Darek Załuski. Zoom na Himalaje - rozmowa z Darkiem Załuskim - Newsweek.pdf

(179 KB) Pobierz
16.12.2012
Darek Załuski. Zoom na Himalaje - rozmowa z Darkiem Załuskim - Wiadomości - Newsweek.pl
Darek Załuski. Zoom na Himalaje
rozm aw iał Marek Rabij 29 grudnia 2011 11:30, ostatnia aktualizacja 30 stycznia 2012 07:08
O kręceniu filmów na trzydziestostopniowym mrozie i w rozrzedzonym powietrzu mówi "Newsweekowi"
Darek Załuski, filmowiec i alpinista, pierwszy polski zdobywca K2 od dziewięciu lat.
NEWSWEEK: Uwzięliście się na to K2 .
DAREK ZAŁUSKI: Fakt, motywację mieliśmy olbrzymią. Na Mount Everest co roku wchodzi z setka wspinaczy. Za to niższego o ledwie 200
metrów K2 od trzech lat nikt nie zdobył. Większość z nas miała już z tą górą porachunki, a dla Gerlinde Kaltenbrunner, Maxuta Zumajewa i Wasilija
Piwcowa był to ostatni z czternastu ośmiotysięczników do zdobycia. Ten najtrudniejszy. Zresztą, gdy się poświęci górze prawie trzy miesiące i tyle
wysiłku, nie można się tak po prostu spakować i wyjechać na tarczy.
Ta wyprawa dała nam popalić. Byliśmy tylko w szóstkę. Bez tragarzy wysokościowych, czyli powyżej bazy musieliśmy wszystko wnieść w górę na
własnych plecach. Pod górę też dotarliśmy tradycyjnie, czyli na piechotę, a nie helikopterem. Czuliśmy, że uczestniczymy w prawdziwej wyprawie, a
nie w wysokogórskich wczasach, jakie się czasem organizuje w Himalajach. Wchodziliśmy od strony chińskiej, mniej uczęszczaną i trudniejszą drogą
niż trasa pierwszych zdobywców po pakistańskiej stronie. Było trudno niemal do samego wierzchołka. Nawet śnieżny kuluar powyżej ośmiu tysięcy
metrów, który z bazy nie wyglądał strasznie, okazał się bardzo stromy. Po zejściu ze szczytu byłem kompletnie wyprany z sił.
Newsweek: I jak w takich warunkach kręci się film? Idzie się przodem, żeby skadrować ujęcie? Prosi partnerów o duble? Czeka
na lepsze światło?
Darek Załuski: Akurat! Idzie się tak, jak pozwalają teren, pogoda, kondycja. Kręcę to, co się akurat dzieje, bo powyżej ośmiu tysięcy metrów w
rozrzedzonym powietrzu człowiek rusza się jak w gęstej cieczy i ogranicza aktywność do niezbędnego minimum. Czasem zmuszam się do wyciągnięcia
kamery. Powtórzyć można niewiele, landszafty, jakieś sceny w namiocie. Ludzie na biwaku chcą odpocząć, a nie pozować.
Na K2 działaliśmy w małym zespole, w którym nie było miejsca na taryfę ulgową dla filmowca. Zasuwałem jak każdy, musiałem nieść tyle samo
sprzętu i jedzenia. Odpuścili mi zakładanie lin poręczowych, ale tylko dlatego, że w zespole byli sprawniejsi technicznie wspinacze. Moimi partnerami
na tej wyprawie była himalajska czołówka, prawdziwi sportowcy. Taka Gerlinde na przykład gania po górach od dziecka, a pieniądze jeszcze nie tak
dawno zarabiała, wygrywając międzynarodowe zawody w kolarstwie górskim. Na innych wyprawach zdarzało mi się iść przodem, żeby przygotować
sobie ujęcia. Teraz oglądałem głównie ich plecy.
Newsweek: No i proszę, zdobywca najtrudniejszego ośmiotysięcznika na świecie mówi jak ktoś, komu filmowanie odebrało
część frajdy ze wspinania i odwrotnie – wspinanie przeszkadzało w filmowaniu.
Darek Załuski: Bo tak właśnie jest. Coś za coś. Ale filmowanie tak wrosło w moje wspinanie, że nie umiem i nie chcę oddzielać jednego od drugiego.
Kiedyś jeździłem na wyprawy przede wszystkim dla wyczynu sportowego. Filmy robiłem przy okazji. Teraz jestem zapraszany na wyprawy głównie
jako dokumentalista. Ale miałbym chyba trudność ze wskazaniem, która część górskiej pasji jest ważniejsza. Czasem tylko się zastanawiam, czy lepiej
się wspinam, czy może jestem sprawniejszym filmowcem?
Newsweek: Dziś w internecie można obejrzeć filmy pokazujące wspinaczkę na każdy ośmiotysięcznik. Nie odziera pan swoimi
filmami Himalajów z ich tajemnicy?
Darek Załuski: Dla niektórych alpinistów to jest naruszenie sacrum, ale nie dla mnie. Za bardzo lubię góry, żeby nie chcieć pokazywać ich innym.
Po 20 latach wyjazdów na wyprawy Himalaje i Karakorum wciąż mnie zaskakują. Ta sama droga na ten sam szczyt może wyglądać teraz zupełnie
inaczej niż przed rokiem, bo np. urwie się serak. Albo wystarczy trafić na inną pogodę. W górach mam jeszcze wiele do pokazania, do przeżycia i do
opowiedzenia.
Newsweek: A ja się zastanawiam, czy film górski jako gatunek nie jest tak samo wyeksploatowany jak western? Człowiek w
konfrontacji z przyrodą, własnymi słabościami i innymi ludźmi.
Darek Załuski: To samo można powiedzieć o literaturze i sztuce, bo od tysiącleci mówi w kółko o tym samym, czyli o człowieku. Oczywiście, góry
nie są lepszym miejscem do pokazywania tego człowieczeństwa niż na przykład miasto czy morze. Są tylko inne. I „aż” inne. Pan koncentruje się na
tym, że scena jest ciągle ta sama, a mnie bardziej interesuje, co się na niej dzieje. Jeden z moich filmów opowiada o znanym włoskim himalaiście
Simone Moro, ale w gruncie rzeczy to opowieść o tym, jak skoncentrowany na wyczynie sportowiec przeobraża się w odpowiedzialnego ojca. W
innym podglądam znaną dziennikarkę, która po poważnym wypadku samochodowym szturmuje Mount Everest, żeby sobie udowodnić, że może żyć
aktywnie jak dawniej.
Newsweek: Martynę Wojciechowską. Miałem nieodparte wrażenie, że główna bohaterka odgrywa przed kamerą z góry
zaplanowaną rolę.
Darek Załuski: Nie wiem... Może dlatego, że Martyna to bardzo silna osobowość? Bardzo ją lubię, ale przyznaję, że sam chwilami miałem podobne
wątpliwości. Nie potrafiłem się do niej przebić.
Newsweek: Jest pan z tego filmu zadowolony?
Darek Załuski: Jeśli chodzi o ujęcia filmowe, to bardzo. Świt na wysokości 8400 metrów czy widok z grani szczytowej na Makalu, wszystko
kręcone oczywiście z ręki. A jeśli chodzi o Martynę, to sam nie wiem. Początkowo miałem poczucie, że trochę gra przed kamerą. Ale stopniowo się
przyzwyczajałem i w końcu kupiłem ją w całości. Wyszło, co wyszło, a nie chciałem niczego ukrywać ani tym bardziej koloryzować.
Newsweek: Czyli nie zdarza się panu fabularyzować dokumentów? Dla laika ta górska otoczka bywa niezrozumiała albo wręcz
nudna.
www.newsweek.pl/drukuj/85983
1/2
939178205.002.png 939178205.003.png 939178205.004.png
16.12.2012
Darek Załuski. Zoom na Himalaje - rozmowa z Darkiem Załuskim - Wiadomości - Newsweek.pl
Darek Załuski: Jeśli robię dokument, kręcę tylko to, co się naprawdę dzieje, i tylko tam, gdzie się to dzieje. Można oczywiście powtórzyć zepsute
ujęcie albo poprosić partnerów o zatrzymanie się na chwilę, bo układają się w ładny kadr, ale to wszystko. Z kadrowaniem mam często inny problem.
Kiedy partnerzy w górach widzą, że wyjmuję kamerę, dochodzą do wniosku, że zauważyłem coś wartego uwiecznienia, i sięgają po swoje aparaty. Na
filmie mamy wtedy samych filmujących facetów.
Newsweek: Partnerzy się nie wkurzają, że pokazuje ich pan zziajanych, głodnych, wystraszonych, w skrajnych sytuacjach? W
filmie o wyprawie na Annapurnę Peter Hamor ma minę, jakby miał pana zaraz walnąć.
Darek Załuski: Nie. Peter to słowacki twardziel, on ma tylko taką nieprzeniknioną twarz. Wspinam się z ludźmi, do których muszę mieć zaufanie. A
jeśli ufamy sobie na linie, możemy na sobie polegać także w kwestiach artystycznych. O tym się zresztą nie rozmawia, bo to się układa niejako przy
okazji wyprawy. Pewnie, że są i tacy, którzy nie wybaczyliby mi odarcia ich wizerunku z heroizmu, ale od takich facetów trzymam się w górach z
daleka. Ani na, ani po wyprawie nigdy nie miałem nieprzyjemności przez to, co pokazałem w filmie. Może dlatego, że sam się wspinam i wiem, do
czego jako filmowiec pokazujący góry nie mogę się posunąć. Pewnych rzeczy nie zrobię i nie złamię pewnych tabu nawet za cenę gorszego filmu.
Newsweek: Śmierć?
Darek Załuski: Ciężki temat. W Himalajach trafiasz na nią co jakiś czas. Udawać, że jej nie ma, to skłamać. Pokazywać szczegółowo – też źle. Trzeba
czuć powagę sytuacji, współodczuwać emocje bohaterów wydarzeń i jednocześnie nie zapomnieć, że się jest filmowcem. Gdy na Makalu umierał
wieloletni partner wspinaczkowy Piotrka Pustelnika, stałem w bazie może z metr od „Pustego” z kamerą. Filmowałem jego rozmowę ze wspinaczami
na górze, którzy przez radio przekazywali, że nic już nie da się zrobić. W którymś momencie zrozumiałem, że Piotrek nie chce, żebym dalej filmował z
tak bliska, dlatego odszedłem na kilka metrów. Ale kamery nie wyłączyłem. Czułem, że nie wyrządzam tym żadnej krzywdy przyjaciołom i
jednocześnie nie epatuję tragizmem. Pokazuję coś ważnego, trudnego.
Ale w tym roku nie byłem w stanie zmusić się do rozpoczęcia rozmowy z Gerlinde o śmiertelnym wypadku Fredrika Erikssona, jej ubiegłorocznego
partnera na wyprawie na K2. Nie była na to jeszcze gotowa, wciąż za mocno przeżywała tę tragedię, żeby o tym mówić w filmie.
Newsweek: A pokazałby pan w filmie strach? Nie taki, jaki zwykle towarzyszy w górach, ale tchórzostwo.
Darek Załuski: Dotychczas nie miałem takiego dylematu. Można stchórzyć i wycofać się z ataku szczytowego i stchórzyć, zostawiając chorego
partnera samego w namiocie. Rozumiem, że rozmawiamy o tym drugim.
Newsweek: Tak.
Darek Załuski: Chyba nie miałbym powodu, żeby nie pokazać czegoś takiego. Bohater nie byłby tym pewnie zachwycony, ale i tak musiałby się
zmierzyć w dolinach z konsekwencjami swojego zachowania. Film nie tworzy przecież rzeczywistości, on ją tylko pokazuje.
Newsweek: W dobie telewizji i YouTube są tacy, którzy uważają, że istnieje tylko to, co zostało uwiecznione na wideo. Reszta
to domysły i interpretacje.
Darek Załuski: Może. Ale to nie mój świat.
© Ringier Axel Springer. Artykuł wydrukowany z Newsweek.pl.
www.newsweek.pl/drukuj/85983
2/2
939178205.005.png 939178205.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin