Wyzysk POWOJENNY PRZEZ ZSRR.doc

(101 KB) Pobierz
Wyzysk

Wyzysk

Utwórz PDF

Drukuj

Poleć znajomemu

Napisany przez Cezary Zawadzki, z 01-07-2008 22:27

wejść : 5797    

Opublikowane w : Publicystyka, Historia

 



Jednym z głównych powodów przystąpienia Rosji do przymierza Aliantow w czasie pierwszej wojny światowej, była obietnica ze strony Anglii oddania jej we władanie Bosforu.
  

Imperium Otomańskie, odwieczny wróg Rosji, panując nad tym przesmykiem mogło w każdej chwili „zakorkować” rosyjską flotę na Morzu Czarnym. Wymarzony, swobodny dostęp do Morza Śródziemnego i dalej do oceanu Atlantyckiego, był według cara Mikołaja II wystarczającą ceną za przystąpienie do wojny przeciwko Entencie.

Trzeba przyznać, że Anglia włożyła dużo wysiłku, aby tą obietnicę zrealizować, ale głównie przy pomocy korpusu wojsk australijskich i nowozelandzkich. Mimo bardzo dużych strat w zabitych i rannych po obu stronach, nie udało sie zająć Aliantom Bosforu. Nowo powstałe państwo tureckie zdało swój pierwszy bojowy egzamin. Wypadałoby też dodać, że Turcy nie brali jeńców. Poddający się byli rozstrzeliwani, a rannych dobijano.

Nie można było powtórzyć tej oferty w czasie drugiej wojny światowej. Turcja przezornie zachowywała neutralność.

Tym razem ceną za sojusz przeciwko Niemcom było oddanie Europy Wschodniej w sferę rosyjskich wpływów. Teatr odstawiony po wojnie przez Stalina i Churchilla z dyskusją na temat linii Szczecin-Triest był zrobiony dla politycznych ignorantów i ludzi naiwnych. Sprawa była załatwiona, conajmniej kilka miesięcy przed wojną i z całą pewnością obejmowała Berlin. Świadczą o tym liczne rozkazy Eisenhowera nakazujące wycofanie sie oddziałom, które „zagalopowały” się za daleko, poza uzgodnioną wcześniej linię podziału Niemiec. Pod koniec wojny Churchill zdołał „uratować” Jugosławię i Grecję. Na zajęcie całych Bałkanów nie zgodził się jednak Roosevelt.

Co dawało Rosji przejęcie tak dużego obszaru pod swoją kuratelę? Bardzo dużo. Zacznijmy od tego, że Polska w ramach reparacji wojennych miała otrzymać o ile pamiętam 2 lub 3% tego, co ZSRR otrzymał z Niemiec. To, co dostaliśmy było z pewnością ułamkiem procenta. Były to trzy stare morskie transportowce. Dwa z nich szybko zatonęły z ładunkiem po przełamaniu się wpół w czasie sztormów. Trzeci prędko też poszedł na złom.

Po wojnie Rosja wywiozła z terenów zajętych w NRD i w Mandżurii cały park maszynowy, tabor kolejowy i wszystko to, co dało się wywieźć. Wbrew poprzednim ustaleniom, doszczętnie ograbione zostały także nasze Ziemie Odzyskane. Na ironię zakrawa też fakt, że władze PRL-u zrezygnowały z odszkodowań wojennych wobec Niemiec Wschodnich. A przecież Rosja ogołociła je do cna.

Wartość tej tak z rosyjska zwanej, „dobyczy”, wynosiła wiele, wiele miliardów dolarów. Pewien inżynier, przetrzymywany w Rosji przez kilka lat po wojnie tylko z racji swojego zawodu, opowiadał, że wybierał ze śniegu i błota po obu stronach kolejowych torów, gdzieś na Syberii, maszyny do nowo budowanej fabryki. Taki prowizoryczny, w dosłownym tego słowa znaczeniu skład niemieckich i japońskich maszyn, ciągnął się tam setkami kilometrów. Problemem było tylko to, by znaleźć coś, co by pasowało do aktualnego zapotrzebowania. Można sobie wyobrazić ile tych maszyn uległo tam bezpowrotnemu zniszczeniu.

Ale ta grabież to był tylko pierwszy akt. Drugi zaczął się na dobre parę lat później. Oficjalnie nazywało się to wymianą handlową.

Przez przeszło piętnaście lat „sprzedawaliśmy” do Rosji węgiel po dolarze za tonę, przy jego cenach rynkowych wynoszących15 dol. Podobnie, choć nie tak drastycznie wyglądał eksport naszego cukru, mięsa i zboża. Budowaliśmy dla ZSSR statki i całe zakłady produkcyjne. Prasa zachłystywała się coraz to nowymi osiągnięciami. Milczała jednak o drugiej stronie medalu.  W bardzo wielu przypadkach, oddawaliśmy te statki i zakłady za grosze lub ze stratami.

Jak to było możliwe? 

Postaram się to opisać na przykładach, które znam osobiście. Zakład Elwro we Wrocławiu otrzymuje zamówienie na kilka zautomatyzowanych tartaków. W grę wchodzą bardzo duże pieniądze. Zgodnie z zamówieniem, większość maszyn trzeba sprowadzić z Niemiec lub z Anglii za cenne dewizy. Tylko jedną na każdy zakład ma dostarczyć fabryka z Ukrainy. Terminy dostaw są napięte, ale wykonanie projektu przebiega zgodnie z planem. Wkrótce wszystko jest gotowe. Wszystko, za wyjątkiem tych maszyn z Ukrainy. Mija prawie rok i kary umowne za opóźnienie wysyłki kompletnych zakładów wkrótce przewyższą wartość kontraktu. Nie pomagają żadne ponaglenia.

W końcu brakujące maszyny przychodzą. Ale niestety, tartaki trzeba oddać już za darmo.  Na naradzie w ministerstwie przemysłu maszynowego kolega pyta, dlaczego naliczono tak śmiesznie małe kary umowne za spóźnienia w dostawie maszyn z Ukrainy. Prowadzący naradę wiceminister, wyraźnie zdenerwowany tym pytaniem, odpowiada ze znanym akcentem: „Panie inżynierze, pan się interesuj sprawami technicznemy. To my jesteśmy od spraw handlowych!”

W roku 1952 prasa hucznie zapowiada rozpoczęcie produkcji pierwszego polskiego samochodu na radzieckiej licencji. Ma się nazywać Warszawa. Tuż przed rozpoczęciem montażu tytuły na pierwszych stronach gazet oznajmiają: „Warszawy siostry Pobied! Ostatnią Pobiedę radzieccy robotnicy przekazali do muzeum!” 

To był szok!. Pobieda to stary Opel Kadet, produkowana w fabryce w całości wywiezionej z Niemiec. Konstrukcja grubo z przed wojny. Szok!

To potem o tym powie Gomółka w swojej inauguracyjnej mowie po objęciu władzy: „Produkujemy przestarzałe samochody, których nikt już na świecie nie produkuje!” Rzeczywiście, nadawały się tylko do muzeum!

Po paru miesiącach strona rosyjska ofiaruje nam dodatkowo za cztery miliony dolarów stare tłoczniki do karoserii. Do Moskwy jedzie jakaś pani, niska urzędniczka z wydziału kontroli dostaw. Podpisuje umowę. Po miesiącu tłoczniki przychodzą na dworzec towarowy w Warszawie. Pani w międzyczasie zwolniła się z pracy i po otrzymaniu paszportu, Bardzo zadowolona, wyjechała do pewnego kraju na Bliskim Wschodzie. Na dworzec jadą inżynierowie z kontroli dostaw. Po krótkim czasie wracają z jednomyślną decyzją: Nie opłaca się rozładowywać wagonów. Lepiej wysłać cały transport od razu bezpośrednio do huty na przetop.
     
Kilkanaście lat później zakłady na Żeraniu podpisują umowę z Fiatem na licencję produkcji trzech różnych modeli nowego samochodu. Trzy prototypy przywiezione w tirach stoją zamknięte w hali bez okien. Pomimo welonu tajemniczości, samochody oglądają pielgrzymki wysokich dygnitarzy z całej Polski. Produkcja Warszaw zostaje wstrzymana. Następuje wymiana oprzyrządowania na liniach produkcyjnych. Samo tłumaczenie dokumentacji kosztuje 50 tys. dolarów, suma zawrotna w owym czasie. Z Włoch jadą transporty podstawowych części do montażu. W zakładzie panuje euforia.

Ale nagle w Warszawie pojawia się bardzo ważny gość. Jest to wiceminister transportu z ZSRR. Zostaje zwołana narada POP (Podstawowej Organizacji Partyjnej) zakładu. Wiceminister ruga wszystkich nie przebierając w słowach. Układacie się z kapitalistami za naszymi plecami! Łamiecie solidarność w obozie socjalistycznym! Kto wam da cienką blachę na karoserie? Od nas jej nie dostaniecie! Nie liczcie na to! Nie dostarczymy wam też żadnych specjalnych stali. Macie dewizy, żeby to wszystko kupić na zachodzie?

To był zimny tusz! Po rozmowach w Komitecie Centralnym wiceminister odjeżdża zabierając całą dokumentację. Następnego dnia wywożone są gdzieś z zakładu trzy włoskie prototypy. Polecenie bezpośrednio z KC nakazuje natychmiast przywrócić na liniach produkcyjnych stare oprzyrządowanie.

Żerań wraca do produkcji antycznych Warszaw.

Po pewnym czasie Fiat podpisuje podobną umowę z ZSRR. Buduje się tam nowe miasto o nazwie Togliatti, na cześć zmarłego działacza komunistycznej partii Włoch. Rozpoczyna sie w nim produkcja Zaporożca. Jego sylwetka, zapewne przez przypadek, jest kopią jednego z naszych prototypów.
Co wolno wojewodzie......

Zakłady odzieżowe w Łodzi otrzymują wyjątkowo korzystne zamówienie na szesnaście tysięcy drogich płaszczy zimowych. Wszystkie uszyte w terminie wysłane są do centrali handlowej w Moskwie. Po miesiącu przychodzi pismo, że kontrola techniczna zakwestionowała ich jakość. Podszewka jest przyszyta nierówno. Odstęp od poły płaszcza do podszewki miejscami się różni więcej niż o jeden centymetr dopuszczalny przez normę. W związku z tym centrala nie jest w stanie uiścić opłaty za wybrakowany towar. Oczywiście, są to czyste kpiny.    

Centrala w Moskwie proszona jest o wysłanie płaszczy zpowrotem. Odpowiada, że niestety, ale sami musicie zorganizować sobie ich transport. Gdzie należy się po nie zgłosić? W odpowiedzi pada nazwa jakiegoś miasta na Kamczatce. To jest prawie szesnaście tysięcy kilometrów. Prawdopodobieństwo tego, że płaszcze kiedykolwiek opuściły Moskwę jest bliskie zeru, jednakże chcąc nie chcąc, dyrekcja po konsultacji z władzami branżowymi w Warszawie, odpisuje je na straty.

Na Dolnym Śląsku wydobywane są bardzo duże ilości węgla brunatnego, pospolicie nazywanego torfem. Spalany w elektrowniach, służył on głównie do produkowania tak bardzo deficytowej energii elektrycznej. Duża część wydobycia sprzedawana jest po niezwykła niskich cenach do Niemiec Wschodnich. W miarę nowoczesne i dokładne wagi po polskiej stronie w sposób ciągły odmierzają wagę przesyłanego transporterami torfu. Po niemieckiej stronie podobne wagi wykazują jednak, że jego ilość jest dużo mniejsza niż to podają polskie faktury. W stosunkowo krótkim czasie różnice sięgają wielu milionów dolarów. Sprawa staje się przedmiotem nieprzyjemnego sporu w stosunkach z tak bardzo przyjazną, bratnią, Demokratyczną Republiką Niemiec. Spór ostatecznie rozwiązany jest na najwyższym szczeblu RWPG. Strona polska musi uznać roszczenia NRD. Do dalszych rozliczeń również będą brane dane wagowe strony niemieckiej.

Kiedyś pracowałem nad dużym projektem dla firmy produkującej pompy wodne. Jej dyrektora znałem z tego, że miął t. zw. „chody” i kierował zakładem bardzo twardą ręką. W czasie rozmowy z nim zadzwonił telefon z ministerstwa. Chodziło o kilka zalęgłych dostaw dla bardzo ważnych firm. Dyrektor nagle zaczął się wić i niemalże skamleć do telefonu. Błagalnym głosem tłumaczył, że dwa dni temu podczas jego nieobecności, cala już gotowa do wysyłki produkcja została wprost zarekwirowana i zabrana, podobno do Wietnamu. Z dalszej części rozmowy wynikało, że w rekwizycji brał udział wydział wojskowy zakładu, niepodlegający mu bezpośrednio, ktoś z Urzędu Wojewódzkiego UB i ku mojemu zdumieniu oficerowie z niedaleko ulokowanej jednostki wojsk naszego wschodniego sojusznika.

 Kolega po powrocie z delegacji do Wietnamu opowiadał, że cały transport cywilny odbywa się tam na rowerach. Na ulicach widział ich tysiące, wszystkie polskiej produkcji. Wiadome było, że Wietnam nie płacił za bratnią pomoc. Wszystko było za darmo w imię walki z imperializmem.

W Polsce rowery można było kupić tylko na talony.

Szkolny kolega, geolog w woj. Białostockim opowiadał mi z rozgoryczeniem, że blisko północnej granicy z ZSRR zostały znalezione złoża ropy naftowej. Zaawansowane wiercenia wydobywcze należało jednak na polecenie z Warszawy przerwać, aby nie eksploatować złóż „leżących głównie” po radzieckiej stronie w strefie kaliningradzkiej.

Po pewnym czasie tuż za tą granicą zaczęły powstawać szyby wiertnicze jak grzyby po deszczu.

Słynna była też wkrótce po wojnie „korekta” na naszej wschodniej granicy, zaraz po tym jak polscy geolodzy znaleźli tym rejonie pokłady węgla kamiennego.  Otrzymaliśmy w zamian równoważny obszar mający rzekomo ułatwić nam komunikację kolejową. Po radzieckiej stronie zaś natychmiast zaczęto budować kopalnie węgla.

Osobnym, i pewnie nie mniejszym obciążeniem naszej gospodarki były horrendalne w swej wysokości opłaty za rosyjski, nawet na nasze warunki przestarzały technicznie, sprzęt wojskowy. I tutaj chyba pierwszeństwo miały
Rosyjskie Migi, popularnie zwane w lotnictwie „latającymi trumnami.” Świadczyć o tym mogą liczne mogiły na cmentarzach przy jednostkach lotniczych.

Takie i podobne przykłady można by mnożyć tysiącami.
 
Ekonomiści z rozgłośni Wolna Europa szacowali ten wyzysk na ok. 5 miliardów ówczesnych dolarów rocznie, co by obecnie wynosiło około 80 miliardów.
Jest pewne, że te szacunki były z powodu utajnienia większości danych, mocno zaniżone.  Prawdziwego rozmiaru tego wyzysku już na pewno nigdy nie poznamy.

Osobnym kuriozum było to, że Wolna Europa zajmowała się tym problemem niezmiernie rzadko.

O ile społeczeństwo domagało sie uporczywie poszerzenia swobód obywatelskich i poprawy warunków bytowych, o tyle wszelkie protesty przeciwko temu wyzyskowi, podejmowane czasami przez nieliczne jednostki, były skutecznie przez partię tłumione. Temat ten też nigdy nie był oficjalnie na wokandzie żadnego niepodległościowego środowiska, chociaż mówiło się o tym wiele. Brak jakichkolwiek wzmianek o tym w kręgach działaczy robotniczych w czasie powstawania Solidarności świadczyć może tylko o skutecznej kontroli UB nad tym procesem, a także o słabej znajomości ekonomii wśród robotników i o dziwo, wśród licznych „doradców” zlatujących się do Gdańska jak muchy do miodu. Niewątpliwie, dla wielu z tych doradców, był to temat, użyję tu trochę nieprecyzyjnego określenia, uczuciowo obojętny, a nawet może szkodliwy dla ich przyszłej kariery politycznej.

Powstaje pytanie, po co wspominać te sprawy? Minęło tyle lat, że dla większości naszego społeczeństwa to jest już odległa historia. Można by tylko, pogdybać, co by było gdyby.....gdyby na przykład tego wyzysku nie było.
Niewątpliwie historia ostatniego dwudziestolecia potoczyłaby się zupełnie inaczej. Polska byłaby na pewno dużo silniejszym państwem. Może by nie doszło do gierkowskiego zadłużenia. Może by nie było tak łatwo postkomunistycznym dygnitarzom zawłaszczyć tak wiele majątku narodowego. Może nie doszłoby do wyprzedania całej prasy, banków i najważniejszych gałęzi przemysłu zachodowi za nędzne grosze. Może.

Ale na pewno do konkurencji z Europą wystartowalibyśmy z dużo lepszej pozycji.

 

Reklama

Kliknij, zarejestruj się i zarabiaj!!!

zarabiaj pieniądze
 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin