Lubię i nie lubię początku roku szkolnego.doc

(27 KB) Pobierz

Lubię i nie lubię początku roku szkolnego.

 

Na rozwikłanej zagadce poplątanych schodów i korytarzy mijałam znajome twarze, mówiłam „dzień dobry” do nauczycieli, których sposób prowadzenia lekcji zdążyłam poznać osobiście, nie z opowieści. Tak, czuję się u siebie. I mogę snuć realne plany na przyszłe miesiące.

 

1 września to magiczny dzień, która zmienia wyrażenie z „witaj przygodo!” na „witaj szkoło!”. Wszystko, co kryje się pod słowem wakacje zostaje odłożone na dziesięć miesięcy, a perspektywa niewyspania, odrabiania prac domowych, przygotowywania ściąg i poprawiania klasówek nie jest pocieszająca. Nawet słońce świeci już jakoś inaczej, powoli ustępując miejsca nieuchronnie zbliżającej się jesieni. Za to najchętniej wymazałabym ten dzień z kalendarza.

Stęskniłam się jednak za szkolnymi znajomymi, złotymi myślami nauczycieli, skrzypiącymi zielonymi fotelami, grillowaną z kawiarenki, i stałym miejscem w sali 35. Brakowało mi nawet tłumu o 15:35 w autobusie, bo pusty o tej porze wygląda co najmniej dziwnie.

Tegoroczny początek roku szkolnego był dla mnie o wiele mniej stresujący niż ubiegły z prostej przyczyny: wracałam w miejsce, które zdążyłam poznać przez rok nauki. Na rozwikłanej zagadce poplątanych schodów i korytarzy mijałam znajome twarze, mówiłam „dzień dobry” do nauczycieli, których sposób prowadzenia lekcji zdążyłam poznać osobiście, nie z opowieści. Tak, czusię u siebie. I mogę snuć realne plany na przyszłe miesiące.

Zdążyłam się przekonać, że środkowe klasy (piąta szkoły podstawowej i druga gimnazjum) to mnóstwo nowego materiału. Materiału, za którym być może nie nadążę, nie zrozumiem, a w dodatku nie znajdę czasu, by nadrobić zaległości. Czasem za bardzo panikuję, ale nie da się ukryć, że druga klasa charakteryzuje się najgrubszymi podręcznikami. Lekcje języka polskiego w tym roku skutecznie podwyższą biblioteczne statystyki, bo romantyzm i pozytywizm to niekończące się pasmo lektur szkolnych o zatrważającej grubości. Po nocach będą mi się śniły delty i wielomiany, ale tylko w nieparzyste dni tygodnia, w parzyste natomiast przyśni mi się Bajazyt w jopuli spodniej.

Mam nadzieję, że starczy mi czasu na sen, choć być może w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności okaże się, że nie będę go w ogóle potrzebowała. Gdybym jednak nie została wytypowana do jakiegoś tajnego projektu amerykańskich naukowców, muszę zastanowić się, jak zorganizować sobie czas, by rodzice nie zapomnieli jak wygląda ich najstarsza córka.

Mam również nadzieję, że nie utonę w morzu kartkówek, sprawdzianów i prac domowych, a moje obawy okażą się jak zwykle na wyrost. Że nie zacznę od jedynki, nie zgubię biletu miesięcznego i książek do biblioteki. I skonkretyzuję plany na przyszłość.

I że dożyję kolejnych wakacji bez poobgryzanych paznokci, nerwicy i depresji.

 

 

 

Agnieszka Ragus

Zgłoś jeśli naruszono regulamin