Rozdział I.pdf

(443 KB) Pobierz
990646367.003.png 990646367.004.png
Nie taki wilk straszny
Rozdział I
„Granice”
Zapach leśnych ziół, kwitnących o tej porze roku był słodki i upajający,
drzewa kołysały się szumiąc cicho a promienie popołudniowego słońca
ogrzewa oświetlały wszystko nadając lasowi bajkowy wygląd. Z torbą, którą
zabrałam ze stodoły przerzuconą przez ramię pędziłam przez las.
Mogłabym iść nawet z zamkniętymi oczami – las znałam jak własną kieszeń.
Gdy byłam dzieckiem babcia często zabierała mnie ze sobą, gdy potrzebowała
ziół i pozwalała się bawić między drzewami nawet po zmroku.
Przeskoczyłam nad powalonym pniem i spojrzałam w dół. Byłam na miejscu.
Przed moimi oczami rozciągała się rozpadlina, w której korycie płynęła rwąca
rzeka, o krystalicznie czystej wodzie, pełna ryb i wodnych stworzeń. Rzeka,
która była granicą. Do osady na drugim jej brzegu prowadził tylko chwiejny,
linowy most. Tam zaczynały się Doliny. I jeśli las, w którym mieszkałam,
ktoś nieświadomy nazwałby dzika puszczą, to lasy rosnące w Dolinach
musiałby uznać za nieprzebytą, mroczną knieję, w którą nikt przy zdrowych
zmysłach nie chciałby się zapuszczać. Lud z Dolin, rzadko przechodził na
naszą stronę, mieszkańcy Leśnych osad, bali się dolinian i nie chcieli
prowadzić z nimi interesów, rzadko który kupiec znalazł w sobie tyle odwagi,
by dobić z nimi targu. Natomiast nikt nie był na tyle głupi, by próbować ich
oszukać, ci którzy byli… no cóż, nikt nigdy więcej ich nie widział.
- Jak zawsze punktualna. – Głęboki głos wyrwał mnie z zaskoczenia i
przeraził do tego stopnia, że podskoczyłam jak dziecko przyłapane z ręką w
słoiku ciastek albo chłopak złapany z ręką pod spódnicą córki młynarza.
Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, kto stoi za mną.
990646367.005.png
- Czy ty zawsze musisz się tak skradać? – zapytałam ostro, zła że znowu
dałam się zaskoczyć. To było jak rytuał. Za każdym razem, gdy tu
przychodziłam moje myśli mknęły ponad dziką puszczą Dolin aż do
ośnieżonych szczytów Gór Azarak i dalej na wschód do Ziem Niczyich i
Czarnych Wierchów. A Jasha za każdym razem wykorzystywał ten fakt i
swoje wilcze umiejętności, żeby podejść do mnie nie zauważonym. Cóż, jest
coś o czym chyba nie wspomniałam, tak się składa, że ludzie z Dolin to
przeważnie wilkołaki… Patrząc na mężczyznę stojącego przede mną mogłam
śmiało stwierdzić, że moje życie jest dziwne. Nie, nie dziwne; popieprzone.
Ojciec unikał mnie, bo zbytnio przypominałam mu mamę. Macocha
nienawidziła mnie bo tajemnicą barwienia tkanin, przekazywaną z pokolenia
na pokolenie babcia podzieliła się ze mną, nie z nią. To tworzyło rysę na
nieskalanej fasadzie jej osoby. Idealnej kobiety, matki i żony, tylko tkanie,
szycie i barwienie jej nie wychodziło. Choćby zwykłe cerowanie sprawiało, że
wpadała w złość, a jej twarz robiła się czerwona i niszczyła wizję ideału.
Mówcie co chcecie, ale mogłabym się nawet założyć, że powodem był fakt, że
tylko babcia, a teraz tylko ja wiedziałyśmy co zrobić, by tkaniny miały
głębokie i trwałe kolory, a przędza i nici nie rwały się, tylko my potrafiłyśmy
tkać płótno i tworzyć na cienkich drutach chusty, które mogłyby spokojnie
być nazywane dziełami sztuki. Ot taki rodzinny talent.
I kiedy mówię, że każda sztuka płótna zrobiona przez babcie, czy nawet
każdy motek wełny przez nią nawinięty dzięki swej jakości i kunsztowi
wykonania od razu znajdował nabywcę, a jej umiejętności były znane nie
tylko w naszym królestwie. To wcale nie zmyślam.
A teraz ja stojąc na granicy naszego królestwa nos w nos z wilkołakiem,
sprzedawałam kolejną koszulę, uszytą tak jak nauczyła mnie babcia. Bez
żadnej skazy. Mogłam ręczyć, że głęboki błękit urzetu będzie się utrzymywał
nawet, kiedy koszula nie będzie się już nadawać do noszenia.
Wyciągnęłam złożoną tkaninę w jego stronę. – Miło cię znowu widzieć. –
powiedziałam.
Wilkołak posłał mi uśmiech, który ukazał na jego policzkach dwa urocze
dołeczki, perfidnie rozpraszające moją uwagę. Zapłata wylądowała na mojej
dłoni, złote monety miło zabrzęczały, gdy przerzuciłam je do sakiewki ukrytej
w torbie.
- Nie przeliczysz? – zapytał
- Nie obejrzysz koszuli? – odpowiedziałam. Nie złożyłabym życia w jego ręce,
ale jeśli chodzi o interesy ślepo sobie ufaliśmy. Ja nie oszukiwałam, bo takie
mam zasady, poza tym on i tka wyczułby kłamstwo. On nie oszukiwał, bo no
wiecie. Wilkołaki nie kłamią.
990646367.006.png
Przez chwile panowała między nami niezręczna cisza. Lubiłam to miejsce na
skraju dwóch światów. Tak różnych i tak podobnych jednocześnie. Lubiłam
też towarzystwo Jashy, nawet gdy milczał, lub wpatrywał się gdzieś w
przestrzeń. Mimo tego co ludzi powtarzali o wilkołakach, przy nim zawsze
czułam się bezpieczna.
Nie chciałam wracać do domu, gdzie czekała na mnie kolejna porcja
wyrzutów Liliany i milczący zawód w oczach ojca, ale stanie w ciszy robiło się
niezręczne. On najwyraźniej nie miał dla mnie następnego zlecenia, a ja nie
miałam więcej interesów. Westchnęłam i odezwałam się.
- Czas na mnie. Jeśli będziecie czegoś potrzebować, wiesz gdzie mnie znaleźć.
Nie zrobiłam nawet trzech kroków nim głos Jashy mnie zatrzymał.
- Już późno, niedługo zrobi się ciemno. Nie powinnaś chodzić sama po lesie
Leno. – jego głos sprawił, że zadrżałam. Głęboki, ciepły… Mózg wyłączył mi
się zupełnie i palnęłam, nim zdążyłam pomyśleć
-A co, martwisz się, że wielki zły wilk mnie pożre?
W chwili gdy zorientowałam się co powiedziałam, zrobiłam się czerwona jak
burak.
- Przepraszam – wybąkałam – ja… to znaczy… ja hym – jąkałam się jak
kretynka coraz bardziej czerwona. Pewnie jąkałabym się tka dalej, gdyby nie
dźwięk, który wydobywał się z jego gardła . A konkretnie śmiech. Wielki, zły
wilk śmiał się ze mnie tak, że aż łzy pociekły mu po policzkach.
- Hym – powiedział, wreszcie opanowując śmiech – Obawiam się, że jesteś
dla niego nieco zbyt koścista - a potem dodał już poważnie – W lesie nocą,
jest dużo groźniejszych stworzeń niż wilkołaki, Leno – kiedy tak wymawiał
moje imię, pokrywała mnie gęsia skórka – Nie powinnaś sama chodzić po
nocy. Odprowadzę cię.
I nie czekając na moja odpowiedź ruszył przodem, zostawiając mnie
zdziwioną do granic możliwości.
- Idziesz? – odwrócił się i zapytał, ponieważ wciąż nie ruszyłam się z miejsca.
- Tak, tak – mruknęłam i ruszyłam za nim. No co? Was mama nie uczyła,
żeby nie sprzeciwiać się wielkiemu złemu wilkowi? Cóż mnie też. Ale jak już
mówiłam lubiłam jego towarzystwo i zamierzałam wykorzystać fakt, że sam z
własnej nie przymuszonej woli postanowił odprowadzić mnie do domu.
Zwłaszcza, że idąc za nim, miałam całkiem niezły widok.
990646367.001.png
- Co miałeś na myśli, mówiąc że nocą w lesie jest wiele niebezpieczniejszych
stworzeń?
- Dokładnie to.
- Eh, aleś ty dziś rozgadany – mruknęłam, a głośniej dodałam – Mówisz o
wilkach, niedźwiedziach, jadowitych wężach czy raczej Strzygach,
Demonach, Wiedźmach i tym podobnych?
- O tym i o tym.
- Ej, co miało znaczyć, że jestem zbyt koścista? – zapytałam, gdy dogoniła
mnie zdyszana refleksja po czym oburzyłam się wyjątkowo mało efektywnie,
bo Jasha idąc przede mną nie mógł zobaczyć mojej miny. – Wcale nie jestem
koścista , jestem kształtna tam gdzie potrzeba – uściśliłam spoglądając na
swój wcale nie taki mały biust i macając go ukradkiem, jakby to miało mnie
upewnić, ze naprawdę jestem wystarczająco krągła, co wywołało u idącego
przodem mężczyzny kolejny atak śmiechu. – Idiota – burknęłam, tym razem
kopniakiem odtrącając refleksję, która wrzeszczała coś o tym, że obrażanie
wilkołaka może być szkodliwe dla mojego zdrowia. Jednak wilkołak aktualnie
próbował powstrzymać złośliwy chichot, który co rusz wydobywał się z jego
ust, więc tego typu przemyślenia zupełnie nie pasowały do scenerii.
Jasha zatrzymał się tak gwałtownie, że prawie uderzyłam nosem w jego
plecy, tylko cudem udało mi się utrzymać równowagę. Dopiero gdy się
odwrócił, zrozumiałam co sprawiło, że się zatrzymał. Byliśmy na miejscu.
Nawet nie zauważyłam kiedy przebyliśmy cała drogę, widać obserwowanie
zgrabnego tyłu Jashy wciągnęło mnie dużo bardziej niż mi się zdawało.
Staliśmy na ścieżce, która prowadziła wprost do mojego domu, widać było
stąd światło bijące z wnętrza, jednak nas wciąż ukrywały drzewa.
- Dalej chyba nie powinienem iść - powiedział, dotykając mojego ramienia.
Jego ręka była ciepła i o dziwo delikatna. Jasha zupełnie nie przypominał
wilkołaka o których mówiły stare kobiety na targu. Ogromnego potwora z
twardą szczeciną i ostrymi pazurami. Kłami z których skapuje krew
niewinnych i oczami pałającymi chęcią mordu… Jasha wyglądał normalnie.
Jak zwykły mężczyzna rodzaju ludzkiego, bardzo przystojny mężczyzna
trzeba dodać.
Spojrzałam na jego twarz i przez chwilę wydawało mi się, że jego oczy
rozbłysły, ale blask zniknął tak szybko, że prawdopodobnie było to tylko
odbicie księżyca, który właśnie pojawił się na niebie, a moja bujna
wyobraźnia sama dopowiedziała sobie resztę.
990646367.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin