicy już zaczęli wybiegać z dworu trzymając gotową broń. Widziała masywną sylwetkę swojego ojca zagłębiającego się w ciemnościach. Jego pierś okrywał częściowo okuty pancerz skórzany, a jeden ze sług pomagał dopinać paski. Ojciec wykrzykiwał rozkazy swoim ludziom.

– Oleg – biegnij na swój odcinek i obsadź ludźmi balustradę. Standa – chcę łuczników na wszystkich czterech murach zanim zobaczymy, z którego kierunku nadchodzi atak. Marta! Zbierz wszystkie służki i nabierajcie wody ze studni na wypadek pożaru. Zgromadźcie bandaże i maści dla rannych! Dalej! Z życiem!

Ulrika cieszyła się, że jej ojciec był na miejscu. Był weteranem tysiąca bitew stoczonych wzdłuż tych niebezpiecznych granic. Sama jego obecność dodawała ducha wszystkim jego ludziom, oraz jej samej.

Wyjrzała z wieży wartowniczej i zobaczyła zbliżającą się hordę. Były tam setki skavenów, nadchodzących niczym futrzana fala waląca przez odsłonięty teren. Zastanawiała się, czy we dworze mają dość ludzi, by ich powstrzymać. Wątpiła w to. Nadchodziły raporty o coraz większych ilościach wyznawców Chaosu nadchodzących przez przełęcze. Większość oddziałów jeźdźców patrolowała pogranicze Chaosu. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności zostali zaatakowani w chwili, gdy tak wielu ich jeźdźców przebywało z dala od dworu. Być może był to jednak skutek przemyślności skavenów.

Dobywając miecza myślała o tym, czy kiedykolwiek zobaczy jeszcze Felixa. Wtedy pierwsza fala skavenów zderzyła się z murami i nie miała już czasu myśleć o czymkolwiek innym, niż o walce na śmierć i życie.


POWRÓT

 

Felix Jaeger spoglądał w dół z mostku „Ducha Grungniego”. Był wysokim mężczyzną o jasnych włosach, szerokim w barach i szczupłym w biodrach. Miał opaloną twarz, a z kącików oczu wybiegały zmarszczki, które nie pasowały do twarzy tak młodego człowieka. Felix jednak sam przyznałby, że podczas swojego dotychczasowego życia przeżył wystarczająco wiele niedoli.

Jego dłonie tkwiły zaciśnięte na wielkim kole sterowym statku powietrznego. Dokonywał poprawek kursu, kieru...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin