RAPORT VAN VLIETA.doc

(52 KB) Pobierz

RAPORT VAN VLIETA (zrekonstruowany)

Kwatera 165
Ft. Lewis, Waszyngton
11 maja, 1950

Temat: SPRAWA KATYNIA
Do: F.L. Parks, Gen. Dyw., USA, Szef Informacji

1. W odpowiedzi na Pański list z 26 kwietnia 1950 roku, pisze ten raport z moich wspomnień odnoszących sie do Sprawy Katynia osobiście, na maszynie do pisania. Jedna kopie zachowuje w moich aktach osobowych.

2. Ponieważ od czasu, kiedy złożyłem gen. dyw. Bissellowi mój pierwszy raport, upłynęło pięć lat, w obecnym raporcie będą opuszczone niektóre szczegóły, takie jak nazwiska, które zapomniałem. Jako pomoc w zlokalizowaniu mojego pierwotnego raportu, oto są okoliczności, w jakich został on sporządzony:

22 maja 1945 roku, gen. Bissell omawiał ze mną te sprawę na osobności przez około dwadzieścia minut, w jego prywatnym biurze w Pentagonie. Zdecydował, ze była ona ważna i polecił swojej cywilnej asystentce (sekretarka? stenotypistka?) pójść ze mną do zamkniętego pokoju po drugiej stronie korytarza i spisać zeznanie. Podyktowałem mój raport, ona napisała go na maszynie i dodaliśmy zdjęcia, jako załączniki. General przeczytał gotowy raport, polecił oznaczyć go "Ściśle Tajne" i złożyć do akt. Następnie podyktował pismo nakazujące mi milczenie, którego kopie musiałem podpisać w jego obecności. Wyjaśnił mi ważność tego, żebym milcz, wręczył kopie pisma i podziękował.

3. Opis:

W kwietniu 1943 roku byłem jeńcem wojennym w Oflagu IX-A/Z w Rotenburgu, Niemcy. Był to głównie obóz jeniecki dla oficerów brytyjskich, na czele których stał brygadier Nicholson (był obrońcą Calais). Ja byłem najstarszy rangą sposrod 125 (w przyblizeniu) oficerow amerykanskich w tym obozie. W tym czasie prasa niemiecka rozpoczela szeroko zakrojona kampanie o sprawie KATYNIA. To samo dzialo sie w niemieckim radio (uwaga: wzmianka o radio lamie zobowiazanie, jakie musialem podpisac w trakcie odprawy, jako powracajacy jeniec wojenny).
Hauptmann Heyl, niemiecki komendant obozu, powiedzial brig. Nicholsonowi i mnie, ze ma rozkaz wyslania dwoch oficerow amerykanskich i jednego brytyjskiego na stacje kolejowa w Kassel, Niemcy, gdzie spotkaja brytyjskiego gen. dyw. Fortune z innego pobliskiego obozu jencow wojennych (dowodzil on brytyjska 1 Dywizja we Francji).
Hauptmann Heyl oswiadczyl, ze ja bede jednym z oficerow amerykanskich; ze ja wybiore drugiego oficera; ze razem z innymi alianckimi jencami bedziemy stanowili "Komisje Sledcza", badajaca Zbrodnie Katynska. Odmowilem kategorycznie wziecia w tym udzialu. Bryg. Nicholson poparl mnie i razem napisalismy do Szwajcarskich Wladz Opiekunczych list, w ktorym oswiadczylismy, ze oficerowie z tego obozu nie pojada do Katynia, nie beda prowadzili zadnego dochodzenia, ani wyrazali zadnej opinii na ten temat. Ze, jezeli zostalibysmy zmuszeni do pojechania, to tylko jako indywidualni jency pod straza i wbrew naszym protestom. Oraz, ze nie mozemy byc uwazani za przedstawicieli obozu jenieckiego, naszej armii, czy naszego kraju i ze protestowalismy gwaltownie przeciwko tej jawnej probie uzycia nas do celow niemieckiej propagandy.
Nasz protest nic nie pomogl. Uzywszy straznikow pod bronia, Niemcy zabrali mnie i kpt. Donalda Stewarta, Artyleria Polowa (armia regularna) na stacje kolejowa w Kassel, gdzie spodziewali sie spotkac gen. dyw. Fortune. On jednak nie przybyl, co zaskoczylo niemieckich straznikow. Nastepnie zostalismy zabrani do Berlina i osadzeni w Arbeits Kommando - budynku wznoszacym sie nad Szprewa, gdzie przebywali jency wojenni kilku nacji, na robotach w Berlinie.
W tym wiezieniu spotkalismy kilku zolnierzy amerykanskich, ktorzy zostali tam przywiezieni z pobliskiego obozu jencow wojennych w tym samym celu, co i my. Jednym z nich byl kpr. Taussig, ktory byl ze mna w tym samym pulku w czasie ataku 168 Pulku Piechoty na Algier. Bylo tam rowniez kilku zolnierzy brytyjskich i brytyjski cywil (internowany), a takze pplk. Stevenson (Brytyjczyk z Poludniowej Afryki, sluzba lacznosci) i brytyjski kapitan, sluzba medyczna, ktorego nazwiska teraz nie pamietam. Wedlug mnie byli oni tymi, za ktorych sie podawali i nie bylo wsrod nich zadnych "wtyczek". My, jency wojenni, bylismy bardzo skrupulatni w ustalaniu prawdziwej tozsamosci.
Wkrotce zostalismy zabrani, pojedynczo, do biura wieziennego, gdzie bylismy przesluchiwani przez kilku niemieckich oficerow sztabowych i urzednikow cywilnych ktorzy, wygladalo na to, byli i z Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Propagandy. Procedura wygladala na prawie taka sama w przypadku kazdego z nas: "Poniewaz zglosil sie Pan na ochotnika do zbadania tej straszliwej okropnosci w Katyniu, zostanie Pan tam przez nas zabrany. Da nam Pan, oczywiscie, na pismie slowo honoru, ze nie ucieknie".
"Nikt tu, do diabla, nie wystepowal na ochotnika. Nie chcemy tam jechac. Odeslijcie nas z powrotem do naszych obozow". Wielkie zaskoczenie i wielka dyskusja miedzy Niemcami. Potem to samo, od poczatku.
W koncu oswiadczyli, ze skoro nie chcemy dac slowa honoru, beda zmuszeni dac nam do samolotu straznikow. Znaczylo to, ze niektorzy z jencow nie beda mogli poleciec, aby zwolnic miejsce dla straznikow. Zostali amerykanscy zolnierze.
Pplk. Stevenson byl w grupie najstarszy stopniem. Ostrzeglismy cala grupe, aby nic nie mowic, nie ujawniac swojej opinii i w zaden sposob nie wspolpracowac z Niemcami. Wszyscy sie zgodzili. Bylo dla nas oczywistym, ze zostalismy zamieszani w miedzynarodowe bagno o niesamowitym politycznym znaczeniu.
Niemiecki kapitan mowiacy po angielsku zostal przydzielony do przewodzenia naszej grupie razem z mowiacym po angielsku Sonderfuhrer, ktory przedstawil sie jako von Johnson, poslugiwal sie idiomatycznym amerykanskim angielskim i powiedzial, ze uczeszczal na Uniwersytet Rice w Stanach Zjednoczonych.
Zostalismy przewiezieni samolotem z Tempelhof do Smolenska okolo 6 maja, 1943. W tym czasie Smolensk byl oddalony o okolo szescdziesiat mil od frontu i wygladalo na to, ze miescil sie w nim jedynie garnizon wojskowy. Zostalismy zakwaterowani w jednym z ocalalych budynkow, a takich pozostalo tylko kilka. Kasyno oficerskie, w ktorym sie wszyscy stolowalismy, bylo prowadzone przez jakis niemiecki oddzial pomocniczy. Bedac w Smolensku, zostalismy zabrani na zwiedzanie miasta przez dowodce miejscowego oddzialu pomocniczego i majora, ktory sprawial wrazenie eksperta i entuzjasty rolnictwa, probujacego przywrocic ziemie do uprawy przy pomocy resztek rosyjskiej ludnosci wiejskiej. Wsrod jego usilowan byla wzorcowa wioska. Wedlug mojej opinii, ta "goscinnosc" byla spontaniczna i podyktowana czesciowo jego wlasnym zapalem do tego, co robil, a po czesci tym, ze nie mial zbyt wielu odwiedzajacych. Nie wygladalo to na cos zorganizowanego z nakazu Berlina.
Niemiecki porucznik (nie mowil po angielsku) z grupy kierujacej pracami w miejscu masowych grobow w Lesie Katynskim, pelnil role naszego przewodnika. Zostalismy dowiezieni na miejsce, gdzie byla brama strzezona przez mlodych zolnierzy w polskich mundurach. Omdlewajaco-slodki odor rozkladajacych sie cial byl wszechobecny. Nad grobami byl niemal obezwladniajacy. Grobow bylo kilka. Wraz z innymi pracownikami obecny byl profesor, Herr Doktor Buhtz, niemiecki ekspert medycyny sadowej. Bylo tam takze kilku pracownikow Polskiego Czerwonego Krzyza. Do przenoszenia cial z grobow uzywano cywilnej sily roboczej. Kazde cialo bylo bardzo dokladnie obszukane, zbadane, zidentyfikowane i na powrot zakopane w pobliskim masowym grobie, ktory ze stosownymi pomnikami mial byc w przyszlosci swiatynia pamieci narodowej. Przedmioty, znalezione przy kazdym z cial wkladano do duzych brazowych kopert w celu przechowania. Obszukiwanie cial bylo bardzo dokladne, wlacznie ze zdejmowaniem butow, czy wysokich butow oficerskich, kiedy bylo to mozliwe (czasami razem z wysokim butem odrywala sie cala noga od kolana w dol). Dokonujacy tych czynnosci mieli zalozone gumowe fartuchy i rekawice. Obecna byla osoba spisujaca na maszynie do pisania to, co zostalo znalezione przy kazdym z cial.
Podazalismy za naszym przewodnikiem do kazdego z grobow - stapajac po cialach ulozonych, jak drewno w sagach, przewaznie twarza w dol, na glebokosc od okolo pieciu do siedmiu cial, przykrytych okolo piecioma stopami ziemi. Okolo trzysta cial zostalo ulozonych przy jednym z grobow. Wszystkie one mialy rece skrepowane z tylu sznurem. Pozostale nie wygladaly na to, by byly skrepowane. Wszystkie ciala mialy otwor od kuli z tylu glowy, blisko karku z rana wylotowa na czole, lub w przednio-gornej czesci czaszki.
Groby na zboczu skarpy byly bardziej podmokle od innych. W koncu jednego z grobow stala woda. Obecni niemieccy fotografowie robili zdjecia, oraz filmowali nasza grupe w trakcie, kiedy dokonywalismy wizji grobow. Odbitki zdjec zostaly nam pozniej wreczone. Nigdy nie widzielismy, ani nie slyszelismy nic na temat filmow.
Po tym, jak dokonalismy wizji grobow, pokazano nam kilka innych probnych wykopow, zrobionych w poblizu, oraz bardzo stare kosci, to jest bez pozostalego na nich ciala, ktore jak twierdzono, byly tam wykopane. Jestem sklonny uwierzyc w te historie, chociaz nie bylo na to dowodow. Niemcy przywiazywali duza uwage do faktu, ze ten zalesiony pagorek byl od dawna miejscem pochowku, uzywanym przez rosyjska tajna policje. Zapomnialem, czy nazywali oni ja OGPU, NKWD, czy MWD. Byl tam wiejski domek, polozony na niewielkim urwisku ponad mala przystania rzeczna (wydaje mi sie, ze rzeka Dniepr). Podobno domek ten byl miejscem czestych tortur, libacji i roznych innych orgii urzadzanych przez rosyjska policje dla rozrywki i rekreacji, a takze dla rutynowych czynnosci. Niemcy pokazali nam starego wiesniaka, Rosjanina, ktory twierdzil, ze las katynski cieszyl sie zla slawa - byl terenem zakazanym; ze widzial duze, kryte ciezarowki jadace do lasu od bocznicy kolejowej (oddalonej o kilka mil), oraz ze opowiadano o odglosach strzalow, czesto dochodzacych z lasu. Mialo to potwierdzic, ze Rosjanie przywozili ofiary do masowych grobow koleja i ciezarowkami w czasie, zanim jeszcze Niemcy zajeli ten teren.
Brytyjski kapitan-medyk z naszej grupy rozumial bardzo dobrze niemiecki i troche rosyjski, ktorego nauczyl sie opiekujac rosyjskimi jencami.
Dom, polozony okolo jednej mili w dole drogi, przejeli Niemcy na polowe muzeum i biuro. Weranda i pokoje frontowe byly zapelnione szklanymi gablotami mieszczacymi przedmioty, zebrane z cial w grobach. Byly tam, jako przyklady, insygnia mundurowe od generala do porucznika, bylo tam kilka genewskich opasek naramiennych, wiele listow, zdjec, pamietnikow, wycinkow prasowych, pamiatek osobistych, etc. Byly to przedmioty bardziej reprezentatywne. W pokojach na tylach domu znajdowaly sie indywidualne koperty, zawierajace przedmioty zebrane ze zwlok. Ten budynek byl takze przesiakniety odorem z grobow, rozchodzacym sie z gablot i kopert.
Niemcy poczestowali wszystkich dwoma malymi kieliszkami alkoholu, po czym wrocilismy do naszych kwater w Smolensku.
Zostalismy z powrotem przetransportowani samolotem do tego samego berlinskiego wiezienia i pozostalismy tam przez okolo dziesiec dni. W tym czasie Niemcy najwidoczniej podejmowali decyzje o tym, co z nami zrobic. Brytyjscy zolnierze i cywilny internowany zostali odeslani do swoich obozow jeszcze przed koncem tego dzisieciodniowego okresu - przynajmniej tak nam powiedziano - pozostawiajac nas, czterech oficerow zastanawiajacych sie na tym, co to ma wszystko znaczyc.
Kazdego dnia, mowiacy po angielsku zolnierz niemiecki, czy Sonderfuhrer von Johnson zabieral nas na spacer do Tiergarten, w towarzystwie straznikow. Wlasnie w czasie tych przechadzek mielismy sposobnosc do rozmowy bez strachu przed mikrofonami. Nasze dyskusje w wiezieniu zawsze unikaly jakichkolwiek wzmianek o tym, co myslelismy na temat, kto popelnil zbrodnie w Katyniu.
W czasie tych spacerow pplk. Stevenson duzo rozmawial z Niemcami. Powiedzial im, ze juz kiedys wydal ksiazke i jak tylko wroci do domu, to postara sie o pozwolenie swoich przelozonych do napisania ksiazki na temat swoich doznan. Nie moglismy powstrzymac go od gadania kiedykolwiek i na jakikolwiek temat, z wyjatkiem glownego pytania - Kto to zrobil?. Byl gadula. Twierdzil, ze jest czlonkiem grupy detektywow-amatorow badajacych zjawiska nadprzyrodzone. Nosil nawet w portfelu pioro, o ktorym mowil, ze pochodzilo z pioropusza Wielkiego Wodza (duch) Indian amerykanskich, z ktorym kontaktowal sie poprzez medium w Pld. Afryce.
Z tego, co mowili Niemcy wywnioskowalismy, ze ich dowodztwo nie wiedzialo, co z nami zrobic. Obiecujaco brzmial domysl, ze mozemy byc zwolnieni, prawdopodobnie przez Hiszpanie.
Pewnego popoludnia Niemcy dali pplk. Stevensonowi dziesiec minut na spakowanie sie. Wygladal na bardzo zaskoczonego i raczej zmartwionego, kiedy opuszczal wiezienie. Nigdy wiecej ani nie widzielismy go, ani nie slyszelismy o nim. Tej samej nocy kpt. Stewart i ja zostalismy odeslani do naszego obozu, gdzie przyjal nas Hauptmann Heyl. Zapytalismy go, o co chodzilo w tej historii ze spotkaniem gen. dyw. Fortune. Odpowiedzial, ze Fortune byl ciezko chory na zapalenie oskrzeli. Spotkalem pozniej gen. dyw. Fortune, wcale nie byl chory.
Przed wyjazdem z Berlina powiedziano nam, ze Niemcy nie uzyly i nie uzyja naszej wizji lokalnej grobow, ani zrobionych wtedy zdjec do celow propagandowych. Nigdy nie slyszalem, zeby to zrobily.
Przez reszte naszego pobytu w obozach jenieckich kpt. Stewart i ja odmawialismy dyskutowania naszych doznan zwiazanych z Katyniem i nigdy nie wyjawilismy naszej opinii na ten temat.
5 maja, 1945, dotarlem do linii pozycji amerykanskich w sektorze 104 Dyw. Piech. niedaleko Duben, Niemcy, na linii rzeki Muldy, dalej bedac w posiadaniu zdjec, danych mi w Katyniu.
Zdjecia te pokazalem G-2 104 Dywizji. Poprzednio pokazalem je tylko jednej osobie, poza niemieckim personelem strazniczym obozu jenieckiego, ktory co pewien czas dokowywal rewizji, ale zawsze pozwolil mi zatrzymac zdjecia, poniewaz byly podstemplowane Gepruft. Ta osoba byl plk. Thomas D. Drake, najstarszy stopniem oficer w Oflagu 64, wysylany do kraju z powodu wrzodow zoladka. Kpt. Stewart i ja rozmawialismy z nim, zanim opuscil oboz jeniecki, aby byc repatriowanym, pokazalismy mu zdjecia i prosilismy go, aby zglosil te sprawe w Departamencie Wojny. Wysmial mnie i powiedzial, ze zostalem skutecznie oszukany przez specjalistow niemieckiej propagandy. Nie wiem, czy kiedykolwiek wspomnial o tej sprawie, gdy dotarl do Stanow.
G-2 w 104 Dywizji uznalo, ze moim sprawozdaniem beda zainteresowane Departamenty Stanu i Wojny i przydzielilo mi transport do Kwatery Glownej VII Korpusu w Lipsku. W tym czasie dowodca VII Korpusu byl gen. J. Lawton Collins.
Gen. Collins, ktory znal mnie od dziecka, przedyskutowal ze mna te sprawe i puscil w ruch kola niezbedne do bezzwlocznego przetransportowania mnie do Pentagonu.
W Paryzu zatrzymalem sie u gen. Barkera i za jego namowa omowilem sprawe z pulkownikiem (ktorego nazwisko zapomnialem), zwiazanym z badaniem zbrodni wojennych. Zdecydowal, ze byla to sprawa dla Departamentu Wojny i Departamentu Stanu i nie podjal zadnego dzialania.
Plk. Drake, gen. Collins, gen. Bissell i stenotypistka gen. Bissella sa jedynymi osobami, ktorym kiedykolwiek powiedzialem, jakie sa moje wnioski odnosnie tego, kto zamordowal polskich oficerow w Katyniu (z wyjatkiem, oczywiscie, pozostalych czlonkow grupy, ktora dokonala wizji lokalnej tego miejsca).

4. Wnioski:
Uwazam, ze zrobili to Rosjanie. Pozostali z grupy, ktora dokonala wizji lokalnej miejsca powiedzieli mi, ze uwazaja, ze zrobili to Rosjanie (o potwierdzenie tego mozna poprosic kpt., obecnie majora, Donalda Stewarta, Artyleria Polowa. Nie znam jego obecnego adresu. Jest w armii czynnej).

5. Dyskusja:
Na poczatku, kiedy KATYN nabral rozglosu w prasie uwazalem, ze cala ta sprawa jest jednym wielkim, dobrze zorganizowanym, nieprawdopodobnym klamstwem ze strony Niemcow w celu sklocenia Zachodnich Aliantow z Rosja.
Nienawidzilem Niemcow. Nie chcialem im wierzyc. W tamtym czasie, jak wielu innych, w wiekszym czy mniejszym stopniu wierzylem w to, ze Rosja moze z nami wspoldzialac.
Kiedy zostalem wplatany w wyjazd do Katynia, zdawalem sobie sprawe, ze Niemcy zrobia wszystko, aby przekonac mnie o winie Rosjan. Postanowilem nie dac sie przekonac przez cos, co musi byc propagandowym chwytem.
Oczywistym, slabym punktem niemieckiej wersji byl fakt, ze Niemcy okupowaly teren wokol Smolenska na dlugo przed ogloszeniem o odkryciu grobow. Dokladne daty sa urzedowo stwierdzone. Nie mam teraz mozliwosci ich sprawdzenia, aby wniesc je do tego raportu.
Chcialem wierzyc, ze cala ta sprawa byla machinacja. Czy moglyby to byc ciala z obozow zaglady, przebrane za polskich oficerow i “podstawione”? Czy wszystkie listy, pamietniki, znaczki tozsamosci, wycinki z prasy mogly byc falszerstwami? A co ze stanem rozkladu cial? Czy byl on zgodny z niemiecka wersja tego, kiedy zostaly pochowane? W koncu, nie jestem zadnym ekspertem od rozkladu cial. A co z temperatura, wilgotnoscia, bakteriami w ziemi? A co z niemieckimi oswiadczeniami, ze polskie rodziny probowaly odnalezc swoich krewnych, o ktorych wiadomo bylo, ze sa uwiezieni kiedy Rosja okupowala czesc Polski? Czy prawda bylo, ze ci polscy krewni przestali dostawac odpowiedzi od swoich uwiezionych bliskich - ze w jednej chwili spowila wszystko jakas tajemnicza zaslona? Gdzie jest DOWOD na to, kto zabil tych ludzi? Kto to widzial?
I tak dalej, i tak dalej - probowalem wszelkich znanych mi sposobow, aby uniknac wniosku, ze zrobila to Rosja. Probowalem na wszelkie sposoby przekonac samego siebie, ze zrobili to Niemcy. Chcialem wierzyc w to, ze zrobili to Niemcy.
Poniewaz kiedy tam bylismy, groby byly juz rozkopane, nie mielismy mozliwosci naocznego sprawdzenia, jaka roslinnosc je porastala, aby ustalic ich wiek. Nawet, gdybysmy tam byli, skad moglismy miec pewnosc, ze Niemcy chytrze nie przesadzili starszych krzewow, aby “dodac” grobom lat?
Jak z tego widac, probowalismy na wszelkie mozliwe sposoby podwazyc niemiecka wersje i uniknac wniosku, ze morderstwa dopuscili sie Rosjanie. Jedynie z wielka niechecia zdecydowalem w koncu, ze to musi byc prawda, ze chociaz raz Niemcy nie klamali, ze fakty byly takimi, jakimi przedstawili je Niemcy. Myslalem o tym duzo w ciagu ostatnich siedmiu lat i moge smialo powiedziec, ze nie przedstawiono mi niczego, co mogloby byc uznane za niepodwazalny dowod. Jednak caloksztalt okolicznosci, wrazen odniesionych z ogladania grobow, z tego, co widzialem w twarzach ludzi - wszystko prowadzi do wniosku, ze zrobila to Rosja.
Mundury na cialach byly najwyrazniej z najlepszego materialu i szyte u krawca. Obuwie wygladalo na najlepszego gatunku i bez watpienia wiele par bylo robionych na zamowienie. Mundury i obuwie robione bylo na miare. Przekonalo mnie to o tym, ze byly to naprawde ciala polskich oficerow. Stopien zuzycia odziezy, a w szczegolnosci obuwia przekonaly mnie o tym, ze oficerowie ci zmarli dawno temu, w przeciwnym wypadku ich obuwie i odziez bylyby bardziej zuzyte. Na ten szczegol Niemcy nie zwrocili naszej uwagi. Jest to jeden z najmocniejszych argumentow przemawiajacych za tym, kiedy dokonano morderstwa.

(podpisano) John H. Van Vliet Jr.
Pplk., 23 Pulk Piechoty

Tlumaczenie: Agnieszka K. Marszalek

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin