O ewolucji w szkołach UE.docx

(72 KB) Pobierz

O ewolucji w szkołach UE

Drukuj

Email

 

Wpisał: Maciej Giertych   

20.12.2007.

O ewolucji w szkołach europejskich

Maciej Giertych Poseł do Parlamentu Europejskiego

Tłumaczenie  książeczki pt. On evolution in the European Parliament

© Maciej Giertych 2007

Spis rzeczy

O ewolucji w Parlamencie Europejskim
Spór o ewolucję
Hodowla człowieka
Darwina można używać na różne sposoby
Rola informacji w biologii
Uwagi końcowe
O ewolucji w Parlamencie Europejskim

            W dniu 11 października 2006 r. zorganizowałem w Parlamencie Europejskim tzw. „hearing” (wielogłos) na temat nauczania teorii ewolucji w szkołach Europy. Zaprosiłem trzech prelegentów, a sam odgrywałem rolę moderatora. Na sali było liczne grono dziennikarzy, euro-posłów i asystentów. Sesja odbywała się przy równoczesnym tłumaczeniu na języki angielski, francuski, niemiecki i polski.

            Zacząłem od wyjaśnienia, że sam uczyłem się w szkole o ewolucji jako o fakcie naukowym udowodnionym przez paleontologię. Potem moja dalsza edukacja (studia leśne, specjalizacja z fizjologii roślin i genetyki) i kariera naukowa, które nie wymagały żadnych odniesień do teorii ewolucji, doprowadziły mnie do wykładania genetyki populacyjnej studentom biologii. W tym czasie dowiedziałem się z podręczników szkolnych moich dzieci, że w nauczaniu o ewolucji akcent przeniósł się z paleontologii na genetykę populacyjną, moją specjalność. Musiałem zaprotestować. Argument, że tworzenie ras to przykład małego kroku w ewolucji jest fałszywy, ponieważ powstawanie ras polega na redukcji informacji genetycznej, podczas gdy teoria ewolucji postuluje jej wzrost: przykład jej redukcji nie może więc być dowodem na nią. Sprawdziłem, czego nauczają w podręcznikach szkolnych w innych krajach. Wszędzie jest to samo. Podaje się te same „dowody” na ewolucję, co w inspirowanych marksizmem szkołach PRL. Zacząłem więc studiować, co stało się z argumentami na rzecz ewolucji, którymi karmiono mnie, gdy byłem w szkole średniej (w Anglii). Wkrótce stało się dla mnie oczywistym, że w bardzo wielu dziedzinach nauk przyrodniczych pojawiło się mnóstwo wątpliwości wobec teorii ewolucji. Zasługują one na szersze nagłośnienie i stąd pomysł zorganizowania tej sesji w Parlamencie Europejskim w Brukseli.

            Na początek poprosiłem paleontologa by wyjaśnił, czemu to już nie paleontologia jest głównym dostarczycielem argumentów na rzecz teorii ewolucji. Dr Hans Zillmer, niemiecki paleontolog, autor szeregu książek o ewolucji, również wydanych w Polsce, był uczestnikiem wielu ekspedycji wykopaliskowych w różnych częściach świata. Przedstawił on pięknie ilustrowane informacje o nowych odkryciach świadczących o równoczesnym występowaniu dinozaurów i ludzi, o wspólnym występowaniu szczątków kopalnych organizmów rzekomo należących do bardzo różnych er geologicznych oraz o występowaniu zupełnie niezmienionych organizmów w wielu rzekomo bardzo odległych czasowo warstwach kopalnych, datowanych na ery odlegle od siebie o wieleset milionów lat.. Pokazał też zdjęcia żyjących obecnie ludzi o czaszkach zupełnie takich jak u Neandertalczyków, oraz zdjęcia czaszek małp o kształcie takim, jaki mają kopalne Australopiteki. Nie ma więc ciągu ewolucyjnego od małp do ludzi, tylko spora zmienność wśród zarówno żyjących, jak i kopalnych małp i ludzi. Jako wniosek swej prezentacji zakwestionował nauczanie dotyczące datowania całej kolumny stratygraficznej.

            Na drugiego prelegenta poprosiłem sedymentologa, inżyniera hydraulika z paryskiej École Polytechnique, Guy Berthault, który przedstawił wyniki swoich badań nad powstawaniem skał osadowych. Stwierdził on, że po zmieszaniu rtęci, wody i oleju uzyska się wyraźne warstwy, nie dlatego, że rtęć jest stara, a olej młody, tylko dlatego, że różnią się ciężarem właściwym. Podobnie jest z powstawaniem skał osadowych. Osady nie spadają z nieba. Najpierw jest erozja, potem transport, a potem osadzanie. W czasie transportu cząstki ocierają się o siebie i porządkują w zależności od ciężaru właściwego, wielkości i kształtu. Transport ten odbywa się najczęściej z udziałem wody, choć może to też być wiatr, czy suchy obsuw ziemi. Berthault obserwuje te zjawiska za szybą w olbrzymich laboratoriach hydraulicznych, gdzie woda niesie mieszaniny różnych materiałów. Obserwuje powstawanie warstw, obserwuje równoczesne powstawanie wielu warstw. Główne badania prowadził na Colorado State University we współpracy z prof. Pierre Y. Julien, ale obecnie pracuje w Petersburgu, gdzie wraz z geologami z rosyjskiej Akademii Nauk przeprowadza symulacje powstawania określonych sekwencji stratygraficznych znajdywanych w terenie. Wyniki Berthaulta czynią całe datowanie stratygraficzne nieaktualnym. Kwestionuje on całą kolumnę stratygraficzną. Do powstania warstw potrzeba dużo wody niosącej materiał z erozji. Nie potrzeba milionów lat, tylko niewielu minut, godzin czy dni, by wyjaśnić powstanie wszelkich formacji. Oczywiście, bez milionów lat nie ma ewolucji.

            Trzecim prelegentem był prof. Joseph Mastropaolo, fizjolog człowieka z California State University, który przedstawił propozycję, by w szkołach nauczać nie ewolucji tylko dewolucji. Istnienie dewolucji można eksperymentalnie wykazać. Świat spala się energetycznie. Zasoby informatyczne biosfery kurczą się. Wymieranie gatunków obserwujemy stale, a powstawania nowych nie obserwujemy w ogóle. Rośnie obciążenie genetyczne, czyli liczba defektów genetycznych w populacjach organizmów żywych. Przedstawił zastraszające dane o geometrycznym wzroście chorób genetycznych u człowieka, zagrażających istnieniu naszego gatunku. Proces w odwrotnym kierunku niż ewolucja jest do udokumentowania. Na ewolucję dowodów naukowych nie ma. Wspomniał też o różnych mechanizmach, przy pomocy których defekty są w przyrodzie naprawiane, takich jak gojenie, odrastanie utraconych tkanek czy organów, immunologiczna odporność na pasożyty, torbiele unieszkodliwiające ciała obce itd. Potencjał naprawczy jest ogromny, zarówno na poziomie osobniczym jak i populacyjnym, nie ma to jednak nic wspólnego z postulowanym procesem ewolucyjnym. Nic nowego się nie pojawia. Mastropaolo trochę osłabił siłę swojej prezentacji obwiniając przyjęcie teorii ewolucji odpowiedzialnością za „rzeki krwi” zorganizowane w 20 wieku przez ideologie komunistyczne i nazistowskie. Ta ekstrapolacja ma pewne uzasadnienie (patrz rozdział „Hodowla człowieka” poniżej), ale stanowiła oczywistą przesadę.

            Po tych trzech prelekcjach odbyła się dyskusja. Prelegenci odpowiadali na pytania z sali. W całej sesji nie było żadnych odniesień do kreacjonizmu czy chociażby do teorii „inteligentnego projektu” tak dziś modnego w USA. Były uwagi krytyczne, ale nie było niczego w wygłoszonych referatach, co usprawiedliwiałoby zarzut o motywację wyznaniową.

            Następnego dnia w krajowych reakcjach prasowych zostałem zaatakowany, że propaguję fundamentalizm religijny. Rozpoczęło Życie Warszawy (12.X.06) pisząc, że domagam się „by rodzice mogli decydować, czy ich dzieci będą się uczyły o teorii ewolucji”. Ponoć jestem zwolennikiem „teorii kreacjonistycznej”, w myśl której „wszystkie organizmy żywe zostały jednorazowo stworzone przez Boga, tak jak to opisuje Biblia” a „potop to fakt historyczny”. „W swych publikacja powołuje się na wyliczenia, z których wynika, że arka Noego miała wyporność 14 tys. ton.”           W ślad za Życiem Warszawy i powołując się na nie kolejne gazety zaczęły ośmieszać moją inicjatywę i powtarzać tę bzdurę o wyporności Arki. Uznano, że sesja w Brukseli była właśnie o kreacjonizmie. Gazeta Wyborcza (13.X.06) napisała: „Prof. Giertych i trzej naukowcy przekonywali, że powinno się uczyć „teorii kreacjonistycznej”. Głosi ona, że, wszechświat, człowieka i wszystkie organizmy w jednym czasie stworzył Bóg”.

            Następnie szereg stacji telewizyjnych i radiowych zwracało się do mnie i rejestrowało, co mam do powiedzenia na temat sesji, którą zorganizowałem w Parlamencie Europejskim. Nigdzie nic z tego nie zostało wyemitowane. Były próby sprowokowania mnie do wypowiedzi konfesyjnych, ale byłem ostrożny by nie dać się wciągnąć w dyskusję na tym poziomie. Utrzymywałem swoje wypowiedzi na poziomie stricte naukowym i z tego powodu były uznane za nieprzydatne. Nie miało żadnego znaczenia, co ja próbowałem przekazać mediom, ponieważ nie mówiłem tego, co media chciały ode mnie usłyszeć.

            To, że prasa kłamie wiem nie od dziś, ale zaskoczyło mnie, że byłem atakowany w ten sam sposób przez media katolickie mimo tego, że Katolicka Agencja Informacyjna dotarła do mnie i udzieliłem jej wywiadu. To, co opublikowali było powtórzeniem tego, co pisały media laickie, a nie odzwierciedleniem tego, co usłyszeli ode mnie. Próbowałem się dowiedzieć skąd Życie Warszawy wzięło swoje informacje o pojemności Arki Noego itd. Powiedziano mi, że autor artykułu nie czuł się odpowiedzialny, ponieważ bez jego wiedzy pewne zdania były dołożone do jego tekstu tuż przed drukiem. Oczywiście żadne odwoływanie przez ten dziennik nie miało już dla mnie żadnego znaczenia – historyjka uzyskała swój własny żywot i stała się międzynarodową. Światowe media i periodyki naukowe oprotestowały naszą promocję pozycji uznawanej za naukowo niedopuszczalnej. Ośmieszanie mnie i moich gości stało się codziennością.

            A tymczasem myśmy się tylko starali zachęcić, by dzieci uczono w szkołach prawdy.

            Sesja w Brukseli miała ciekawe następstwo w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy. Zaniepokojona nagłośnieniem, jaki nasza sesja uzyskała, Komisja Kultury, Nauki i Edukacji wyprodukowała dokument pt. „Zagrożenie kreacjonizmem w edukacji” (Doc. nr 11297, 8 czerwiec 2007). Guy Lengagne, francuski socjalista, był jej autorem. W memorandum objaśniającym autor, wśród uzasadnień dla potrzeby tego dokumentu, wymienia moje zaangażowanie w temacie jako posła do Parlamentu Europejskiego oraz stanowisko wyrażone przez polskie ministerstwo edukacji po szumie, jaki wywołała sesja w Brukseli.

             Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy miało dosyć zdrowego rozsądku by nie dopuścić do debaty nad raportem Lengagne w głosowaniu podjętym 25 czerwca 2007 r. Dokument odesłano z powrotem do komisji w celu poprawienia pod nową redakcją Anne Brasser z Luksemburga. Zrewidowana, łagodniejsza wersja dokumentu (Doc. nr 11375) powróciła do Zgromadzenia Parlamentarnego, gdzie nad nim debatowano 4 października 2007 r. Po wprowadzeniu kilku poprawek dokument został przyjęty. Za było 48 a przeciw 25, przy 3 głosach wstrzymujących się. Pozostałych 449 nie głosowało. Jest oczywistym, że w sprawie ewolucji środowisko polityczne Europy jest bardzo dalekie od jednomyślności.

Spór o ewolucję

Osobiste zaangażowanie

            Od czasu, kiedy zorganizowałem sesję w Parlamencie Europejskim na temat nauczania o ewolucji w europejskich szkołach (11 października 2006 r.), media (telewizja, radio, blogi internetowe) zarzucają mi najprzeróżniejsze bzdury w związku z moją walką z teorią ewolucji. Przypisują mi najprzeróżniejsze stwierdzenia, nie pochodzące ode mnie, a unikają podania tego, co ja autentycznie głoszę. Jestem przyzwyczajony do tego, że media atakują mnie za wszystko cokolwiek bym nie robił. O wiele jednak trudniej znosić ataki za to, czego nie zrobiłem lub nie powiedziałem. Debata nad moimi tezami anty-ewolucyjnymi umiędzynarodowiła się, szczególnie po ataku ze strony prestiżowego brytyjskiego pisma naukowego Nature. Pozwolili mi na replikę w postaci krótkiego listu (Nature nr 444, 265 (2006)). List potem został zaatakowany przez lawinę gniewnych komentarzy, że tak szanowany periodyk naukowy nie powinien zezwalać na takie nonsensy na swych łamach. Niestety Nature odmówiło opublikowania mojej repliki na te ataki. Dlatego też uznałem, że może warto spisać moje poglądy na papierze i rozprowadzić je w Parlamencie Europejskim tak, aby ludzie wiedzieli skąd się wziął ten cały zamęt.

            Zacznę od wyjaśnienia, dlaczego zaangażowałem się w spór o teorię ewolucji. Sam uczyłem się o niej w szkole średniej, w czasach, gdy główne dowody pochodziły z paleontologii. Teoria ewolucji do niczego nie była mi potrzebna, gdy studiowałem leśnictwo, doktoryzowałem się z fizjologii roślin i habilitowałem z genetyki. Moją główną wąską specjalnością stała się genetyka populacyjna drzew leśnych, w której to dziedzinie awansowałem naukowo, osiągając liczący się poziom zarówno w kraju, jak i na arenie międzynarodowej. Na paleontologii się nie znam. Sądziłem, że skoro paleontologowie twierdzą, że mają dowody na ewolucję to znaczy, że jest ona faktem. Naukowcy na ogół sobie wzajemnie wierzą. Wierzyłem i ja, jak wszyscy dookoła. Odniesienia wyznaniowe w moim rozumowaniu nie odgrywały żadnej roli. Pan Bóg mógł stworzyć świat natychmiastowo, ale i mógł stwarzać stopniowo, ewolucyjnie. Zadaniem naukowców jest szukać prawdy.

            Gdy moje dzieci trafiły do szkoły średniej, dowiedziałem się od nich, że główne dowody na ewolucję pochodzą już nie z paleontologii, ale z genetyki populacyjnej. Wtedy akurat wykładałem genetykę populacyjną studentom biologii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu i nie wiedziałem o tym, że moja wąska dziedzina dostarcza „dowodów” na ewolucję. Musiałem się sprawie przypatrzeć bliżej.

            To, co znalazłem w podręcznikach szkolnych mych dzieci przeraziło mnie. Głównym dowodem na ewolucję miał być przykład takiej ćmy (Biston betularia), która przesiaduje na korze brzozy i normalnie jest biała, ale w terenach przemysłowych, gdzie kora brzozy jest pokryta sadzą, ta ćma jest czarna. Oto przykład powstawania ras, małego kroku w ewolucji! Czynnikiem selekcyjnym są ptaki, które zjadają te ćmy, które widzą, białe na czarnej korze i czarne na białej. A więc dokładnie jak postulował Darwin. Naturalna selekcja prowadzi do ewolucji.

Powstawanie ras

            Rzecz jednak w tym, że od czasu Darwina już dużo więcej wiemy o powstawaniu zarówno zmienności, jak i ras. On obserwował zmienność w ramach gatunków i utrwalanie się tej zmienności. Obserwował, że zięby na różnych izolowanych wysepkach różnią się kształtem dziobów. To skłoniło go do postulowania ewolucji jako mechanizmu różnicowania się populacji. Zmienność w przyrodzie uzyskujemy dzięki mieszaniu (rekombinacji) zasobów genowych (alleli) w procesie rozmnażania płciowego, a w szczególności w czasie podziału redukcyjnego (mejozy), kiedy to cechy odziedziczone od matki i od ojca tak się mieszają, że każda z powstałych komórek rozrodczych (komórka jajowa, plemnik, ziarno pyłku) jest genetycznie inna. Dzisiaj wiemy, zarówno z obserwacji powstawania ras w przyrodzie, jak i przy tworzeniu ras hodowlanych, że są one konsekwencją izolacji, selekcji i dryfu genetycznego. Bez izolacji nie ma ras. Mając rasowego psa, gdy na moment zapomnimy o izolacji, uzyskamy jako jego potomka kundla, czyli mówiąc bardziej fachowo forma hodowlana (szlachetna) dziczeje. Selekcja to proces eliminowania tego, co w danych warunkach jest niezdolne do życia (biała ćma na czarnej korze jest znajdywana przez ptaki i zjadana), lub dla hodowcy nieprzydatne. Dryf genetyczny to losowa utrata pewnych genów występująca przy małych populacjach – izolowane czy wyselekcjonowane rasy zwykle są liczebnie małe. To proces podobny do przypadkowej utraty liczby nazwisk w małej izolowanej społeczności, bo kto nie miał synów, jego nazwisko ginie.

            Otóż dzisiaj wiemy, że ani izolacja, ani selekcja, ani dryf genetyczny nie zwiększają zasobów genowych. Wręcz przeciwnie - redukują je. Powstawanie ras to proces w odwrotnym kierunku niż ewolucja. To proces ku redukcji zasobów genowych. Tłumaczenie dzieciom, że to przykład małego kroku w ewolucji jest nie do przyjęcia. To nic innego jak okłamywanie ich. Oczywiście, gdy przemysł przestaje emitować sadzę, zarówno kora brzozy jak i ćmy wracają do koloru białego. Nowy gatunek nie powstał. Nie było izolacji w stosunku do populacji z dalszych terenów i geny zarówno na biel, jak i na czerń skrzydeł pozostały w populacji. Zmienił się tylko czynnik selekcjonujący. Teraz czarne ćmy na białej korze są łatwiej zauważane przez ptaki. Podobnie jest w hodowli. Kiedyś potrzebowaliśmy pomidory z cienką skórką, by je łatwiej trawić, a teraz z grubą skórką, by nie pękały przy mechanicznym zbiorze. Mamy inne rasy dla konsumpcji jako owoce (te nadal zbiera się ręcznie), a inne do przetworów przemysłowych (soki, pasty, keczupy, zupy), które zbierają maszyny: hodowla tych odmian nie pozwala na ich krzyżowanie.

Mutacje

            Pozostaje więc pytanie, skąd pojawia się nowa jakość w przyrodzie? Potrzebujemy jej, by na drodze naturalnej selekcji dała coś, czego jeszcze nie było – nowy organ, nową funkcję, nową barierę dla rozmnażania płciowego. Tutaj podręczniki szkolne mówią o pozytywnych mutacjach. Problem polega jednak na tym, że nie znamy pozytywnych mutacji, które moglibyśmy przedstawić jako przykład. Oczywiście znamy wiele, zarówno negatywnych, jak i neutralnych. Tak na prawdę to my się boimy mutacji. Chronimy się przed prześwietleniami rentgenowskimi, przed promieniowaniem radioaktywnym, przed azbestem i innymi czynnikami mutagennymi. Jeżeli nawet pozytywne mutacje zachodzą, to giną w masie negatywnych i ich nie potrafimy odnaleźć.

            Kiedyś liczono, że w hodowli osiągnie się nowości na drodze mutagenezy. Sam zwiedzałem trzy leśne stacje badawcze (w USA, Szwecji i w Czechach), gdzie przy pomocy bomby kobaltowej próbowano przyśpieszyć ewolucję i uzyskać nowe ciekawe formy. Nic z tego nie wyszło. Dawno tych prac zaniechano. To samo dotyczy różnych rolniczych stacji badawczych. Nigdzie na świecie nie osiągnięto tą drogą nic pozytywnego. Tu i ówdzie są jakieś pożytki handlowe (formy karłowate, kwiaty bez pewnych barwików, pomarańcze bez pestek itd.), ale nie są to przykłady pojawiania się nowych genów. Wręcz przeciwnie, są to przykłady ich destrukcji. Nie są to zmiany pozytywne z punktu widzenia zmutowanego organizmu. Dzisiaj często się postuluje, że dowodem na pozytywne mutacje są organizmy odporne na antybiotyki, herbicydy itd. Otóż tak nie jest. Po pierwsze najczęściej odporność tę uzyskują na drodze rekombinacji w ramach posiadanej zmienności genetycznej. Po drugie, tę adaptację, nawet, jeżeli jest ona pochodzenia mutacyjnego, traktować trzeba jako formę obrony posiadanej funkcji, a nie jako powstawanie nowej. Należy więc ona do takich procesów naprawczych znanych w przyrodzie jak gojenie ran, odrastanie utraconych organów, eliminacja chorych komórek czy osobników, uzyskiwanie odporności immunologicznej na inwazyjne białko (np. przez szczepienia), naprawianie błędów mutacyjnych, itd. Są herbicydy tak skonstruowane, by „przyczepić” się do życiowo potrzebnego białka u chwastu i unieruchomić go. Pojawienie się mutacji dającej wariant białka jeszcze funkcjonalny (mutacja neutralna), ale już nie przyczepny do herbicydu, jest obroną funkcjonalności tego białka, a więc i organizmu go potrzebującego. Nie stanowi to powstania nowej funkcji.

Paleontologia

            W obliczu zmiany w kierunku nauczania o ewolucji zacząłem studiować, co się stało z paleontologią. Czemu już nie ona króluje w nauczaniu o ewolucji?

            Okazuje się, że już w roku 1980, na kongresie ewolucjonistów w Chicago, paleontologowie przyznali, że w zapisie kopalnym dominuje staza – trwanie gatunków w niezmienionej postaci poprzez wszystkie warstwy, w których się pojawiają. [ Jedną z przyczyn zaproponowania raportu Guy Lengagne pt. „Zagrożenie kreacjonizmem w edukacji” w Radzie Europy było pojawienie się i szeroka dystrybucja “Atlasu Stworzenia” autorstwa Harun Yahya, tureckiego fundamentalisty islamskiego. Atlas ten, to pięknie ilustrowana dokume...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin