Na śmierć i życie - Robinson Patrick.pdf

(1322 KB) Pobierz
909859551.001.png
PATRICK ROBINSON
NA ŚMIERĆ I ŻYCIE
To the Death
Przełożył Janusz Szczepański
909859551.002.png
DRAMATIS PERSONAE
Stany Zjednoczone
Paul Bedford (prezydent USA)
prof. Alan Brett (doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego)
adm. w st. spocz. Arnold Morgan (specjalny doradca prezydenta)
Kathy Morgan (jedyna osoba, przed którą adm. Morgan czuje respekt)
ktradm. George Morris (dyrektor NSA - Agencji Bezpieczeństwa Narodowego)
kmdr por. Jimmy Ramshawe (asystent dyrektora NSA)
wiceadm. John Bergstrom (d-ca SPECWARCOM - sił specjalnych US Navy)
kmdr Rick Hunter (hodowca koni, były oficer US Navy SEALs)
Emily Gallagher (matka Kathy Morgan)
Bliski Wschód
gen. Rawi Raszud (dowódca zbrojnego ramienia Hamasu, były oficer SAS)
Szakira Raszud (jego miłość, dla której przeszedł na stronę islamistów)
Ramon Salman (szef komórki Hamasu W Bostonie)
Tarik Fahd (przywódca polityczny Hamasu)
Fausi i Ahmed (attache przy ambasadzie Jordanii w Waszyngtonie)
kmdr Mohammed Abad (dowódca irańskiego okrętu podwodnego)
Izrael
David Gavron (ambasador w USA)
płk. Ben Joel (dowódca grupy szturmowej Mosadu)
Rozdział 1
Terminal międzynarodowy bostońskiego lotniska Logan - bryła betonu, szkła i
aluminium posadowiona na sztucznym półwyspie nieopodal portu morskiego - pulsował
tłumem podróżnych. Tysiące ludzi kłębiło się w kolejkach do kas, do odprawy, kontroli
osobistej, po kawę, colę, donaty. Oblężony był nawet McDonald, choć nie minęła jeszcze
ósma rano w ponury i mroźny styczniowy poranek.
Na południe! Tylko tam wszyscy zmierzali, jakby pchał ich instynkt dzikich gęsi: na
Florydę, Jamajkę, Barbados - gdziekolwiek, byle uciec od tego zimna, śniegu z deszczem,
oblodzonych dachów i puchatych kurtek. To szczyt sezonu - drogie bilety, cenowy rozbój w
hotelach, wszędzie rojno i gwarno - ale kto by na to zważał, kiedy o szyby przedmiejskich
domków i zmarzniętych biurowców w centrum tłucze zimny wiatr znad stalowoszarych wód
zatoki Massachusetts?
I pomyśleć, że kiedyś była to ojczyzna zaprawionych w boju z przyrodą mieszkańców
Nowej Anglii, którzy brali zimę taką, jaka jest, stawiali jej czoło i spokojnie czekali wiosny...
Dziś to już rasa wymarła. Ludzie przywykli do dobrobytu, wygody, powszechnej dostępności
podróży lotniczych i do narzekania: „Na cholerę mi to, czy ja jestem Eskimosem? Zabierzcie
mnie stąd!” I właśnie dlatego zimą, a zwłaszcza w styczniu, na zwykły nurt podróży
służbowych nakłada się powodziowa fala wczasowiczów łaknących słońca, palm i
kolorowych drinków z malutkimi papierowymi parasolkami. Wszyscy mieli już dosyć stania,
czekania, opóźnionych odlotów, podenerwowanej obsługi i siebie nawzajem.
- Ale popieprzony dzień się szykuje - mruknął posterunkowy Pete Mackay, gładząc
kolbę służbowego peemu.
- Ameryki, brachu, nie odkryłeś - odrzekł jego partner Danny Kearns. - W tym tłoku
pod Dunkin’ Donuts mógłby się kryć sam Osama bin Szpadel w brokatowym turbanie i też
byś go nie wypatrzył.
Mackay i Kearns służyli razem w bostońskiej policji od lat, a przyjaźnili się niemal od
kołyski. Ich irlandzkie rodziny od pięciu pokoleń żyły w południowym Bostonie, po
przeciwnej od lotniska stronie zatoki. Prapradziadkowie przypłynęli ze Starego Kraju prawie
równocześnie, tuż po klęsce głodu, i nikt już nie pamiętał czasów, kiedy Mackayowie i
Kearnsowie się nie znali. Ojcowie Pete’a i Danny’ego spędzili całe życie w policyjnym
mundurze, a teraz pałeczkę, nomen omen, przejęli po nich synowie, weterani podwórkowych
meczów i bójek dzielący chude, ale wesołe dzieciństwo, absolwenci tej samej podstawówki,
szkoły średniej, a w końcu Uniwersytetu Bostońskiego. Przez całe studia grali w uczelnianej
reprezentacji, wiernie zaś i zażarcie kibicowali ligowej drużynie New England Patriots i rok
w rok co najmniej jedenaście miesięcy głęboko wierzyli, że tym razem doczekają się pucharu
i znów wrócą złote lata rozgrywek Super Bowl. Futbol był dla nich pokarmem i powietrzem;
nawet w snach prowadzili ukochaną drużynę do szarży - zwalisty Pete jako najlepszy w
historii skrzydłowy, skromniejszy Danny w roli najszybszego obrońcy. Kiedy się dało, na
mecze chodzili razem i zawsze zabierali synów, których mieli po dwóch.
Trzydziestoczteroletni Pete Mackay był policjantem z powołania i zanosiło się na to,
że zajdzie wysoko: łączył w odpowiednich proporcjach ambicję, twardy charakter i tę
niezbędną szczyptę cynizmu. W akcji wciąż był szybki, potrafił podejmować błyskawiczne
decyzje i świetnie sobie radził w podbramkowych sytuacjach, o jakie w centrum miasta
nietrudno. Ze służbowego colta strzelał jak snajper, a prawy sierpowy miał godny ligowego
ringu.
Danny Kearns, pierwszy prześmiewca komisariatu, nie był tak oddany służbie i tylko
czekał na koniec zmiany, żeby się wyrwać do domu, gdzie czekała nań żona, piękna Włoszka
Louise. Pete, choć jego Marie też nic nie brakowało, zawsze węszył za nowymi sprawami i
chętnie gawędził z kolegami z kryminalnego, wyczekując dnia, kiedy sam awansuje na
detektywa sierżanta.
We dwójkę stanowili zgrany i lubiany zespół, poświęcali też wiele godzin na
działalność charytatywną na rzecz funduszu dla rodzin policjantów zabitych i rannych w
akcji.
Tego ranka jak zwykle patrolowali terminal C, czujnie wypatrując czegokolwiek
choćby odrobinę podejrzanego. Zazwyczaj po prostu przechadzali się wolno od końca do
końca, starając się pozostawać w zasięgu wzroku dyżurnych służby ochrony lotniska. Tym
razem nie było to takie łatwe - tłok panował bowiem nie do opisania, ludzie zdawali się
poruszać we wszystkich kierunkach naraz mimo heroicznych wysiłków personelu usiłującego
wprowadzić jako taki ład: „Tędy, sir... Przepraszamy państwa za utrudnienia... Proszę stanąć
w tamtej kolejce... Naprawdę się staramy... Sir, ja tylko wykonuję swoje obowiązki... Proszę
nie blokować przejścia!...”
- Ale bajzel... - Danny pokręcił głową zdegustowany. - Byłem kiedyś w Grecji i wiesz,
co ci powiem? Lepiej tam się traktuje kozy niż tu pasażerów.
- Domyślam się, zwłaszcza że o Grekach i kozach różnie się słyszy. - Pete parsknął
śmiechem na to porównanie, szybko jednak spoważniał. - Żarty żartami, ale gdyby coś się
teraz stało, to jak tu reagować? Mucha w smole szybciej by kraulem pływała. Próbowałem to
sobie wykalkulować i wychodzi mi, że stąd do tamtych ochroniarzy trzeba by się przedzierać
Zgłoś jeśli naruszono regulamin