Dąbrowski Krzysztof - Przesiadka.rtf

(31 KB) Pobierz

Krzysztof T. Dąbrowski

 

Przesiadka

 

Łooo Jeeezuuu – wychrypiał Stasiek, zbudzony przez silny ucisk w piersi.

Czuł, że nie może zaczerpnąć oddechu.

Matko, pikawa mi stawa! – pomyślał przerażony i po chwili, wydając z siebie ostatnie tchnienie, dokonał żywota. Dokonała go też nieszczęsna mucha przelatująca akurat nad jego głową. Od much zresztą wręcz roiło się w Staśkowym domu, choć niewielu odważyłoby się nazwać miejsce, w którym żył, prawdziwym domem.

Mieszkał bowiem w malutkim pokoiku z aneksem kuchennym. Gdybyśmy weszli do środka, na przywitanie spod nóg wzbiłyby się w powietrze tumany kurzu. Zanim oczy przyzwyczaiłyby się do panującego półmroku, nos zostałby skatowany przez bliżej niezidentyfikowany odór, będący zapewne mieszaniną smrodu wymiocin, porozlewanej gorzały i leżących po kątach wiekowych resztek pokrytego pleśnią jedzenia.

Po paru chwilach, kiedy moglibyśmy się wreszcie rozejrzeć, ujrzelibyśmy pobojowisko jakich mało. Po podłodze walały się butelki po wódce, piwie i tak zacnym trunku, jak wino marki Winotu. Na ścianach, pomiędzy odłażącymi płatami farby, panoszył się grzyb. Na łóżku leżała skotłowana, szarobura i zapewne antyczna już pościel. Jakby tego było mało, w zlewozmywaku wyrosło kilimandżaro brudnych naczyń (podłogę zaściełały potłuczone resztki tych, które nie miały tyle szczęścia, by utrzymać się na szczycie owej chybotliwej konstrukcji).

Ale przecież nie oglądamy programu o sztuce wnętrzarskiej. Wróćmy zatem do biednej muchy, która leżała martwa na zastygłej w bezruchu Staśkowej piersi. Zabiło ją zabójcze stężenie alkoholu w wydychanym powietrzu – nasz bohater, jak się zapewne domyśliliście, za kołnierz nie wylewał.

Stasiek leżał z szeroko rozdziawionymi ustami – pomieszkiwały w nich smętne resztki uzębienia, które każdego dentystę doprowadziłyby do zawału.

Z okolonej wianuszkiem siwych włosów łysiny zsunął się ciemnoniebieski, poplamiony czymś beret.

Niewidzącymi, przekrwionymi oczyma pijaczek wpatrywał się w siną dal, która w tym świecie kończyła się sufitem. Jednakże zdziwienie zastygłe w jego spojrzeniu sugerowało, że w chwili śmierci Stasiek widział coś więcej niż tylko sam sufit. Takiego Staśka znajdą za tydzień pracownicy socjalni. Wezwie ich zaniepokojony (w krótkiej chwili trzeźwości) sąsiad.

 

* * *

 

Jako autor nieco się zapędziłem, porzucając tak szybko naszego bohatera. Moi drodzy, Stasiek tak naprawdę nie umarł. Przynajmniej nie do końca...

Cofnijmy się trochę w przeszłość.

W chwili gdy nieświadoma straszliwego zagrożenia mucha pędziła wprost ku Staśkowi (ach, jakich to przysmaków dostarczał jej ten dobry człowiek!), ów poczuł, że cała boleść zniknęła. Ogarnął go taki błogostan, jakby już co najmniej pół litra przechylił. Widział pokryty zaciekami i siateczką pęknięć sufit, który... znienacka został rozdarty, zupełnie jakby był kartką papieru!

– Kie Belzebuby?! – wykrzyknął zaskoczony Stasiek.

Tymczasem Belzebuby dokończyły dzieła i przez pokaźną dziurę wylała się nań fala oślepiającego światła.

Może delirę mam? – przemknęło mu przez myśl.

Z otworu wystrzeliły świetliste ręce. Pochwyciły pijaczka i z niesamowitą siłą pociągnęły ku światłości.

Leżał na czymś, to fakt niezaprzeczalny. Ale na czym? Tego za paczkę wiarusów nie byłby w stanie powiedzieć. Ni to twarde było, ni miękkie – ot, dziwne takie jakieś.

Wreszcie oczy zaczęły przyzwyczajać się do nowych warunków. Pierwsze, co ujrzał, to ogromna twarz, poczerwieniała niczym przejrzały pomidor. Taka ni to męska, ni to kobieca, ale jedno mógł stwierdzić na pewno: nie mogła być gębą policjanta zgarniającego Staśka do izby wytrzeźwień ani żadnego z opiekunów zatrudnionych w tym jakże rozkosznym przybytku.

Ta twarz była dobra, a jednocześnie... potwornie znudzona.

– Witaj. Umarłeś. Jesteś w niebie. – Obcy mamrotał monotonnym głosem, jakby recytował wykuty na blachę nielubiany wiersz.

Staśka zatkało. Zesztywniał, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.

Jestem aniołem. Nazywam się Armuel – mówiący nieco się wyprostował.

Nie wyglądał na anioła, toteż pijaczek doszedł do wniosku, że musiał nawalić się jak drzwi od gajówki i solidnie rąbnąć czerepem w coś twardego. Pewnie leży teraz w jakiejś cholernej Biedronce, a ów„anioł” to jakiś żartowniś z obsługi sklepu.

– Tyyy! – zacharczał rozeźlony, że mu ktoś takie marne dowcipy robi.

Młodzian, odziany w strój typowy dla pracownika supermarketu, pokręcił tylko głową i wyprostował się do końca. Stasiek dojrzał, iż faktycznie dowcipniś ma do pleców przypięte skrzydła.

Przypięte, wypięte, ale to jeszcze nie powód, żeby byle łachmyta jaja se ze mnie stroił! – zdenerwował się nie na żarty.

Gotów był rzucić się do walki o swój pijacki honor (i tak już dawno spuszczony do rynsztoka wraz z hektolitrami spirytusu). Zerwał się na równe nogi. Skutkiem tego wywinął dwa salta i zdezorientowany wylądował brzuchem na podłodze.

– Te, karateka, zbastuj no trochę! – wysapał. – Chcesz ty mie gnaty połamać?!

Jak te pozory mylą – pomyślał. – Takie miłe miał chop gębiszcze, a wredna paszczęka się okazała. Fałszywe toto jak wilki w owczej skórze!

Armuel przykucnął przed Staśkiem, aż mu się skrzydła po podłodze na boki rozjechały. Lustrował pijaczka spojrzeniem niewyspanego cocker-spaniela.

Milczeli tak przez chwilę, taksując się nawzajem wzrokiem, i w końcu anioł uznał, że chyba pierwszy szok już minął – świeżo upieczone umarlaki zawsze stwarzają problemy na nowej drodze pozagrobowego życia.

– Nie możesz wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, bo widzisz, jak to się kończy. Miej na uwadze, że posługujesz się teraz ciałem astralnym – rzekł anioł.

Stasiek nie miał pojęcia, o czym bredzi ów skrzydlaty świrus, ale po pokazie niczym nieusprawiedliwionego, brutalnego użycia siły, wolał grzecznie wykonywać wszystkie polecenia.

– Leż sobie spokojnie, bo i tak muszę ci najpierw wszystko dokładnie wytłumaczyć – mamrotał agresor.

Tymczasem za plecami młodzika przeszła niezwykłej urody piękność – była NAGA!

– Oooo! – zdumiał się Stasiek, po czym zamlaskał lubieżnie.

– Ach, to tylko kolejna modelka. Zbyt intensywnie się odchudzała. – Armuel niedbale machnął ręką, nawet się nie odwracając; będąc aniołem nie potrzebował oczu, by widzieć. Postrzegał wszystko ponadzmysłowo. Oczy zaś, podobnie jak ciało, były atrapą z ektoplazmy. Potrzebował jej tylko po to, by nie wzbudzać lęku u pacjentów (tak miał w zwyczaju nazywać podopiecznych).

Odczekał stosowną chwilę, wiedząc, że pacjent będzie przez parę sekund rozkojarzony, po czym podjął przerwany temat:

– Jesteś tu tylko przelotem. Podliczymy twe uczynki i zobaczymy, na co sobie możesz pozwolić w przyszłym życiu. Wiem, może ci się tu nie podoba...

Pijaczek uradowany widokiem taaakiej baby uznał, że jednak zaczyna mu się tu podobać.

– ... ale jak będziesz się stosował do moich poleceń, to wszystko pójdzie szybko i sprawnie i ani się obejrzysz, a narodzisz się na nowo.

– Na nowo... – Stasiek powtórzył bezmyślnie, w marzeniach obłapiając niewiastę za wszystkie jej krągłości (aczkolwiek bardziej stosownym określeniem byłoby: kościstości).

Armuel widząc, że całe to gadanie nie ma już większego sensu, podniósł ostrożnie rozanielonego umarlaka. Ten ocknął się i zaczął rozglądać na boki w poszukiwaniu oblubienicy. Nigdzie jej nie wypatrzył, za to gdzieś w oddali mignęła mu biuściasta sylwetka innej. Zapragnął pognać za zjawiskową pięknością, lecz nagle zrobiło mu się ślisko pod nogami – jakby próbował stepować w mydlinach. Niechybnie znowu ucałowałby się z podłogą, gdyby nie przytomna reakcja Armuela, który w ostatniej chwili go pochwycił.

Trochę to Staśka otrzeźwiło. Zerknął z ukosa na wybawiciela i wybąkał cicho:

– Dzi-dzięki, chopie.

– Widzisz, jednak warto mnie czasem posłuchać – odparł anioł.

Pijaczek rozejrzał się błędnym wzrokiem i dopiero teraz zauważył, że na wszystkich półkach stoi to samo: pudełka różniące się od siebie tylko kolorem. Było ich mnóstwo; wnętrze marketu aż kłuło w oczy pstrokacizną.

Armuel był przyzwyczajony do tego, że świeżynki często zachowują się jak ciekawskie dzieci. Postanowił kontynuować swą przemowę, jak nie przymierzając – policjant, który zakładając przestępcy kajdanki, musi odklepać stosowną formułkę mechanicznie i niemal nieświadomie, mimo że wcale nie jest słuchany.

– Jak już wiesz, umarłeś i jesteś w niebie, a dokładniej w przedsionku nieba, bo niebo to ogromny klub, który mieści się na 190034567858 piętrze. Jeszcze nie doszedłeś do tego etapu; aby się tam dostać, będziesz musiał wrócić na Ziemię i ulepszać swą karmę.

– Chopie, kurna, co ty mie tu o jakiejś karmie nawijasz! Co ja, świniak jestem? Utuczyć mie chcesz i do ubojni?! Gadajże po ludzku, bo w pytę zasunę! – zniecierpliwił się Stasiek i uznał, że zamiast wysłuchiwać tego przemądrzałego głupola, lepiej będzie sprawdzić, co zawierają te kolorowe pudełka.

Ech, by się browar jaki znalazł – rozmarzył się.

– Dobrze, zatem inaczej rzecz ujmując – kontynuował Armuel – musisz doprowadzić swą duszę do doskonałości. Stać się czystą miłością.

– Srością – burknęła dusza pijaczka, biorąc do ręki pierwsze z brzegu pudełko.

„Wzmocnienie koncentracji w medytacjach o 0, 003% _ tylko dziesięć punktów!!!” – głosił nachalnie kontrastujący z głęboką purpurą opakowania jasnozielony napis.

A hakenkrojc wam w dupę! – zniesmaczony Stasiek odłożył produkt z powrotem na półkę.

– Wprawdzie jak na alkoholika masz całkiem sporo punktów, ale potrzebujesz jeszcze ze stu albo i tysiąca wcieleń – kontynuował Anioł – by stać się VIP-em i otrzymać przepustkę. Oczywiście to, czy to będą setki, czy tysiące wcieleń, zależy tylko od ciebie. A twoja, być może lepsza, droga zaczyna się właśnie w tym miejscu. To tu możesz podjąć przełomowe dla kolejnego wcielenia decyzje, mądrze wydając nagromadzone punkty.

– Punkty?! – ożywił się nagle Stasiek, odstawiając kolejne jego zdaniem bezużyteczne pudełko (tym razem zapewniające większe zaangażowanie w gorliwej modlitwie).

– Tak. Na początek możesz za nie obejrzeć w naszym kinie raport ze swojego życia. Ten seans nie jest drogi, a pomoże ci podjąć mądrzejsze decyzje.

– Te, typo, a maszże ty „Głębokie gardło”?

– Ja? – osłupiał Armuel. – Ja jestem istotą duchową, to co widzisz, to tylko iluzja ciała.

– Kuźwa, no o filma mie chodzi!

– Aaa, to nie. My tu tylko...

– A „Obcy 8 – decydujące zaparcie”?

– Też nie.

– Łeee tam, do dupy z takiem kinem!

– Nie chcesz...

– Nie chcem – odburknął Stasiek.

– No to jak sobie chcesz – odparł niezrażony anioł.

Twoja strata, buraku – dodał w myślach. Czuł odrazę do tego utytłanego w Bóg wie czym prymitywnego pokurcza. – Że też muszę robić przy takich pętakach. Ech, sam sobie nagrabiłem...

 

* * *

 

Armuel nagrabił sobie całą serią niesubordynacji, gdy pracował na Ziemi w charakterze odprowadzacza dusz. Myślał, że ta praca to dno dna, ale okazało się, że ta w markecie Niebo – Twój Raj! jest jeszcze nudniejsza, marudniejsza i w ogóle po stokroć bardziej BE!

Zdegradowano go za to, że zaczął sobie urządzać regularne wycieczki do sfery materialnej – bo zachciało mu się zażywać ludzkich przyjemności (osiągał to dzięki czasowemu przejmowaniu kontroli nad ciałami – a ściślej rzecz ujmując, opętywał ludzi). Był już policjantem, był księdzem, był... był... był... i się skończyło. Niestety.

Pierwszych kilka wizyt w sferze materialnej było doprawdy szokujących. Gdy znalazł się pierwszy raz w ludzkim ciele – przejął kontrolę nad jadącym w autobusie rudym chłopaczkiem – skończyło się tym, że dostał lanie od jednego z pasażerów i chłopaczek skończył ze złamanym nosem. Ale trening czyni mistrza i ostatnie wizyty na ziemi to już były ostre balangi przy czymś, co ludzie nazywają alkoholem i narkotykami. No i parę razy przytrafiła mu się najprzyjemniejsza ludzka rozrywka, czyli SEKS! Zwłaszcza tego ludziom zazdrościł. No, przynajmniej na początku zazdrościł, bo w miarę upływu czasu, w niebiańskiej monotonii marketu, wspomnienia zaczynały się coraz bardziej zacierać i o ile na początku Armuel podchodził do ciągotek swych klientów ze zrozumieniem, o tyle teraz coraz bardziej go one złościły. Niebiańska nuda odmóżdża – trzeba to przyznać!

 

* * *

 

– Pora, abyś zdecydował, kim chcesz być: mężczyzną czy kobietą?

Stasiek z wrażenia upuścił „Skłonność do wegetarianizmu – tylko sto punktów!!!”.

– Że jak, kobitą? Co ty, bucu jeden, do kroćset mie tu wciskosz! Jestem i bendem facet!

– Przy zamianie płci jest promocja – wybąkał anioł. – No ale dobrze, niech i tak będzie!

Armuel miał wspomnieć Staśkowi, że co prawda, raz na sto przypadków zdarza się drobna awaria i ktoś, kto rodzi się mężczyzną, a w poprzednim wcieleniu był kobietą, nadal może czuć się kobietą, i na odwrót – ale skoro ten ćwok malowany sam zrezygnował, przerywając mu w połowie zdania, to już jego sprawa. Przynajmniej baran jeden będzie prędzej odfajkowany!

– Chodźmy więc. Masz 57598 punktów, więc zabiorę cię na piętro pięćdziesiąt pięć – i pół. Mamy tam świetne ciała za pięćdziesiąt pięć tysięcy.

– Panie, kurna, a nie dałoby się tej całej loteryji wydać na zapas gorzały na całe życie?

– Niestety, piętro alkoholowe jest tuż pod klubem, tam wysoko, wysoko, i niestety jest ono zarezerwowane tylko dla VIP-ów.

Stasiek skrzywił się tak, jakby omyłkowo łyknął bezalkoholowego piwa.

– No dobra, prowadźże pan na te ciała!

Anioł pstryknął tylko palcami i nagle wszystko wokoło zmieniło się nie do poznania.

Półki poznikały, a zamiast nich pojawił się niekończący się las zbiorników, w których zanurzone były ludzkie ciała.

Z niewidzialnego głośnika rozległ się skrzeczący głos, jakby kto w dyspozytorni na dworcu centralnym papugę za mikrofonem posadził (choć kto wie, czy faktycznie nie siedzą tam specjalnie tresowane papugi?):

– Pien-tro pienć-dzi-siąt-pinć-ty-się-cy-i-pół!

– Jezu, charczy jak Wiesiek! – skrzywił się Stasiek na wspomnienie kumpla, który wypalał codziennie trzy paczki ekstra mocnych bez filtra.

– Zapraszam na prawo – rzekł Armuel. – Wszystkie ciała prezentują osobników w ich najlepszym wieku. Pod każdym egzemplarzem masz pan opis. Ja sobie tu teraz siądę, a ty pooglądaj i wybierz coś. A jakbyś miał jakieś wątpliwości, wystarczy zawołać, w mig się pojawię.

Staśkowa dusza spojrzała spode astralnego łba i ruszyła przeglądać ciała.

Gdy tylko gburowaty patafian oddalił się trochę, Armuel dmuchnął na podłogę, która natychmiast zasłała się mięciutkimi poduszkami.

– No to fajrancik! – ucieszył się, kładąc na wygodnym legowisku. – Zmęczony pracownik, to zły pracownik i basta!

Leżał i wspominał z rozrzewnieniem dawne czasy: jak to z Mehebem, diabłem arystokratą (zresztą, jakim diabłem; diabły to przecież tylko upadłe anioły – na tyle szpetne, że nie nadawały się do pracy z klientami oddelegowanymi do niebiańskiego oddziału) biesiadowali na ziemi. Podrywali panny. Popijali przednie trunki.

To były czasy – rozrzewnił się i ziewnął przeciągle.

Astralne powieki zaczynały mu już coraz bardziej ciążyć.

W sumie zanim pijaczek znajdzie sobie ciało, pewnie minie parę godzinek – uśmiechnął się rozanielony – więc... może by się tak zdrzemnąć, hmmm?

Jak pomyślał, tak zrobił.

Usnął błogim snem. A sen miał cudny: przejął kontrolę nad gwiazdą rocka na chwilę przed rozpoczęciem koncertu na gigantycznym stadionie. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby nie miał iście diabelskiego (jak na anioła) zamysłu. Wokalista zamierzał rozpocząć imprezę od sztandarowego kawałka kapeli Iron Maiden – „The Number of the Beast” – lecz anioł umyślił sobie, że dla jaj zmusi to ciało, by odśpiewało perlistym falsecikiem „Litanię do Matki Boskiej, Panienki Przenajświętszej”. Niestety nie zdążył zrealizować tego pomysłu. Ze snu wyrwało go mocne kopnięcie w bok. Półprzytomny otworzył najpierw jedno oko, potem drugie, ziewnął i usiadł rozmemłany od snu, który jeszcze do końca z niego nie spłynął.

– A co to się, towarzyszu Armuelu, wyprawia, co?!

– Co, kto? – zaniepokoił się anioł.

– Kościsław Płuszak, starszy oddziałowy do spraw porządkowych sfery astralnej dla oddziału Niebo – wyrecytował jak automat agresor, po czym czerwieniejąc na twarzy, ryknął: – Baaaaczność!

Anioł poderwał się przerażony, gdyż dopiero teraz dotarło do niego, z kim ma nieprzyjemność. Stał wyprostowany, napięty jak struna, podczas gdy Płuszak przyglądał mu się ze złośliwym uśmieszkiem, nakręcając jednocześnie długiego wąsa na palec.

– Więc to tak! Opierdalacie się na służbie! Tak?

– Tak jest, starszy oddziałowy, melduję posłusznie, że opierdalałem się na służbie! – odkrzyknął Armuel. Wolał być posłuszny i nie zaprzeczać Kościslawowi. Nie chciał spaść jeszcze niżej w anielskiej hierarchii, bo jeszcze trochę, a przemienią go w diabla i oddelegują do piekła. Miałby dużo szczęścia, gdyby pozwolili mu na eskortowanie tam dusz złoczyńców. Oj tak, miałby naprawdę bardzo dużo szczęścia! Najpewniej jednak zrobiliby go zwykłym diabłem, który musi pilnować porządku. A to by oznaczało, że tak jak potępione dusze, zamknięte w astralnych klatkach, musiałby wysłuchiwać lecącego non stop na cały regulator sprawozdania z obrad sejmu.

– Dobrze, bardzo dobrze – mruknął ukontentowany Kościsław. – To znaczy, bardzo kurwa niedobrze! – ryknął, poprawiając się.

Armuel starał się nie patrzeć w przekrwione oczy Pluszaka, ale nieświeżego oddechu, który owionął delikatną twarz anioła, nie dało się uniknąć. Milczał, bo to było w tej sytuacji najlepsze rozwiązanie. Jak się dziad jeden wykrzyczy, wyładuje swoje frustracje, to może mu trochę przejdzie i przymknie oko.

I nie pomylił się – dziad pyszczył się jeszcze dobre pięć minut, wyzywając go od pomiotów piekielnych przynoszących ujmę honorowi Najświętszej Panienki, niegodnych tego, by lizać sracz Szatana, po czym zakończył swą tyradę:

– I żeby mi to, kurwa, naprawdę ostatni raz było.

– Tak jest! Ostatni raz! – odkrzyknął Armuel i dziękował opatrzności, że jeszcze i tym razem udało się wykaraskać z opresji.

– A teraz marsz, zapierdalać do klienta!

– Tak jest! Zapierdalam do klienta! – powtórzył Armuel i pognał czym prędzej do Staśka, który nagle wydał mu się niemalże aniołem...

 

* * *

 

– Jestem – zameldował się wciąż jeszcze zestresowany anioł.

– Czego? – odburknął Stasiek (był to niemalże miód na uszy Armuela).

– Ano, sprawdzam, czy ci czegoś nie trzeba. Masz może jakieś pytania?

Pijaczek podrapał się po gęstej szczecinie i puścił melodyjnego bąka świadczącego, iż nawet astralne kiszki ma bardzo sprawne, po czym zawyrokował:

– Jakieś łone takie no, wybrakowane.

– Że co?! – oburzył się Armuel.

– Nu, bo piszom tu, że łon taki mundry, zdolny, ale nie piszom, ile wychlać może. Czy wątroba mocna? Nu nic nie piszom. Baa, nawet nie piszom, czy toto łeb ma mocny. Kiś szajs tu macie!

Zdegustowany anioł podrapał się po braku szczeciny, nie szpanując stanem swych astralnych kiszek, i odparł:

– No, dla modeli z tego piętra nie przewidzieliśmy żadnych nałogów. Mają specjalne zabezpieczenia.

– Eee, to nie chcem!

No i co tu z takim zrobić, łachudrą jednym? – Anioł powoli tracił cierpliwość.

– Nie to nie. Przemieścimy się na trzynaste piętro.

Pstryknął i przenieśli się do bliźniaczego pomieszczenia, z tą jednak różnicą, że jego zawartość nie była już niestety (choć dla Staśka „stety”) taka sama.

Pijaczek rozpromienił się, po czym wypruł jak messerschmitt ku najbliższemu z pojemników. Unosił się w nim typowy uliczny menelik z cerą upstrzoną czerwonymi pijackimi żyłkami. Oczy przekrwione jak u kogoś cierpiącego na bezsenność. Na ustach przygłupi uśmieszek. Wystawał z nich pet, niedbale wetknięty pomiędzy dwa zęby, jedyne, jakie miał. Głowę kuriozum zdobił krzywo założony berecik zwieńczony sterczącym dzyndzołkiem. Obrazu nędzy i rozpaczy dopełniała bezładnie opadająca na czoło strzecha przetłuszczonych włosów.

Widok ten był dla Staśka bardzo, BARDZO znajomy – codziennie oglądał podobny, stojąc przed nieziemsko brudnym lustrem.

Spojrzał na opis:

„Bardzo duże predyspozycje do alkoholizmu i podobne do uzależnienia od papierosów. Prawdopodobnie wpadnie w seksoholizm. Przewidywana długość życia: grubo poniżej ogólnej normy. Inteligencja: poniżej normy”.

Lista była długa, lecz Staśkowi nie chciało się jej czytać. Wolał pomęczyć pytaniami tego skrzydlatego dupka.

– Te, a dupcyć to ja będę se mógł tak solidnie, jak nim będę?

– No niezbyt. Od picia i palenia będziesz impotentem.

– A se mogę, tego no, parametra dokupić? Bo toto – rzekł, wskazując na interesujący go model – tanie jakieś takie.

– Oczywiście, na wyprzedaży mamy sporo przecenionych pakietów.

– A łeb łon ma mocny?

– Mocny, tylko wątroba szybko będzie wykończona.

– To se bym ją wzmocnił, co?

– Oczywiście, jeśli sobie życzysz, możemy dorzucić odporność organizmu na działanie alkoholu. Też mamy na przecenie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin