PO PROSTU - DevilSoul.doc

(390 KB) Pobierz
PO PROSTU

PO PROSTU

Tytuł oryginalny: Просто

Autor: DevilSoul

Tłumacz: Toroj

Betowanie: Minamoto

Fandom: Sherlock BBC

Rodzaj: slash, humor, fluff, mistyka, hurt/comfort, Mystrade i Johnlock

Objętość: 17 rozdziałów

Źródło: http://ficbook.net/readfic/143532

Zgoda: istnieje odgórna zgoda na publikacje

 

Rozdział 1

Pierwsze spotkanie

 

O czwartej nad ranem na ulicach Londynu rzadko można spotkać przechodniów. Zwłaszcza w taką bezlitosną pogodę. Niegdyś ciepły płaszcz, który teraz na wylot był przesiąknięty wilgocią, już nie chronił przed przenikliwym wiatrem. Wielkie krople deszczu tłukły po twarzy i ściekały za kołnierz, wzbudzając tłumy mrówek na całym ciele. Sierżant Lestrade w myśli przeklął swoją pracę i przebiegł od daszka do kolejnego balkonu. Chociaż to już przed niczym go nie ratowało. Chlupało mu w butach. Zęby zaczęły wybijać własny rytm. Gregory zatrzymał się przy przejściu dla pieszych, kuląc z zimna i czekając na zielone światło. Samochodów nie było, lecz on uporczywie czekał, przestępując z nogi na nogę. Dosłownie w ciągu dwóch minut dotarł do domu. Nie włączając światła, zaczął wchodzić na pierwsze piętro. Stopnie ledwie słyszalnie poskrzypywały, lecz w połowie drogi Greg zatrzymał się i w napięciu zaczął nasłuchiwać. Z pokoju naprzeciwko, zza zamkniętych drzwi, dobiegała melodia. Lestrade znał ją aż nazbyt dobrze. Uderzała w samo serce, wywracała duszę, zmuszając, by przypomniał sobie wszystko to, o czym tak skrupulatnie próbował zapomnieć już od pięciu lat. Zamknąwszy oczy, ze zmęczeniem oparł się o poręcz i pozwolił na kilka minut powrócić przeszłości.

 

- Kochanie, czy na pewno nas stać na to mieszkanie? - Dziewczyna uśmiechnęła się i jeszcze mocniej przytuliła się do męża, w zabawny sposób osłaniając dłonią oczy przed oślepiającym słońcem.

- Oczywiście! Patrz. - Mężczyzna wskazał na frontowe drzwi. - Całe dwie kondygnacje tylko dla nas. Drugie i trzecie piętro zajmuje inna rodzina, ale mają drzwi z drugiej strony. Nie będą nam przeszkadzać.

Dziewczyna po dziecinnemu wydęła wargi.

- To kto w takim razie będzie jeść moje ciasteczka?

Mężczyzna zaśmiał się, objął ramiona swojej towarzyszki i pogłaskał jej okrągły brzuszek.

- No, skoro bardzo chcesz, zaprosimy sąsiadów na oblewanie mieszkania. Chociaż, sam też bym sobie poradził. Pieczesz najlepsze ciastka na świecie.

Dziewczyna uniosła się na palcach i pocałowała Grega w policzek. Śmiejąc się zaraźliwie, wyrwała się z jego objęć i uciekła, nie oglądając się, do samego ganku. Tylko krzyknęła wesoło:

- Goń mnie! Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ten pokój z pianinem!

- Poczekaj, nie wolno ci biegać.

 

Obrazy zmieniały się jeden za drugim: kupno nowych mebli, przewóz starych, lecz ulubionych rzeczy, parapetówka... Kto by pomyśl, że zaledwie po paru tygodniach ta szczęśliwa baśń się zakończy...?

 

- Przepraszam, czy pan jest mężem Mary Lestrade? – Lekarz miał poważną, współczująca minę. W poczekalni było zbyt duszno, pachniało lekarstwami i środkiem dezynfekcyjnym, lecz ci, którzy czekali na swoich bliskich lub chociażby wiadomości o ich stanie, ledwo to zauważali.

- Tak. Co z nią? - Głos Grega zadrżał zdradziecko, a spojrzenie wpiło się w doktora. Ten zacisnął wargi, a potem powiedział:

- Bardzo mi przykro, zrobiliśmy co w naszej mocy... Przedwczesny poród. Słabe serce, nie wytrzymało. Pańska żona zmarła. Dziecko urodziło się martwe. Proszę przyjąć wyrazy współczucia.

Lestrade powoli zamknął oczy i westchnął rozpaczliwie, dygocąc. Cały jego świat runął w jednej chwili. Życie straciło sens. Jak to? Dlaczego właśnie ona? Przecież było im tak dobrze. Przypadkowe spotkanie na ulicy z przyjaciółką z dzieciństwa. Bystry potok wspomnień o wspólnych psotach. Zaproszenie na kolację. Wieczór przy świecach i romantyczny spacer pod gwiazdami. Kolejne spotkania. Wizyty u rodziców. Ślub. Dobra praca: on w policji, a ona jako nauczycielka muzyki. Nowe mieszkanie. Marzenia o dużej i zgodnej rodzinie. Za co los obszedł się z nimi tak srodze? Myśli się gmatwały, czepiały najjaskrawszych wspomnień. Gregory nie mógł się pogodzić z tym, że nigdy więcej nie zobaczy uroczego uśmiechu Mary, nie obejmie kruchych ramion, nie wtuli nosa w długie jasne włosy. Nigdy nie usłyszy tego czułego głosu, mówiącego: „Kocham cię, głuptasie”. Nieznośny ból. Greg nie wierzył. Tylko coraz mocniej wbijał paznokcie w dłonie, zaciskając ręce tak mocno, że pobielałe kostki mało nie popękały. Z niesamowitym wysiłkiem znów spojrzał na lekarza, który podał mu jakieś papiery:

- Proszę, to dokumenty, akt zgonu... - Mężczyzna krótko kiwnął głową na znak pożegnania i oddalił się. Gregory obrócił się w miejscu i powoli odszedł korytarzem.

 

Lestrade nie miał siły ani ochoty zajmować się papierkową robotą i męczącą przeprowadzką, dlatego nadal mieszkał sam w czteropokojowym mieszkaniu. Kilka razy wynajmował pokoje, kiedyś przygarnął dwóch przyjaciół, którzy pokłócili się z żonami. Lecz to wszystko trwało niedługo. Raz w tygodniu odwiedzała go siostra Mary - Sharon. Myła podłogi, przygotowywała naprędce ciepły posiłek, wyrzucała lodówki przeterminowane produkty. Greg zatopił się całkowicie w pracy, więc nie miał już czasu dla siebie. Dawał sobie radę tylko z pralką i odkurzaczem. Całą resztę jakoś ogarniała Sharon. Przerzucali się kilkoma dyżurnymi zdaniami, lecz to trwało tylko rok. Wkrótce Gregory zaczął przywykać do sytuacji i wyrażać wdzięczność po swojemu. Czasami opiekował się dziećmi, kiedy Sharon pilnie wzywano do pracy na nocną zmianę, a ich ojciec wyjeżdżał na kolejną konferencję. Na szczęście oba domy dzieliło od siebie raptem tylko kilka przecznic. Urocza para urwisów, Lily i Markus bardzo kochali wujka Grega. Każdy nocleg w jego dużym mieszkaniu niezmiennie oznaczał, że będzie dużo smacznego i niezdrowego jedzenia, wojna na poduszki lub zabawa w chowanego i, oczywiście, jakaś nowa opowieść kryminalna. Na takich to powszednich kłopotach i wyczerpującej pracy przeszły jeszcze cztery lata. Sharon nadal jeszcze niekiedy doglądała samotnego mężczyzny, który by bez niej przepadł z kretesem, i czasem przypominała sobie szczególnie ciężkie momenty.

 

- Greg, co to?! - Sharon stanęła w progu, upuszczając torby z zakupami.

- Koooń… - Lestrade nabrał powietrza w płuca i głośno czknął: - …ak.

Siedział na wysokim krześle w kuchni, bezmyślnie gapiąc się na pustą szklankę i pustą butelkę przed sobą. A potem dodał smutno:

- Był.

- Boże, tylko nie mów, że również do tego paliłeś. Jeżeli tak, nigdy więcej nie zobaczysz Markusa i Lily!

- Sharon, to szat… szaż… szantaż! - Greg drgnął i, z lekka się chwiejąc, pomógł zanieść paczki do lodówki, wyrażając mimiką całą boleść z powodu postawionego ultimatum.

- Nie pozwolę, żeby człowiek, którego kochała moja siostra, zmarnował sobie życie. - Sharon ledwie powstrzymywała uśmiech. Nadąsany Greg wyglądał zabawnie. Szybko oszacowawszy sytuację, dodała z wyrzutem:

- Nie chciałaby dla ciebie takiego życia.

- Skąd możesz wiedzieć? - przerwał jej raptownie, bezwładnie runąwszy z powrotem na krzesło. Położył głowę na skrzyżowanych rękach, kryjąc twarz.

- Nie wiem, po prostu czuję. - Sharon położyła mu ręce na ramionach.

- Pozwól jej odejść, Greg. Mary będzie przepięknym aniołem.

W ciszy rozległ się ledwie słyszalny szloch i szept:

- Na pewno…

 

Przeszłość opuściła go, pozwalając ponownie zderzyć się z rzeczywistością. A rzeczywistość była taka, że Greg gorączkowo usiłował sobie przypomnieć, kto z jego znajomych umiał grać na pianinie i miał zapasowe klucze. O ile naturalnie sam Greg nie zapomniał zamknąć drzwi. Sharon przychodziła tylko w niedziele, a poza tym nie podzielała muzycznych upodobań siostry. Dzisiaj był wtorek, a pomysł z włamywaczem jakoś nie pasował. Chociaż, kto wie, może złodziej należał akurat do tych, którzy włazili do cudzych mieszkań, by sobie pograć, a zarazem wynieść coś cennego. Oczy Lestrade’a już przyzwyczaiły się do mroku i zaczął wolno wchodzić po schodach. Stanął u drzwi. Wyjąwszy broń, ostrożnie nacisnął klamkę. Dalej wszystko odbyło się automatycznie: gwałtownie otworzył drzwi, odszukał spojrzeniem człowieka, siedzącego przy pianinie i skierował na niego odbezpieczony pistolet. Nieproszony gość nawet się nie odwrócił. Dopiero zakończywszy utwór, raczył zwrócić uwagę na gospodarza.

- Dobry wieczór, sierżancie. – Z brzmienia głosu można było wnioskować, że mężczyzna się uśmiecha. - Przepraszam, że pozwoliłem sobie na tę niewielką słabość. - Nadal bezdźwięcznie przebierał palcami po klawiszach pianina. – Piękny instrument.

- Kim pan jest? - zapytał Lestrade, wpatrując się w nienaturalnie proste plecy swojego gościa.

- Kilka tygodni temu poznał pan niejakiego Sherlocka Holmesa. - Nieznajomy umyślnie rozciągał słowa i robił poprawne pauzy, jakby po każdym wymówionym dźwięku myślał o setkach możliwych wyników tego dialogu. - Radzę zaprzestać dalszej współpracy z tym człowiekiem.

- A jeżeli odmówię? - Greg pytająco uniósł brwi, chociaż wiedział, że tamten na nie patrzy, i przyjął wygodniejszą pozycję, nadal nie opuszczając broni.

- Leży to w pańskim interesie. Bierze pan na swoje barki niepotrzebny problem.

- Przepraszam, ale sam będę ustalać, co leży w moim interesie - oznajmił sierżant twardo.

- Widzę, że przekonywanie pana nie ma sensu. - Gość westchnął teatralnie.

- Pańskie rady brzmią jak groźby - odparował Lestrade.

- Ależ skąd...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin