Chmielewska Joanna - Florencja,.pdf

(1047 KB) Pobierz
JOANNA CHMIELEWSKA
Florencja Córka Diabła
1
 
1017482923.001.png
Czwartego dnia wesele skończyło się
definitywnie. O wczesnym poranku Zygmuś Osika,
uczestniczący w obrzędach wprawdzie z przerwami,
ale za to intensywnie, wyszedł przed dom i niemrawo,
wzrokiem nie bardzo bystrym, popatrzył w dal. Dal
wypadała stosunkowo blisko, bo ograniczała ją ściana
lasu.
Patrzył dłuższą chwilę, zanim oglądany widok
dotarł mu do świadomości. Widział coś znajomego i
profesjonalizm w jego duszy odezwał się nieśmiałym
piknięciem.
Na łące, po drugiej stronie drogi, pasł się koń.
Ściśle biorąc klacz. Na bani Zygmuś znajdował się
ciężkiej, ale widok do niego przemówił. Klacz była
młoda, nie miała dwóch lat, coś w niej jednakże
uwidoczniało się takiego, że Zygmusiowi znikły sprzed
oczu droga, łąka i las, a zamiast nich ujrzał widok
zupełnie odmienny. Błękitną wstęgę, stanowiącą od
dzieciństwa przedmiot jego marzeń. Załopotały mu
chorągwie, usłyszał fanfary, pod sobą poczuł siodło i
twarde, sprężyste, końskie mięśnie, wiatr pędu
owionął mu twarz. Prawie wytrzeźwiał, popatrzył
2
 
przytomniej.
,,Co za kobyła...” - pomyślał. - ,,Za młoda. Czyje
to...? Jeszcze półtora roku i Derby ma jak w banku.
Po kim ona może być...?”
Obok niego pojawił się nagle brat pana młodego,
w stanie wskazującym na równie silny udział w
uroczystościach.
- Ty - powiedział Zygmuś, może trochę
niewyraźnie. - Kto to jest, ta kłaczka? Czyje to i po
kim?
Brat pana młodego wytrzeszczył oczy.
- A - rzekł po krótkim zastanowieniu. - To tego.
Tego, znaczy, głupka kobyła. Znaczy, kobyła głupka
to wylęgła, oźrebiła się, znaczy. To jest źrebię.
- Kto ją pokrył? - spytał Zygmuś zdecydowanie
przytomniej.
- Sołtys - odparł bez namysłu brat pana młodego.
- Znaczy, może nie osobiście, tylko ogiera załatwił. Za
litra. Litra koniaku dostał, ale to paskudztwo.
Zygmuś, w stanie wyczerpania weselem, miał
nieskończoną cierpliwość.
- Dobra, przyswajam. Ten ogier, to kto? Brat
3
 
pana młodego potarł nie ogoloną brodę, podrapał się
po głowie i wzruszył ramionami.
- A bo ja wiem? Nie pamiętam. Sołtys ci powie.
- Gdzie on jest?
- Kto?
- Sołtys.
- Głowy nie dam, ale zdaje się, że leży w wannie.
Coś mi się obiło o uszy. Na piętrze.
Elegancka nowa willa wiejska została
zaprojektowana z rozmachem europejskim i posiadała
dwie łazienki. Zygmuś zwiedzał ją na samym wstępie,
z wielkim podziwem i uznaniem. Pamięć mu już
wracała, orientował się, gdzie na piętrze znajduje się
ta druga łazienka imponujących rozmiarów,
przypomniał sobie nawet, że wanna w niej została
wpuszczona w podłogę, jak na zagranicznych
prospektach, i pomyślał, że sołtys tam pewnie wpadł, l
już został. Może mu było trudno wyjść...
Popatrzył jeszcze raz na klacz i ruszył do domu,
bo całe jego jestestwo przywarło do tej istoty na łące i
nie mogło się już oderwać. Zygmuś Osika miał końską
duszę i był dżokejem z powołania. Ściśle mówiąc,
4
 
dżokejem jeszcze nie był, dopiero praktykantem, ale
do kandydata brakowało mu już tylko piętnastu
zwycięstw. Do dżokeja zaś sześćdziesięciu pięciu.
Wiedział, że w tym roku tego kandydata zrobi. W
Derbach miał szansę wziąć udział, o ile by szło dużo
koni, przypuszczał, że w tym roku pojedzie i
pożałował z całego serca, że nie na tej klaczy.
Zapewne posadzą go na lidera...
Wchodząc na schody, pomyślał, że to nawet
lepiej. To cudo ma teraz około półtora roku, na wiosnę
mogłoby zadebiutować jako dwulatka, a w następnym
roku pójść w Derbach. Do tego czasu on już odwali
swoje sześćdziesiąt pięć zwycięstw, a nawet gdyby nie
zdążył, nie szkodzi, pojedzie jako kandydat, l wygra.
Ona wszystko wygra, ta klacz...
Jakim sposobem koń z chłopskiej łąki miałby
brać udział nie tylko w Derbach, ale w ogóle w
gonitwach na służewiec-kim torze, nie zastanawiał się.
Myśl o wszystkich komplikacjach, przez jakie
należałoby się przebić, nie miała na razie do niego
dostępu. W tej fazie trzeźwienia na czele jego
wszystkich potrzeb stał sołtys.
5
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin