stalky i spolka.pdf

(816 KB) Pobierz
1005339570.001.png
Ta lektura , podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
RUDYARD KIPLING
Stalky i spółka
ł.  
„Wielkich Ludzi, pieśni, chwal”
Małego imienia,
Bo ich dzieło rośnie wciąż,
I ich dzieło rośnie wciąż,
W głąb i wszerz się krzewi wciąż,
Ponad ich marzenia.
Wiatr zachodni, morza szum
Wyrwały nas matkom,
Rzuciły na nagi brzeg —
Tuzin domów, gdzie ten brzeg,
a lat siedem marzł w nich człek
Z uczniacką czeladką.
Sławnych ludzi był tam rój,
Wielkiej uczoności;
Wzięło się tam dużo trzcin,
Wciąż słyszało się świst trzcin,
Nikt nam nie żałował trzcin¹,
Ze szczerej miłości.
Od Egiptu aż po Pont
I przez Himalaje —
Pełno ludzi z naszych gron,
Brazylia i Babilon,
Wyspy czy też Andów skłon,
Wszędzie nasz człek staje.
Wielkim Ludziom sława wciąż:
Cześć, Starzy Koledzy!
Pokazali nam, w czym rzecz,
Nauczyli nas, w czym rzecz.
Prawda, Boga Wielka Rzecz,
Ważniejsza od Wiedzy.
Szerokości każdej znak
Wybity na świecie,
Widział już któregoś z nas,
Zawsze najlepszego z nas,
Zawsze w pracy, aż po pas —
Wszędzie nas znajdziecie.
¹ ikt a i ałał ti — mowa o biciu uczniów trzcinową rózgą, uważanym przez wieki za doskonały
środek wychowawczy.
1005339570.002.png 1005339570.003.png
 
A to dał nam każdy mąż
Od ćwiczeń i słówek:
Pracy zawsze wiernym bądź.
Swe zadanie zawsze skończ,
Bez żadnych wymówek.
Czy sztabowiec, czy też szpieg,
Czy człowiek podkopów,
Stał z królami twarzą w twarz,
Rzekł: — mam szrapnel, co ty masz?
Był to zawsze człowiek nasz,
Co najtęższy z chłopów!
Uczono nas w kraju wciąż,
Niezliczone razy,
Że najlepszą rzeczą jest
I najprościej zawsze jest,
Najzdrowiej, najmądrzej jest:
Czcić wasze rozkazy.
Drudzy, w krajach obcych słońc,
Mają większe sprawy,
Służą dzierżąc ziem tych rząd,
(Wierna służba — oto rząd!)
Miłość, wierność dzierży rząd,
Bez zysku ni sławy.
To wpoili mistrze nam,
Nie wiem, jak i kiedy,
Lecz poznałem z biegiem lat,
Dojrzewając z biegiem lat,
Że to owoc szkolnych lat,
Że to było wtedy.
Przeto czcijmy mężów tych,
Ducha Wspaniałego,
Co wzgardzili swoim Dziś,
Zapomnieli swoje Dziś,
W pracy zdarli swoje Dziś,
Dla Jutra naszego.
„Wielkich Ludzi, pieśni, chwal”
Małego imienia,
Bo ich dzieło rośnie wciąż,
I ich dzieło rośnie wciąż,
W głąb i wszerz się krzewi wciąż,
Ponad ich marzenia.

W lecie wszyscy chłopcy, jak się patrzy, budowali sobie za liceum chaty na wydmach po-
rosłych żarnowcem. Były to właściwie małe gniazdka, wycięte kozikami w gąszczu kolcza-
stych krzaków, pełne kikutów, splątanych korzeni i cierni, ponieważ jednak budowanie
ich było surowo zakazane, uważano je za rozkoszne pałace. I przez pięć lat z rzędu Stal-
ky, M'Turk i Beetle (było to w czasie, zanim jeszcze zaszczycono ich osobną pracownią)
budowali jak bobry samotną świątynię dumania, w której palili fajki.
  Stalky i spółka
Jednakże Mr. Prout, dyrektor ich domu, nie miał o nich zbyt dobrej opinii, a także
Foxy, szczwany, rudy sierżant szkolny, niezbyt im dowierzał. Nosił tenisowe pantofle,
uzbrojony był w lornetkę, a zadaniem jego było krążyć jak jastrząb nad niegrzecznymi
chłopcami. Gdyby on sam w pole wyruszył, chata zostałaby z pewnością osaczona, bo
Foxy znał zwyczaje swej zwierzyny. Opatrzność jednak kazała Mr. Proutowi, którego
przydomek szkolny, wywodzący się od kształtu jego nogi, brzmiał „Kopyciarz”, popro-
wadzić wywiad na własny rachunek i właśnie ostrożny Stalky znalazł olbrzymi jego ślad
koło chaty pewnego pięknego popołudnia, gdy zagłębiony w tomie Surteesa i zajęty no-
wą fajeczką z głogu gotów był zapomnieć o Proucie i jego czynach. Kruzoe na widok
śladu stopy Karaiba nie działałby rychlej od Stalky'ego. Sprzątnął on natychmiast fajki,
wymiótł szczątki zapałek i pośpieszył ostrzec Beetle'a i M'Turka.
Charakterystyczne jednak dla tego chłopca było, iż nie zbliżył się do swoich towa-
rzyszy, dopóki nie odnalazł i nie rozmówił się z małym Hartoppem, przewodniczącym
Towarzystwa Nauk Przyrodniczych, instytucji, którą Stalky miał w pogardzie. Hartopp
niewymownie się zdziwił, kiedy chłopak uprzejmie, jak to tylko on umiał, zaczął go bła-
gać, aby mu pozwolił zgłosić siebie, Beetle'a i M'Turka jako kandydatów, zwierzył mu
się z hamowanego od dawna zainteresowania kwiatami, wczesnymi motylami i nowymi
zjawiskami i wreszcie okazał gotowość, o ile Mr. Hartopp uznałby za stosowne, rozpo-
cząć nowe życie od razu. Jako nauczyciel Hartopp był nieufny, równocześnie jednak był
też entuzjastą, a jego dobra mała dusza nie była pozbawiona pewnego uprzedzenia do tej
trójki, a już szczególnie do Beetle'a z powodu uwag, jakie od czasu do czasu pod jego
adresem padały. Toteż, nie chcąc zrażać żałujących grzeszników, okazał się wobec nich
miłościwy i wciągnął te trzy nazwiska do swej księgi.
Dopiero wtedy, nie wcześniej, odszukał Stalky, Beetle'a i M'Turka we wspólnej sali.
Pakowali książki, nad którymi mieli zamiar spędzić spokojnie popołudnie w krzakach
żarnowca, zwanych „puszczą”.
— Wszystko przepadło! — rzekł Stalky pogodnie. — Znalazłem po obiedzie lekkie
ślady stópek Kopyciarza koło naszej chaty. Bogu dzięki, że je z daleka widać!
— Na-sy-pa-li — piasku! Fajki schowałeś? — zapytał Beetle.
— Gdzieżby! Zostawiłem je, rozumie się, na samym środku chaty! Co za skończony
idiota z ciebie, Beetle! Czy ci się zdaje, że oprócz ciebie nikt już nie myśli? Nie ma co, ta
chata już dla nas na nic. Kopyciarz będzie jej pilnował.
— A to klapa! Co za świństwo! — mówił zaskoczony M'Turk, wyrzucając książki zza
pazuchy.
Chłopcy nosili swe biblioteki w bluzach, między kołnierzem a paskiem.
— Ładna historia! To znaczy, że z powodu tego podejrzenia do końca kursu będziemy
pod bezustannym dozorem.
— Niby dlaczego? Kopyciarz znalazł jedną chatę. On i Foxy będą jej pilnowali. To nas
przecie nic a nic nie obchodzi; idzie o to tylko, żebyśmy się w tych stronach przez jakiś
czas nie pokazywali.
— Pewnie, ale gdzież się podziejemy? — rzekł Beetle. — Sam wybrałeś to miejsce,
a ja… ja… ja chciałem dziś po południu czytać.
Stalky siedział na pulpicie, bębniąc piętami w ławkę.
— Beetle, ty jesteś skończone cielę. Czasami mam wrażenie, jak gdybym powinien
was obu puścić kantem. Czy zdarzyło się kiedy, aby o was wuj Stalky zapomniał? is
s itis ² — ujrzawszy ślady Kopyciarza, okrążające naszą chatę, złapałem małego
Hartoppa — stit s ³ — powiewającego siatką na motyle. Przebłagałem Hartoppa.
Oświadczyłem mu, Beetle, że jeśli cię przyjmie, napiszesz odczyt dla Łowców Pluskiew.
Zapewniłem go, Turkey⁴, że przepadasz za motylami. Krótko mówiąc, udobruchałem
Kartofla i w tej chwili jesteśmy już Łowcami Pluskiew.
— I cóż z tego? — rzekł Beetle.
— Turkey, daj mu w tej chwili kopniaka.
Terytorium, wyznaczone uczniom liceum na małe wycieczki, było w interesie wiedzy
znacznie rozszerzone dla członków Towarzystwa Nauk Przyrodniczych. Pod warunkiem,
² is s itis (łac.) — nie ukończywszy tych spraw.
³ stit s (łac.) — z obnażonym mieczem.
ky — przezwisko M'Turka; tky (ang.) — indyk.
  Stalky i spółka
że nie będą wchodzili do domów, mogli się w rzeczywistości wałęsać, gdzie im się podo-
bało; za przyzwoite zachowanie się ręczył Mr. Hartopp.
Beetle zrozumiał to, jak tylko M'Turk zaczął go kopać.
— Jestem skończonym osłem, Stalky! — wołał, zasłaniając atakowaną część ciała. —
a ⁵, Turkey, jestem osłem!
— Nie zważaj na niego, Turkey. Czy wasz wuj Stalky nie jest Wielkim Człowiekiem?
— Jest! Jest! — zgadzał się Beetle.
— Ale swoją drogą polowanie na pluskwy to plugawe zajęcie — zauważył M'Turk.
— W jaki sposób się do tego zabrać?
— W ten sposób! — rzekł Stalky, sięgając do stojących za nim szafek mikrusów. —
Mikrusy zawsze wariują za historią naturalną. Tu masz puszkę na rośliny małego Bray-
brooke'a.
To mówiąc, wyrzucił za okno mnóstwo gnijących, zrośniętych z sobą roślin i rozluźnił
rzemień.
— Zdaje się, że to może człowiekowi nadać zupełnie zawodowy wygląd. A tu geolo-
giczny młotek Claya młodszego. To może wziąć Beetle. Turkey, ty pewnie rwiesz się do
jakiejś siatki na motyle?
— Niech mnie szlag trafi, jeśli to prawda! — wykrzyknął M'Turk po prostu, ale
z głębokim przekonaniem. — Beetle, daj mi młotek!
— Dobrze! Ja nie jestem wcale dumny. Zdejm⁶ mi tę siatkę, co tam wisi na górze,
Stalky!
— Bardzo słusznie. Ty, to składany interes! Te kundle, mikrusy, mają bardzo luk-
susowe upodobania. Boga mego, to ci zrobione jak wędka! Na świętego Samiwela! Wy-
glądamy zupełnie jak Łowcy Pluskiew! A teraz słuchajcie, co wam powie wuj Stalky!
Pójdziemy na motyle w nadbrzeżne skały. Mało kto tam chodzi. Ale to kawał nie lada.
Radziłbym wam zostawić książki!
— Jeszcze czego! — rzekł Beetle stanowczo. — Ani mi się śni wyrzec się przyjem-
ności dla paru parszywych motyli!
— Spocisz się strasznie! To już raczej weź mego Jorrocka. Od niego goręcej ci nie
będzie.
Spocili się wszyscy trzej, albowiem Stalky pognał ich ostrym kłusem daleko na zachód
wzdłuż skał nadbrzeżnych pod zarosłe żarnowcem wydmy, na przełaj przez wąwozy pełne
kolczastych krzaków. Nie zwracali najmniejszej uwagi na latające króliki ani cesarskie
korony, zaś to, co Turkey mówił o geologii, w żaden sposób nie nadaje się do powtórzenia.
— Czy idziemy do Clovelly? — zapytał wreszcie zdyszany.
Rzucili się na krótką, sprężystą murawę, ogarnięci z jednej strony leniwą sennością
morza pod nimi, a z drugiej — lekkim wietrzykiem letnim, buszującym wśród drzew
w głębi lądu. Patrzyło się stąd w wąwóz pełen starego, wysokiego żarnowca, obsypanego
żółtym kwieciem i biegnącego aż ku obramieniu z krzaków jeżyny, ostrokrzewia i ostów.
Wyglądało to, jak gdyby pół wąwozu aż do brzegu skały było pełne złotego ognia. Dalej
ciągnęło się już otwarte, trawą zarosłe pole, obficie najeżone tablicami z napisami.
— Co za okrutny stary piernik! — odezwał się Stalky, czytając napis na najbliższej
tablicy. — piiia ak ass piiali paa
ay l Sia k i tak dalej. Nie zdaje mi się, żeby człowiek o zdrowych
zmysłach chciał przejść tę granicę.
— Trzeba naprzód dowieść, że ktoś zrobił szkodę, bo nie można pociągnąć do odpo-
wiedzialności za nic. Nie może skarżyć o przekroczenie granicy — rzekł M'Turk, którego
ojciec miał większy majątek ziemski w Irlandii. — To wszystko bzdury!
— Dobrze wiedzieć, bo zdaje mi się, żeśmy właśnie tego potrzebowali. Ależ nie na
przełaj, Beetle, ty ślepy wariacie! Toż by nas po pół mili złapano! Tędy! I zwiń tę swoją
głupkowatą siatkę na motyle.
Beetle wyjął pierścień, schował siatkę do kieszeni, zsunął kij, tak że zrobiła się z niego
laska długości dwóch stóp, i opasał się trzcinową obręczą. Stalky poprowadził ich w głąb
pa (łac.) — pokój; tu: proszę o pokój, pogódźmy się.
— dziś popr.: zdejmij.
  Stalky i spółka
Zgłoś jeśli naruszono regulamin