II.pdf

(448 KB) Pobierz
991486539.003.png 991486539.004.png
Nie taki wilk straszny
Rozdział II
„Mglisty poranek”
Podczas gdy Liliana na przemian bladła i czerwieniała krzycząc coś o moim
braku szacunku do nich, koszmarnych manierach i zachowaniu pozwoliłam
moim myślą płynąć. To było niesamowite jak zazwyczaj skupiona i
opanowana osoba, którą byłam - a przynajmniej lubiłam tak sobie wmawiać
– w obecności Jashy stawała się roztargniona i niezdolna do wypowiedzenia
kilku sensownych zdań. Zupełnie jakby jego obecność sprawiała, że mój
mózg się wyłączał, albo przechodził w tryb „zaśliniona niedołęga.”
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – głos Liliany ociekał skrywaną nienawiścią.
Poprawiłam się na krześle i przyjęłam najbardziej niewinną minę na jaką
było mnie stać.
- Oczywiście mamo, bardzo mi przykro, że przysporzyłam wam zmartwień –
to była nasza zwykła śpiewka, powtarzana od niepamiętnych czasów. Ona
udawała troskę o mnie, ja udawałam skruszoną grzesznicę i wszystko
rozchodziło się po kościach, aż do następnego razu – wiesz przecież jak
kocham ciebie i ojca, szanuje was oboje i nie chcę wam przynosić wstydu –
ciągnęłam – przepraszam, że znowu zawiodłam wasze zaufanie.
- Późno już. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, idź spać, jutro dokończymy tę
rozmowę – Spojrzałam zdziwiona na ojca. Zawsze był obecny przy naszym
małym przedstawieniu ale nigdy się nie odzywał. – Oczywiście –
odpowiedziałam i czym prędzej poszłam do swojego pokoju, ciesząc się że
uniknęłam dalszej awantury.
Tej noc nie spałam zbyt dobrze. Nie dlatego, że przejęłam się słowami ojca,
czy utyskiwaniem Liliany. Po prostu przez całą noc słyszałam wycie, a gdy
991486539.005.png
tylko zamknęłam oczy, śniłam o watasze wilków pędzącej przez oświetlany
księżyce las.
Ranek wstał mglisty i nie zapowiadało się by słońce wyszło zza chmur.
Przetarłam zaspane oczy i poprawiłam ubranie, które dopiero co na siebie
włożyłam i ruszyłam schodami na dół.
Przy stole siedział ojciec z poważną miną a Liliana kręciła się koło pieca.
Przetarłam oczy jeszcze raz. Ojciec siedział w domu? O tej porze dawno
powinien być w lesie. Rozejrzałam się po kuchni szukając czegoś, co
świadczyłoby o nagłej katastrofie, albo po prostu o tym, że wciąż śpię.
Pokonana przez szarą rzeczywistość postanowiłam się odezwać.
- Nie poszedłeś do lasu tato? Coś się stało? Jesteś chory?
- Wraz z matką ustaliliśmy – skrzywiłam się na słowo matka – że powinnaś
opuścić dom. Dajesz zły przykład Rosie.
Przez chwilę trawiłam informację. Wiedziałam, że prędzej czy później Liliana
wykopie mnie z własnego domu, ale nie sądziłam, że nadejdzie to tak szybko,
dlatego zamiast się odezwać, stałam i wytrzeszczałam oczy. Nie umknął mi
wredny uśmiech na twarzy macochy.
- To dla twojego dobra. I dobra Rosie – odezwała się fałszywie słodkim
głosem. Świetnie udawała zatroskanie. Brawa dla tej pani.
Podniosłam rękę – Zamknij się.
- Lena, uważaj co mówisz, to twoja matka. – skarcił mnie ojciec
Nie wiem skąd, w tamtej chwili wzięła się we mnie cała ta odwaga. Zdrowy
rozsądek został zamknięty za grubymi drzwiami.
- Matka? – bardziej zasyczałam, niż powiedziałam – Moja matka, od prawie
dziewiętnastu leży trzy metry pod ziemią, ta kobieta jest dla mnie obca – mój
glos zrobił się o oktawę wyższy – więcej miłości miała dla przydrożnych
kamieni niż dla mnie, nie oszukujmy się Babcia zastępowała mi matkę a
czasami też ojca – teraz już wrzeszczałam na całego – Proszę bardzo, mogę
się wynieść. Zabiorę tylko swoje rzeczy i już mnie nie ma. Oddajcie mi tylko
pieniądze.
- Jakie pieniądze? O czym ty mówisz niewdzięczna dziewucho?
Wychowaliśmy cię, a ty jeszcze żądasz od nas pieniędzy? Ian, słabo mi.
I tu nastąpił pokaz kunsztu aktorskiego, machanie chusteczką, wywracanie
oczami i tym podobne.
991486539.006.png
- Czy ja wyglądam na głupią? – zapytałam – Pieniądze, które zapisała mi
babcia wraz z całym domem.
W tej chwili Liliana zemdlała. Tym razem naprawdę. Pamiętam, jak
namawiała ojca by sprzedać dom. Jej zawsze chodziło o pieniądze.
Westchnęłam patrząc jak ojciec podnosi ją i układa na ławce stojącej w rogu
pokoju. Potem podszedł do przeszklonego kredensu, który dawno temu sam
zrobił i wyją z niego kilka zwiniętych papierów i sakiewkę.
- Tu są pieniądze i akt własności domu i ziemi należącej do babci. Przykro mi
Leno.
Czym prędzej wzięłam papiery i woreczek z jego rąk i pobiegłam na górę. Siłą
powstrzymywałam łzy wrzucając do worka wyciągniętego spod łóżka moje
rzeczy. Nie było tego dużo, głównie ubrania, zapasowa torba.
Zarzuciłam czerwoną pelerynę i ruszyłam z powrotem na dół. Ojciec trzymał
Lilianę za rękę, była już przytomna, mamrotała coś o pieniądzach –
mówiłam? Pazerna baba. – Naciągnęłam kaptur i wyszłam przed dom.
Oczywiście musiało się rozpadać. Jakby nie mogło poczekać choć kilka
minut. Stojąc w progu spojrzałam na ojca. Wiedziałam, że nie dadzą mi się
pożegnać z siostrą i że będę za nią tęsknić.
- Pożegnajcie ode mnie Rosie – i już mnie nie było. Pobiegłam do stodoły i do
kolejnego skórzanego worka, który zabrałam zaczęłam chować przeróżne
rzeczy, które do tej pory trzymałam w skrytkach. Płótno, złoto, kilka noży.
Jak już wspominałam nie miałam zbyt wiele dobytku.
Dom babci, a od dzisiaj mój, nie był zbyt daleko, ale deszcz przybrał na sile i
nim zdążyłam dotrzeć na miejsce byłam już zupełnie przemoczona. Przez
chwilę mocowałam się z drzwiami, które nieużywane od dłuższego czasu
niebardzo chciały współpracować. Gdy po raz kolejny pchnęłam je otworzyły
się ze skrzypieniem. Wpadłam do środka co sprawiło, że kurz który osiadł na
wszystkim wzbił się w powietrze. Kichnęłam kilka razy i przetarłam oczy.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Od śmierci babci byłam tu tylko kilka
razy, dom bez niej nie był taki sam. Był pusty, martwy.. i był to mój dom.
Przez chwilę bawiłam się myślą, że to ja muszę na nowo tchnąć w niego
życie, ale potem przygniotła mnie smutna rzeczywistość. Świadomość, że nie
mam nikogo.
Odłożyłam swoje rzeczy na stół, wcale nie był mniej zakurzony niż pozostałe
meble, po prostu gdzieś musiałam je położyć. Zdjęłam pelerynę i mimo
chłodu, który mnie ogarnął chwyciłam za miotłę. Skoro miałam tu zostać to
wypadało posprzątać. Nie miałam problemu ze znajdywaniem rzeczy, w
końcu babcia mnie wychowywała, spędzałam tu więcej czasu niż w domu
ojca.
991486539.001.png
Kilka wiader postawiłam w spiżarni, bo dach od dawna nienaprawiany
przeciekał w trzech miejscach. Kolejne dwa zabrałam i pobiegłam do studni.
Nie przejmowałam się deszczem i tak już byłam przemoczona. Opłukałam
wiadra i napełniłam je wodą. Znalazłam kilka szmat, które z powodzeniem
mogły służyć do ścierania kurzu. Ułożyłam wszystko obok siebie i
uświadomiłam sobie, że marznę. Wcześniej zupełnie nie zwracałam na to
uwagi, rozejrzałam się ale nigdzie nie było drewna, którym mogłabym napalić
w piecu, znowu musiałam wyjść na zewnątrz.
Tym razem pobiegłam do drewutni znajdującej się na tyłach domu. Babcia
miała spore zapasy drewna, dlatego nie groziło mi marznięcie, pod
warunkiem że piec wciąż był sprawny. Z głową pełną niewesołych myśli
wypełniłam koszyk drewnem i czym prędzej wróciłam do domu szczelnie
zamykając drzwi.
Piec na szczęście okazał się sprawny. Szybko zdjęłam przemoczone ubranie i
założyłam suche, w duchu dziękując wszystkim bogom, że worki nie
przemokły. Mogłam zacząć sprzątać. Mycie, wycieranie i polerowanie
pochłonęło mnie do tego stopnia, że nie zauważyłam jak minął dzień i
nadszedł wieczór.
Byłam zmęczona i wciąż zmarznięta, mimo że napaliłam w piecu i założyłam
ciepły sweter wciąż było mi zimno. Zaburczało mi w brzuchu i dopiero ten
dźwięk uświadomił mi, że nie jadłam nic od rana. Nie zapowiadało się też,
żebym miała cokolwiek jadalnego, czym mogłabym zaspokoić pomrukujący
żołądek. Wzięłam świeczkę i ruszyłam do spiżarni. Wiader przezornie nie
zabierałam, bo choć deszcz przestał padać to niebo wciąż było zasnute
chmurami. Niestety w spiżarni nie było nic co mogłabym zjeść, wróciłam do
pokoju i ziewnęłam przeciągle. – No cóż, dzisiaj pójdziemy spać głodni –
mruknęłam do mojego niezadowolonego brzucha, zabrałam ze stołu worki z
rzeczami i poszłam do pokoju w którym zawsze sypiałam. Łóżko w pokoju
babci zapewne było większe i wygodniejsze, ale nie chciałam tam spać.
Tu też dotarły moje porządki, kurze zostały pościerane a podłoga umyta.
Rzuciłam worki na stół stojący w rogu pokoju, ściągnęłam buty i nie
rozbierając się nawet poszłam spać. Mimo uporczywie domagającego się
jedzenia brzucha zasnęłam dość szybko. Nie śniłam o niczym, po prostu
zapadłam się w błogosławioną ciemność.
Kiedy pierwsze promienie słońca mnie obudziły zdałam sobie sprawę z dwóch
rzeczy. Po pierwsze pójście spać w ubraniu nie było mądrym pomysłem,
czułam się jakby stratowało mnie stado dzikich krów albo coś w tym stylu.
Po drugie byłam wściekle głodna!
991486539.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin