Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe - Karakony.pdf
(
203 KB
)
Pobierz
Ta lektura
, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl
.
Utwór opracowany został w ramach projektu
Wolne Lektury
przez
fun-
dację Nowoczesna Polska
.
BRUNO SCHULZ
Karakony
¹
Było to w okresie szarych dni, które nastąpiły po świetnej kolorowości genialnej epoki
mego ojca. Były to długie tygodnie depresji, ciężkie tygodnie bez niedziel i świąt, przy
zamkniętym niebie i w zubożałym krajobrazie. Ojca już wówczas nie było. Górne pokoje
wysprzątano i wynajęto pewnej telefonistce². Z całego ptasiego gospodarstwa pozostał
Ptak
nam jedyny egzemplarz, wypchany kondor³, stojący na półce w salonie. W chłodnym
półmroku zamkniętych firanek stał on tam, jak za życia, na jednej nodze, w pozie bud-
dyjskiego mędrca, a gorzka jego, wyschła twarz ascety skamieniała w wyraz ostatecznej
obojętności i abnegacji⁴. Oczy wypadły, a przez wypłakane, łzawe orbity sypały się troci-
ny. Tylko rogowate egipskie narośle na nagim potężnym dziobie i na łysej szyi, narośle
i gruzły spłowiałobłękitnej barwy, nadawały tej starczej głowie coś dostojnie hieratycz-
nego⁵.
Pierzasty habit jego był już w wielu miejscach przeżarty przez mole i gubił miękkie,
szare pierze, które Adela raz w tygodniu wymiatała wraz z bezimiennym kurzem pokoju.
W wyłysiałych miejscach widać było workowe, grube płótno, z którego wyłaziły kłaki
konopne. Miałem ukryty żal do matki za łatwość, z jaką przeszła do porządku dziennego
nad stratą ojca. Nigdy go nie kochała — myślałem — a ponieważ ojciec nie był zakorze-
niony w sercu żadnej kobiety, przeto⁶ nie mógł też wróść w żadną realność i unosił się
wiecznie na peryferii życia, w półrealnych regionach, na krawędziach rzeczywistości. Na-
wet na uczciwą, obywatelską śmierć nie zasłużył sobie — myślałem — wszystko u niego
musiało być dziwaczne i wątpliwe. Postanowiłem w stosownej chwili zaskoczyć matkę
otwartą rozmową. Owego dnia (był ciężki dzień zimowy i od rana już sypał miękki puch
zmierzchu) matka miała migrenę⁷ i leżała na sofie samotnie w salonie.
W tym rzadko odwiedzanym, paradnym pokoju panował od czasu zniknięcia ojca
Ptak
wzorowy porządek, pielęgnowany woskiem i szczotkami przez Adelę. Meble przykryte
były pokrowcami; wszystkie sprzęty poddały się żelaznej dyscyplinie, jaką Adela rozto-
czyła nad tym pokojem. Tylko pęk piór pawich, stojących w wazie na komodzie, nie dał
się utrzymać w ryzach. Był to element swawolny, niebezpieczny, o nieuchwytnej rewolu-
cyjności, jak rozhukana klasa gimnazjalistek, pełna dewocji⁸ w oczach⁹, a rozpustnej swa-
woli¹⁰ poza oczyma. Świdrowały te oczy dzień cały i wierciły dziury w ścianach, mrugały,
tłoczyły się, trzepocąc rzęsami, z palcem przy ustach, jedne przez drugie, pełne chichotu
i psoty. Napełniały pokój świergotem i szeptem, rozsypywały się, jak motyle, dookoła
wieloramiennej lampy, uderzały tłumem barwnym w matowe, starcze zwierciadła, od-
wykłe od ruchu i wesołości, zaglądały przez dziurki od kluczy. Nawet w obecności matki,
¹
karakon
(daw.) — karaluch.
²
onka
— osoba obsługująca centralę telefoniczną, zajmująca się łączeniem rozmów.
³
konor
— duży ptak występujący w Ameryce Południowej, drapieżnik i padlinożerca.
⁴
anaa
— brak troski o swój stan, wygląd i korzyści.
⁵
rayny
— tu: uroczysty.
⁶
ro
(daw.) — więc, dlatego.
⁷
rna
— silny, punktowy ból głowy.
⁸
oa
— przesadna i ostentacyjna religijność.
⁹
oa
— tu: na widoku.
¹⁰
aoa
(daw.) — nieposłuszeństwo.
leżącej z zawiązaną głową na sofie, nie mogły się powstrzymać, robiły perskie oczko, da-
wały sobie znaki, mówiły niemym, kolorowym alfabetem, pełnym sekretnych znaczeń.
Irytowało mnie to szydercze porozumienie, ta migotliwa zmowa poza mymi plecami.
Ptak, Ojciec, Matka,
Tajemnica, Kłamstwo
Z kolanami przyciśniętymi do so matki, badając dwoma palcami, jakby w zamyśle-
niu, delikatną materię jej szlaoka, rzekłem niby mimochodem: — Chciałem cię już od
dawna zapytać: prawda, że to jest on? — I chociaż nie wskazałem nawet spojrzeniem na
kondora, matka odgadła od razu, zmieszała się bardzo i spuściła oczy. Dałem umyślnie
upłynąć chwili, żeby wykosztować jej zmieszanie, po czym z całym spokojem, opano-
wując wzbierający gniew, spytałem: — Jaki sens mają w takim razie te wszystkie plotki
i kłamstwa, które rozsiewasz o ojcu?
Lecz jej rysy, które w pierwszej chwili rozpadły się były w panice, zaczęły się znowu
Prawda, Kłamstwo, Ojciec,
Matka
porządkować. — Jakie kłamstwa? — spytała, mrugając oczyma, które były puste, nalane
ciemnym błękitem, bez białka. — Znam je od Adeli — rzekłem — ale wiem, że pochodzą
od ciebie; chcę wiedzieć prawdę.
Usta jej drżały lekko, źrenice, unikając mego wzroku, powędrowały w kąt oka. —
Nie kłamałam — rzekła, a usta jej napęczniały i stały się małe zarazem. Uczułem¹¹, że
mnie kokietuje jak kobieta mężczyznę. — Z tymi karakonami¹² to prawda — sam prze-
cież pamiętasz… — Zmieszała się. Pamiętałem w istocie tę inwazję karakonów, ten za-
lew czarnego rojowiska, które napełniało ciemność nocną pajęczą bieganiną. Wszystkie
szpary pełne były drgających wąsów, każda szczelina mogła wystrzelić z nagła karakonem,
z każdego pęknięcia podłogi mogła zlęgnąć się ta czarna błyskawica, lecąca oszalałym zyg-
zakiem po podłodze. Ach, ten dziki obłęd popłochu, pisany błyszczącą, czarną linią na
tablicy podłogi. Ach, te krzyki grozy ojca, skaczącego z krzesła na krzesło z dzirytem¹³
w ręku. Nie przyjmując jadła ani napoju, z wypiekami gorączki na twarzy, z konwul-
sją¹⁴ wstrętu wrytą dookoła ust, ojciec mój zdziczał zupełnie. Jasne było, że tego napięcia
nienawiści żaden organizm długo wytrzymać nie może. Straszliwa odraza zamieniła jego
twarz w stężałą maskę tragiczną, w której tylko źrenice, ukryte pod dolną powieką, leżały
na czatach, napięte jak cięciwy, w wiecznej podejrzliwości. Z dzikim wrzaskiem zrywał się
nagle z siedzenia, leciał na oślep w kąt pokoju i już podnosił dziryt, na którym utkwiony
ogromny karakon przebierał rozpaczliwie gmatwaniną swych nóg. Adela przychodziła
wówczas blademu ze zgrozy z pomocą i odbierała lancę wraz z utkwionym trofeum, aże-
by ją utopić w cebrzyku¹⁵. Już wówczas jednak nie umiałbym powiedzieć, czy obrazy
te zaszczepiły mi opowiadania Adeli, czy też sam byłem ich świadkiem. Ojciec mój nie
posiadał już wtedy tej siły odpornej, która zdrowych ludzi broni od fascynacji wstrętu.
Zamiast odgraniczyć się od straszliwej siły atrakcyjnej¹⁶ tej fascynacji, ojciec mój, wydany
na łup szału, wplątywał się w nią coraz bardziej. Smutne skutki nie dały długo na siebie
czekać. Wnet pojawiły się pierwsze podejrzane znaki, które napełniły nas przerażeniem
i smutkiem. Zachowanie ojca zmieniło się. Szał jego, euforia jego podniecenia przygasła.
W ruchach i mimice jęły¹⁷ się zdradzać znaki złego sumienia. Zaczął nas unikać. Krył się
dzień cały po kątach, w szafach, pod pierzyną. Widziałem go nieraz, jak w zamyśleniu
oglądał własne ręce, badał konsystencję skóry, paznokci, na których występować zaczęły
czarne plamy, błyszczące, czarne plamy, jak łuski karakona.
W dzień opierał się jeszcze ostatkami sił, walczył, ale w nocy fascynacja uderzała
Ojciec, Szaleństwo, Noc
nań potężnymi atakami. Widziałem go późną nocą, w świetle lampy stojącej na podło-
dze. Mój ojciec leżał na ziemi nagi, popstrzony czarnymi plamami totemu, pokreślony
liniami żeber, fantastycznym rysunkiem przeświecającej na zewnątrz anatomii, leżał na
czworakach, opętany fascynacją awersji¹⁸, która go wciągała w głąb swych zawiłych dróg.
Mój ojciec poruszał się wieloczłonkowym, skomplikowanym ruchem dziwnego rytuału,
w którym ze zgrozą poznałem imitację ceremoniału karakoniego.
¹¹
— dziś: poczułem.
¹²
karakon
— karaluch.
¹³
ry
(daw.) — krótka włócznia.
¹⁴
kona
— nagły, mimowolny skurcz mięśni.
¹⁵
ryk
(daw.) — wiaderko.
¹⁶
a arakyna
— przyciąganie.
¹⁷
(daw.) — zacząć.
¹⁸
ara
— odraza.
Karakony
Od tego czasu wyrzekliśmy się ojca. Podobieństwo do karakona występowało z dniem
każdym wyraźniej — mój ojciec zamieniał się w karakona.
Zaczęliśmy się przyzwyczajać do tego. Widywaliśmy go coraz rzadziej, całymi tygo-
dniami znikał gdzieś na swych karakonich drogach — przestaliśmy go odróżniać, zlał się
w zupełności z tym czarnym niesamowitym plemieniem. Kto mógł powiedzieć, czy żył
gdzieś jeszcze w jakiejś szparze podłogi, czy przebiegał nocami pokoje, zaplątany w afe-
ry karakonie, czy też był może między tymi martwymi owadami, które Adela co rana
znajdowała brzuchem do góry leżące i najeżone nogami i które ze wstrętem brała na
śmietniczkę i wyrzucała?
— A jednak — powiedziałem zdetonowany¹⁹ — jestem pewny, że ten kondor to
Ojciec, Ptak, Podróż,
Tajemnica
on. — Matka spojrzała na mnie spod rzęs: — Nie dręcz mnie, drogi — mówiłam ci już
przecież, że ojciec podróżuje jako komiwojażer²⁰ po kraju — przecież wiesz, że czasem
w nocy przyjeżdża do domu, ażeby przed świtem jeszcze dalej odjechać.
¹⁹
onoany
(daw.) — onieśmielony.
²⁰
kooar
— przedstawiciel handlowy podróżujący w podtrzymywania kontaktów z klientami i nawią-
zania nowych umów.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go
swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami
(przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione
są na licencji
Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach . PL
.
Źródło:
http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/sklepy-cynamonowe-karakony
Tekst opracowany na podstawie: Bruno Schulz, Sklepy cynamonowe; Sanatorium Pod Klepsydrą, red. Zofia
Smyk, Biblioteka Klasyki, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja wykonana
przez Fundację Nowoczesna Polska.
Opracowanie redakcyjne i przypisy: Aneta Rawska, Paulina Choromańska, Paweł Kozioł.
Okładka na podstawie:
Double--M@Flickr, CC BY .
Karakony
Plik z chomika:
Biblioteki_Cyfrowe
Inne pliki z tego folderu:
Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.png
(505 KB)
Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.epub
(369 KB)
Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.mobi
(376 KB)
Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe.pdf
(636 KB)
Schulz Bruno - Sklepy cynamonowe - Karakony.png
(340 KB)
Inne foldery tego chomika:
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin